niedziela, 28 czerwca 2020

26.06 Turbacz, Stare Wierchy i Maciejowa

Trasa: Turbacz – Stare Wierchy – Maciejowa – Rabka-Zdrój – Chabówka

Czwartkowe wstawanie o 4, aby wyjechać z Warszawy, z jednej strony wykończyło nas, ale z drugiej strony wprowadziło nas w rytm wczesnego wstawania i wczesnego kładzenia się spać. Dzięki temu było nam o wiele łatwiej wstać na piątkowy wschód słońca na Turbaczu :) Chociaż naprawdę niewiele zabrakło, aby z tego wschodu słońca nic nie wyszło. Budzik nastawiony na 4, budzimy się, wyglądamy przez okno, a tam... gęsta mgła! No trudno, skoro nie będzie czego oglądać to wracamy do łóżek i pośpimy jeszcze chociaż godzinkę. Ale coś instynktownie obudziło mnie ponownie o 4:30, równo 5 minut przed porą wschodu słońca. I coś niesamowitego – niebo nad Turbaczem oczyściło się! Szybko ubieramy się i udajemy się na zewnątrz. Od wschodu, tam gdzie poprzedniego wieczoru wisiały dramatyczne burzowe chmury, ponownie wisiała groźnie wyglądająca chmura – ale to była tylko odchodząca mgła. A zza niej wschodziło słońce. Widok był nieprawdopodobnie piękny i w realu wyglądał jeszcze lepiej niż na zdjęciach.




Po tej wczesnej i wyjątkowo pięknej pobudce zaczęliśmy pakować manatki, aby jak najprędzej ruszyć na szlak. Mieliśmy kilka powodów, aby zejść do Rabki-Zdrój jak najwcześniej: od południa zapowiadano gwałtowne burze, wtedy miały też wystąpić wysokie temperatury w których byłoby nieprzyjemnie wędrować, a poza tym o 13:00 miałem pracę i musiałem już o tej porze być zalogowany na internecie w naszej kwaterze. Tak więc udaliśmy się w drogę o wczesnej porze, kiedy jeszcze cały świat spał. Nad Turbacz znów powróciła mgła – naprawdę mieliśmy szczęście, że ten wschód słońca o 4:35 akurat wstrzelił się w okienko pogodowe pomiędzy dwiema falami mgły! Przez słabą widoczność nie bardzo było co oglądać z szczytu Turbacza, ale chyba nie robiło to wielkiej różnicy ponieważ ten szczyt i tak jest zalesiony.


Całą drogę do Rabki mieliśmy schodzić czerwonym szlakiem, czyli Głównym Szlakiem Beskidzkim. Słyszałem, że ten odcinek GSB jest bardzo popularny, ale o tej porannej porze nie było na nim nikogo prócz nas. Cudowne uczucie. A wokół nas toczyła się efektowna walka słońca i mgły.




Nasze komicznie długie cienie :)


Miejsce katastrofy samolotu, który 25 maja 1973 rozbił się nad Gorcami w ekstremalnie trudnych warunkach pogodowych – szalała tam wtedy śnieżyca, co nawet w górach można uznać za anomalię o tej porze roku. Była trójka pasażerów, z których jedna niestety zginęła.


Na trasie mieliśmy dwa schroniska, z czego bardzo się cieszyliśmy, bo to były idealne miejsca na postoje i odpoczynek. Pierwsze to schronisko na Starych Wierchach.



A drugie to klimatyczna bacówka na Maciejowej.


Z Maciejowej roztaczały się sielankowe panoramy na okolice:




Czym by była górska wycieczka bez co najmniej jednego zdjęcia kapliczki – tym razem z wizerunkiem Ojca Świętego:


Po odpoczynku i drugim śniadaniu na Maciejowej, oraz szybkiej partyjce szachów, zaczęliśmy schodzić do Rabki-Zdrój. Ten odcinek szlaku był wyjątkowo widokowy. Zwłaszcza byłem pod wrażeniem panoram na zupełnie mi nieznane obszary Beskidu Wyspowego.





