wtorek, 28 października 2014

27.10 Z Mesznej na Klimczok

Trasa: Meszna – Nadmeszna – Magura – Siodło Pod Klimczokiem – Klimczok – Szyndzielnia

Dzięki mojemu wspaniałemu poniedziałkowemu grafikowi w pracy moje weekendowe wypady w góry nie skończyły się na niedzieli – mogłem wcisnąć jeszcze jedną krótką wycieczkę w poniedziałek rano ;) Lokalnie, na Klimczok, szczyt na którym byłem już wiele razy ale który jeszcze mi się nie znudził. A akurat wczorajsza wizyta na Klimczoku była chyba najpiękniejszą z wszystkich dotychczasowych.

Tym razem zamierzałem wejść na Klimczok żółtym szlakiem z Mesznej, którego do tej pory miałem zaliczone tylko poszczególne fragmenty (koło Chaty na Groniu oraz na Magurze). Meszna przywitała mnie taką oto rzeźbą oraz... gęstą mgłą.


Pierwsze 20 minut mojej wędrówki przebiegało po asfalcie przez zabudowania Mesznej. Nic specjalnego. Potem szlak wchodzi do lasu. Zauważyłem, że granica pomiędzy zabudowaniami a lasem stanowi jednocześnie granicę mgły. Jak tylko wszedłem do lasu, momentalnie mgła była za mną, a dookoła królowało słońce i przepiękne jesienne barwy.


Po kilkunastu minutach szlak żółty dołączył do czarnego i wszedł na wielką polanę, na której znajduje się Chata na Groniu. Byłem tam już raz, 25 maja, ale tego dnia nic nie było widać. Za to tym razem... Na ten widok mnie zatkało.


Tą wizytę przy Chacie na Groniu zapamiętam z dwóch powodów. Pierwszy powód podałem na powyższym zdjęciu – jedno z najlepszych „mórz chmur” jakie kiedykolwiek widziałem. Drugi powód jest taki, że udało mi się podejść bardzo blisko dwóch saren, które w ogóle na mój widok się nie spłoszyły.



Przy Chacie na Groniu żółty i czarny szlak na krótko się rozłączają. Czarny szlak prowadzi dołem polany, a następnie wchodzi do lasu i tam wspina się do góry. Żółty natomiast wybiera ostre podejście w przez polanę, a następnie prowadzi bardziej płasko po górze polany, stamtąd wchodzi do lasu i wkrótce łączy się ponownie z czarnym. Wariant przejścia czarnym szlakiem wybrałem przy poprzedniej wizycie, więc tym razem wybrałem wariant żółtym. Jest nieporównywalnie bardziej widokowy. A im wyżej wspinałem się przez polanę, tym wspanialsza była panorama „morza mgieł”.



Niezwykły był widok na zabudowania Mesznej, widoczne pod „pierzyną” mgły.


W lesie żółty szlak ponownie łączy się z czarnym. Przez mniej więcej kilometr biegną równolegle, po czym żółty odbija w górę, w stronę Magury. Ten odcinek pokonywałem pierwszy raz. Jest to głównie zalesione podejście o umiarkowanej trudności. Miejscami są prześwity, z których wczorajszego ranka były wspaniałe widoki na zalaną mgłą Kotlinę Żywiecką i wystającą ponad chmurami Babią Górę.



Na Magurze żółty szlak łączy się z czerwonym, którym szedłem już raz – pierwszego dnia wiosny, również przy cudownej pogodzie. Wówczas było widać z Magury Tatry. A wczoraj też, tylko że jeszcze lepiej – nawet załapały się na zdjęciu.


Z drugiej strony mogłem podziwiać rozległą panoramę Bielska-Białej.


Na grzbiecie Magury leżał miejscami śnieg. A przy mocno zacienionym zejściu do schroniska pod Klimczokiem panowały warunki „zimowe”.


No i na deser zostawiam najlepsze: widok z Klimczoka, wzbogacony o „morze chmur”, nad którym widać Tatry wyraźnie jak nigdy.



Z Klimczoka udałem się dobrze mi znanym szlakiem na Szyndzielnię, skąd z racji braku czasu zjechałem kolejką linową. I... nawet spod schroniska na Szyndzielni było widać Tatry! No coś niesamowitego!


Cóż więcej mogę napisać na zakończenie takiej wycieczki? Tylko jedno: KOCHAM GÓRY!!!

26.10 Trójstyk i Ochodzita

Trasa: Zwardoń – Serafinov – Przełęcz Przysłop – Pol’aná – Skalité – Tri Kopce – Chovancovci – Čierne Pri Čadci – Trójstyk – Trzycatek – Zapasieki – Przełęcz Rupienka – Ochodzita – Koniaków

Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się jednego dnia odbyć wycieczkę pieszą do trzech krajów – ale to się zmieniło w minioną niedzielę. Od dawna korciło mnie, aby zwiedzić rejony Trójstyku, czyli punktu styku granic Polski, Czech i Słowacji. Znalazłem koleżankę, która była chętna mi w takiej wyprawie towarzyszyć, i po dłuższej niż zwykle nocy dzięki zmianie czasu z letniego na zimowy, w niedzielny poranek ochoczo ruszyliśmy na pociąg do Zwardonia. Mimo dodatkowej godziny snu nie mieliśmy nic przeciwko kolejnym dwom, więc całą drogę do Zwardonia przespaliśmy ;) Po tym z jeszcze większą ochotą ruszyliśmy na szlak.

Pierwszy odcinek naszej trasy przebiegał czerwonym szlakiem prowadzącym na Wielką Raczę, lecz po kilkuset metrach odbiliśmy na prawo żółtym szlakiem słowackim, prowadzącym do miejscowości Serafinov. Tego szlaku w ogóle nie ma na mapach – nie rozumiem czemu. Natomiast kolejny szlak na naszej trasie tego dnia już znajduje się na większości map. Jest to szlak o kolorze czerwonym, prowadzącym z Serafinova grzbietem górskim do miejscowości Skalite, a następnie przez pasmo Beskidu Jaworskiego do miasta Čadcy. Na odcinku Serafinov–Skalite podążaliśmy tym właśnie szlakiem. Mimo kiepskiej pogody (mgły i niskie chmury) widoki z niego były całkiem ładne.



Podobało mi się też, że ten szlak jest malowniczy a zarazem niezwykle łagodny. Prowadzi przez rozległe polany, gdzieniegdzie również przez małe zagajniki. Gdy schodziliśmy do Skalitego, zaczęło się przejaśniać.


Taka tam ładna dolinka przez Skalitem :)


Szlak schodzi do centrum Skalitego, przez następne kilkaset metrów przebiega wzdłuż głównej szosy przez wieś, a następnie odbija na południe, w stronę góry Tri Kopce. Wchodzi się na nią głównie przez las, bardzo szeroką i wygodną drogą. Na szczycie Tri Kopce opuściliśmy czerwony szlak i skierowaliśmy się na zielony, prowadzący do miejscowości Čierne Pri Čadci. Podobnie jak na odcinku Serafinov–Skalite, ten szlak przebiega przez łąki i polany na grzbiecie górskim, z którego roztaczają się malownicze widoki – m.in. na Wielką Raczę:


Około pół godziny marszu od szczytu Tri Kopce zielony szlak spotyka się z asfaltową drogą, którą można zejść „na skróty” do wsi Čierne Pri Čadci. Tak uczyniliśmy, gdyż chcieliśmy mieć więcej czasu na odpoczynek przy Trójstyku. Dotarliśmy do stacji kolejowej Čierne Pri Čadci, gdzie ma swój początek krótki zielony szlak do miejscowości Hrčava w Czechach. Akurat ten odcinek zrobił na nas bardzo złe wrażenie, gdyż przebiega przez wielki plac budowy. Szlak ma zostać przecięty przez słowacką kontynuację polskiej drogi ekspresowej S69. W związku z tym całe połacie lasu zostały wycięte i nawet w niedzielę pracował tam ciężki sprzęt. Ale prędko zostawiliśmy ten odcinek za sobą i wkroczyliśmy na terytorium Czech, gdzie robót drogowych nie było ani widać, ani słychać – panował wyłącznie spokój i pełna sielanka.

