wtorek, 30 września 2014

28.09 Grześ i Rakoń (od strony słowackiej)

Trasa: Zwierówka – Przełęcz Pod Osobitą – Róg – Grześ – Długi Upłaz – Rakoń – Zabratowa Przełęcz – Dolina Łatana – Zwierówka 

W poprzednim poście napisałem, że po nieco niefortunnej sobocie w Tatrach postanowiłem wrócić do Bielska-Białej i w niedzielę wrócić w Tatry samochodem z moim kolegą Olkiem. Chcieliśmy wejść na Grzesia, Rakoń i Wołowiec – i wychodziłem z założenia, że możemy wejść tylko od strony polskiej. Aż nagle, wracając w sobotę wieczorem z Zakopanego do Bielska-Białej, doznałem olśnienia – skoro mamy do dyspozycji auto, to przecież możemy pojechać na Słowację i zdobyć te szczyty właśnie od słowackiej strony! I odwiedzić obszar gór, który dotychczas był mi całkowicie nieznany, a którego Olek polecał mi już wcześniej. Tak też uczyniliśmy następnego dnia. O 5:30 wyjechaliśmy z Bielska-Białej, a o 7:30 zameldowaliśmy się w Zwierówce na Słowacji.

Pierwszy etap naszej wędrówki miał przebiegać zielonym szlakiem z Zwierówki na Grzesia. Jest to długi szlak, raczej mało znany i dość odizolowany od pozostałych szlaków w tym rejonie. Jego początkowe etapy to mozolna wspinaczka przez gęsty las, aż wychodzi się na Przełęcz pod Osobitą (1521 m n.p.m). Widoki stamtąd są wyśmienite. Z jednej strony widać Małą Fatrę:
 

Z drugiej strony widać Tatry polskie:


A nad przełęczą góruje masywna Osobita.


Dalsza część szlaku, aż po samego Grzesia, przebiega zalesionym grzbietem górskim. Szliśmy tędy dość długo, prawie trzy godziny. Widoki są ograniczone z powodu licznych drzew, jednak gdzieniegdzie szlak przebiega przez polany, z których widoki są przednie. Najlepsze widoki są w stronę Rohaczy, Brestowej i Salatyna.



Z tych polan mogliśmy również oglądać ośnieżony szczyt Wołowca – nasz cel na ten dzień.


Im bliżej Grzesia, tym lepiej było widać główny grzbiet polskich Tatr Zachodnich, m.in. ze Starorobociańskim Wierchem. Obecność śniegu na szczytach jeszcze bardziej dodawała temu widokowi uroku.


Wchodząc na Grzesia, widzieliśmy jak na dłoni cały grzbiet górski którym przeszliśmy, z Osobitą w tle.


Z szczytu Grzesia szczególnie podobał mi się widok na Bobrowiec.


Również był kapitalny widok na Kominiarski Wierch oraz pokryte śniegiem Czerwone Wierchy:


A potem, idąc Długim Upłazem na Rakonia, mieliśmy widok jeszcze rozleglejszy – z Bobrowcem po lewej, Kominiarskim Wierchem i Czerwonymi Wierchami po prawej, oraz Polaną Chochołowską w środku.


Z drugiej strony mieliśmy Dolinę Łataną:


Samotna Osobita, a w tle Babia Góra:


Od lewej: Starorobociański Wierch, Jarząbczy Wierch i Łopata.


Wołowiec, widziany przed Rakoniem:


Niestety na Rakoniu musieliśmy podjąć decyzję o rezygnacji z Wołowca. Przejście dotychczasowej trasy zajęło nam znacznie więcej czasu, niż się spodziewaliśmy, i wchodząc wyżej ryzykowalibyśmy że bylibyśmy jeszcze w górach po zapadnięciu ciemności. Tym bardziej można się było tego spodziewać ze względu na zalegający na Wołowcu śnieg, który na pewno zmusiłby nas do wolniejszego tempa. Z żalem więc pożegnaliśmy się z Wołowcem i zeszliśmy żółtym szlakiem z Rakonia na Zabratową Przełęcz, a następnie w dół przez Dolinę Łataną do Zwierówki. Doszliśmy do auta akurat gdy robiło się ciemno. Tak więc dzień został w całości spędzony w górach. Co oznacza, że to był dzień w całości udany :)

Wydaje mi się, że wejście na Grzesia i Rakonia od strony słowackiej jest Polakom dużo mniej znane od popularnych tras wiodących z Doliny Chochołowskiej. Jest to całkowicie zrozumiałe – z tego powodu, że komunikacją publiczną dojechać z Polski do Zwierówki praktycznie się nie da. Aby rozpocząć wycieczkę stamtąd, w grę wchodzi właściwie tylko dojazd samochodem. Lecz jeśli ktoś ma taką możliwość, gorąco polecam ją wykorzystać. Trasy od Zwierówki są dużo spokojniejsze od polskich, można na nich naprawdę poobcować sam na sam z naturą, a przy tym widokowo są jeszcze piękniejsze. Są w 100% warte tego, aby przejechać trochę więcej kilometrów by dojechać pod Zwierówkę. I z tego co mi wiadomo jest w tych okolicach mnóstwo innych pięknych tras, np. na Salatyn, Brestową, czy do jezior pod Rohaczami. Koniecznie spróbujcie!

27.09 Śpiąca Góra i Dolina Strążyska

Trasa: Kuźnice – Śpiąca Góra – Polana Kalatówki – Czerwona Przełęcz – Strążyska Polana – Dolina Strążyska

Ostatni weekend września miał być dla mnie kolejnym spędzonym w Tatrach. Tym razem jechałem samodzielnie, a plan miałem następujący. W sobotę, ze względu na zapowiadane niskie zachmurzenie które by uniemożliwiało widoki, miałem odpuścić sobie wyższe partie Tatr i przejść Ścieżką nad Reglami z Kuźnic do Doliny Kościeliskiej, a następnie przez Dolinę Chochołowską do schroniska na Polanie Chochołowskiej, gdzie miałem przenocować na „glebie”. Natomiast w niedzielę, która według prognoz miała być piękna, miałem uderzyć na Wołowiec, Rakoń i Grzesia (paliło mnie aby wejść na nie ponownie odkąd moja pierwsza wizyta na tych szczytach, 3 września, okazała się niezbyt udana z powodu niskich chmur i mgły), a potem przejść przez Dolinę Bobrowiecką i Oravice do Witowa. Przynajmniej taki był plan – a rzeczywistość okazała się zupełnie inna ;)

Rozpocząłem wszakże wycieczkę planowo, o 11:30 w Kuźnicach. Góry były szczelnie przykryte przez gęste chmury, czego się tego dnia spodziewałem. Nie spodziewałem się natomiast, że będzie padać. Nie był to intensywny deszcz, ale rzecz jasna wolałbym żeby go nie było. Trudno. Ruszyłem niebieskim szlakiem w strony Kalatówek, a po drodze postanowiłem jeszcze odbić żółtym szlakiem na Śpiącą Górę. Przejście do końca żółtego szlaku i z powrotem było kwestią 30-40 minut. Na Śpiącej Górze mieści się klasztor Albertynów, widoczny na poniższym zdjęciu:
 

Po odwiedzeniu klasztoru Albertynów kontynuowałem wędrówkę niebieskim szlakiem, ale tuż przed Kalatówkami odbiłem w górę Ścieżką nad Reglami. Przewędrowałem nią aż na Czerwoną Przełęcz i dalej do Doliny Strążyskiej. Nie ma co się rozpisywać o tej wędrówce, gdyż nie było widać absolutnie nic. Tylko mgła i padający z coraz większą intensywnością deszcz. Jedyne co warto było sfotografować to występujące gdzieniegdzie ciekawe formacje skalne.