Na dalszym planie Luboń Wielki, a na pierwszym planie baca z kozami :)


Na łąkach nad Rabką trwało idylliczne letnie przedpołudnie...



Aż tu nagle centralnie nad nami utworzyła się burza! Rozwinęła się niesamowicie szybko. Już na drugim z powyższych zdjęć widać jej pierwsze oznaki. Miało grzmieć od południa, no ale burza się pospieszyła i przyszła już o 11:30. Trochę się baliśmy, bo byliśmy na otwartym terenie. Na szczęście do zabudowań Rabki-Zdrój było niedaleko, a gdy znaleźliśmy się wśród nich burza szybko przeszła. Lecz na horyzoncie zaczęły kotłować się kolejne groźne chmury, więc nie zwlekaliśmy tylko dość prężnie przeszliśmy do centrum Rabki, a następnie główną drogą do granicy z Chabówką. Tu znajduje się nasza kwatera, w której nadal przebywamy. Mogę ją polecić („Pokoje Gościnne U Lucy”) – warunki są naprawdę dobre, ceny tanie, właścicielka sympatyczna, a lokalizacja bardzo dogodna, bo niedaleko stacji kolejowej Chabówka. Stąd będziemy mieli naszą bazę wypadową na kolejne górskie wycieczki, o których będę pisać w najbliższych dniach :) 

25.06 Turbacz

Trasa: Nowy Targ Kowaniec – Bukowina Waksmundzka – Turbacz

Powracam do pisania bloga po gigantycznej przerwie, o której wszyscy wiemy czym była spowodowana: pandemią koronawirusa. Gdy ostatnim razem pisałem relację z pierwszej beskidzkiej wycieczki w 2020, ostatniego dnia stycznia, w życiu bym nie przypuszczał że coś takiego się wydarzy i namiesza tak bardzo na świecie. Chyba dla każdego z nas to był trudny czas, a ci którzy – tak jak ja – uwielbiają spędzać czas na łonie natury, musieli szczególnie boleśnie odczuć okres prawie trzech tygodni w kwietniu, kiedy nie było wolno nawet pójść do parku czy lasu. Góry w tym czasie „odpoczęły” od ludzi.

Od końca kwietnia stopniowo luzowano restrykcje, ale mieszkając w Warszawie nie miałem jeszcze odwagi, żeby zdobyć się na wypad w góry na południe Polski. Wiele godzin w pociągu bądź autobusie, w trakcie których mógłbym się zarazić... Po prostu bałem się, ale z czasem ten strach przechodził. W czerwcu przestałem się izolować, zacząłem dużo wychodzić na miasto u siebie w Warszawie, spotykać się znów z ludźmi. I razem z dwójką przyjaciół, którzy akurat mieli wolne od pracy/studiów w ostatnich dniach czerwca, wpadliśmy na pomysł, aby wspólnie w tym czasie pojechać w góry :)

No i dlatego piszę do Was dziś z Rabki-Zdroju, a dokładniej z pogranicza Rabki-Zdrój i Chabówki, gdzie przebywamy od kilku dni. Moi towarzysze wyjadą pojutrze, a ja zostaję jeszcze kolejne kilka dni. Pracuję zdalnie i muszę tu spędzać sporo godzin przed komputerem, ale i tak jest cudownie! Spokój, piękne widoki za oknem i świeże górskie powietrze. W takich warunkach pracuje się o wiele przyjemniej. Przyjechaliśmy na południe Polski w czwartek, ale pierwszą noc spędziliśmy nie w Rabce, tylko w schronisku na Turbaczu w Gorcach. W tym wpisie opiszę nasz pierwszy dzień w Gorcach i moją pierwszą górską wyprawę po wielomiesięcznej przerwie, a jednocześnie moją pierwszą w życiu wyprawę w Gorce.

