wtorek, 28 czerwca 2022

20.06 Czantoria Mała

Trasa: Wędrynia - Nydek - Gora - Czantoria Mała - Czantoria Baranowa - Na Łazie - Leszna Górna

Ponieważ mój tydzień pracy wygląda trochę niestandardowo, w przeciwieństwie do większości Polaków nie miałem długiego weekendu na Boże Ciało, za to miałem wolny poniedziałek, następny dzień po tym weekendzie. Dlatego mój dwudniowy wyjazd w góry przypadał na niedzielę i poniedziałek. O ile w niedzielę jeszcze napotkałem sporo turystów na szlakach i na drogach dojazdowych w góry, o tyle w poniedziałek miałem góry praktycznie na wyłączność i poza zabudowanymi obszarami nie spotkałem ani jednej osoby!

Moja poniedziałkowa wyprawa powiodła mnie w mój ukochany Beskid Śląski, po którym tyle chodziłem w tych latach gdy byłem mieszkańcem Bielska-Białej. Z Krakowa pojechałem prosto do Cieszyna, gdzie przeszedłem na czeską stronę i dalej pojechałem lokalnym pociągiem do Wędryni. W Czeskim Cieszynie pozytywnie zaskoczyła mnie obecność wystawy promującej region z którego pochodzę, czyli Pomorze Wschodnie :)



W Wędryni przywitał mnie Gandalf :)


Początkowa część mojej trasy wiodła lokalnymi asfaltowymi drogami, aż dołączyłem do zielonego szlaku Bystrzyca-Nydek. Było gorąco, słonecznie i ogólnie sielankowo.




Było to moje drugie przejście zielonym szlakiem, lecz całkowicie odmienne od pierwszego. Za pierwszym razem (opisanym w poście z 8 grudnia 2017) panowały warunki zimowe i zgubiłem szlak. Tym razem nie przegapiłem punktu, w którym szlak z szerokiej leśnej drogi skręca nagle w wąziutką, mocno zarośniętą ścieżynkę, i dzięki temu zaliczyłem szlak w całości. Natomiast przy słonecznej pogodzie mogłem ujrzeć więcej malowniczych widoków niż poprzednio.



Tak wygląda w pewnym momencie szlak - nic dziwnego, że poprzednim razem go zgubiłem...


Wyjątkowo piękny jest odcinek tuż przed Nydkiem, gdy szlak wychodzi z lasu i na około roztaczają się rozległe panoramy na pasmo Czantorii i inne okoliczne góry.



W centrum Nydka minąłem zabytkowy drewniany kościół. Wtedy niebo było bezchmurne i nie spodziewałem się, że to będzie moje ostatnie zdjęcie wykonane przy dobrej pogodzie...


Zatrzymałem się w Nydku dosłownie na pół godziny, aby zjeść lekki obiad. Tyle czasu wystarczyło, aby niebo z bezchmurnego nagle przeszło w całkowicie zachmurzone i to bardzo ciężkimi, groźnymi chmurami. Byłem zaskoczony - wiedziałem że później tego dnia pogoda miała się załamać, ale nie spodziewałem się że nastąpi to tak wcześnie (była zaledwie 13:30) i tak błyskawicznie. Gdy szedłem dalej asfaltową drogą z Nydka w stronę osady o nazwie Gora, przy granicy z Polską, fotografowałem góry w diametralnie innych okolicznościach.




Przekroczyłem granicę z Polską i rozpocząłem podejście na mój główny cel tego dnia, czyli Czantorię Małą. Najpierw szedłem tzw. Szlakiem Partyzanckim, który od granicy doprowadził mnie do czarnego szlaku nieco poniżej szczytu. Poprzednio szedłem tym szlakiem 6 kwietnia 2019 w tym samym czasie, gdy odbywał się na nim bieg górski. We wpisie z tamtej wycieczki jest zdjęcie pomnika upamiętniającego poległych partyzantów, który wtedy był w fatalnym stanie i nie dało się z niego nic odczytać. Od tego czasu na całe szczęście odrestaurowano pomnik.


Wkrótce po tym, gdy minąłem pomnik, usłyszałem pierwsze grzmoty burzy. Miała przyjść dopiero wieczorem, a tymczasem nadeszła już o 14:30... Dlatego resztę podejścia na Czantorię Małą pokonałem bardzo szybko, nie robiąc zdjęć, a potem natychmiast skierowałem się w dół żółtym szlakiem do obrzeży Ustronia. Moje zejście nim zamieniło się w bieg, gdy grzmoty zbliżały się coraz szybciej, a od strony Czech nadchodziło coś takiego...


W samą porę przed uderzeniem burzy dotarłem do miejsca biwakowego w Czantorii Baranowej - tuż obok punktu, w którym zaparkowaliśmy niedawno podczas wycieczki 4 czerwca na Czantorię Wielką. Przeczekałem burzę pod wiatą. Padało bardzo mocno, a grzmotów i błysków było dużo, ale widziałem niejedną znacznie gorszą burzę w życiu. Po upływie mniej więcej pół godziny przeszła na wschód, nad pasmo Równicy.


Po uspokojeniu się pogody mogłem kontynuować wędrówkę. Moim celem była pętla autobusowa w Lesznej Górnej, a zamierzałem tam dojść nieco okrężną trasą: ulicą Jelenica do przysiółka Na Łazie, potem ścieżką dydaktyczną do zielonego szlaku w Lesznej Górnej, zielonym szlakiem pod Tuł, i na koniec asfaltową drogą w dół do pętli autobusowej. Ostatnio coraz bardziej lubię odkrywać takie "boczne dróżki" poza utartym szlakiem :) Do Lesznej Górnej zejścia i podejścia były bardzo łagodne, ogólnie takie mało górskie, a teren raczej pagórkowaty.




Przed Leszną Górną czekało mnie odrobinkę stromsze podejście po asfalcie ulicą Budzin, a dalej rozległe widoki na Czantorię Małą, Tuł oraz czeski Ostry Vrch.




Niestety od Czech nadchodziła kolejna burza, i do tego aktywniejsza elektrycznie od poprzedniej. Widziałem coraz częstsze pioruny bijące w szczyty Beskidu Morawsko-Śląskiego. Jeszcze tylko parę zdjęć gór pod groźnymi chmurami i rzuciłem się biegiem w dół.



Jeszcze bardziej od piorunów przestraszył mnie widok ognia na jednym ze wzgórz po czeskiej stronie granicy. Ogień miał kształt słupa i wyglądało to tak, jakby zapaliło się samotne drzewo od pioruna. Przypuszczam jednak, że pożar nie mógł trwać dużo, ponieważ wkrótce potem lunął ulewny deszcz więc na pewno go zgasił. A ja akurat gdy zaczynał się największy deszcz dobiegłem do wiaty przystankowej w Lesznej Górnej i mogłem suchy i bezpieczny oczekiwać tam na busa. Nie takimi przygodami miała zakończyć się ta wyprawa... ale i tak było w górach pięknie, jak zawsze. Po tej wycieczce musiałem niestety wracać do Warszawy - ale tego lata mam jeszcze sporo górskich planów :)

19.06 Piątkowa

Trasa: Kumorówka - Rokiciny Podhalańskie - Grycówka - Piątkowa - Zborkówka - Rabka-Zdrój - Śmietanowa - Skomielna Biała - Nowakówka - Syberia - Naprawa - Mirkówka

Tutaj opiszę bardzo "cywilizowaną" górską wycieczkę, przebiegającą w dużej części po asfalcie w zabudowanych terenach. A jednak taka wycieczka też miała swój urok i była bardzo udana! I to pomimo okrutnego upału, jaki miał miejsce akurat w ten dzień. Głównym celem wycieczki były odwiedziny u mojego znajomego Grzesia, przebywającego na urlopie w Naprawie. Jeździ tam co roku i byłem u niego już raz wcześniej, w zeszłym roku tuż przed tym jak ruszyłem na epicką wyprawę z Mszany Dolnej do Bieszczad (odwiedziny te opisałem w poście o wycieczce z 6 sierpnia 2021). Wtedy w Naprawie była fatalna pogoda, ale tym razem wiedziałem że będzie słońce i o wiele lepsze widoki.

Rozpocząłem wycieczkę na drodze krajowej nr 7, gdzie wysiadłem z busa na przystanku Skawa Rokiciny, nieopodal przysiółka Kumorówka. Stamtąd miałem krótkie, kilkunastominutowe zejście asfaltem do miejscowości Rokiciny Podhalańskie. Przed sobą miałem widok na pasmo Rabskiej Góry.


Jak to bywa na terenach górskich w Polsce, nie brakowało po drodze pięknych kapliczek.



Wciąż idąc asfaltem, udałem się z Rokicin Podhalańskich do Grycówki, gdzie wszedłem na żółty szlak, którym miałem dojść do Rabki-Zdrój. Szlak pnie się w górę na Piątkową (714 m n.p.m.), gdzie przecina "zakopiankę". Co ciekawe, niemal na całości tego podejścia idzie się chodnikiem, co bardzo rzadko się zdarza na górskim szlaku.


Panoramy na tym odcinku były iście sielankowe.


Dochodząc do "zakopianki" minąłem śliczny, zabytkowy kościół z 1757 r., w którym akurat trwała msza.




Po przejściu przez "zakopiankę" rozpocząłem łagodne zejście do Rabki-Zdrój, na przemian łąkami i lasami.


Odkąd poprzednio szedłem tym odcinkiem (03.07.2020), przy szlaku powstały trasy rowerowe, coraz popularniejsze w górach w dzisiejszych czasach. Ktoś miał niezłą fantazję przy wymyślaniu nazw tych tras ;)


Gdy zszedłem do centrum Rabki-Zdrój, akurat była idealna pora na krótki odpoczynek w Parku Zdrojowym, gdzie napiłem się w pijalni wód mineralnych i skorzystałem z tężni solankowych.


Moja dalsza trasa była mocno asfaltowa. Udałem się ulicą Gilówka do starej "zakopianki", a następnie ową drogą do Skomielnej Białej. Na krótkim odcinku odbiłem od drogi, aby zaliczyć króciutki odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego, na którym jego trasa została zmieniona odkąd szedłem nim 01.06.2021 (wtedy szlak przechodził górą nad nową "zakopianką", a teraz przecina ją dołem, kawałek dalej na północ). Nie była to może najcudowniejsza trasa, jaką kiedykolwiek szedłem, ale nie brakowało przy niej ładnych widoków, zwłaszcza na Luboń Wielki.



Dużo widziałem kreatywnych wersji napisu "Uwaga, zły pies!", ale taką wersję widziałem po raz pierwszy :D


O ile przed Skomielną Białą ruch na starej "zakopiance" nie był tak duży i odbywał się płynnie, o tyle w tej miejscowości droga stała się jednym wielkim korkiem. Idąc prostą jak strzała drogą przez całą wieś, wyprzedziłem - i to znacznie - stojące na niej samochody. Mijając je czułem na sobie wzrok ich kierowców, którzy pewnie wcale nie byli zadowoleni, że są wyprzedzani przez idącego dość wolno piechura...


Za kluczowym skrzyżowaniem w Skomielnej Białej (łączą się tam: stara i nowa "zakopianka" oraz drogi do Rabki-Zdrój, Jordanowa i Krakowa) ruch na szczęście znów był płynny. Odbiłem od drogi i poszedłem równoległą do niej ścieżką, dzięki czemu mogłem nieco odpocząć od hałasu aut i smrodu spalin. Ta ścieżka poprowadziła mnie do przysiółka o oryginalnej nazwie Syberia, gdzie zszedłem z powrotem do "zakopianki", przekroczyłem ją i rozpocząłem całkiem widokowe zejście niewielką asfaltową drogą do Naprawy.


Kolejna porcja zdjęć przydrożnych kapliczek ;)



Gdy dotarłem do domku, w którym Grzesiek wypoczywał w Naprawie, zastałem go... próbującego złapać dwie świnki morskie, które akurat uciekły z klatki do ogrodu. Wspólnymi siłami udało nam się je znaleźć, choć to wcale nie było takie łatwe zadanie. Na pewno nie takich atrakcji się spodziewałem :D Po tej przygodzie spędziliśmy bardzo miły czas przy herbatce i rozmowach. Przyszedł jednak czas abym ruszył w dalszą drogę, bo Grzesia mieli odwiedzić kolejni goście, a ja z kolei byłem umówiony ze znajomymi w Krakowie. Spod szkoły w Naprawie poszedłem inną asfaltową drogą w górę do "zakopianki", do przysiółka Mirkówka, gdzie zakończyłem moją trasę. Z przystanku Naprawa Dział złapałem busa do Krakowa, gdzie reszta dnia minęła mi na sympatycznych spotkaniach z wieloma atrakcjami. Byłem m.in. na pikniku nad Wisłą:


Byłem też na lodach u mojego imiennika ;)


I nawet natrafiłem przypadkiem na lokalu w klimacie "Harry Potterowskim", gdzie otrzymałem do picia dymiący eliksir! Absolutny czad!



Pierwszy dzień tego dwudniowego wyjazdu na południe Polski był więc niezwykle udany - a przede mną był jeszcze jeden dzień atrakcji, zwłaszcza górskich :)

wtorek, 14 czerwca 2022

06.06 Klimczok między kolejkami - edycja druga

Trasa: Szczyrk Kolejka - Przełęcz Karkoszczonka - Hordowska Polana - Trzy Kopce - Klimczok - Szyndzielnia

7 lutego 2019 roku zamieściłem na tym blogu wpis o tytule "Klimczok między kolejkami", opisując zimową wycieczkę podczas której wjechałem kolejką linową na Szyndzielnię, przeszedłem przez Klimczok do Szczyrku, a następnie jeszcze wjechałem kolejką krzesełkową na Halę Jaworzyna. Teraz zrobiłem to samo, tylko że w przeciwnym kierunku i nieco inną trasą. Dlatego nazwałem ten wpis "Klimczok między kolejkami - edycja druga". Była to jednocześnie moja pierwsza wizyta na Klimczoku od prawie trzech lat, od 7 lipca 2019. Cudownie było powrócić na tą kultową górę, którą niegdyś jako mieszkaniec Bielska-Białej odwiedzałem dosłownie co kilka tygodni :)

Tym razem towarzyszyła mi moja koleżanka Justyna z Warszawy, która odwiedzała swoją rodzinę w Bielsku-Białej i tak to zgraliśmy, że przebywaliśmy tam w tym samym terminie i mogliśmy razem wyjść w góry. Zaczęliśmy wycieczkę od wjazdu kolejką krzesełkową na Halę Jaworzyna i z powrotem. Widoki z hali na Klimczok, jak zawsze, były rewelacyjne, i warto było dla nich wydać prawie 50zł na bilet na kolejkę (szalejąca inflacja niestety odbija się na cenach atrakcji również i w Beskidach).



Potem nastąpiła "spacerowa" część wycieczki. Udaliśmy się ulicą Modrzewiową do skraju lasu, a następnie wąską, nieco zarośniętą ścieżką w górę. Docelowo mieliśmy dojść nią na Beskidek, ale po drodze przecięliśmy szerszą leśną drogę trawersującą ową górę, i wpadliśmy na pomysł aby pójść właśnie tym trawersem na Przełęcz Karkoszczonka, omijając szczyt, jako że droga była wygodniejsza i równocześnie zaoszczędzilibyśmy sobie dalszej wspinaczki. To był świetny pomysł - wprawdzie nieznacznie wydłużyliśmy tym sobie trasę, ale z drugiej strony znacznie mniej się namęczyliśmy, a zarazem mogliśmy nacieszyć się ładnymi widokami na Klimczok i Magurę podczas przecinania stoków Beskid Sport Arena.


