piątek, 27 lipca 2018

18.07 Na śniadanie do Roztoki

Trasa: Palenica Białczańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Schronisko W Roztoce - Wodogrzmoty Mickiewicza - Palenica Białczańska

Ostatni dzień mojego pobytu w Tatrach był tak deszczowy, że postanowiłem ewakuować się z Zakopanego jak najprędzej, bezpośrednim pociągiem do Bielska-Białej o 11:11, a przed tym zrobić sobie tylko symboliczny spacerek do Schroniska w Roztoce. Słyszałem o tym schronisku tyle dobrego, a jednak jakoś do tej pory nie miałem okazji go odwiedzić. Poszedłem więc do niego na śniadanie w ten mokry środowy poranek. I powiem, że nawet taka króciutka trasa w fatalnej pogodzie może wciąż być bardzo udana :)

Moją główną obawą udając się na dworzec autobusowy w Zakopanem o 6 rano było to, kiedy stamtąd odjadę. Wszakże busy na Palenicę Białczańską mają zwyczaj czekania, aż zapełnią się do ostatniego miejsca, a w taki ulewny dzień przypuszczałem że taki bus mógłby czekać kilka godzin, nim wszystkie miejsca zostaną zajęte. Na cały szczęście kierowca okazał się łaskawy i odjechał o 6:50 busem zapełnionym zaledwie w jednej czwartej. O 7:30 już byłem na Palenicy Białczańskiej i ruszyłem na asfaltową drogę prowadzącą do Morskiego Oka. Rzecz niesłychana - jest środek wakacji, a na słynnym asfalcie oprócz mnie nie ma nikogo!


Po całonocnych opadach Wodogrzmoty Mickiewicza, zazwyczaj dość spokojne, zamieniły się w potężną, huczącą kaskadę. W końcu zasłużyły na miano "wodogrzmotów" ;)


Zielony szlak do Schroniska w Roztoce też momentami przybierał formę małego wodospadu. Musiałem uważać, aby się nie pośliznąć na mokrych kamieniach. Mimo tragicznych warunków ten szlak, miejscami przypominający tunel w bujnej zieleni, bardzo mi się spodobał.


I nawet udało mi się uchwycić jedną panoramę na stronę słowacką.


Dotarłem do schroniska. Wystarczyło kilka minut pokręcić się na zewnątrz niego oraz wewnątrz, aby zrozumieć, dlaczego jest lubiane przez tak wielu turystów. Ten budynek naprawdę ma klimat.


Śniadanie, które zjadłem w schronisku, było rewelacyjne. Idealnie przyrządzona jajecznica oraz wyjątkowo smaczne pieczywo - zamiast krojonego chleba zazwyczaj serwowanego w schroniskach, który często jest suchy i mało apetyczny, tutaj podawano ciepłe, puszyste i rozpływające się w ustach bułeczki. A na deser - na zdjęciu poniżej - pyszna szarlotka oraz "zimowa" herbatka, której normalnie bym nie pił o tej porze roku, ale na rozgrzanie się po marszu w deszczu nadawała się w sam raz.


Po wspaniałym posiłku w przytulnym wnętrzu niełatwo było wyjść na ulewę na dworze i ruszyć w drogę powrotną. Ale jeśli miałem zdążyć na pociąg do Bielska-Białej to nie miałem innego wyboru. Wróciłem po coraz bardziej przypominającym potok zielonym szlaku do Wodogrzmotów Mickiewicza, a następnie na Palenicę Białczańską drogą asfaltową, którą w kierunku Morskiego Oka przemierzali tylko nieliczni śmiałkowie. Jeden z nich nawet spytał się mnie, czy to już niedaleko do Morskiego Oka... no cóż, nawet jednej czwartej tej trasy nie przemierzył, z takim podejściem to wypadało tylko życzyć mu powodzenia ;) 

Dotarłem do parkingu i wsiadłem do busa, który zawiózł mnie do Zakopanego. Nawet nie przypuszczałem wtedy, jeszcze tego samego dnia Droga Oswalda Balzera, którą mój bus przejechał, jeszcze tego samego dnia zostanie podmyta przez wodę i zamknięta, o czym dowiedziałem się później, gdy byłem już z powrotem w Bielsku-Białej. Naprawdę dobrze się stało, że nie zwlekałem dłużej z opuszczeniem Tatr. Nie mogę jednak na tą środową wycieczkę narzekać, ponieważ odbyłem ją jeszcze zanim sytuacja na szlakach i drogach dojazdowych zrobiła się niebezpieczna, a zaprowadziła mnie ona do przesympatycznego schroniska, które zapamiętam z samych pozytywnych powodów. Na takie warunki pogodowe chyba lepszej trasy nie mogłem wybrać :)

