czwartek, 28 marca 2019

24.03 Żar trasą narciarską

Trasa: Międzybrodzie Żywieckie - Żar

Niedzielny dzień miałem przeznaczony głównie na wycieczkę do Gliwic w celu odwiedzenia znajomych i obejrzenia meczu koszykówki, jednak znalazłem jeszcze troszkę czasu na krótki poranny wypadzik w góry. Plan miałem bardzo prosty: szybki spacerek z Międzybrodzia Żywieckiego na Żar i zjazd kolejką. Na Żarze byłem już wiele razy, ale to był pierwszy raz, kiedy zdobyłem go idąc po stoku narciarskim, po zachodniej stronie trasy kolejki linowo-terenowej. Ten wariant wejścia na Żar oceniłbym jako jeden z bardziej widokowych - było naprawdę pięknie:





Tuż poniżej szczytu Żaru natrafiłem na opuszczoną kapliczkę. Przykry widok, zwłaszcza biorąc pod uwagę że większość beskidzkich kapliczek jest tak pięknie zadbanych. Ta jednak wygląda na w ogóle nie odwiedzaną, myślę że ze względu na specyficzne położenie: znajduje się centralnie pomiędzy dwoma trasami zjazdowymi dla rowerzystów, na które piesi mają zakaz wstępu (ja mogłem sobie pozwolić na przekroczenie ich tylko dlatego, że było jeszcze wcześnie rano, kolejka dopiero co zaczęła funkcjonować i tylko pojedynczy rowerzyści zjeżdżali o takiej porze). Smutne, że tuż obok popularnych i tłumnie odwiedzanych obiektów na szczycie Żaru ta kapliczka została tak zaniedbana.



Na koniec kilka fotek z szczytu Żaru, które wykonałem tuż przed zjazdem kolejką. Widoczność pozostawiała wiele do życzenia, ale i tak było tam pięknie - jak zawsze :)






23.03 Wokół Magury

Trasa: Olszówka Górna - Przełęcz Dylówki - Szyndzielnia - Klimczok - Siodło Pod Klimczokiem - Podmagórskie - Wawrzutka - Więzikówka - Szczyrk

Po całkiem ładnym, ciepłym i obiecującym piątku, w sobotę nastąpiła prawdziwa eksplozja wiosny. Dysponowałem tego dnia czasem tylko przed południem, ale musiałem obowiązkowo wykorzystać go na górską wycieczkę. Na pożegnanie z zimą wybrałem się tam, gdzie jeszcze trzyma się ona kurczowo ostatkiem sił, czyli na Klimczok. Wciąż zalega tam śnieg, ale myślę że jego dni są policzone...

Zacząłem w Olszówce Górnej, na początku czerwonego szlaku, dokąd dojechałem autobusem linii nr 8. Było wkrótce przed 8:00. Poranek był śliczny, z niemal całkowicie bezchmurnym niebem i tylko jedną niską chmurą dryfującą nad Kozią Górą i Kołowrotem:


Moja dalsza trasa była podobna do tej, którą szedłem już wielokrotnie, czyli: czerwonym szlakiem na Szyndzielnię, potem na Klimczok, w dół do schroniska, odcinkiem zielonego szlaku a następnie niebieskim w kierunku Szczyrku. Widoki na poniższych zdjęciach na pewno dobrze znacie z wcześniejszych wpisów, ale ja nigdy nie będę miał ich dość :)

Najpierw widok spod Dębowca na Bielsko-Białą:


Panorama z Przełęczy Dylówki:


Warunki na szlaku poniżej szczytu Szyndzielni:


Panoramy z Szyndzielni:


Przejrzystość powietrza była znakomita i dobrze było widać Babią Górę, a także Tatry po jej prawej stronie:


Na Klimczoku:


Klimatyczna chatka na Klimczoku, przysypana tej zimy tonami śniegu, niestety się sypie...


Zejście z Klimczoka do Szczyrku:



Odkrywanie "nowych" tras rozpocząłem dopiero koło Szczyrku. Na skrzyżowaniu niebieskiego szlaku z czarnym skręciłem w lewo na bezszlakową asfaltową drogę, którą poszedłem do góry, południowymi stokami Magury, w kierunku osiedla Wawrzutka. Widoki stąd były jeszcze lepsze niż z niebieskiego szlaku przez osiedle Podmagórskie, ponieważ oprócz charakterystycznej panoramy Skrzycznego widać było także Skalite oraz Babią Górę w tle.



Plan był taki, aby tą drogą - którą równocześnie, według mojej mapy, przebiega szlak rowerowy - dojść do skrzyżowania czerwonego i żółtego szlaku po wschodniej stronie Magury, a potem zejść do Bystrej. Wszystko szło pięknie aż do momentu, w którym droga... skończyła się. Po prostu dotarła do jednej z posesji i urwała się, a za domem było tylko szczere pole, częściowo przykryte śniegiem. Raczej nie jest to żaden szlak rowerowy... Nie pozostało mi nic innego, jak pójście na przełaj z nadzieją, że natrafię na jakąś ścieżkę. I po wejściu do lasu rzeczywiście na takową natrafiłem, z tym że zamiast prowadzić w górę trawersowała południowo-wschodnie zbocza Magury, a następnie zaczęła sprowadzać mnie w dół, w kierunku Szczyrku. Nie tak miało to wyglądać - ale postanowiłem nie próbować na siłę wracać do mojej planowanej trasy, tylko dać się poprowadzić ścieżce, gdziekolwiek zmierzała.

I nawet warto było. W pewnym momencie ścieżka wyprowadziła mnie na uroczą, odizolowaną polanę z jednym domem oraz panoramą Skrzycznego.


Potem ścieżka przecięła czarny szlak prowadzący pomiędzy Chatą Na Groniu i szczyrkowskim Sanktuarium Na Górce. Akurat w tym punkcie zastałem rzeźbę będącą jedną z stacji Drogi Krzyżowej, które znajdują się w regularnych odstępach na tym szlaku.


Poszedłem dalej prosto przed siebie pozaszlakową ścieżką, cały czas w dół przez las, i po upływie około pół godziny wyszedłem z lasu i znalazłem się w Szczyrku, w pobliżu tamtejszej skoczni narciarskiej.


Skierowałem się na najbliższy przystanek autobusowy. W drodze na niego natrafiłem na krzyż, z którym wiąże się ciekawa lecz smutna historia:



Ostatecznie więc zakończyłem wycieczkę w zupełnie innym miejscu, niż planowałem, ale nie było w tym nic złego - udało mi się dzięki temu odkryć ciekawą trasę poza szlakiem, a do tego wróciłem wcześniej do domu więc miałem więcej na czasu na inne rzeczy :) 

środa, 27 marca 2019

22.03 Mrowców i Miziowy Groń

Trasa: Koszarawa Bystra - Mrówcówka - Kalikowie - Mrowców - Miziowy Groń - Przyborów

Po kilkutygodniowej przerwie od gór, w ubiegły piątek wróciłem na beskidzkie szlaki - i po raz pierwszy tego roku mogłem poczuć w górach prawdziwie wiosenne klimaty. Nareszcie!!! Co prawda na mojej trasie wciąż leżał gdzieniegdzie śnieg, ale topniał w oczach i myślę że jego zniknięcie jest tylko kwestią czasu.

Wybrałem się w rejony, w których nie było mnie od baaardzo dawna (dokładniej od 31.05.2014), czyli na zielony szlak pomiędzy Przyborowem i Mędralową. A początkowy punkt mojej trasy - Koszarawa Bystra - to miejsce, które dotychczas było białą plamą na mojej mapie Beskidów. Głównie dlatego, że dojechać tam komunikacją publiczną da się tylko w dni powszednie, a w te zazwyczaj nie mam czasu wybierać się aż tak daleko. Teraz jednak, dzięki mojemu cudownemu piątkowemu grafikowi w pracy (zajęcia tylko wcześnie rano) mogłem w końcu tam pojechać.

Według mojej mapy z Koszarawy Bystrej można dojść do zielonego szlaku na górze Mrowców niemal w całości po asfalcie. Okazało się jednak, że mapa trochę rozminęła się z prawdą... asfalt był tylko przez pierwsze niecałe dwa kilometry. Potem była tylko droga gruntowa, ale nie musiałem zbytnio obawiać się, że ją zgubię, ponieważ od czasu do czasu pojawiały się na niej niebieskie znaki wskazujące drogę. Dziwne, bo żadna mapa nie pokazuje obecności jakiejkolwiek ścieżki dydaktycznej na tej trasie... ale bardzo pomocne.


Mimo tych oznakowań, w jednym miejscu chwilowo zgubiłem drogę w okolicy przysiółka Mrowcówka... ale nawet dobrze wyszło, bo dzięki temu przypadkowo natknąłem się na zagrodę z brązowymi krowami typowymi dla Szkocji, które wprost uwielbiam - są tak słodkie :)


Przy zagrodzie z krówkami mogłem również obejrzeć pierwszą tego dnia ciekawą panoramę, w stronę góry Lachów Groń.


Wróciłem na właściwą drogę i kontynuowałem podejście po północnych stokach góry Mrowców, na których stopniowo przybywało śniegu. Temperatura powietrza tego dnia była jednak wysoka i wyraźnie czuło się nadchodzącą wiosnę.




Oprócz pięknych widoków na trasie pojawiały się inne ciekawe akcenty, jak chociażby kapliczka czy typowa ludowa rzeźba.



Najwyższym punktem mojej trasy był Mrowców (916 m n.p.m.), który zarazem zdecydowanie stanowił punkt kulminacyjny jeśli chodzi o widoki.



Od tego momentu przez resztę trasy, w dół do Przyborowa, szedłem zielonym szlakiem. Kolejną górą do zdobycia był Miziowy Groń (874 m n.p.m).


Ostatni rzut oka na Mrowców, z Mędralową wznoszącą się po prawej stronie:


Większa część zejścia do Przyborowa była zalesiona, a jedynym ciekawym akcentem była kapliczka na poniższym zdjęciu. Muszę też wspomnieć, że później jest miejsce na jakiś kilometr przed Przyborowem, gdzie trzeba bardzo uważać aby nie zgubić szlaku - w tym miejscu opuszcza leśną drogę skręcając na lewo i schodzi bardzo wąską ścieżką w dół wśród drzew, lecz niestety skręt w tym miejscu w ogóle nie jest oznakowany.


Gdy zbliżałem się do Przyborowa niebo bardzo szybko się rozpogodziło. Temperatura wzrosła jeszcze bardziej i można było się poczuć jak w pełni wiosny.



Zakończyłem wycieczkę takim oto optymistycznym akcentem, że wiosenne ciepełko tuż tuż...

03.03 Filipka i Stożek Wielki

Trasa: Jablunkov - Filipka - Stożek Wielki - Łabajów - Mrozków - Wilcze - Istebna

Po sobotnich Tatrach, w niedzielę przyszedł czas na trasę bliżej domu. I tak jednak była dość "egzotyczna", ponieważ przebiegała częściowo przez terytorium Czech, a także wybrałem się w obszar Beskidu Śląskiego w okolicach Istebnej, którego dość rzadko odwiedzam lecz zarazem uwielbiam - chyba przede wszystkim na porastające góry wokół Istebnej lasy ogromnych świerków, które tworzą na tamtejszych szlakach niesamowity klimat. I bardzo klimatycznie było również tym razem, mimo nie najlepszej pogody.

Początkowa część mojej trasy była całkiem podobna do tej z 10.02.2018, czyli z stacji kolejowej w Jablunkovie na Stożek Wielki, a następnie w dół do Łabajowa, z tym że wtedy poszedłem szlakiem z dzielnicy Radvanov, a tym razem ruszyłem na szlak o kolorze żółtym bezpośrednio przy dworcu kolejowym i poszedłem nim najpierw na Filipkę, a dopiero potem na Stożek Wielki. Żółty szlak to świetny sposób na szybkie wydostanie się z miasta w góry. Idąc asfaltową drogą spod dworca bardzo szybko zyskuje wysokość, a już wkrótce rozpoczynają się panoramy na Beskid Śląsko-Morawski.


Panoramy te jednak nie utrzymują się długo, ponieważ szlak dość szybko wchodzi do lasu i prowadzi przez niego przez większość drogi na Filipkę, poza jednym punktem widokowym.


Ostatnie podejście na Filipkę (762 m n.p.m) było dość strome. Sam szczyt jest zalesiony i pozbawiony widoków, a wyróżnia go głównie obecność poniższego kamienia:


Jednak wystarczy zejść kawałeczek południowym stokiem góry, by od razu zrobiło się znacznie bardziej panoramicznie.



Skierowałem się na południowy-wschód czerwonym szlakiem, wobec którego nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, a tymczasem okazał się całkiem widokowy i przy lepszych warunkach pogodowych pewnie prezentowałby się jeszcze piękniej.



Dołączyłem do żółtego szlaku, którym wchodziłem na Stożek Wielki podczas ubiegłorocznej zimowej wyprawy. Podobnie jak wtedy miałem trochę problemów na odcinku tuż przed granicą z Polską, ponieważ szlak był bardzo wąski i bardzo słabo przetarty, a po lewej stronie opadała znaczna stromizna. Naprawdę nietrudno byłoby zsunąć się po niej w dół w takich warunkach. Na szczęście jednak doszedłem cały i zdrowy do granicy tuż poniżej szczytu Stożka Wielkiego, a potem od razu przeszedłem na zielony szlak sprowadzający w dół do Łabajowa. Widoki z racji chmur były trochę ograniczone, ale i tak znacznie lepsze niż rok temu, kiedy to pokonywałem ten odcinek we mgle.




Gdy szlak na dobre opuścił las, zauważyłem tabliczkę wskazującą, że skręcając w prawo można dojść do "parkingu nr 1". Spoglądając w dół zauważyłem tenże parking. Postanowiłem wypróbować ten wariant trasy, co może przy panujących wówczas warunkach nie było najfortunniejszym pomysłem - zamiast schodzić wygodną trasą szlaku, musiałem schodzić wąską, słabo przetartą ścieżynką po umiarkowanie stromym stoku. Ale dotarłem do parkingu i skierowałem się asfaltową drogą w dół, by powrócić do trasy zielonego szlaku w Łabajowie. Stąd już niedaleko asfaltem do stacji kolejowej Wisła Głębce i końca trasy...

A właśnie że nie! Mając jeszcze kilka godzin światła dziennego do dyspozycji (dopiero dochodziła 14:30), postanowiłem pójść na eksplorację obszaru pomiędzy Łabajowem a Istebną. Przecinają go dwa szlaki: niebieski, którym nigdy nie szedłem, oraz czerwony z Kiczor na Kubalonkę, którym szedłem raz (02.11.2014) i kompletnie nic nie widziałem z powodu niskiego zachmurzenia. Miałem więc sporo motywacji, aby spróbować w końcu zobaczyć coś więcej z tego obszaru. Tak więc w Łabajowie skręciłem w prawo na asfaltową drogę, która poprowadziła mnie w górę aż do niebieskiego szlaku przy osadach Mraźnica i Mrozków. Na polanie, na której znajdują się należące do nich domostwa, czekały na mnie kolejne ładne widoki:


Dalszą część mojej trasy trochę ciężko opisać, ponieważ nie trzymałem się szlaków, tylko szedłem na chybił trafił w kierunku południowym z odchyleniem na wschód. Przeciąłem czerwony szlak poniżej góry Beskid i trafiłem na dość szeroką leśną drogę, która sprowadziła mnie prosto w dół w kierunku Istebnej. Pierwszym budynkiem, do którego dotarłem po wyjściu z lasu, była leśniczówka, nieopodal której leży staw - wciąż jeszcze zamarznięty:


Ostatni odcinek mojej trasy był szczególnie ciekawy. Trafiłem na ścieżkę dydaktyczną o nazwie "Beskidzka Ścieżka Planetarna", którą przeszedłem przez osadę Wilcze. Jest ona położona dość wysoko, na wschodnich stokach Tokarzonki, i roztaczają się z niej rozległe widoki:


Okolica ta jest ciekawa przede wszystkim dlatego, że znajduje się w niej dom słynnego himalaisty, Jerzego Kukuczki, w którym dziś znajduje się poświęcona jemu izba pamięci. Żałowałem, że nie miałem czasu zwiedzić tego obiektu - jednak zmrok oraz godzina odjazdu mojego autobusu z Istebnej nieuchronnie się zbliżały, a do tego i tak zwiedzanie muzeum jest możliwe tylko po wcześniejszym umówieniu się telefonicznie z żoną świętej pamięci himalaisty. Trzeba będzie kiedyś tam wrócić.



Trasa Beskidzkiej Ścieżki Planetarnej sprowadziła mnie w dół wśród zabudowań, a następnie prostą jak strzała drogą przez gęsty las potężnych świerków - czyli właśnie przez ten rodzaj lasu, który jest tak charakterystyczny dla okolic Istebnej i którego, jak wcześniej wspomniałem, tak bardzo lubię:


Na sam koniec mojej trasy czekało mnie jeszcze trochę przygód, ponieważ Beskidzka Ścieżka Planetarna nie trzyma się asfaltu aż do samej Istebnej, tylko skręca w prawo na leśną ścieżkę. Nie była ona w ogóle przedeptana, a zarazem ciężko mi było oszacować, jak głęboki jest na niej śnieg. Okazało się, że miejscami jest go niewiele, a miejscami jest go po kolana - i skutek był taki, że co kilkanaście/kilkadziesiąt kroków nagle się zapadałem... Oczywiście już po paru minutach takiego typu wędrówki miałem przemoczone buty i spodnie. Z ulgą dostrzegłem na horyzoncie kolejną asfaltową drogę, którą prowadzi trasa zielonego szlaku, i bez dalszej zwłoki skierowałem się nią prosto do przystanku autobusowego na głównej szosie w Istebnej.

Jeśli doświadczamy jakichś niewygód to pamiętajmy, że zawsze może być gorzej. Moje mokre spodnie i buty to pestka w porównaniu z problemami, jakich musiał doświadczyć jakiś nieszczęśnik, który (zapewne w styczniu, tuż przed największymi opadami śniegu tej zimy) zaparkował na jednym z istebniańskich parkingów...


Po dość pochmurnym dniu, rozpogodziło się akurat gdy wyjeżdżałem autobusem z Istebnej. Szkoda, że słońce nie mogło wyjść trochę wcześniej, gdy byłem na szlaku, ale z drugiej strony lepiej późno niż wcale - i dzięki temu rozpogodzeniu mogłem zobaczyć panoramy z drogi Istebna-Kubalonka-Wisła w pełnej okazałości. Od przeszło czterech lat nie jechałem tą drogą i wspaniale było sobie przypomnieć, jak piękne są z niej widoki. Uważam mieszkańców Trójwsi Beskidzkiej za szczęściarzy, że mogą nią jeździć na codzień (chociaż sami zainteresowani pewnie powiedzieliby inaczej, zwłaszcza gdy trzeba w porze zimowej pokonywać liczne serpentyny na tej drodze - o tym, że nie jest wtedy łatwo w tej okolicy, świadczy chociażby powyższe zdjęcie...)