poniedziałek, 29 kwietnia 2019

26.04 Hala Rysianka z krokusami

Trasa: Sopotnia Wielka - Hala Rysianka - Hala Lipowska - Polana Cerchla - Złatna

Właściwie tytuł tego posta powinien był brzmieć "Hala Rysianka z krokusami i przygodami". Wybierając się w piątkowe popołudnie na krokusy na Hali Rysianka, nigdy bym nie przypuszczał, że nie wrócę na noc do domu...

Ostatnio doszły mnie informacje, że Hala Rysianka to jedno z najlepszych miejsc do oglądania krokusów w Beskidach. Śledząc informacje o aktualnych warunkach na Facebooku dowiedziałem się, że po ciepłej i słonecznej Wielkanocy akurat przyszedł ten moment, kiedy krokusy wygrzebały się spod śniegu i zaczęły rozkwitać. I wyglądało na to, że ich rozkwit miał niestety trwać niezmiernie krótko. Od soboty miało codziennie lać i być zimno, więc zrozumiałem że choć krokusy ledwo co się pojawiły to piątek - ostatni dzień z zapowiadanym słońcem - to praktycznie ostatni dzwonek na obejrzenie ich.

Ze względu na liczne obowiązki w pracy mogłem wyjechać w góry dopiero późnym popołudniem, ale byłem przekonany, że wystarczy mi czasu aby wejść na Halę Rysianka i zejść z niej. I tak rzeczywiście było. Dojechałem do Sopotni Wielkiej o 15:45 i ruszyłem w górę niebieskim szlakiem. Podejście niestety nie należało do najprzyjemniejszych. Musiałem przedostać się przez sporą liczbę powalonych drzew (podczas przechodzenia przez jedno z nich boleśnie skaleczyłem się w dłoń), a w wyższych częściach szlaku leżało sporo śniegu.


Ale nie miałem najmniejszych wątpliwości, że te niedogodności się opłacą. Uwielbiam Halę Rysianka i byłem przeszczęśliwy, gdy dotarłem na nią i po raz pierwszy od prawie roku mogłem podziwiać piękne panoramy z niej.



Oczywiście jak najprędzej udałem się na poszukiwanie krokusów, które zastałem w południowo-zachodniej części hali, przy szlaku na Halę Lipowską. Chyba przyszedłem odrobineczkę za późno, aby podziwiać je w pełnej krasie, i mam tu na myśli zarówno dzień, jak i jego porę. Ciepły wiatr halny wiejący od środy do piątku trochę "sponiewierał" biedne kwiatuszki, a godzina (po 17:30) była trochę zbyt późna, by były one w pełni rozwinięte. Ale i tak dywan fioletowych kwiatów wyglądał ślicznie i warto było przyjść, aby go zobaczyć.





Następnie przeszedłem zaskakująco mocno zaśnieżonym odcinkiem szlaku na Halę Lipowską, gdzie bohaterką kolejnej fotosesji była Femi - przesłodki pies schroniskowy.




Na trasę zejściową wybrałem niebieski szlak z Hali Lipowskiej do Złatnej. Walory widokowe tego szlaku odkryłem podczas wycieczki z 13.04.2014. Teraz moja druga wizyta na tym szlaku utwierdziła mnie w przekonaniu, że choć jest to jedno z najmniej znanych tras dojściowych na Halę Rysiankę, to jednak zdecydowanie jest jednym z najpiękniejszych.





Na końcowym odcinku trasy zrobiłem sobie małą improwizację. Za Polaną Cerchla, zamiast kontynuować niebieskim szlakiem do centrum Złatnej, skręciłem w lewo na jedną z kilku w Gminie Ujsoły ścieżek do "nordic walking". Względnie dobrze oznakowana trasa prowadzi kawałek trawersem w kierunku wschodnim, po czym skręca na południe i schodzi do pętli autobusowej Złatna Kuflówka. Na tej trasie widoki są stopniowo coraz bardziej ograniczane przez gęstniejący las, lecz i tak ładne.