Odcinek Hrčava–Trójstyk przebyliśmy żółtym szlakiem czeskim. Do tej pory na szlakach nie spotkaliśmy żywej duszy, natomiast w okolicach Trójstyku turystów było sporo. Widać że to miejsce ma dużą popularność. Poniżej widok na polanę, na której oficjalnie znajduje się punkt Trójstyku.


Oczywiście musiało być pamiątkowe zdjęcie na styku trzech państw :)


Odpoczęliśmy nieco, po czym ruszyliśmy dalej, asfaltową drogą do Jaworzynki Trzycatek. Potem skręciliśmy na zielony szlak, prowadzący w stronę Koniakowa. Odniosłem wrażenie, że to szlak raczej mało znany. Prowadzi na przemian leśnymi ścieżkami i niewielkimi asfaltowymi drogami. Jest na nim bogactwo ładnych kapliczek:






Po tej „galerii kapliczek” przyszedł czas na udokumentowanie widoków, które również są naprawdę urokliwe.



Im bliżej Koniakowa, tym lepszy widok na Ochodzitą. To nasz ostatni cel na ten dzień.


Na Przełęczy Rupienka szlak zielony kończy się. Są stamtąd dwie opcje dalszej wędrówki: niebieskim szlakiem do Zwardonia albo w odwrotnym kierunku do Koniakowa. Obraliśmy ten drugi wariant i doszliśmy niebieskim szlakiem do podnóży Ochodzitej. Tu szlak skręca na prawo i trawersuje górę, dochodząc do Koczego Zamku (moją poprzednią wizytę w te rejony opisałem w relacji z 8 marca). My jednak poszliśmy na wprost, drogą bezszlakową, prosto na szczyt Ochodzitej. Za sobą mieliśmy widok na Przełęcz Rupienka oraz Sołowy Wierch:


Ostatni etap naszej wycieczki wyglądał następująco: bezszlakowo na szczyt Ochodzitej, następnie w dół do Koniakowa, i powrót bezpośrednim autobusem (odjazd 17:20) do Bielska-Białej. Ale tego, co zobaczyliśmy na Ochodzitej, nie mogę opisać. No po prostu nie mogę. Nie jestem w stanie. Zapraszam więc do obejrzenia dokumentacji fotograficznej :)










25.10 Hala Boracza

Trasa: Żabnica – Prusów – Hala Boracza – Za Kopcem – Milówka

Tydzień temu opady śniegu w Tatrach zmusiły mnie do definitywnego zakończenia sezonu wędrówek po nich. Było mi bardzo przykro z tego powodu, ale tylko do soboty, czyli mojej kolejnej wycieczki w Beskidy. Moje lokalne góry są tak piękne, że dzięki wędrówce po nich potrafiłem zupełnie zapomnieć o niedawnym zawodzie związanym z Tatrami ;)

Na sobotnią wycieczkę udało mi się zebrać bardzo fajną ekipę ludzi. Wybrałem trasę podobną do tej, którą zrobiłem 1 grudnia ubiegłego roku, czyli na górę Prusów, Halę Boraczą i w dół do Milówki. Wówczas jednak zrobiłem trasę w warunkach mocno zimowych, a tym razem chciałem zobaczyć jak te okolice wyglądają bez śniegu. Sobotnia trasa też troszeczkę różniła się od tamtej. Wtedy zacząłem na stacji kolejowej Cisiec, a tym razem pojechaliśmy busem (o stanie technicznym pozostawiającym wiele do życzenia) do centrum Żabnicy i stamtąd udaliśmy się w góry szlakiem o kolorze niebieskim.

Na początek mieliśmy fajny widok na zabudowania Żabnicy i Beskid Śląski w tle:


Z drugiej strony mieliśmy widok na górę Abramów:


Potem wkroczyliśmy w gęsty, mroczny las ;)


W okolicach szczytu Palenica (687 m n.p.m) szlak wychodzi na widokową polanę.


Idąc wyżej, ujrzeliśmy... pierwszy tego roku śnieg! Było go tyle co kot napłakał, ale zawsze coś. Jednak wysoka temperatura tego dnia sprawiała, że śnieg błyskawicznie topniał. Stwarzało to niezwykłe widowisko, gdyż topniejący śnieg i sopelki lodu spadały z drzew na szlak niczym deszcz. Efekt był niesamowity :)



Wyżej były kolejne piękne panoramy Beskidu Śląskiego.



Doszliśmy na górę Prusów (1010 m n.p.m), skąd widzieliśmy ośnieżone Pilsko i Rysiankę.


Panorama Romanki z Prusowa:



Schodząc z Prusowa na Halę Boraczą, mieliśmy przed sobą pasmo górskie od Rysianki (po lewej) po Redykalny Wierch (po prawej):


Wyraźnie widzieliśmy śnieg na Hali Pawlusiej i Rysiance:


A ten szlakowskaz można mianować do kategorii „spekatkularne wpadki” ;)


A teraz nastąpi seria sielankowych fotek z Hali Boraczej :)




Widok spod schroniska na Hali Boraczej w stronę Redykalnego Wierchu:


Urokliwa figura pod schroniskiem:


W schronisku obowiązkowo musieliśmy spróbować jagodzianek, które mają niezłą reputację jako specjalność tamtejszej kuchni. Niektórzy bardziej się cieszyli na ich widok, inni mniej ;)



Jagodzianki były na tyle duże, że nie sposób było zjeść jedną samemu, trzeba było więc łamać na pół ;) Ale były naprawdę przepyszne!


Przy poprzedniej wizycie w schronisku na Hali Boraczej nie zauważyłem oryginalnej dekoracji na ścianie. Polega ona na tym, że turyści po zjedzeniu jagodzianki dokonują pamiątkowego „wpisu” na plastikowym talerzu po niej i następnie przypinają ten talerz do ściany.


Oczywiście my też dokonaliśmy takiego wpisu ;)


Nasze zejście z Hali Boraczej przebiegało tą samą trasą co „zimowa” wycieczka z ubiegłorocznego 1 grudnia, czyli zielonym szlakiem do Milówki. Najpierw dość ostre zejście przez las, a potem długi odcinek asfaltem przez malowniczą dolinkę. Przy drodze stoi sporo gospodarstw i urokliwych chałup, napotkaliśmy także okazy lokalnej fauny ;)


Ostatni odcinek trasy przed Milówką nieco sobie urozmaiciliśmy, wybierając skrót – po pierwsze żeby zdążyć na pociąg powrotny, a po drugie żeby nie iść nudną drogą przez centrum wsi. Skręciliśmy w prawo na mniejszą drogę asfaltową prowadzącą przez osiedle Za Kopcem, która następnie skręca w lewo i schodzi prosto do Milówki, docierając do wsi dokładnie przy dworcu kolejowym. Zejście do Milówki przebiega przez łąki, z których rozciąga się rozległa panorama Pasma Baraniej Góry.


Ostatnie kilkaset metrów naszej trasy to był bieg na pociąg do Bielska-Białej. Gdyby odjechał planowo, o 15:19, to byśmy na niego nie zdążyli, ale na szczęście jego odjazd nastąpił o 15:21 i te dwie minuty opóźnienia pozwoliły nam go złapać ;) Wróciliśmy z wycieczki ogromnie szczęśliwi. Rzadko kiedy piszę tak długie relacje jak ta – co samo w sobie stanowi dowód na to, jak udana była ta wyprawa :)