Droga została sprytnie poprowadzona tunelem pod główną trasą narciarską:


I tak oto lekko, łatwo i przyjemnie doszliśmy na Przełęcz Karkoszczonka - na której nie było mnie od aż 8 lat! (Odsyłam do wpisu z 3 listopada 2014 z króciutkiej, ale fenomenalnie pięknej jesiennej wycieczki na tą przełęcz.) Co więcej, nigdy wcześniej nie odwiedziłem znajdującej się na przełęczy Chaty Wuja Toma - postanowiliśmy więc teraz tam wpaść. Wypiliśmy cudowną, orzeźwiającą lemoniadę, która była idealna na ten gorący letni dzień :) Bardzo mi się podobało, że w Chacie Wuja Toma dba się nie tylko o orzeźwienie dwunożnych, ale również i czworonożnych turystów.


Jeszcze ostatni rzut okiem na Chatę Wuja Toma i idziemy w dalszą drogę...


Teraz zaliczaliśmy kolejną trasę, która była dla mnie nowa: odcinek Drogi Św. Jakuba do Hordowskiej Polany, gdzie łączy się z żółtym szlakiem Błatnia-Klimczok. Chociaż trasa z Przełęczy Karkoszczonka do Hordowskiej Polany nie jest szlakiem PTTK, jest dobrze oznaczona tradycyjnymi symbolami "Camino de Santiago", czyli muszelkami na niebieskim tle oraz żółtymi strzałkami, więc ciężko się zgubić. Szło się łatwo i łagodnie pod górę, aczkolwiek trasa nie miała specjalnych walorów widokowych poza jednym niewielkim prześwitem.


Za to po dojściu do żółtego szlaku zrobiło się nieco bardziej widokowo, zwłaszcza na Trzech Kopcach - chociaż las tu szybko rośnie i panoramy już są bardziej ograniczone niż je pamiętam z poprzednich wizyt na tej górze (2013, 2015 i 2018).



No i kilkanaście minut później nastąpił długo oczekiwany punkt kulminacyjny naszej wyprawy, czyli zdobycie Klimczoka. Moje pierwsze wrażenie było takie, że przez te 3 lata mojej nieobecności Klimczok nic a nic się nie zmienił - widok z niego był tak samo cudowny jak zawsze :)



Po bliższym rozejrzeniu się stwierdziłem jednak, że zaszło tu trochę zmian. Przede wszystkim ogródek skalny, składający się z kamyków przyniesionych z innych gór, rozrósł się do naprawdę imponujących rozmiarów. Poniższe zdjęcie przedstawia zaledwie ułamek tego, co tam zgromadzono ;)


Klimatyczna chatka, która zawaliła się pod naporem ciężkiego śniegu na początku 2019, już podczas mojej poprzedniej wizyty nie istniała, ale wkomponowano jej pozostałości bardzo ładnie w otoczenie.


Powstały kolejne napisy z śmiesznymi sentencjami i mądrościami - m.in. poniższy, bardzo na miejscu jako że właśnie przyjechaliśmy z Warszawy :)


Inna zmiana to przeniesienie jednej ze ścian chatki, całej obklejonej podobnymi zabawnymi sentencjami, z stoku poniżej szczytu góry na polanę na samym szczycie.


Ale największa zmiana to ustawienie na szczycie tronu, na którym można się poczuć niczym król Beskidów :)


Musieliśmy niestety szybko uciekać, ponieważ Justyna miała za niedługo pociąg do Warszawy, a ja pracę zdalną (do Warszawy miałem wracać dopiero następnego dnia rano). Przeszliśmy dobrze mi znaną trasą na Szyndzielnię szybkim krokiem (w zupełnym przeciwieństwie do mojego poprzedniego razu na tym szlaku, gdy z dwoma małymi dziewczynkami szliśmy powolutku, zbierając owoce, oglądając robaczki i chłonąc dosłownie każdy szczegół otoczenia). Po drodze mijaliśmy tabuny dzieci - wszak akurat przypada sezon na wycieczki szkolne, których dzieciaki na pewno były szczególnie spragnione po tym jak przez dwa lata pandemii wiele wycieczek było niemożliwych. Dotarliśmy do górnej stacji kolejki linowej, kupiliśmy bilety (na tej trasie niestety również znacząco podrożały) i zjechaliśmy do Bielska-Białej. Koniec górskich przygód na dziś - ale kolejne nadejdą już wkrótce :)