Wędrówka do sympatycznych nie należała, gdyż byłem przemoknięty i musiałem bardzo uważać na śliskie kamienie na szlaku. Schodząc z Czerwonej Przełęczy otrzymałem telefon od mojego kolegi Olka z Bielska-Białej, z pytaniem jakie mam plany na następny dzień. Powiedziałem mu że idę na Wołowca i umówiliśmy się że dojedzie do mnie nazajutrz rano samochodem. Rozłączyliśmy się, poszedłem dalej w stronę Doliny Strążyskiej. Przyjemności z tej wędrówki nie czerpałem absolutnie żadnych. Nagle uderzyła mnie myśl: po co iść dalej na siłę, w niebezpiecznych warunkach i w mokrej odzieży, i jeszcze potem nocować na „glebie”, kiedy mogę wrócić tego samego dnia do Bielska-Białej, przespać się wygodnie w własnym łóżku i wrócić nazajutrz w Tatry razem z Olkiem. Skoro przyszła do mnie ta myśl, od razu wiedziałem że to właściwa decyzja. Gdy doszedłem na Strążyską Polanę, bez chwili wahania skierowałem się w dół Doliny Strążyskiej i już godzinę później wsiadałem do pociągu w Zakopanem.

Słówko jeszcze o mojej podróży powrotnej do Bielska-Białej. Jechałem pociągiem, który był wówczas jedynym rozkładowym pociągiem dojeżdżającym do Zakopanego. A kursował wyłącznie w letnie weekendy. Wszystkie inne pociągi zastąpiono autobusową komunikacją zastępczą. W związku z tym linia kolejowa z Zakopanego wyglądała na absolutnie wymarłą. Jechałem powolnym, starym składem elektrycznym przez zupełnie opustoszałe stacje. Aż ciężko uwierzyć, że tak wygląda niegdyś tętniąca życiem linia kolejowa Kraków-Zakopane. Podobno pociągi mają wrócić do Zakopanego od grudnia. Mam nadzieję że tak się stanie, bo inaczej ciężko widzę przyszłość tej linii. A jakiś sensowny dojazd koleją musi być, żeby rozładować tłok na „zakopiance”.

Podsumowując, to była na pewno moja najbardziej nieudana wycieczka po Tatrach. Cóż, kiedyś coś takiego musiało nastąpić. Sam jestem sobie winien że pchałem się na trasę przy tak niepewnej pogodzie. Ale to, co nastąpiło w niedzielę, całkowicie zrekompensowało nieudaną sobotę... :)

piątek, 26 września 2014

21.09 Wązów Kraków i Smocza Jama

Trasa: Kiry – Dolina Kościeliska – Wąwóz Kraków – Smocza Jama – Dolina Kościeliska – Kiry 

Po wyjątkowym szczęściu w sobotę, kiedy to mimo kiepskich prognoz pogoda dopisała podczas mojej wycieczki na Trzydniowiański Wierch, w niedzielę niestety zostałem sprowadzony na ziemię... No ale trudno wymagać żeby dwa razy mi się tak poszczęściło jak w sobotę. Tym razem pogoda była tak paskudna, że mogłem zrobić jedynie krótką trasę w niższych partiach Tatr. Szkoda, bo plany na ten dzień były piękne...

Jednak i tak ta wycieczka miała mnóstwo pozytywów. Po pierwsze, towarzyszył mi mój kolega Krzysiek, którego poznałem na studiach w Anglii. Obecnie Krzysiek studiuje dalej, tylko że w USA, w związku z czym nie widzieliśmy się bardzo długo... więc wspaniale było nadrobić zaległości. Na trasę z nami wybrała się również mama Krzysia (jego tata zrezygnował z wycieczki i dzięki temu mógł wygrzewać się przy kominku w karczmie "Harnaś" przy wylocie Doliny Kościeliskiej podczas gdy my mokliśmy na szlaku ;) ). Kolejnym pozytywem tego dnia było to, że zupełnie niespodziewanie miałem okazję po raz pierwszy w życiu przejść szlakiem ubezpieczonym łańcuchami, klamrami i drabinkami. I to w złych warunkach pogodowych. To były przeżycia, które będę bardzo miło wspominać :)

Początkowo więc mimo deszczu nasza dzielna trójka ruszyła na podbój Doliny Kościeliskiej. Liczyliśmy na to że opady przejdą i że damy radę dotrzeć do Doliny Tomanowej, a może nawet wyjść gdzieś wyżej. Nic z tego. Pół godziny później byliśmy tak przemoknięci, że zdecydowaliśmy się wracać. Aby jednak zobaczyć chociaż coś nowego, postanowiliśmy jeszcze odwiedzić jedną z okolicznych jaskiń przed powrotem. O tak wczesnej porze (7:30 rano) Jaskinia Mroźna była zamknięta, padło więc na Smoczą Jamę. Myśleliśmy że to będzie łatwy spacerek, a tymczasem...

Odbiliśmy na żółty szlak prowadzący do Smoczej Jamy, który początkowo biegnie dnem bardzo malowniczego Wąwozu Kraków. A potem niespodzianka: trzeba się wspiąć po drabinie! Tu zdjęcie dokumentujące pierwszą zaliczoną przeze mnie drabinę w górach:
 

A potem kolejny szok: w dwóch miejscach trzeba się wspiąć po stromych skałach, używając łańcuchów. Nie tego się spodziewaliśmy! Przy ulewnym deszczu było to dodatkowo uciążliwe, ale udało nam się.


Drugi odcinek z łańcuchami wyprowadził nas na półkę skalną przy wejściu do Smoczej Jamy. Aby zobaczyć jaskinię, trzeba było spuścić się w dół na kolejnym łańcuchu. Tylko Krzysiek odważył się zejść w tą mroczną czeluść ;) Ja i jego mama czekaliśmy na niego, spoglądając w dół, a tymczasem jakie było nasze zaskoczenie, gdy nagle usłyszeliśmy jego głos za nami! Okazało się, że jaskinia ma drugi wylot nieco niżej, i że stamtąd można wrócić na szlak i zrobić takie kółeczko ;)

Po tych atrakcjach wróciliśmy do Doliny Kościeliskiej. Szlak prowadzi przez Wyżnią Pisaną Polanę, skąd mieliśmy piękne widoki na opatulone chmurami góry.



Ogólnie byliśmy z tej wycieczki zadowoleni, ale marzyliśmy o tym żeby jak najszybciej wrócić do cywilizacji, ogrzać się i zmienić mokrą odzież. Wróciliśmy więc do wylotu Doliny Kościeliskiej i tam uczyniliśmy powyższe ;) Nie zanosiło się na poprawę pogody, więc wsiedliśmy do samochodu i opuściliśmy Tatry, ale mimo takiego pokrzyżowania naszych planów humory nam dopisywały i byliśmy szczęśliwi po wspólnej wycieczce.

20.09 Trzydniowiański Wierch

Trasa: Dolina Chochołowska – Polana Trzydniówka – Trzydniowiański Wierch – Dolina Jarząbcza – Polana Chochołowska – Dolina Chochołowska

Na kolejny weekend w Tatrach jechałem wyjątkowo obawiając się o pogodę. Prognozy na sobotę i niedzielę nie były optymistyczne, a całą drogę w sobotę rano jechałem w chmurach i deszczu. Przejeżdżam przez Czarny Dunajec i Chochołów, wciąż pochmurno i pada... ale.. dojeżdżam do Witowa i... przejaśnia się! A gdy wysiadłem z autobusu przy wylocie Dolinie Kościeliskiej, było już naprawdę sporo słońca. Wsiadłem do lokalnego busa, który zawiózł mnie na Siwą Polanę, i już byłem gotowy uderzać na Trzydniowiański Wierch.

Ponieważ nie wiedziałem jak długo potrwa poprawa pogody i zależało mi na tym, aby dostać się na szczyt jak najszybciej, skorzystałem z usług wypożyczalni rowerów. Podjechałem pod leśniczówkę TPN, skąd musiałem jeszcze pójść kawałek doliną na nogach, po czym na Polanie Trzydniówka odbiłem na lewo czerwonym szlakiem na Trzydniowiański Wierch. Przez dłuższy czas szedłem lasem, cały czas mozolnie pod górę. Od wysokości mniej więcej 1500 m n.p.m znad drzew zaczęły się odsłaniać okoliczne szczyty... Najpierw Bobrowiec:
 

Następnie Ornak:


I Kominiarski Wierch:


Chciałbym jeszcze wspomnieć o sytuacji jaka miała miejsce na tym odcinku. Idę sobie raźnie, aż tu nagle słyszę po swojej lewej stronie, z Doliny Starorobociańskiej, jakieś dziwne ryki... Czyżby niedźwiedź? Zacząłem się z lekka bać... Ryki się powtarzały dość regularnie, a wkrótce potem zaczęły dobiegać mnie kolejne, z Doliny Trzydniowiańskiej po prawej stronie. Paradoksalnie to mnie uspokoiło. Ciężko mi było uwierzyć, żeby aż dwa niedźwiedzie jednocześnie zaczęły tak często ryczeć tak blisko siebie. Jak się dowiedziałem po moim powrocie do domu, te odgłosy musiały być związane z rykowiskiem jeleni.

Tymczasem wszedłem w piętro kosodrzewiny. Trzeba tam bardzo uważać na długie i poskręcane korzenie, które pokrywają całą ścieżkę i trzeba się przez nie jakoś przegramolić.


Gdy wyszedłem ponad piętro kosodrzewiny, wokoło były wspaniałe widoki, ale chyba najbardziej spodobała mi się panorama Bobrowca z Polaną Chochołowską poniżej.


Na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu było dużo chłodniej i nieźle wiało, ale panoramy były przednie ;) Na poniższym zdjęciu Starorobociański Wierch:


Starorobociański Wierch (po lewej) i Kończysty Wierch (po prawej):


Dolina Jarząbcza, z Jarząbczym Wierchem (po lewej), Łopatą (w środku) i Wołowcem (po prawej).


Po lewej Łopata, po prawej Wołowiec, a w środku spiczasty szczyt Ostrego Rohacza.


Schodziłem z Trzydniowiańskiego nieco łagodniejszą trasą, przez Dolinę Jarząbczą. Ta dolina wyróżnia się tym, że nawet z jej dna można oglądać naprawdę piękne panoramy na okoliczne szczyty. Na przykład na Bobrowiec:


Oraz na Jarząbczy Wierch:


Czerwony szlak wyprowadził mnie na Polanę Chochołowską. Udałem się do schroniska czarnym szlakiem przez środek polany. Podczas poprzedniej wizyty tam, 3 września, niskie chmury sprawiły że nie miałem możliwości przekonać się o tym, jakie są stamtąd widoki. Tym razem nic nie stało na przeszkodzie i mogłem oglądać panoramy z Polany Chochołowskiej w pełnej krasie. Pięknie widać Jarząbczy Wierch:


Również w przeciwną stronę są świetne widoki – na Kominiarski Wierch.



Cały czas utrzymywała się ładna i ciepła pogoda, więc trochę poleżałem na trawce na Polanie Chochołowskiej delektując się pięknem tego miejsca i jego spokojem – jedyny odgłos jaki było tam słychać to było dźwięczenie dzwonków zawieszonych na wypasających się na polanie owcach. Po okresie błogiego lenistwa na polanie zszedłem do punktu wypożyczania rowerów przy leśniczówce, skąd szybko i przyjemnie zjechałem do wylotu Doliny Chochołowskiej. Tam zjadłem kolację w gazdówce „u Zająca” (bardzo polecam – dania są wyjątkowo smaczne!). Spotkałem się na tą kolację z przemiłą grupą ludzi, z którymi miałem iść nazajutrz na kolejną trasę po Tatrach – ale o tym przeczytać możecie w relacji z następnego dnia ;)

16.09 Hala Lipowska, Hala Rysianka i Romanka

Trasa: Żabnica – Hala Boracza – Redykalny Wierch – Hala Lipowska – Hala Rysianka – Hala Wieprzska – Romanka – Kotarnica – Sopotnia Mała – Juszczyna

We wrześniu miałem na tyle szczęścia, że w kilka dni powszednich nie musiałem iść do pracy... niestety wtorek 16 września był ostatnim z tych dni, a kolejny taki przysługuje mi dopiero na Boże Narodzenie. Oczywiście więc szczególnie mi zależało na tym, aby ten dzień wykorzystać na jakąś szczególnie atrakcyjną górską wyprawę. Padło na Beskid Żywiecki, który ostatnio jest po Tatrach drugim najczęściej odwiedzanym przeze mnie pasmem górskim. Przede wszystkim chciałem w końcu zaliczyć szlak żółty na odcinku Redykalny Wierch – Hala Lipowska, o którym słyszałem same pochlebstwa. A do tego chciałem spędzić trochę czasu na prześlicznej Rysiance przy lepszej pogodzie niż podczas mojej wizyty tam w poprzedni czwartek. Dlatego wyruszyłem z Bielska-Białej skoro świt i o 8 rano zameldowałem się na przystanku autobusowym Żabnica Skałka, skąd czarnym szlakiem udałem się na piękną Halę Boraczą:


Hala Boracza również ładnie się prezentowała z góry, z podejścia na Redykalny Wierch:


Podejście na Redykalny Wierch oferowało także rozległą panoramę w kierunku wschodnim, na Pilsko:


Widok z hali na Redykalnym Wierchu:


Na Redykalnym Wierchu rozpoczął się odcinek, który miał być „gwoździem programu” tej wycieczki. Nie zawiodłem się – żółty szlak stamtąd na Rysiankę rzeczywiście okazał się jednym z piękniejszych, jakimi szedłem w Beskidzie Żywieckim. Prowadzi przez dwie rozległe hale, Halę Motykową i Halę Bieguńską, z których roztaczają się wspaniałe widoki daleko na południe. Poniżej panorama z Hali Motykowej:


A poniżej panorama z Hali Bieguńskiej:


Panorama z Hali Lipowskiej również jest piękna:


Byłem nieco głodny gdy dotarłem na Halę Lipowską, a ponieważ jeszcze nie miałem okazji skosztować potraw z kuchni tamtejszego schroniska, postanowiłem wstąpić tam na drugie śniadanie. Niestety trochę się zawiodłem na jakości moich pierogów z serem i jagodami... ale z kolei wystrój wnętrza schroniska bardzo mi się spodobał.


Na Rysiance była pełna sielanka: spokój, przyjemnie grzejące słoneczko i widoki na Pilsko.


Od dłuższego czasu miałem marzenie, aby zagrać w kosza na Rysiance... tego dnia się spełniło. Szkoda tylko, że nie miałem z kim grać, ale przynajmniej sobie potrenowałem rzuty. W ogóle to myślałem o tym, żeby kiedyś zorganizować na Rysiance „turniej koszykówki górskiej” (na Hali Rycerzowej od kilku ładnych lat ma miejsce „turniej siatkówki górskiej”, z dużym powodzeniem). Jest tylko jeden mankament: plac do gry w kosza na Rysiance jest okropnie kamienisty. Niektóre kamienie są wbite głęboko w ziemię i nie wiem czy da się je usunąć... a ten nierówny teren mógłby zagrozić zdrowiu graczy. W związku z tym nie wiem czy jest sens organizować taki turniej... wszelkie sugestie z Waszej strony byłyby mile widziane.


Po treningu rzutowym przyszedł czas aby kontynuować wędrówkę. Moim kolejnym celem była Romanka. Już szedłem tam raz z Rysianki, 12 kwietnia, bezpośrednim żółtym szlakiem. Tym razem jednak chciałem pójść bardziej na około, czerwonym szlakiem w stronę Żabnicy a następnie niebieskim na szczyt. Schodząc z Rysianki na Przełęcz Pawlusią, mogłem nacieszyć oczy widokiem na Romankę:


Na Przełęczy Pawlusiej odbiłem na lewo czerwonym szlakiem, który należy do Głównego Szlaku Beskidzkiego. Odcinek do skrzyżowania z niebieskim szlakiem okazał się bardzo przyjemny. Ścieżka łagodnie opada w dół przez las, gdzieniegdzie przerwany z powodu wycinki drzew, a w jednym miejscu przerwany w sposób naturalny przez Halę Wieprzska. Z przerzedzonych punktów roztaczają się piękne panoramy na zachód, na niższe partie Beskidu Żywieckiego.




Na skrzyżowaniu szlaków rozpocząłem podejście na Romankę szlakiem niebieskim. Widokowo ten szlak ma niewiele do zaoferowania, ale i tak mi się bardzo spodobał ze względu na panującą na nim atmosferę. Jest to wąziutka ścieżynka przebiegająca przez bardzo gęsto zarośnięty las, w którym można wyczuć prawdziwą dzikość. Mówi się, że zbocza Romanki to główne siedlisko niedźwiedzi w Beskidzie Żywieckim – idąc tym szlakiem naprawdę nietrudno sobie wyobrazić buszujące w tym gąszczu niedźwiedzie. Niesamowicie klimatyczna trasa, którą szczerze polecam. A przy tym stanowi całkiem niezłe wyzwanie, gdyż zwłaszcza na początkowym odcinku jest dość stroma.

Gdy dotarłem na szczyt Romanki (1366 m n.p.m), zauważyłem że pogoda się wyraźnie popsuła, niebo całe zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Przy takich warunkach ta okolica wydawała się jeszcze bardziej mroczna i dzika. Rozpocząłem zejście niebieskim szlakiem, którym szedłem już 12 kwietnia na odcinku Romanka–Kotarnica, z tym że wtedy na Kotarnicy odbiłem czarnym szlakiem do Sopotni Wielkiej, a tym razem kontynuowałem wędrówkę do Sopotni Małej. Odcinek z Kotarnicy do Sopotni Małej pokonywałem przy akompaniamencie grzmotów nadchodzącej burzy, w związku z czym schodziłem szczególnie szybko. To znaczy, próbowałem – ale hamowało mnie ogromne błoto panujące na całym tym odcinku... Gdy w końcu dotarłem do Sopotni Małej, z zabłoconymi butami i spodniami, czekał mnie jeszcze dwudziestominutowy marsz asfaltem do przystanku autobusowego Juszczyna Granica, skąd załapałem się na busa do Żywca. Gdy dopadła mnie ulewa, byłem już w drodze do domu. Była bardzo intensywna i ogromnie się cieszę, że nie zastała mnie w górach... Gdyby tak się stało, niewątpliwie nie wróciłbym z tej wycieczki tak zadowolony ;)

15.09 Magurka Wilkowicka

Trasa: Mikuszowice Stalownik – Magurka Wilkowicka – Wilkowice Górne

Magurka Wilkowicka to jedno z moich ulubionych miejsc w Beskidach. Nie było mnie tam od początku marca i uważałem że najwyższa pora to zmienić. Po weekendzie w Tatrach byłem „w gazie” i miałem energię na kolejne wycieczki, więc już następnego dnia po powrocie z Zakopanego wyszedłem z samego rana na przechadzkę. Obowiązkowo musiałem zaliczyć mój ulubiony szlak w tych rejonach, czyli czerwony spod Stalownika w Mikuszowicach na szczyt Magurki Wilkowickiej, natomiast na trasę zejścia obrałem asfaltową drogę do Wilkowic Górnych. Przejście całej tej trasy zajęło mi około dwóch godzin.

Wyruszyłem o 6:20 z pętli autobusowej Mikuszowice Stalownik w gęstej mgle. Jednak jeszcze przed Chatką Studencką pod Rogaczem wyszedłem ponad te mgły. Dzięki temu gdy doszedłem na malowniczą polanę pod chatką mogłem podziwiać piękne zjawisko „morza mgieł” pod sobą i pogodnego nieba nad sobą.
 

Zjawisko to również pięknie się prezentowało z punktu widokowego na polanie koło sklepu spożywczego pod Magurką.



Na szczycie Magurki Wilkowickiej nie zatrzymywałem się w ogóle, tylko od razu skierowałem się w dół zielonym szlakiem, a następnie asfaltową drogą (którą, prawdę powiedziawszy, szło się trochę nudnawo, ale w dół przynajmniej poszło szybko) aż do przystanku autobusowego w Wilkowicach Górnych. Tam królowała nadal mgła, która ustąpiła dopiero około południa. No właśnie... rozpoczyna się ten sezon, kiedy często na nizinach i w dolinach panują mgły podczas gdy w górach jest słonecznie. Ubiegłej jesieni kilkakrotnie doświadczyłem w górach naprawdę nieziemskich widoków dzięki temu zjawisku – mam nadzieję że w tym roku to również mi się przytrafi :)