O 20:00 dotarłem na przystanek autobusowy. Pora była idealna, ponieważ akurat zaczęło się ściemniać, a bus do Żywca miał odjechać o 20:22. Przynajmniej takie było założenie, ale... chyba powinienem był już doskonale zdawać sobie sprawę, że nie należy ufać firmie Thermo-Car, obsługującej tą trasę? (Przypominam o moich przygodach opisanych w relacji z 1 lutego 2014, kiedy to również w Złatnej, na przystanku Złatna Huta, ta firma zrobiła mnie w konia.) Jak widać czas, który minął od tamtych wydarzeń, uśpił moją czujność i nie włączyły się u mnie żadne sygnały ostrzegawcze, gdy zaplanowałem piątkową trasę tak, aby zakończyć na odludnym przystanku Złatna Kuflówka o zmroku i polegać na tylko jednym, ostatnim tego dnia połączeniu do Żywca. No i niestety doszło do powtórki z rozrywki :( Bus nie przyjechał...

Początkowo jeszcze łudziłem się, że bus jedynie złapał opóźnienie w drodze z Żywca i że wkrótce nadjedzie. Ale nic z tego. Doszła 20:45 i zrozumiałem, że chyba bus jednak się nie pojawi. Wpadłem w lekką panikę. Dookoła tylko las i ani żywej duszy (o jakimkolwiek ruchu na drodze o tej późnej porze też można było zapomnieć), coraz to większe ciemności... Jak ja wrócę do domu? Na tym pustkowiu nawet nie miałem zasięgu na telefonie, aby sprawdzić w internecie czy jest dostępny numer do jakiejś lokalnej taksówki. Jedynym sensownym rozwiązaniem było, aby ruszyć w dół asfaltem do centrum Złatnej. Szedłem niecałe 10 minut w kompletnych ciemnościach, aż z ulgą ujrzałem w oddali światło pierwszego budynku przy drodze. 

Okazało się, że jest to Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy "Medicus", zajmujący się opieką nad osobami z chorobą Alzheimera. Ucieszyłem się, bo pomyślałem że w takim ośrodku na pewno pomogą mi uzyskać numer jakiegoś lokalnego taksówkarza, a może nawet mnie przenocują. Zadzwoniłem do drzwi, ale niestety pani, która odebrała, mimo dobrych chęci nie była w stanie podać mi jakichkolwiek informacji. Wykonała parę telefonów do znajomych w Złatnej, ale ci również nie znali numerów do żadnych taksówkarzy. Nie wiedziała również o żadnych lokalnych pokojach gościnnych, gdy się o to spytałem. Poprosiłem ją więc, czy nie mógłbym przenocować w jej ośrodku, ale spotkałem się z odmową. Na szczęście dosłownie na parę minut wrócił mi zasięg w telefonie i udało mi się znaleźć numer do taksówkarza z Rajczy. Okazało się, że akurat w tym czasie znajdował się dość daleko stamtąd, w Istebnej, i dojedzie najwcześniej za godzinę. Ale dał mi numer do innego taksówkarza i ten powiedział, że może od razu przyjechać. Ufff… Dojazd z Rajczy zajął mu jakieś 20 minut i po tym czasie nareszcie mogłem opuścić tą nieszczęsną Złatną.

Pozostawało jednak pytanie, co robić dalej. Żadnego transportu z Rajczy ani z Żywca o tej porze już nie było, a powrót taksówką do Bielska-Białej kosztowałby mnie 200 złotych. Myśl o takim wydatku z powodu niekompetencji busiarza, który wbrew rozkładowi nie przyjechał, napawała mnie wściekłością... Spytałem się kierowcy taksówki, czy wie coś o jakichś noclegach w Rajczy. Powiedział, że owszem, ma znajomych którzy prowadzą pokoje gościnne przy drodze na Nickulinę. Przedzwonił do nich i potwierdził, że mogą udzielić mi noclegu i to za jedynie 30 złotych!

Taki wydatek to był już znacznie mniejszy problem. Od razu z wdzięcznością przystałem na jego propozycję i po kilkunastu minutach już byłem zameldowany w pokoju. W takim pozasezonowym terminie byłem jedyną nocującą tam osobą, więc warunki miałem iście komfortowe :) Nie było to zupełnie zamierzone, ale w taki oto sposób noc z piątku na sobotę spędziłem nie w własnym łóżku, a w Rajczy. Za tą przyjemność mogę podziękować firmie Thermo-Car ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz