czwartek, 26 czerwca 2014

22.06 Z Hali Jaworzyna do Szczyrku

Trasa: Hala Jaworzyna – Zapalenica – Szczyrk

Niedzielna wycieczka w góry była wręcz symboliczna, a to z kilku powodów: po pierwsze zmęczenie po długiej sobotniej wyprawie na Babią Górę, po drugie nie najlepsze prognozy pogody, po trzecie konieczność załatwienia sporej ilości spraw w Bielsku-Białej tego dnia, a po czwarte... zaspanie ;) Obudziłem się o 10:30 tego dnia (dawno tak długo nie spałem), co po części wykluczało dłuższe wyprawy górskie. Zrobiłem więc tylko króciutką trasę w okolicach Szczyrku.

Aby dojechać na start mojej trasy, wsiadłem na dolny odcinek wyciągu krzesełkowego na Skrzyczne. Moja poprzednia przejażdżka nim (patrz opis mojej wycieczki z 19 października) była dla mnie nieco traumatyczna i długo nie chciałem na ten wyciąg wracać, ale w końcu przekonałem się do tego i pojechałem nim po raz drugi. Tym razem czułem się na nim nieco bardziej komfortowo, choć nadal nie jest to mój ulubiony środek transportu... Wysiadłem na górnej stacji na Hali Jaworzyna. Z tego miejsca pięknie widać Klimczok, Szczyrk i dolinę Żylicy.



Z Hali Jaworzyna zszedłem bezszlakowo, trasą rowerową, do osiedla Zapalenica, a następnie drogą asfaltową do centrum Szczyrku. Droga rowerowa do Zapalenicy była nieco uciążliwa z powodu licznych drobnych kamieni, ale bardzo malownicza i przede wszystkim spokojna – byłem tam oddalony od rzesz „niedzielnych turystów” kłębiących się przy wyciągu krzesełkowym i wchodzących oznakowanymi szlakami na Skrzyczne. W większości trasa prowadzi przez las, przy potoku Dunatów, ale w jednym miejscu, przy wyciągu narciarskim Huczkula, wychodzi na otwartą przestrzeń skąd roztaczają się kolejne panoramy na Klimczok.


Gdy dochodziłem do osiedla Zapalenica pogoda załamała się, zaczął padać dość mocny deszcz, więc czym prędzej udałem się do centrum Szczyrku. Niedzielną wycieczkę zakończyłem wspaniałym obiadem w restauracji Gospoda Polska. Zamówione przeze mnie danie, czyli gicz indycza w czarnej porzeczce z pieczonymi ziemniakami, było tak pyszne i tak ogromne że musiałem je uwiecznić sobie na zdjęciu ;)


Tą króciutką, ale bardzo sympatyczną wycieczką żegnam się z Beskidami na dłuższy okres czasu. Cały lipiec i sierpień nie będzie mnie w Bielsku-Białej, więc będę miał długą przerwę od gór. Może to i dobrze, będę mógł wrócić do nich z większą pasją i entuzjazmem po takiej przerwie. A tymczasem przez najbliższe dwa miesiące będę w pamięci wracał do tych wspaniałych panoram, jakie dane mi było tego roku ujrzeć w polskich górach; do tych wszystkich przepięknych wycieczek, z których każda była w jakiś sposób inna i wyjątkowa. Tęskno mi będzie za tymi obszarami, ale od samego początku września (jeśli wszystko  dobrze pójdzie) będę wracać na górskie szlaki ;) A więc zapraszam do czytania mojego bloga od wtedy, a w międzyczasie do przeglądania opisów moich poprzednich wycieczek z tego wspaniałego roku zamieszkiwania w Bielsku-Białej :)

środa, 25 czerwca 2014

21.06 Babia Góra od strony słowackiej

Trasa: Slana Voda – Hviezdoslavova Aleja – Babia Góra – Przełęcz Brona – Mała Babia Góra – Borsučie – Slana Voda

Wycieczka na Babią Górę zrealizowała jeden z moich ostatnich celów do osiągnięcia na beskidzkich szlakach, a więc zdobycie tak zwanej „Królowej Beskidów”. Wybierając się na Babią Górę miałem duże obawy o pogodę, lecz ostatecznie ta okazała się całkiem łaskawa – wprawdzie zachmurzenie było spore, ale chmury były wysokie więc mogliśmy bez przeszkód oglądać fantastyczne widoki. Trasa też była świetna, gdyż wybraliśmy się na Babią Górę od strony słowackiej, a więc od jej strony mniej znanej, lecz bardzo widokowej. A najwspanialsze w całej wycieczce było towarzystwo :) Pojechała nas naprawdę duża grupa, 11-osobowa: ja, mój współlokator, sześciu moich uczniów i jeszcze trzech synów jednej z moich uczennic. Poniekąd była to więc wycieczka szkolna ;) Wędrówka po górach w tak licznej grupie była ogromną frajdą i okazją do lepszego poznania naprawdę sympatycznych i ciekawych ludzi.

Kolejnym pozytywnym aspektem tej wycieczki był dojazd samochodem, dzięki czemu nie musieliśmy się spieszyć na żadne powrotne autobusy czy pociągi, zamiast czego mogliśmy iść spokojnie, robiąc sobie przerwy kiedy tylko mieliśmy na to ochotę. Zaparkowaliśmy pod Chatą Slana Voda na obrzeżach miejscowości Oravska Polhora. Stamtąd ruszyliśmy na Babią Górę żółtym szlakiem: najpierw płasko, potem dość ostro pod górę przez las, aż ponad drzewami zaczęły się odsłaniać widoki na Kotlinę Orawską oraz na masyw Pilska.



Na szczycie Babiej Góry mocno wiało i było okropnie zimno – pomyśleć że to pierwszy dzień kalendarzowego lata, a ja tu żałowałem że nie wziąłem rękawiczek... Chyba nasze nieco kwaśne miny na tym zdjęciu grupowym wyrażają nasz dyskomfort termiczny ;)


Ale widoki ze szczytu rekompensowały wszystkie trudy dostania się tam. Na pierwszym zdjęciu Jezioro Orawskie, a na drugim Mała Babia Góra:



Czekał nas teraz najciekawszy fragment trasy – grzbietem górskim przez Przełęcz Brona na Małą Babią Górę. Akurat na ten odcinek trafiliśmy w samą porę na „okienko” bardzo ładnej pogody, dzięki czemu szło się szczególnie przyjemnie i zdjęcia zaczęły wychodzić trochę lepiej. Przez długi czas mieliśmy przed sobą widok na Pilsko, urozmaicony przez efekt padających spomiędzy chmur promieni słonecznych:


Pięknie prezentowały się zielone hale na stokach Małej Babiej Góry:


Niezły był również widok na Mosorny Groń i pasmo Policy:


A wchodząc na Małą Babią Górę mieliśmy cały czas za sobą majestatyczną panoramę na „Królową Beskidów”:



Z Małej Babiej Góry wróciliśmy pod Chatę Slana Voda słowackim czerwonym szlakiem. Zalesiony i praktycznie pozbawiony widoków, szlak schodził nieco monotonnie w dół, aż na ostatnie parę kilometrów do Slanej Vody nieco bardziej się wyrównał. To właśnie na tym ostatnim, płaskim odcinku miałem okazję oglądać, po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku tygodni (wcześniej na Mędralowej i w Dolinie Kościeliskiej), zmasakrowany przez wichurę las. Drzewa leżące jak zapałki, naprawdę wstrząsający widok.


Tuż przed Chatą Slana Voda minęliśmy zagrodę z dzikami.


I takim oto sposobem powróciliśmy do naszych aut. A gdy wsiadaliśmy do nich, „Królowa Beskidów” dumnie spoglądała na nas z oddali. Cieszę się, że tego dnia okazała się łaskawa i dała się zdobyć :) Mam nadzieję że dane mi będzie zdobyć ją jeszcze nie jeden raz. Ale ciężko będzie powtórzyć taką udaną pod względem towarzyskim wyprawę. Było wspaniale!

piątek, 20 czerwca 2014

15.06 Wokół Giewontu

Trasa: Kuźnice – Kondratowa Hala – Kondracka Przełęcz – Wyżnia Kondracka Przełęcz – Olejarnia – Grzybowiec – Przełęcz w Grzybowcu – Strążyska Polana – Dolina Strążyska

W niedzielę, ponieważ pogoda znów miała być niepewna a do tego tym razem szedłem w góry samodzielnie, miałem wybrać trasę dośc łagodną. Ostatecznie jednak poniosły mnie ambicje i o mało co nie wszedłem na Giewont :) Odkryłem kolejną nieznaną mi część Tatr i wróciłem z niej z wspaniałymi wrażeniami.

Wystartowałem z Kuźnic o 8 rano. Było pochmurno, chłodno, ale sucho i całkiem przyjemnie. Po kilkunastu minutach marszu niebieskim szlakiem w stronę Kondratowej Hali znalazłem się na Polanie Kalatówki. Panowała tam pełna sielanka: spokój, piękne widoki i baca wypasający stado owiec.
 

Kolejny odcinek szlaku za Polaną Kalatówki prowadził przez gęsty i mroczny las. Fantastyczne klimaty! Aż wreszcie, niecałą godzinę po rozpoczęciu wędrówki, znalazłem się na malowniczej Kondratowej Hali. Tamtejsze schronisko spodobało mi się jak tylko wszedłem do środka, jest niesamowicie przytulne. Schroniska na Hali Ornak, na Hali Gąsienicowej i w Dolinie Pięciu Stawów – czyli inne odwiedzone dotychczas przeze mnie tatrzańskie schroniska – w ogóle nie można porównać do tego na Kondratowej Hali jak chodzi o atmosferę.


Po spożyciu posiłku w schronisku kontynuowałem wędrówkę pod górę, najpierw łagodnie a potem nieco stromiej, na Kondracką Przełęcz. Na tym odcinku cały czas dominował widok przede mną na potężny masyw skalny.


Gdy wszedłem na Kondracką Przełęcz (1725 m n.p.m), załamka – zaczyna padać deszcz, dookoła zupełnie nic nie widać przez niskie chmury. W takich warunkach o samodzielnym wejściu na Giewont nie było mowy. Wszedłem tylko na Wyżnią Kondracką Przełęcz i rozpocząłem zejście czerwonym szlakiem po południowych, a następnie zachodnich stokach Giewontu. Trochę miałem stracha, gdyż przez deszcz na skałach zrobiło się ślisko a widoczność była naprawdę tragiczna. Na szczęście kilka minut po rozpoczęciu zejścia przez chmury zaczęło się przebijać słońce. Efekt początkowo był wręcz kosmiczny.


Okoliczne szczyty prezentowały się wyjątkowo ciekawie pod unoszącymi się chmurami.


Wreszcie udało mi się z zachodnich stoków Giewontu dojrzeć legendarny krzyż na szczycie.


Na grzbiecie Grzybowca czerwony szlak zagłębia się w las, ale w kilku miejscach przebiega przez polany z których okazale się prezentuje widok do tyłu na masyw Giewontu.


Za Grzybowcem „fotogeniczne” miejsca się skończyły. Czekało mnie jeszcze dość strome zejście Ścieżką nad Reglami przez Grzybowiecką Dolinę, a następnie łagodny odcinek wypełnioną spacerowiczami Doliną Strążyską. Już o godzinie 13 byłem przy wylocie Doliny Strążyskiej, skąd złapałem busa do centrum Zakopanego. Byłem zmęczony, a pogoda znów zaczynała się psuć, więc postanowiłem mimo jeszcze wczesnej godziny już wracać do Bielska-Białej. I tak byłem z tego drugiego pod rząd weekendu w Tatrach ogromnie, ogromnie zadowolony :)

14.06 Hala Gąsienicowa i Nosal

Trasa: Kuźnice – Dolina Jaworzynka – Przełęcz Między Kopami – Hala Gąsienicowa – Przełęcz Między Kopami – Boczań – Nosalowa Przełęcz – Nosal – Zakopane 

Jak napisałem w opisie wycieczki do Doliny Pięciu Stawów 8 czerwca, z pozoru niefortunne zdarzenie które miało miejsce po tej wycieczce – zgubienie aparatu przez mojego kolegę – dało nam okazję do ponownej wizyty w Tatrach. Albowiem aparat został odnaleziony i w naszym pierwszym wolnym terminie pojechaliśmy znów do Zakopanego, aby odzyskać aparat od uczciwego znalazcy – kierowcy busa. Stwierdziliśmy, że przy okazji zwiedzimy trochę więcej w Tatrach :) W sobotę zaraz po przyjeździe do Zakopanego udało nam się szybko odebrać aparat i od razu potem ruszyliśmy na wspólną wycieczkę. Wieczorem mój kolega wrócił do Bielska-Białej, a ja jeszcze zostałem w Tatrach na niedzielę. Poniżej opis naszej sobotniej wycieczki, która ze względu na niepewną pogodę miała dość spontaniczny przebieg, lecz okazała się nadzwyczaj udana :)

Wstępny plan zakładał wejście z Kuźnic żółtym szlakiem na Halę Gąsienicową i powrót niebieskim, z opcją dołożenia na koniec odcinka na Nosal jeśli czas i pogoda miały pozwolić. Początek naszej trasy, żółtym szlakiem z Kuźnic, wiódł piękną, spokojną Doliną Jaworzynka.
 

Potem krótki odcinek dość mozolnego podchodzenia po kamiennych stopniach i znaleźliśmy się w pobliżu Przełęczy między Kopami, skąd mogliśmy oglądać Dolinę Jaworzynka z góry, a także grzbiet Skupniowego Upłazu. Mogliśmy również oglądać groźnie wyglądającą chmurę, która szybko się do nas zbliżała...


Przyspieszyliśmy kroku, aby zdążyć do schroniska na Hali Gąsienicowej przed nadciągającą ulewą. Wkrótce, po wejściu na Królową Rówień ukazał się nam majestatyczny widok na szczyty Tatr Wysokich za Halą Gąsienicową.


Niestety, nie zdążyliśmy do schroniska przed załamaniem pogody. Zobaczyliśmy dosłownie pędzące w naszą stronę chmury i momentalnie okoliczne góry znalazły się pod zasłoną. Zaczął padać deszcz, który potem przeszedł w grad. Zrobiło się masakrycznie zimno. Na szczęście do schroniska Murowaniec było już niedaleko. W środku dzikie tłumy, nie było gdzie usiąść. Przeczekaliśmy nawałnicę i ruszyliśmy z powrotem na szlak jak tylko zaczęło się przejaśniać. W obliczu niepewnej pogody zdecydowaliśmy że nie będziemy iść dalej w głąb Hali Gąsienicowej, tylko od razu wracamy do Zakopanego. Opuszczając Halę Gąsienicową, mieliśmy względnie dobry widok na nią spod odsuwających się chmur.


Po powrocie na Przełęcz między Kopami kontynuowaliśmy naszą wędrówkę niebieskim szlakiem na Boczań, po niezwykle widokowym Skupniowym Upłazie.


Ponieważ pogoda robiła się coraz ładniejsza, postanowiliśmy że w drodze do Zakopanego jeszcze zahaczymy o zielony szlak przez Nosalową Przełęcz i Nosal. Świetna decyzja! Widoki z charakterystycznych Nosalowych skałek na Tatry Wysokie zapierały dech w piersiach.




Niby ten Nosal taki niepozorny, tak blisko Zakopanego, a jakie oferuje piorunujące widoki! Bardzo się cieszę że udało nam się go odwiedzić. Ogromnie uszczęśliwieni zeszliśmy do Zakopanego i tam zakończyliśmy naszą wycieczkę. A ja jeszcze pod wieczór, aby dopełnić fantastyczny dzień, odwiedziłem baseny termalne w Bukowinie Tatrzańskiej – było zarąbiście :)

piątek, 13 czerwca 2014

12.06 Pętla z Łodygowic

Trasa: Łodygowice – Bierna – Solisko – Polana Przysłop – Łodygowice

Zapowiedzi zelżenia upałów w czwartek zachęciły mnie do kolejnego wyjścia w góry przed pracą. Rzeczywiście na tej wycieczce mogłem nacieszyć się bardziej rześkim powietrzem i brakiem palącego słońca, ale... no właśnie, pogoda popadła trochę w drugą skrajność i wkrótce po rozpoczęciu wyprawy zrobiło się mokro i pochmurno. W efekcie wycieczkę miałem średnio przyjemną. Z gór nie było widać kompletnie nic. Dlatego niestety nie mogę zaprezentować żadnych „panoramicznych” zdjęć z tej trasy. Ale jeśli popatrzycie na moje relacje z wycieczek z 25 października ubiegłego roku oraz 13 maja bieżącego roku, znajdziecie tam sporo zdjęć z okolic Łodygowic i zobaczycie że przy bardziej sprzyjających warunkach jest tam naprawdę pięknie.

Poniżej skromna fotorelacja z pozagórskich aspektów tej wycieczki.

Najpierw fotka uroczego kościoła w Łodygowicach:


Dawno nie widziałem tak dorodnych maków jak te poniżej:


Czy wiedzieliście, że słynna ulica Sezamkowa znajduje się w Łodygowicach? Autentycznie! Oczywiście spotkałem mieszkańców tej ulicy, którzy entuzjastycznie przyjęli moją propozycję wycieczki w góry i w dalszą trasę ruszyłem w towarzystwie Wielkiego Ptaka, Ciasteczkowego Potwora i spółki :)


Łodygowicka flora:


Łodygowicka fauna:


Śliczna kapliczka przy żółtym szlaku z Tresnej na górę Solisko (635 m n.p.m):


W tym miejscu Ciasteczkowemu Potworowi skończył się zapas ciasteczek i postanowił szybko wracać na Sezamkową. Reszta towarzystwa pożegnała się ze mną na dole w Łodygowicach. Wielka szkoda, że schodząc czerwonym szlakiem z gór nie było nam dane oglądać wspaniałej panoramy Skrzycznego z tego odcinka. Podczas wycieczki tym samym szlakiem 13 maja miałem fantastyczne widoki, lecz wczoraj chmury szczelnie zakryły wszystko. W deszczu udałem się na busa powrotnego do Bielska-Białej.

Jutro znów jadę w Tatry :)

środa, 11 czerwca 2014

10.06 Z Brennej na Klimczok

Trasa: Brenna – Przełęcz Karkoszczonka – Siodło Pod Klimczokiem – Klimczok – Szyndzielnia

Spędzenie minionego weekendu w Tatrach wcale nie sprawiło, żebym stracił swoje zamiłowanie do Beskidów. We wtorek wyjątkowo zaczynałem pracę później i postanowiłem skorzystać z tego, aby przejść się jedną z nielicznych tras w okolicach Klimczoka którą wcześniej nie szedłem: żółtym szlakiem z Brennej na Przełęcz Karkoszczonka koło Szczyrku, a następnie czerwonym na Klimczok. Przez całą wędrówkę towarzyszyło mi idealnie błękitne niebo, ale muszę uczciwie przyznać że temperatura była zbyt wysoka na wycieczkę w góry i że chodzenie po nich w 30-stopniowym upale niekoniecznie jest przyjemnością...

Gdy wysiadłem z autobusu na przystanku Brenna Bukowa, gdzie rozpoczyna się żółty szlak do Szczyrku, zaskoczył mnie fakt że prawie cały ten szlak przebiega asfaltem. Dopiero ostatnie podejście na Przełęcz Karkoszczonka, bardzo łagodne zresztą, przebiega drogą gruntową. Szlak na tym odcinku jest niespecjalnie widokowy, ale doszedłem na przełęcz łatwo i szybko, już w 35 minut. Z Przełęczy Karkoszczonka rozciąga się widok w stronę Szczyrku:


Warto zwrócić również uwagę na ładną kapliczkę w tym miejscu:


Podejście czerwonym szlakiem na Siodło pod Klimczokiem było znacznie cięższe ze względu na znaczną różnicę wysokości (ponad 300 metrów), coraz większy upał oraz roje much które się do mnie przyczepiły. Szlak najpierw wspina się ostro do góry, a potem skręca na wschód i trawersując Klimczok dociera do Siodła pod Klimczokiem. Odcinek trawersu jest dużo łagodniejszy, ale całkowicie odsłonięty, przez co wczoraj czułem się tam jak na patelni. Przynajmniej widoki na Skrzyczne z tej części szlaku są naprawdę niezłe.


Następnie czekało mnie strome podejście na Klimczok. Na poniższym zdjęciu widok na skąpane w słońcu Siodło pod Klimczokiem:


Okolice Szyndzielni były okupowane przez tłumy dzieci i młodzieży na wycieczkach szkolnych. Ze względu na prażące słońce postanowiłem jak najszybciej się ewakuować kolejką linową i zjechałem nią do Bielska-Białej. Ta wycieczka mnie nauczyła, że w upalne dni lepiej nie pchać się na siłę w góry – w końcu chodzi o to żeby mieć przyjemność z chodzenia po nich, a w takich warunkach jak wczoraj niekoniecznie tak jest. Ale od jutra ma przyjść ochłodzenie, więc sądzę że w najbliższy weekend będę mógł się wybrać w góry w znacznie przyjemniejszych temperaturach :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

08.06 Dolina Pięciu Stawów

Trasa: Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza – Dolina Roztoki – Siklawa – Dolina Pięciu Stawów – Kołowa Czuba – Dolina Pięciu Stawów – Dolina Roztoki – Wodogrzmoty Mickiewicza – Palenica Białczańska

Tak jak przy relacji z wycieczki na Ornak z dnia poprzedniego, postaram się maksymalnie skrócić opisy, bo słowa naprawdę nie potrafią oddać piękna tego co widziałem na tej trasie...

Po sobotniej wycieczce całą sześcioosobową ekipą, w niedzielę rozdzieliliśmy się na mniejsze grupki, które przeszły różne trasy w zależności od sił i chęci. I tak ja z koleżanką próbowaliśmy wejść na Zawrat, jeden ambitniejszy kolega wszedł na Kozi Wierch, a pozostała trójka przeszła tylko do Doliny Pięciu Stawów. Ale wszyscy zaczynaliśmy w miejscu naszego noclegu na Łysej Polanie i wszyscy tam skończyliśmy.

Pierwszy (i również ostatni) odcinek trasy, asfaltem z Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów Mickiewicza, był śmiertelnie nudny. Nie wiem czy bym wytrzymał takie monotonne przejście asfaltem do Morskiego Oka (prawie 2,5 godziny w jedną stronę). A tego dnia, ze względu na piękną pogodę, na asfalcie były tłumy. Dużo spokojniej i przyjemniej było na zielonym szlaku, wiodącym przez malowniczą Dolinę Roztoki. Większość szlaku była dość łagodna, natomiast nieco ostrzej zrobiło się na ostatnim odcinku do Doliny Pięciu Stawów. Ale to właśnie na tym odcinku rozpoczęły się spektakularne widoki. Przede wszystkim mieliśmy okazję oglądać z bliska największy wodospad w Polsce, Siklawę.
 


Za Siklawą pojawiły się wspaniałe widoki na masyw Wołoszynu:


Oraz na Kozi Wierch:


Aż wreszcie stanęliśmy przy Wielkim Stawie Polskim i oniemieliśmy z wrażenia.



Widoki w Dolinie Pięciu Stawów były nieziemskie, ale lepsza pogoda (tzn. całkowicie czyste niebo zamiast lekko zachmurzonego) była w drodze powrotnej, więc pozwolę sobie przeskoczyć trochę do przodu aż do momentu, w którym tą drogę powrotną rozpoczęliśmy. Chcieliśmy wejść na Zawrat, ale zrezygnowaliśmy z tego zamiaru gdyż od wysokości 2000 m n.p.m na szlaku zaczęło się pojawiać naprawdę dużo śniegu. Było to przedziwne uczucie, maszerować po śniegu w temperaturze około 25 stopni :) Ale śnieg utrudniał nam marsz, zaczęliśmy się obawiać czy wyrobimy się czasowo i troszeczkę się baliśmy o własne bezpieczeństwo. Podjęliśmy decyzję o zawróceniu pod Kołową Czubą, gdzie warunki na szlaku prezentowały się następująco:


Trochę żal nam było Zawratu, ale ciężko być smutnym mając dookoła krajobrazy jak na poniższych zdjęciach :) Tu Świnica i Zadni Staw Polski:


Walentkowy Wierch i Zadni Staw Polski:


Gładki Wierch:


Kozi Wierch:


Czarny Staw Polski i Liptowskie Mury:


Wielki Staw Polski i Przedni Staw Polski:



Oczywiście gdy zeszliśmy z powrotem do doliny widoki były równie cudowne. Tu Wielki Staw Polski:



Tu Mały Staw Polski:


A tu oba stawy na jednym zdjęciu.


Schronisko przy Przednim Stawie Polskim:


Turyści wchodzący żółtym szlakiem na Szpiglasową Przełęcz – szaleni :)


W schronisku w Dolinie Pięciu Stawów wszystkie nasze „mniejsze grupki” spotkały się i zjedliśmy wspólny obiad, po czym wszyscy razem wróciliśmy do Łysej Polany. Tym razem nie schodziliśmy obok Siklawy, tylko czarnym szlakiem łącznikowym z schroniska do Doliny Roztoki. Widok z tego szlaku na Wołoszyn i na całą Dolinę Roztoki był fantastyczny.


Również świetny był widok na Świstówkę Roztocką.


Potem powrót przepiękną Doliną Roztoki, nudny asfalt do Łysej Polany na samym końcu, pakowanie manatków i... w drogę powrotną do Bielska-Białej. Ciężko było wracać po dwóch takich niesamowitych dniach. Piękno Tatr przeszło moje najśmielsze oczekiwania i nie mogłem się doczekać kolejnej wizyty w nich. A ta nastąpi niespodziewanie szybko :) Wszystko dzięki zapominalstwu mojego kolegi, który zostawił swój aparat fotograficzny w busie z Łysej Polany do Zakopanego. Nazajutrz zadzwoniłem do przewoźnika i okazało się że aparat się odnalazł, co daje nam wymówkę aby wrócić do Zakopanego w przyszły weekend aby go odebrać, a przy okazji trochę połazić po górach :) A o więcej szczegółów z tych wycieczek zapraszam do moich relacji z dni 14-15 czerwca, które z pewnością pojawią się po tym terminie.