Przed południem w czwartek przyjechaliśmy do Nowego Targu, a około południa dojechaliśmy miejskim autobusem do dzielnicy Kowaniec, z której startują dwa szlaki na Turbacz – zielony i żółty. My wybraliśmy zielony. Co to było za wspaniałe uczucie znaleźć się na górskim szlaku! Coś, co jeszcze pół roku temu zdawało się oczywistością... a teraz chyba wszyscy doceniamy to jeszcze bardziej, po tym jak przez pewien czas te góry zostały nam przymusowo zabrane. Moje pierwsze zdjęcie z tej trasy przedstawia typową górską kapliczkę i myślę, że to bardzo odpowiednie – bo naprawdę było za co dziękować Matce Bożej, że nasz kraj w tym czasie nie został zbyt mocno dotknięty pandemią i dzięki temu możemy teraz znów mieć swobodę.


Kolejne zdjęcie z szlaku również o tematyce religijnej: pomnik i kapliczka ku czci św. Maksymiliana Kolbe.


Z jednej strony cieszyłem się niesamowicie z obcowania z górami po długiej rozłące, ale z drugiej byłem w fatalnej kondycji fizycznej, a do tego na plecach miałem ciężki plecak, m.in. z laptopem który był konieczny do mojego zdalnego nauczania. Bardzo się namęczyłem na tym podejściu na Turbacz. Na szczęście czasu mieliśmy pod dostatkiem i mogliśmy robić sobie częste przerwy. Szlak prowadził lasem, od czasu do czasu przecinając malownicze polany i hale. Ponieważ to były południowe stoki Gorców, panoramy były przede wszystkim na Tatry. Ależ się za takimi panoramami stęskniłem! Na zdjęciach może Tatry nie wyszły bardzo wyraźnie, ale przynajmniej w ogóle je widać.



Pojawiły się również panoramy na Jezioro Czorsztyńskie:


Kolejna przydrożna kapliczka – ta z kolei upamiętnia walczących w Gorcach żołnierzy AK.


Niedługo po 16:00 osiągnęliśmy nasz cel, czyli schronisko na Turbaczu. Z każdej strony schronisko jest otoczone pięknymi panoramami, ale mi osobiście najbardziej spodobała się ta od wschodu, tam gdzie Główny Szlak Beskidzki biegnie dalej w stronę Beskidu Sądeckiego.


Nocleg na Turbaczu był trochę drogi jak na górskie schronisko – 80zł od osoby. Ale nie narzekaliśmy, bo mieliśmy tam wygodne łóżka i ogólnie naprawdę dobre warunki. Resztę dnia spędziliśmy na wypoczynku, w tym także na spaniu (bo wstaliśmy o 4 rano, aby wyjechać z Warszawy, więc czuliśmy się trochę przez to rozbici). Około 20:30, gdy moi towarzysze smacznie sobie spali, wyszedłem obejrzeć zachód słońca. Aura w tym czasie znacznie się zmieniła – zamiast słonecznej popołudniowej sielanki widocznej na poprzednim zdjęciu, od wschodu napływały ciężkie burzowe chmury. Przewalając się nad Gorcami i podświetlane przez zachodzące słońce, wyglądały bardzo spektakularnie!





Przeszedłem się kawałeczek na północną stronę schroniska, gdzie pomiędzy drzewami widać było Halę Turbacz i Czoło Turbacza, a także zachodzące słońce.





Nieczęsto mam okazję być w górach na zachodzie słońca. Choć ten był nieco ograniczony przez drzewa, i tak był przepiękny. Wróciłem do schroniska ciesząc się na wschód słońca, który mieliśmy w planach obejrzeć następnego ranka. Burze ostatecznie rozpadły się nad Gorcami, noc stała się bezchmurna i gwiaździsta, więc czuliśmy że będzie co oglądać nazajutrz o 4:35 :)