17.07 Smreczyński Staw

Trasa: Kiry - Dolina Kościeliska - Smreczyński Staw - Dolina Kościeliska - Kiry

We wtorek miałem iść na Kozi Wierch, ale rozpadało się tego dnia tak mocno, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Musiałem więc zadowolić się krótką wycieczką na Smreczyński Staw. W schronisku młodzieżowym w Zakopanem dzieliłem pokój z trzema Australijczykami, którzy przyjechali poprzedniego wieczoru i byli bardzo zmartwieni deszczową pogodą. Zaproponowałem im, że poszli razem ze mną na Smreczyński Staw, jednak oni ostatecznie wybrali "kultową" trasę na Morskie Oko. Pojechałem więc do Doliny Kościeliskiej samemu.

Gdy wchodziłem do Tatrzańskiego Parku Narodowego, wolontariusze rozdawali przy kasach biletowych ulotki, które moim zdaniem były świetnym pomysłem. Niektórzy turyści, zwłaszcza ci, którzy są w Tatrach pierwszy raz, naprawdę potrzebują przeczytać takie informacje o bezpieczeństwie w górach.


Było mnóstwo chętnych na oscypki z bacówki w początkowej części doliny. Ja też byłem chętny, oczywiście :)


Przy takiej pogodzie w głąb Doliny Kościeliskiej szła długa procesja turystów w pelerynach przeciwdeszczowych, do których należałem i ja.



Nawet w deszczu widoki były piękne.



Sam Smreczyński Staw jest prześliczny. Osłonięty przed deszczem pod peleryną i parasolem, usiadłem tam na ławce i przez ponad pół godziny siedziałem jak zahipnotyzowany, delektując się jego panoramą.




Nie deszcz, a głód zmobilizował mnie, by wrócić na Halę Ornak, gdzie zjadłem wspaniały obiad w schronisku. Niestety tym razem na hali widok był mocno ograniczony...


A ponieważ lało coraz bardziej, nie zwlekałem dłużej z powrotem do Kir. Resztę dnia spędziłem na odpoczynku na basenach termalnych oraz na rozmowach z sympatycznymi Australijczykami, gdy ci wrócili do naszego schroniska. Okazało się, że nie poprzestali na Morskim Oku - doszedłszy tam postanowili jeszcze pójść nad Czarny Staw, a tam z kolei mieli w sobie tyle energii i entuzjazmu, że doszli aż na Rysy! Moim zdaniem to było trochę nieodpowiedzialne w taką pogodę - szlak na Rysy w deszczu, mgle i z śliskimi skałami może być bardzo niebezpieczny - ale na szczęście wrócili cali i zdrowi. Nazajutrz mieli wyjeżdżać, a ja też - na ten dzień były prognozowane tak olbrzymie sumy opadów, że kolejna wędrówka w Tatrach nie wchodziła w grę. No chyba że wędrówka do... no właśnie, gdzie? Dowiecie się w następnym wpisie!

16.07 Świnicka Przełęcz

Trasa: Brzeziny - Psia Trawka - Hala Gąsienicowa - Świnicka Przełęcz - Liliowe - Hala Gąsienicowa - Przełęcz Między Kopami - Hala Gąsienicowa - Czarny Staw Gąsienicowy - Hala Gąsienicowa - Psia Trawka - Brzeziny

Na drugi dzień pobytu w Tatrach pierwotnie miałem w planach Lodową Przełęcz, ale zniechęciły mnie prognozowane jeszcze przed południem ulewne deszcze i burze. Z perspektywy czasu trochę tej decyzji żałuję, ponieważ kilka dni później szlak przez Dolinę Jaworową na Lodową Przełęcz został zniszczony przez ulewy, teraz jest zamknięty i podobno usuwanie szkód może potrwać nawet do przyszłego roku. Więc będę musiał chyba trochę zaczekać, nim będę mógł zaliczyć ten szlak... Wracając do poniedziałku, w obliczu niepewnych prognoz postanowiłem pozwiedzać trochę okolice Hali Gąsienicowej, ponieważ wciąż zostało mi tam trochę ciekawych tras do zaliczenia w wyższych partiach Tatr, lecz zarazem znacznie łatwiej w tym rejonie ewakuować się do schroniska w razie burzy, niż z Lodowej Przełęczy.

Na początek postanowiłem sprawdzić, jak wygląda czarny szlak z Brzezin na Halę Gąsienicową poza sezonem zimowym, gdyż dotychczas szedłem nim tylko w śniegu. I muszę powiedzieć, że wrażenie na mnie zrobił nie najlepsze. Idzie się cały czas po takich "kocich łbach" - drodze z nieregularnie rozłożonych większych i mniejszych kamieni, po których kroczenie absolutnie nie jest wygodne. Moim zdaniem zdecydowanie lepiej idzie się tym szlakiem w zimie.


Powyżej górnej granicy lasu, na Hali Gąsienicowej, stało się jasne, że w wyższych partiach Tatr raczej niewiele tego dnia zobaczę...



Mimo wszystko, będąc z natury optymistą, pomaszerowałem dalej, kierując się na szlak, którego do tej pory nie miałem jeszcze okazji zaliczyć: czarny z Zielonej Doliny Gąsienicowej na Świnicką Przełęcz. Idąc nim mijałem liczne stawy rozsiane po tej okolicy.



Jeszcze lepszy widok na stawy był z właściwego podejścia na Świnicką Przełęcz.


Ten odcinek szlaku był w ogóle niesamowicie widokowy. Bardzo mi się spodobał.




Troszeczkę obawiałem się końcowego odcinka przed przełęczą, ponieważ czytałem kiedyś że jest tam trochę niebezpieczne miejsce. Dlatego poczułem pewną ulgę, gdy zobaczyłem że tuż przede mną idzie czwórka turystów - trzech mężczyzn i jedna kobieta. Dogoniłem ich i poprosiłem, żebym mógł przyłączyć się do nich, na co od razu się zgodzili. Wkrótce potem weszliśmy w chmury, przez co momentalnie zrobiło się wokół nas "mleko" i nic nie było widać. Tym bardziej się cieszyłem, że pokonuję trudniejszy odcinek w towarzystwie tej grupki. Cała czwórka, która przyjechała na urlop w Tatry z Ostrołęki, była bardzo sympatyczna. Zaczęliśmy miłą rozmowę i... nim się obejrzeliśmy, już byliśmy na przełęczy! Moja reakcja wyglądała następująco: "Co??? To już tutaj?!" Serio mówię, że naprawdę żadnego niebezpiecznego miejsca na tym odcinku nie zauważyłem, a przecież w wyższych partiach Tatr naprawdę nietrudno, żeby jedno odrobinkę bardziej problematyczne miejsce mnie przestraszyło! Jako przykład mogę podać chociażby moją blokadę psychiczną na Polskim Grzebieniu dwa tygodnie wcześniej... Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że na podejściu na Świnicką Przełęcz naprawdę nie ma się czego bać.

Niestety na przełęczy nie było widać totalnie nic oprócz kilku górskich kozic wyłaniających się z mgły...


Na domiar złego zaczęło w tym momencie padać. Trójka turystów z Ostrołęki postanowiła mimo trudnych warunków iść na Świnicę, natomiast ja i czwarty turysta - Tomek - absolutnie nie chcieliśmy podejmować takiego ryzyka. Podjęliśmy więc decyzję, że ja z Tomkiem pójdziemy razem na Liliowe, ja stamtąd zejdę na Halę Gąsienicową, a on pójdzie dalej na Kasprowy Wierch i tam zaczeka na resztę ekipy.

W towarzystwie Tomka szło się dużo raźniej po kamienistej grani, która bardzo szybko stała się naprawdę śliska w coraz mocniej padającym deszczu. Tylko na moment się przejaśniło:


Na Liliowym pożegnałem się z Tomkiem i rozpocząłem zejście na Halę Gąsienicową. Już po kilku minutach znalazłem się poniżej pułapu chmur, a po następnych kilku przestało padać. A potem nawet całkiem się przejaśniło. Efekt był piorunujący:




Gdy schodziłem do Doliny Stawiańskiej niebo nawet się przetarło na grani, którą szedłem zaledwie pół godziny wcześnie. Co za pech, że stało się to dopiero teraz i ominęły mnie widoki stamtąd!


Kościelec wyłonił się spod chmur na dłuższy czas. Ci, którzy akurat wtedy na nim przebywali, mieli niezłego farta:



Było zaledwie południe, a mój apetyt na wędrówki wcale nie był zaspokojony i miałem ochotę jeszcze dużo połazić. Postanowiłem więc, że następnie pójdę pooglądać widoki z Przełęczy między Kopami. Ruszyłem na nią, robiąc zdjęcie "kultowej" panoramy Hali Gąsienicowej.


Gdy doszedłem na przełęcz, widziałem że nad Giewontem pogoda była ładna:


Ale od strony Zakopanego sunęła w moją stronę chmura z ścianą deszczu i musiałem bardzo szybko się wycofać z powrotem na Halę Gąsienicową.



Oczywiście ulewa mnie złapała, nim dotarłem do schroniska. Przypomniałem sobie moją pierwszą wizytę na Hali Gąsienicowej, 14 czerwca 2014 roku, kiedy to na tym samym odcinku okrutnie zlał mnie deszcz. Tak samo jak wtedy poszedłem szybko do Murowańca, ogrzałem się, zjadłem co nieco, przeczekałem ulewę, a następnie ruszyłem w dalszą drogę. Teraz postanowiłem spontanicznie odwiedzić Czarny Staw Gąsienicowy. W drodze na niego warunki zrobiły się wprost bajeczne.




Była to moja czwarta wizyta nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Jeszcze nigdy nie było nad nim tak pięknie.





Cudowna pogoda zachęciła mnie, abym spróbował swoich sił na żółtym szlaku na Skrajny Granat. Ochoczo ruszyłem na niego i rozpocząłem wspinaczkę przez piętro kosodrzewiny. Wkrótce miałem pod sobą staw, któremu tego dnia chyba bardziej należało się miano zielonego niż czarnego.


Niestety niebo znów zaczęło się chmurzyć, a co gorsza dobiegł mnie dźwięk kilku odległych grzmotów. Nie było najmniejszego sensu ryzykować. Wróciłem czym prędzej na Halę Gąsienicową. Gdy zbliżałem się do Murowańca, rozpoczęła się burza. Grzmotów było niewiele, błysków żadnych, ale deszczu cała masa. Lało przez ponad godzinę. Wykorzystałem ten czas, aby zjeść obiadokolację w schronisku (jedzenie tam jest drogie, ale przepyszne!), a gdy około 17:30 opady deszczu nareszcie złagodniały, zabrałem się za zejście z gór. Najszybszą i najłatwiejszą trasą do zejścia w takich warunkach była ta, którą tego poranka wszedłem na Halę Gąsienicową, czyli czarnym szlakiem do Brzezin. Po raz drugi tego dnia przeszedłem ten odcinek po niewygodnych kamieniach i kilka minut po 19 wsiadłem do busa w Brzezinach. Na dworze wciąż padało, na przemian mocniej i słabiej, a prognozy na kolejne dni były bardzo złe, co sprawiało, że zacząłem poważnie się martwić, czy zrealizuję moje plany nazajutrz...

15.07 Dolina Żarska i Jarząbczy Wierch

Trasa: Dolina Żarska - Przełęcz Żarska - Jarząbczy Wierch - Kończysty Wierch - Trzydniowiański Wierch - Polana Trzydniówka - Polana Huciska

W połowie lipca wybrałem się na kilka dni w Tatry z ambitnymi planami, które jednak zostały zmodyfikowane przez pogodę. Tylko pierwszego dnia, w niedzielę, wystąpiły korzystne warunki na dłuższą wyprawę po wyższych partiach Tatr. W kolejnych dniach musiałem sukcesywnie skracać swoje trasy ze względu na coraz to intensywniejsze opady deszczu. I jak się okazało, tuż po moim wyjeździe ulewy doprowadziły do zamknięcia niektórych szlaków - więc naprawdę dobrze się stało, że nie zwlekałem z tą wizytą w Tatrach i że jeszcze załapałem się na tą naprawdę piękną niedzielę.

Zaczęło się jednak fatalnie, jeśli chodzi o dojazd. W sobotę o 22:25 pojechałem ostatnim busem z Bielska-Białej do Cieszyna, przeczekałem tam parę godzin, a potem o 1:50 miałem jechać pociągiem firmy Regiojet do Liptowskiego Mikulasza, z przyjazdem o 4:05. Tam parę godzin drzemki, a potem o 6:30 autobus do Doliny Żarskiej. Czyli ten sam schemat, co na początku wycieczki sprzed miesiąca na Baraniec i Rohacz Płaczliwy. Wydawałoby się, że ponad dwie godziny w Liptowskim Mikulaszu zupełnie wystarczą na przesiadkę, prawda? A jednak mój pociąg spóźnił się tak bardzo, że cały czas musiałem drżeć o to, czy zdążę na autobus do Doliny Żarskiej. Wyjechał z Czeskiego Cieszyna o 4:05, czyli dokładnie o tej godzinie, kiedy powinienem był przyjechać do Liptowskiego Mikulasza! I do tego przez tą całą sytuację spałem dużo krócej, niż planowałem - zamiast dwóch godzin snu w pociągu i dwóch na dworcu w Liptowskim Mikulaszu mogłem spać tylko w pociągu (czekając na niego w Czeskim Cieszynie nie mogłem pozwolić sobie na sen w obawie przed tym, że wielkość opóźnienia ulegnie zmianie i pociąg odjedzie podczas gdy ja będę sobie smacznie spać). Ostatecznie zdążyłem na autobus do Doliny Żarskiej, ale po kilku stresujących godzinach i będąc bardzo zmęczonym. A przede mną prawie 11 godzin wędrówki... Zdecydowanie nie najlepszy początek wycieczki.

Potem jednak było już tylko lepiej. Trasa, którą zaplanowałem - Doliną Żarską do Schroniska Żarskiego, na Przełęcz Żarską, zielonym szlakiem w dół do Doliny Jamnickiej i znów w górę na Jarząbczy Wierch, a potem przez Trzydniowiański Wierch i prosto w dół do Doliny Chochołowskiej, z metą na przystanku kolejki "Rakoń" na Polanie Huciska - była naprawdę prześliczna. Pogoda dopisała, ponieważ było pochmurno tylko na początku wycieczki oraz przejściowo na Jarząbczym Wierchu, a poza tym nie brakowało słońca. Z racji niedzielnego terminu było sporo ludzi na szlakach, ale i tak zdecydowanie mniej niż można by się spodziewać o tej porze roku, a na zielonym szlaku z Przełęczu Żarskiej do Jarząbczego Wierchu szedłem praktycznie sam. Ogólnie ta wycieczka miała w sobie wszystko, co lubię w takich długich, "międzynarodowych" polsko-słowackich wyrypach :) No a teraz przejdźmy do dokumentacji fotograficznej!

Takie oto straszydło wita turystów w Dolinie Żarskiej, zapraszając do odwiedzenia zabytkowej sztolni:


Szlak został z niewiadomych przyczyn zamknięty w środkowe części doliny, więc turyści muszą iść droga dojazdową do schroniska, na prawym brzeg potoku Smreczanka, zamiast szlakiem po lewej:


Widoki w Dolinie Żarskiej:



Już widać schronisko:


Ktoś bardzo życzliwy w regularnych odstępach zaznaczył na drodze dojazdowej, jaka odległość została do pokonania do schroniska:


Budynek Schroniska Żarskiego, w którym oczywiście zrobiłem sobie postój na śniadanie:


A obok schroniska znajduje się mały skalny ogródek, w którym urzędują... pluszaki :D


Powyżej schroniska miałem za sobą coraz rozleglejszy widok w dół Doliny Żarskiej.


Góry nade mną póki co tonęły w chmurach.


Żarski Stawek, tuż pod przełęczą:



Porównując z moją wizytą na Przełęczy Żarskiej miesiąc wcześniej miałem dużo bardziej ograniczone widoki, ale za to jakże piękny spektakl przygotowały dla mnie chmury!


Widoki podczas zejścia do Doliny Jamnickiej:





Podczas podejścia zielonym szlakiem na Jarząbczy Wierch - swoją drogą, dość stromego i męczącego - niebo nareszcie się porządnie przetarło.



Widok na Rohacze:


Widok na Baraniec i Dolinę Jamnicką:


Na głównej grani Tatr Zachodnich - od okolic Niskiej Przełęczy przez Jarząbczy Wierch po Kończysty Wierch - słońce i chmury stworzyły dla mnie magiczne, zapierające dech w piersiach widowisko.









Starorobociański Wierch pod chmurką...


...a chwilę później już bez niej. Tak szybko, z minuty na minutę, zmieniały się panoramy wokół mnie!


Nie mniej spektakularne było zejście z Kończystego Wierchu do Doliny Chochołowskiej przez Trzydniowiański Wierch.





Widoki w Krobim Żlebie też byłyby piękne, gdyby nie dewastacja lasu :(


Na koniec wrzucam sielankowe zdjęcie spod bacówki przy Polanie Huciska. W tym punkcie zakończyłem moją wędrówkę i zjechałem do Siwej Polany kolejką turystyczną "Rakoń". Myślę, że po tak długiej wyprawie i pokonaniu bardzo dużej różnicy wysokości (wszedłem na wysokość 1917 m n.p.m. na Przełęczy Żarskiej, by zejść do około 1300 w Dolinie Jamnickiej i potem wspiąć się na aż 2137 na Jarząbczym Wierchu) mogłem sobie na to pozwolić ;) A musiałem przecież zachować siły na kolejne dni tatrzańskich wypraw...