czwartek, 31 sierpnia 2017

12.08 Bryndzówka

Trasa: Maków Podhalański - Bryndzówka - Makowska Góra - Budzów

Trzeci wakacyjny dzień spędziłem w górach tylko w wymiarze symbolicznym, gdyż już na 15:25 miałem zarezerwowany bilet na pociąg z Krakowa do Gdańska, by tam spędzić z rodzicami resztę sierpnia. Trasę zrobiłem więc tylko króciutką - i dobrze, bo w to sobotnie przedpołudnie porządnie załamała się pogoda. I tak miałem szczęście, że piątkowy dzień w Tatrach minął w całości pod znakiem słońca, bez żadnych burz, które przecież o tej porze roku są częste. Burz w sobotę było za to aż nadto, ale z dwojga złego wolę by burza mnie złapała w "cywilizowanym" Beskidzie Makowskim, niż w górach pokroju Tatr. Dodam jeszcze, że w piątek późnym wieczorem nad moim rodzinnym Gdańskiem przeszła największa od lat nawałnica i dobrze się stało, że jechałem tam dopiero następnego dnia...

A sobotnią trasę przebyłem praktycznie w całości w akompaniamencie burzy. Ale uspokoję Was, że wcale tak strasznie nie było ;) Wyjechałem z Zakopanego o 8 rano autokarem do Kudowej-Zdroju, który półtorej godziny później wysadził mnie w Makowie Podhalańskim. W trakcie podróży niebo coraz bardziej ciemniało, a w Makowie Podhalańskim padał lekki deszcz. Niedługo po tym, jak ruszyłem na szlak, zaczęło grzmieć. I odtąd było tak właściwie przez całą trasę: przelotny deszcz na przemian z okresami suchymi, częste, ale delikatne grzmoty... I nic gorszego. Burza na szczęście przechodziła bokiem. Kilka razy zastanawiałem się, czy iść dalej, ale wiedziałem że na całej trasie cywilizacja jest na tyle blisko, że w każdej chwili mogłem się ewakuować.

Opuszczając Maków Podhalański miałem za sobą widok który był całkiem efektowny, nie tyle z powodu gór co z powodu chmur:



Poza tym większość trasy była zalesiona i jedyny ciekawszy widok miałem w okolicach Bryndzówki (697 m n.p.m.), najwyższego punktu tej trasy.


W skrócie moja trasa wyglądała tak: najpierw żółtym szlakiem, wąskim i miejscami błotnistym, przez las do okolic góry o nazwie Stańkowa; potem czarnym szlakiem przez Bryndzówkę i asfaltem przez osady Zagrody i Makowska Góra; potem kolejny odcinek asfaltem na zielonym szlaku, a na koniec dłużące się i bardzo zabłocone zejście przez las i sporadyczne leśne polany do Budzowa. Może przy lepszej pogodzie więcej byłoby na tej trasie widać. Przy panujących wówczas warunkach jednak tym, co najbardziej się wyróżniało podczas tej wycieczki to kapliczki i pomniki, których było przy tych szlakach mnóstwo. Poniżej galeria każdej z miniętych przeze mnie kapliczek. Kilka zdjęć jest nieco gorszej jakości, za co proszę o wybaczenie, ale chciałem by każda z tych malowniczych kapliczek została udokumentowana.









I to by właściwie było na tyle. Z Budzowa złapałem busa do Krakowa, zjadłem tam obiad, zrobiłem trochę zakupów i następnie wsiadłem w Pendolino do Gdańska. Te trzy sierpniowe dni spędzone w polskich górach oceniam bardzo pozytywnie - nawet ten burzowy i najmniej ciekawy trzeci. Mogłem po roku przerwy poczuć znowu atmosferę Beskidów i Tatr, i nabrałem ogromnej ochoty na dalsze wędrowanie po nich. A to wszystko to dopiero przedsmak tego, co będzie się dziać na tym blogu w nadchodzącym roku mojego ponownego zamieszkiwania w Bielsku-Białej :)

11.08 Wrota Chałubińskiego, Szpiglasowy Wierch i Czarny Staw pod Rysami

Trasa: Palenica Białczańska - Morskie Oko - Dolina Za Mnichem - Wrota Chałubińskiego - Dolina Za Mnichem - Szpiglasowa Przełęcz - Szpiglasowy Wierch - Szpiglasowa Przełęcz - Morskie Oko - Czarny Staw Pod Rysami - Morskie Oko - Palenica Białczańska

...czyli o tym, jak Emil został Januszem :D

W gorący piątek w szczycie sezonu wakacyjnego, mój jedyny pełny dzień w Zakopanem podczas tego pobytu, postanowiłem pchać się na najbardziej oblegany szlak w całych Tatrach, zwłaszcza w dni takie jak ten: asfalt do Morskiego Oka! Czy to znaczy, że jestem masochistą? A może takim stereotypowym Januszem, który przejdzie sobie z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka, zje tam burgera i podrepta z powrotem, i na tym skończy się jego przygoda z Tatrami? Myślę że chyba jednak nie do końca ;) Poszedłem nad Morskie Oko, bo bardzo ciekawiło mnie kilka szlaków powyżej tego jeziora. Ponieważ ten asfalt prowadzący do niego jest tak śmiertelnie nudny postanowiłem, że zamiast wybierać się tam kilkakrotnie i powtarzać tą wątpliwą przyjemność, pójdę tam raz, a porządnie w długi wakacyjny dzień i zaliczę wszystkie te szlaki za jednym zamachem :) A interesujące mnie szlaki to: czerwony z Morskiego Oka do Czarnego Stawu pod Rysami, kolejny czerwony przez Dolinę za Mnichem do Wrót Chałubińskiego, oraz krótki odcinek z Szpiglasowej Przełęczy na Szpiglasowy Wierch. Na Szpiglasowej Przełęczy już byłem (11.11.2014, podczas iście niezapomnianej wyprawy), ale samego Szpiglasowego Wierchu wtedy nie zdobyłem i ciągnęło mnie, aby tam wrócić i go "zaliczyć".

W odróżnieniu od przeciętnego Janusza wstałem wcześnie i poszedłem na dworzec autobusowy w Zakopanem już o 6 rano. Bus do Palenicy Białczańskiej już oczekiwał na pasażerów. Jak na złość to był większy pojazd, a zgodnie z wyznawaną przez tamtejszych busiarzy zasadą nie mogliśmy ruszyć, dopóki bus nie zapełni się do ostatniego miejsca... (O jakimś rozkładzie jazdy w ogóle nie ma mowy.) Na szczęście oczekiwanie nie trwało aż tak długo, może jakieś 20 minut, ponieważ w takim wakacyjnym dniu chętnych do przejazdu tą trasą nie brakowało. Busik ruszył w drogę i na 7 rano dojechał do Palenicy Białczańskiej.

Na asfaltowej drodze do Morskiego Oka już było całkiem sporo ludzi, ale na pewno bez tych dzikich tłumów, które widziałem tam innymi razami. Poszedłem za nimi i... od razu zacząłem zachowywać się jak Janusz ;) Ze względu na wczesną pobudkę nie zdążyłem zjeść śniadania, a jakbym je zjadł w busie to siedzącym obok mnie pasażerom raczej nie sprawiłoby to przyjemności... A z kolei po dojechaniu do Palenicy Białczańskiej nie chciałem tracić czasu i opóźniać sobie wyjścia w góry (tym bardziej ponieważ istniało ryzyko wystąpienia burzy po południu). Zjadłem więc sobie śniadanie idąc asfaltem :D Szedłem trzymając w ręce reklamówkę z Biedronki (a jakże!) i wyciągając z niej chipsy, a w drugiej ręce trzymając jabłko i pogryzając je sobie. Chyba całkiem wpasowałem się w rolę stereotypowego Janusza podążającego w wakacyjny dzień do Morskiego Oka...

Żeby ta wędrówka do Morskiego Oka nie była taka zupełnie do zapomnienia, odrobinę ją sobie urozmaiciłem, nie idąc "skrótami" obranymi przez czerwony szlak pomiędzy Wodogrzmotami Mickiewicza a Włosienicą, tylko cały podążając asfaltem, który na tym odcinku zatacza liczne łuki, takie "serpentyny". Jeszcze po nich nie szedłem i byłem ciekaw, czy można tam zobaczyć jakiekolwiek ciekawsze widoki. Jak się okazało, owszem - na jednym z łuków ukazała się mi piękna panorama Mięguszowieckiego Szczytu.


Oczywiście jeszcze lepiej było widać tą panoramę z Włosienicy:


Oraz, rzecz jasna, nad samym Morskim Okiem:


Ale zatrzymałem się tam tylko na moment, a potem od razu parłem w górę, tzw. "ceprostradą" - czyli także, jak nazwa wskazuje, całkiem lubianą przez Januszy trasą ;) Po kilku minutach mogłem spoglądać na Morskie Oko z góry:


Szedłem w odwrotną stronę, niż podczas zejścia z Szpiglasowej Przełęczy w pamiętny Dzień Niepodległości 2014 roku, tak więc tym razem bardziej napatrzyłem się na charakterystyczną skalną formację Mnicha:


Od skrzyżowania szlaków na progu Doliny za Mnichem zaczynała się dla mnie prawdziwa wyprawa w nieznane. Skręciłem na czerwony szlak i po raz pierwszy w życiu zapuściłem się w tą dolinę.


I prędko dało się tu zauważyć, że Mnich nie jest jeden: są dwa :)


Przejście dnem Doliny za Mnichem wcale nie trwało tak długo, już wkrótce rozpoczynałem podejście na Wrota Chałubińskiego, mając dolinę za sobą:


Naprawdę warto było zajrzeć na te Wrota Chałubińskiego. Stanowi on prześliczny punkt widokowy z panoramą na Słowację, spośród której szczególnie rozróżnia się Wyżni Ciemnosmreczyński Staw. Szkoda, że nie jest dozwolone zejście z przełęczy na stronę słowacką.


Długo nie mogłem tam zabawić, gdyż jeszcze czekało mnie sporo do przejścia. Zszedłem tą samą trasą przez Dolinę za Mnichem do skrzyżowania z żółtym szlakiem, z którego ponownie mogłem oglądać Czarny Staw pod Rysami:


Podejście na Szpiglasową Przełęcz jakoś wydawało mi się dużo mniej ciekawe, niż gdy schodziłem tamtędy 11.11.2014. Może przez to, że wtedy towarzyszyły mi dodatkowe emocje związane z pierwszym w życiu spotkaniem z tatrzańską kozicą ;) Ale począwszy od Szpiglasowej Przełęczy aż po sam Szpiglasowy Wierch widoki były fenomenalne. Okazało się też, że tak naprawdę jest nie jedna, a dwie ścieżki z przełęczy na szczyt. Wszedłem jedną i zszedłem drugą, dzięki czemu miałem okazję obejrzeć panoramy tej okolicy z dodatkowych perspektyw. Nie będę się więcej rozpisywać, tylko przedstawię je Wam abyście się nimi delektowali :)

Dolina Pięciu Stawów:




Miedziane:




Mięguszowiecki Szczyt:


Rejon Morskiego Oka:


Niżni Ciemnosmreczyński Staw po stronie słowackiej:


Chyba nie muszę nic więcej dodawać do tych zdjęć... One mówią więcej niż tysiąc słów :)

To był punkt kulminacyjny tej wyprawy, ale wcale nie był to koniec atrakcji. Jeszcze miałem przecież "zdobyć" Czarny Staw pod Rysami :) Rozpocząłem więc zejście tą samą trasą do Morskiego Oka. Ponieważ słońce przesunęło się i już nie świeciło od wschodu, jak miało to miejsce podczas mojego podejścia, dużo lepiej było widać okolice Morskiego Oka, do którego schodziłem. Mogłem nawet na zdjęciu uwiecznić dwa jeziora jednocześnie:


Tu sam Czarny Staw pod Rysami:


A tu samo Morskie Oko:


Oczywiście nad Morskim Okiem tłum był dużo większy, niż gdy byłem tam rano. Bez dalszej zwłoki rozpocząłem obchodzenie jeziora. Będąc tam z kuzynami (o tym w relacji z 5 września 2014) obeszliśmy Morskie Oko w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, czyli od strony zachodniej. No to tym razem dla odmiany poszedłem od wschodu :) Oczywiście obowiązkowo strzeliłem kilka fotek nad brzegiem jeziora.


Lecz choć widoki nad samym Morskim Okiem były piękne, jeszcze lepiej to jezioro się prezentowało z góry, podczas podejścia na Czarny Staw pod Rysami (1583 m n.p.m.). To podejście było nawet stromsze i bardziej wymagające, niż się spodziewałem (myślałem że to będzie tylko taki spacerek dla Januszy takich jak ja ;) ), jednak widoki z niego rekompensowały wszelkie niedogodności. Wszystkim idącym nad Morskim Okiem gorąco polecam, aby jeszcze przeszli ten kawałek dalej do kolejnego stawu. Naprawdę warto!


Zbliżając się do stawu nie sposób nie zauważyć krzyża, upamiętniającego tragiczną lawinę z 2003 roku, która porwała w tej okolicy grupę licealistów. Straszna tragedia, której ta ziemia nad Czarnym Stawem pod Rysami nie zapomni...


Zapowiadanych na popołudnie burz nie było, niebo pozostawało niemalże idealnie czyste, jednak zerwał się niespodziewanie mocny wiatr, który wyraźnie wzburzył taflę Czarnego Stawu pod Rysami.


Jeszcze raz widok z góry na Morskie Oko w pełnej okazałości:


Atmosfera w górach była tak fantastyczna, że jakbym mógł to chętnie bym polazł jeszcze gdzieś dalej, nawet na Rysy czy Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. (Oczywiście takie myślenie było totalnie irracjonalne z mojej strony, bo przecież dawno temu sobie przysiągłem, że nigdy nie pójdę na te szlaki ze względu na mój paniczny strach przed znaczną ekspozycją na nich). Poprzestałem więc na Czarnym Stawie pod Rysami i o 16:30 zacząłem z żalem z niego schodzić. Dotarłszy z powrotem do Morskiego Oka, tym razem poszedłem zachodnim brzegiem jeziora, jeszcze robiąc nad nim ostatnie zdjęcia.


Została mi już tylko najmniej ciekawa część trasy, czyli zejście asfaltem do Palenicy Białczańskiej wśród licznych turystów. Jakoś udało mi się te nudne półtorej godziny wytrzymać, urozmaicając je sobie obserwowaniem moich współwędrowców. Ciekawa była rozbieżność pomiędzy nimi, począwszy od ewidentnie zaprawionych górołazów z ogromnymi plecakami, przez taterników z ekwipunkiem, przez rodziny z małymi dziećmi, niektórymi nawet pchającymi wózki, po "klapkowiczów" i młodych mężczyzn z wypchanymi brzuchami popijających sobie piwo po drodze. Morskie Oko po prostu przyciąga ludzi każdego rodzaju :) Dla mnie najwspanialsze w tej wyprawie było jednak nie tyle samo Morskie Oko, co wszystko co zobaczyłem ponad nim. Teraz, zwiedziwszy cały ten rejon porządnie, chyba już tam nie wrócę (no chyba że jednak dam się namówić na te Rysy albo Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, w co bardzo wątpię). Przynajmniej po tym asfalcie nad Morskie Oko nie będę płakać ;) ale całą resztę tej trasy będę wspominać wspaniale i szczerze polecam ją każdemu z Was.

10.08 Przegibek i Wielka Rycerzowa

Trasa: Rycerka Górna Kolonia - Przełęcz Przegibek - Wielka Rycerzowa - Hala Rycerzowa - Przełęcz Przysłop - Vychylovka

Proszę Państwa, uroczyście ogłaszam mój wielki powrót w Beskidy! I zarazem zdradzam, że... od września będę ponownie mieszkańcem Bielska-Białej :) Po dwóch cudownych latach w Hiszpanii zapragnąłem mimo wszystko powrócić do Polski, do kraju w którym się wychowałem, i mieszkać znów bliżej mojej rodziny. A skoro wracam do Polski, to czemu by nie wrócić do starej pracy - z której byłem ogromnie zadowolony - i do miasta, które naprawdę polubiłem? No i do okolic najpiękniejszych polskich gór? Jestem przekonany, że na tą chwilę to najlepszy plan dla mnie. Tak więc od teraz będzie się dziać na tym blogu dużo więcej, tego możecie być pewni :)

Wróciłem w Beskidy już... drugiego dnia po powrocie z Hiszpanii! W środę 9 sierpnia rano miałem lot z Walencji do Krakowa, potem pojechałem do Bielska-Białej, gdzie miła koleżanka będąca na urlopie zostawiła mi klucz do swojego mieszkania i tam mogłem przenocować. Resztę dnia spędziłem na oglądaniu mieszkań. Miałem na ten cel również przeznaczony czwartek, a wieczorem miałem pojechać do Zakopanego, by w piątek zakończyć moją długą rozłąkę z Tatrami. Jednak środowe popołudnie spędziłem tak produktywnie, że do wieczora wyczerpałem praktycznie cały zapas dostępnych mieszkań, które by mnie interesowały, a co więcej byłem już prawie w stu procentach przekonany, które chcę wziąć. Skoro więc nie mam już nic lepszego do roboty w czwartek, to czemu by nie iść w góry? I tam przecież mogę dokładnie przemyśleć sprawę mieszkania.

Szybko obmyśliłem wspaniały plan, bardzo podobny do tego z dnia 30 lipca ubiegłego roku (notabene też będącego drugim dniem po moim przyjeździe z Hiszpanii na wakacje). Pojadę sobie w Beskid Żywiecki i przejdę na Słowację, a stamtąd pojadę pociągiem do Popradu i potem autobusem, przepiękną trasą przez słowackie Tatry, do Zakopanego. Cudowny plan na dzień, który też zapowiadał się cudownie pod względem pogody (ponad 30 stopni i słońce)! Wszakże z samego rana, gdy obudziłem się w mieszkaniu koleżanki w Bielsku-Białej, akurat przechodziła... wichura :P Trwała tylko kilka minut, jednak przyniosła bardzo silne porywy wiatru. O dziwo, nie spadła w tym czasie ani jedna kropla deszczu, w ogóle też nie zagrzmiało, choć chmura wyglądała na typowo burzową. A potem w mig się rozpogodziło i jechałem w Beskidy w pięknym porannym słońcu.

Pociąg do Żywca, a następnie bus do Rycerki Górnej Kolonii, czyli samego skraju cywilizacji w głębi Worka Raczańskiego. Moje podekscytowanie wzrastało, im głębiej bus wjeżdżał w przepiękne tereny Beskidu Żywieckiego, mijając Węgierską Górkę, Milówkę, Rajczę... Po całym roku przerwy, tak rwało mnie w te góry! I wkrótce nadszedł upragniony moment, gdy znalazłem się na górskim szlaku. Był to zielony szlak na Przegibek, którym schodziłem wśród barw pięknej złotej jesieni dnia 6 października 2014 roku. Nie chciałem jednak dublować trasę, którą wtedy zrobiłem, więc tym razem poszedłem nieco inaczej. Gdy po kilku minutach od przystanku autobusowego szlak opuszcza asfalt i odbija w lewo, do góry, ja poszedłem dalej asfaltem przed siebie. Widziałem na mapie, że dalej powinno być kilka alternatywnych dróg bezszlakowych na Przegibek. I rzeczywiście, po kilkunastu minutach dotarłem do skrzyżowania z bardzo wyraźną drogą gruntową, przy której nawet był drogowskaz, pokazujący że ewidentnie tą trasą dojdę tam, gdzie chcę.


Nie trzeba było zbyt długo iść tym szlakiem do góry, aby zobaczyć rzecz bardzo charakterystyczną dla beskidzkich szlaków, i której brakowało mi w górach w Hiszpanii: urokliwą kapliczkę.


Kapliczka nie była jedyną atrakcją na tej drodze ;) Jakiś kilometr dalej zobaczyłem coś takiego: 


Podczas ciągłego, dość stromego podejścia odsłoniły się przede mną pierwsze tego roku górskie panoramy na polskim szlaku: na to wiekopomne zdjęcie załapała się Wielka Racza :)


W niecałą godzinę po opuszczeniu Rycerki Górnej Kolonii znalazłem się na Przegibku, nieco poniżej schroniska, gdzie na łąkach panowała błoga, idylliczna cisza.


Kolejna ciekawa kapliczka:


Widoki z Przełęczy Przegibek na Banię:



10 maja 2014 (ta wycieczka to w ogóle osobna historia, polecam przeczytać moją relację z niej) też byłem w tym miejscu, idąc w odwrotną stronę: niebieskim szlakiem z Hali Rycerzowej. Tym razem poszedłem równoległym szlakiem, czerwonym, biegnącym nieco wyżej od niebieskiego. Szlak ten jest kwintesencją Worka Raczańskiego: wiodący przez dzikie ostępy leśne.


Widoków jest raczej mało (co mi nie przeszkadzało, bo na tym szlaku bardziej od widoków liczyła się wspaniała atmosfera dzikości i kompletnego odizolowania), jednak w jednym punkcie odsłania się panorama Wielkiej Rycerzowej, na którą szlak zmierza.


Osiągnąwszy szczyt Wielkiej Rycerzowej (1226 m n.p.m.), rozpocząłem zejście na Halę Rycerzową. Przypominałem sobie, jak mi szczęka opadła podczas tej wspomnianej majowej wyprawy w 2014 roku, gdy wyszedłem z lasu i zobaczyłem fantastyczną panoramę hali poniżej... Tym razem wiedziałem czego się spodziewać, lecz i tak zrobiło na mnie wrażenie. Ledwo mogłem uwierzyć, że jestem tu naprawdę. Przecież jeszcze lekko ponad dobę wcześniej byłem w Hiszpanii!


Tu szczyt Małej Rycerzowej widziany z hali:


To była moja trzecia wizyta na Hali Rycerzowej, a jednak jeszcze nigdy nie byłem w słynnej tamtejszej bacówce. Nadszedł w końcu na to czas! Było tam bardzo spokojnie, kręciło się tylko kilku innych turystów. Zamówiłem sobie racuchy z jagodami i usiadłem na zewnątrz na ławce, łapiąc promienie słoneczne i wdychając świeże górskie powietrze. Do tych wspaniałych wrażeń dla zmysłów dopasował się posiłek swoją jakością - racuchy były boskie :)


Tu bacówka z strzegącym ją pieskiem :)


Dla wędrowców przygotowano tam kilka atrakcji, m.in. hamaki oraz boisko do gry w siatkówkę, na którym raz do roku odbywa się słynny turniej "siatkówki górskiej".


W tak idyllicznym miejscu, jak Hala Rycerzowa, doprawdy można by spędzić cały dzień, ale musiałem schodzić, by zdążyć jeszcze na moją atrakcyjnie się zapowiadającą podróż po Słowacji. Skierowałem się na kolejny "nowy" dla mnie szlak: żółty na Przełęcz Przysłop. Schodząc nim po dolnej części Hali Rycerzowej, wciąż miałem przed sobą piękne widoki.


Potem szybko zszedłem wygodną drogą na granicy polsko-słowackiej na Przełęczy Przysłop (940 m n.p.m.). Stąd poznawania nowych szlaków ciąg dalszy: zszedłem zielonym szlakiem na stronę słowacką, do miejscowości Vychylovka. Szlak schodzi bardzo łagodnie przez bardzo długą łąkę oferującą malownicze panoramy.



Zauważyliście chmury na powyższym zdjęciu? Zebrały się one na dotychczas czystym niebie w niesamowicie szybkim tempie. A wydawało mi się, że ma być ładnie cały dzień... jednak drugi raz, tak jak nad ranem w Bielsku-Białej, pogoda mnie zaskoczyła. Jeszcze spomiędzy chmur wyglądały promienie słońca, ale nagle zupełnie niespodziewanie zaczęło grzmieć! Takiego obrotu spraw kompletnie się nie spodziewałem. Znacznie przyspieszyłem kroku i bardzo szybko dotarłem do obrzeży Vychylovki. Tam na szczęście niebo znów się rozpogadzało. Grzmoty ucichły tak samo nagle jak się pojawiły, i skończyło się tylko na strachu.


Ostatni etap mojej wędrówki przebiegał asfaltem przez Vychylovkę, wśród tradycyjnych zabudowań, zwłaszcza wielu urokliwych drewnianych chałup. O 11:40 dotarłem na pętlę autobusową Vychylovka Brhel, gdzie musiałem trochę zaczekać, aż o 12:05 przyjechał mój autobus. Dalej moja trasa wyglądała następująco: autobusem do miejscowości Krasno Nad Kysucou, potem kolejnym autobusem do Żyliny, pociągiem do Popradu i na koniec autobusem firmy Strama do Zakopanego.

Atrakcji w trakcie tej podróży nie brakowało. Najpierw, podczas przejazdu pierwszym autobusem, niebo znów w ekspresowym tempie zaciągnęło się chmurami i rozpętała się druga burza, solidna tym razem, z ulewnym deszczem i dużymi kulami gradu. Cóż za szczęście, że zdążyłem przed tym zejść z gór! Podczas przejazdu drugim autobusem pogoda znów się poprawiła i przez resztę trasy było pięknie: gorąco i bezchmurnie. Podróż pociągiem z Żyliny do Popradu była oczywiście pełna fantastycznych widoków, zwłaszcza pod koniec, gdy z okien można było się delektować wspaniałą panoramą słowackich Tatr. Natomiast w autobusie do Zakopanego nie bardzo zwracałem uwagę na piękne widoki, gdyż w Starym Smokowcu wsiedli do niego... moi znajomi z Gdańska, którzy mieszkają na sąsiedniej ulicy do moich rodziców! Okazało się, że akurat przebywają w Tatrach na urlopie i właśnie wracają z spaceru w okolicach Łomnickiego Stawu. Cóż za niesamowicie mały świat! Podróż upłynęła na bardzo miłej rozmowie z nimi aż do Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie wysiedli by udać się do swojej kwatery. Został już tylko krótki odcinek do Zakopanego i o 18:30 wysiadłem w stolicy polskich Tatr, w której nie było mnie od prawie roku. A teraz na pewno będą tam znów znacznie częściej gościć :) Udałem się do swojego hostelu, zostawiłem tam plecak, poszedłem jeszcze na kolację i już pora była myśleć o spaniu, żeby być gotowym i wypoczętym na całodniową wędrówkę nazajutrz po Tatrach Wysokich... Nie mogłem się doczekać!