poniedziałek, 29 kwietnia 2019

27.04 Dwie Jaworzyny i Krawców Wierch

Trasa: Przełęcz Glinka - Magura - Solisko - Smereków Mały - Jaworzyna - Smereków Wielki - Polana Głochówka - Jaworzyna - Krawców Wierch - Jaworzyna - Novot - Przełęcz Glinka

Po piątkowych przygodach znalazłem się w takiej sytuacji, że w sobotni poranek zamiast w domu byłem w Rajczy, a więc tuż u stóp Beskidu Żywieckiego. Grzechem by było nie skorzystać z takiej okazji i nie wybrać się na jeszcze jedną wycieczkę w góry! Prognozy na ten dzień były dużo gorsze od piątkowych, ale stwierdziłem że trudno, niech się dzieje co chce, ja i tak pójdę na szlak. I dobrze, że nie przejąłem się niekorzystnymi prognozami, ponieważ ostatecznie wcale nie było tak źle - choć słońca było niewiele, to jednak popadało tylko przez chwilę. Więc pogoda wypaliła, ale za to inne aspekty wycieczki nie do końca - i drugi dzień z rzędu miałem trochę przygód...

Wpadłem na pomysł, aby zadzwonić do taksówkarza, który uratował mnie poprzedniego wieczoru, i spytać się ile by kosztował dowóz z Rajczy na Przełęcz Glinka, normalnie nieosiągalną komunikacją publiczną. Podał cenę 40zł - a więc nie tak źle... stwierdziłem, że warto skorzystać. Tak więc po raz kolejny spotkałem się z sympatycznym taksówkarzem i spędziłem podróż na Przełęcz Glinka na miłej rozmowie z nim. Jaki był mój dalszy plan? Taki, żeby ruszyć na odkrywanie szlaku granicznego w kierunku Hali Rycerzowej, a więc chyba najdzikszego szlaku w całym Beskidzie Żywieckim. Nie miałem zamiaru pokonywać go w całości, ponieważ słyszałem że jest praktycznie bez widoków i zawiera całą masę stromych podejść i zejść, więc przejście całej trasy mogłoby być zarówno nudne, jak i trudne. Ale chciałem chociaż trochę poczuć klimat tego szlaku i wpadłem na pomysł, aby przejść mniej więcej jedną trzecią jego długości, na górę Kaniówka, skąd według mojej mapy leśna droga sprowadza na stronę słowacką do wsi Novot. Stamtąd chciałem jeszcze wejść na Krawców Wierch i zejść do autobusu w Glince bądź Złatnej. Taki był mój zamiar, jednak rzeczywistość okazała się inna...

Pierwszy kawałeczek szlaku granicznego za Przełęczą Glinka znałem już z wycieczki z 22 kwietnia ubiegłego roku. Potem jednak to była wędrówka w nieznane. Tak jak przypuszczałem, szlak przebiegał przez absolutne odludzie i dookoła miałem same lasy. Panowała na nim wręcz przejmująca cisza. A jednak nawet na takim "końcu świata" zastałem w jednym miejscu, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, ławeczkę. Rozejrzałem się i chyba znalazłem powód, dla którego ona się tam znalazła: naprzeciwko niej była maleńka "kapliczka", jeśli można to tak nazwać, w dziupli.



Zdawało się, jakbym wędrował w nieskończoność taką właśnie leśną ścieżką, jak na poniższych zdjęciach...



Mniej więcej od góry Solisko, gdy wszedłem na wysokość powyżej 1000 metrów nad poziomem morza, wędrowałem w mgle. I nie wiem, czy za to, co się stało później, obwiniać mgłę czy też fatalne oznakowanie tego szlaku...

Zgodnie z planem osiągnąłem górę Jaworzyna (1052 m n.p.m.), pierwszą z dwóch gór o tej samej nazwie, która znajdowała się na mojej trasie (druga Jaworzyna jest na podejściu na Krawców Wierch). W tym miejscu szlak graniczny skręca dość ostro w lewo i schodzi na Kaniówkę, skąd miałem opuścić szlak i zejść na Słowację. I zdawało mi się, że tak uczyniłem - zszedłem z Jaworzyny, osiągnąłem jakieś niewielkie wzniesienie na leśnej drodze i uznałem, że to musi być Kaniówka... ale nie widziałem żadnej ścieżki sprowadzającą w dół po mojej lewej stronie, czyli (jak mnie się zdawało) na Słowację. W końcu postanowiłem po prostu zejść na lewo "na czuja". Według mojej mapy po stronie Słowackiej było sporo leśnych dróg poniżej Kaniówki, więc byłem przekonany że niebawem trafię na jedną z nich.

Patrząc na to z perspektywy, powinienem był już wcześniej zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Po pierwsze dlatego, że od Jaworzyny leśna ścieżka nagle zamieniła się w szeroką "autostradę" porozjeżdżaną przez ciężki sprzęt - a takie zjawiska są bardziej typowe dla Beskidów po stronie polskiej, niż po słowackiej. A po drugie dlatego, że od Jaworzyny nagle zniknęły słupki graniczne, które towarzyszyły mi cały czas wcześniej. Czemu nie włączyło to u mnie sygnałów ostrzegawczych? Tak, drodzy czytelnicy, może już domyśleliście się, jaki popełniłem błąd. Zamiast zejść z Jaworzyny na Kaniówkę, jakimś cudem zszedłem na stronę polską, w kierunku Soblówki.

Pierwszy raz zdałem sobie sprawę z tego, co się stało, gdy po dłuższym czasie od opuszczenia szlaku wciąż nie natrafiłem na żadną większą leśną drogę. Potem zszedłem poniżej pułapu chmur i mogłem nareszcie trochę zorientować się w terenie. Układ gór dookoła jakoś nie był taki, jak powinien... Jak się okazało, zamiast patrzeć w kierunku północnym na Magurę, patrzyłem w kierunku południowym na Oszus. Kontynuowałem zejście, ale czułem z każdym krokiem coraz większą pewność, że jestem nie na Słowacji, a w Polsce. Te przypuszczenia potwierdziły się, gdy zszedłem na dno doliny, na której znalazłem asfaltową drogę, a przy niej napis po polsku: "droga pożarowa nr XXX" (nie pamiętam dokładnego numeru).

No masz ci los! Wspinać się z powrotem na granicę absolutnie nie miałem ochoty - stanowczo zbyt stromo. Popatrzyłem trochę na mapę i obmyśliłem nowy plan działania. Moja zmieniona trasa wyglądała następująco: kontynuowałem wędrówkę asfaltem w kierunku Soblówki, doliną potoku o nazwie Urwisko, po czym skręciłem w prawo na ścieżkę do osady Smereków Wielki (tą samą, którą szedłem w Soblówki 6 września ubiegłego roku). Potem skręciłem na ścieżkę, trawersującą góry na paśmie granicznym od południa (tą ścieżką z kolei szedłem 13 czerwca ubiegłego roku). Zamiast jednak schodzić do Glinki tak jak wtedy, kontynuowałem trawers, na krótki odcinku idąc również szlakiem "nordic walking", omijając od wschodu osady Żebrakówk i Worniczki oraz Polanę Głochówkę. Wreszcie dotarłem do szosy nieco poniżej Przełęczy Glinka. Przekroczyłem ją i wszedłem na szeroką leśną drogę (oznakowaną jako "szlak chatkowy" do bacówki na Krawcowym Wierchu), by po mniej więcej kilometrze opuścić ją i wspiąć się "na dziko" na drugą tego dnia Jaworzynę, znajdującą się na niebieskim szlaku, skąd miałem już blisko na Krawców Wierch.

Wiem, że ten opis brzmi trochę skomplikowanie, i rzeczywiście może trochę dziwaczna była ta trasa, którą wymyśliłem. Muszę jednak powiedzieć, że na odcinku z Smerekowa Wielkiego do szosy szło się bardzo przyjemnie i nie musiałem obawiać się, że się zgubię, ponieważ szedłem cały czas bardzo szeroką leśną drogą, która wyraźnie prowadziła w pożądanym przeze mnie kierunku. Na jednym odcinku - tam gdzie po prawej miałem Solisko, a po lewej Worniczki - była też całkiem widokowa, z panoramami m.in. w kierunku Muńcuła.



Podejście na Jaworzynę od południowego zachodu była dużo cięższe, ponieważ ścieżki tam są słabo widoczne, a sporą część czasu musiałem przedzierać się przez chaszcze. Nie polecam nikomu wyboru takiej trasy! Chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, że... pod względem widokowym było nieporównywalnie ciekawiej, niż na zalesionym szlaku granicznym z Przełęczy Glinka na Krawców Wierch. Na szlaku o jakichkolwiek panoramach można tylko pomarzyć, a tymczasem poza nim las jest rzadszy i mogłem zobaczyć naprawdę wiele szczytów Beskidu Żywieckiego.




Gdy wszedłem na szlak graniczny skończyło się chaszczowanie, ale za to rozpoczął się istny tor przeszkód po wiatrołomach, których była na tym odcinku masa. Miałem już tak dosyć tych różnych przeciwieństw losu, że nawet nie wchodziłem na sam szczyt Krawcowego Wierchu, tylko od razu przeszedłem najkrótszą drogą z możliwych przez halę do bacówki. Po ponad sześciu godzinach samotnej wędrówki po bardzo mało cywilizowanych okolicach, perspektywa odpoczynku i posiłku w bacówce była na tą chwilę szczytem moich marzeń.


Kolejną godzinę spędziłem w taki właśnie przyjemny sposób, jak opisałem wyżej. Po zaspokojeniu głodu i pragnienia od razu poczułem się raźniej. Zastanowiłem się, co dalej. Było po 15:00, a planowo o tej porze miałem już być w drodze powrotnej do Bielska-Białej, i tak by się stało gdyby nie to feralne zabłądzenie... O tej porze nie było za bardzo czym wrócić ani z Glinki, ani z Złatnej. Postanowiłem więc, że jeszcze raz zadzwonię do taksówkarza z Rajczy i poproszę go, aby przyjechał po mnie na Przełęcz Glinka, a przejdę na nią podobną trasą do tej z 8 grudnia, czyli zahaczając o Novot po stronie słowackiej.

Skoro mowa o tym 8 grudnia... Znalazłem w księdze pamiątkowej bacówki wpis moich zagranicznych towarzyszy z tamtej wycieczki. Przypuszczam, że chyba zbyt wielu wpisów po angielsku tam nie ma ;)


Opuściłem gościnne progi bacówki i wróciłem na Jaworzynę, na przemian przeskakując przez powalone drzewa i przeczołgując się pod nimi. Za Jaworzyną zszedłem dobrze mi znaną ścieżką na Słowację i po znacznie łatwiejszej wędrówce przez las wyszedłem z niego na polach na obrzeżach Novotu. Od razu skręciłem w prawo na pole i zszedłem przez nie na przełaj do szosy, robiąc ostatnie zdjęcia tego dnia.



Tak samo jak podczas grudniowej wycieczki, przeszedłem z Novotu na Przełęcz Glinka nie szosą, a równoległą do niej leśną dróżką, na której było dużo spokojniej - oprócz jednego mijającego mnie motocrossowca nie było żadnego ruchu. Na przełęcz doszedłem akurat na kilka minut przez godziną, na którą byłem umówiony z taksówkarzem. Jednak ku mojemu zaskoczeniu zamiast niego przyjechała po mnie pani w czerwonym aucie, która przedstawiła się jako jego córka. Wróciłem do Rajczy w jej bardzo miłym towarzystwie - kobieta naprawdę była przesympatyczna i bardzo rozmowna. A na koniec nawet obniżyła mi cenę przejazdu o połowę ;) Chyba skoro trzeci raz w ciągu doby korzystałem z usług tej firmy doszli do wniosku, że staję się ich stałym klientem ;) 

I w sumie kto wie, czy nie będę ich klientem ponownie w przyszłości. Biorąc pod uwagę, jak słabo jest z busami dojeżdżającymi w okolice tzw. Worka Raczańskiego i granicy polsko-słowackiej, opcja dojazdu do Rajczy pociągiem i następnie dojazdu na szlak taksówką wcale nie jest takim złym pomysłem, a w przypadku przejazdu 3-osobową albo 4-osobową grupą naprawdę się opłaca. Polecam każdej takiej grupie, chcącej dojechać w mniej dostępne części Beskidu Żywieckiego, aby skontaktowali się z panem Sylwestrem z Rajczy (tak się nazywa ów taksówkarz). Pan Sylwester oraz jego córka oferują swoje usługi w sposób bardzo profesjonalny, są pomocni i sympatyczni, a do tego nie każą sobie płacić zbyt słono. Podaję numer: 691-548-003.

Tak więc krótka, popołudniowa wycieczka na Halę Rysiankę w piątek zamieniła się w dwudniową wyrypę po Beskidzie Żywieckim. Momentami było ciężko, zwłaszcza podczas częstego chaszczowania poza szlakiem w sobotę, nie wspominając o próbach wydostania się z Złatnej w piątek po zmroku. A jednak, mimo tych wszystkich niedogodności, góry po raz kolejny pokazały mi swoje piękno, pokochałem je jeszcze bardziej i nie mogłem z nich wyjeżdżać w sobotni wieczór nie czując lekkiego żalu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz