środa, 28 listopada 2018

22.11 Późnojesienne dreptanie w Beskidzie Śląskim

Trasa: Olszówka Dolna - Kozia Góra - Cygański Las

O tej wycieczce nie mam zbyt dużo do napisania, ponieważ choć przebiegała przez teren górski (w najwyższym punkcie niecałe 650 m n.p.m.) to nie zdobyłem podczas niej żadnego szczytu (w opisie trasy na początku posta dałem Kozią Górę, ale to trochę naciągane bo tylko szedłem po jej zachodnich stokach a nie na szczyt), a punktów widokowych na trasie nie było absolutnie żadnych. Zresztą nawet jakby były to i tak nic bym nie zobaczył z powodu pogody: typowego dla późnej jesieni niskiego zachmurzenia, zamglenia i mżawki. Las, przez który przechodziłem, też był typowy dla późnej jesieni: z drzewami całkowicie ogołoconymi z liści, za to z szeleszczącym brązowym dywanem pod stopami i tu i ówdzie pojedynczymi płatami śniegu. Dlatego postanowiłem nadać temu wpisowi nazwę podobną do nazwy relacji z 28 października ubiegłego roku - warunki w górach były wtedy niemal identyczne i trasa podobnie nie przechodziła przez żaden bardziej popularny szczyt. Taka trochę "nijaka" wycieczka w smętnej, nieco tajemniczej aurze.

Można by się spytać, dlaczego w ogóle wybrałem się w góry w takich warunkach? Jaki miałem w tym cel? A więc cel miałem przede wszystkim żeby trochę oczyścić głowę i uspokoić się. Miałem za sobą kilka bardzo stresujących dni, a później tego dnia miałem iść na bardzo ważne spotkanie i chciałem przed nim się psychicznie "zresetować". I pod tym względem góry wykonały swoje zadanie znakomicie. Co z tego że pogoda była beznadziejna, co z tego że widoków nie było żadnych, co z tego że trasa była króciutka i banalnie łatwa, skoro ta godzina z hakiem całkowicie mnie odmieniła psychicznie. Nie po raz pierwszy będąc pod presją wybrałem się w góry właśnie w takim celu i wróciłem z misją wykonaną :)

Jaka dokładnie była moja trasa? A więc spod Szpitala Wojewódzkiego ulicami: Armii Krajowej, Drobniewicza, Bałtycka, Grzybowa i Podleśna do skraju lasu u podnóży gór, następnie ścieżkami pozaszlakowymi w górę, po prawej stronie charakterystycznego wąwozu, aż do okolic Koziej Góry, do punktu w którym żółty szlak z Szyndzielni do Cygańskiego lasu łączy się z niebieskim szlakiem do schroniska na Koziej Górze. Z tego punktu zszedłem prosto w dół żółtym szlakiem do Cygańskiego Lasu. A więc można powiedzieć, że prawie zdobyłem Kozią Górę :)

Początkowy, "miejski" odcinek mojej trasy charakteryzował potężny smog (wystarczyło kilka dni ochłodzenia by smog momentalnie pojawił się w Bielsku-Białej na dużą skalę), oraz... urocza dekoracja przy jednym z domów na ulicy Grzybowej :) Porównując z dobrze mi znanym miśkiem w Korbielowie (mam taki rytuał, że zawsze dodaję jego zdjęcie do każdej relacji z przejścia żółtym bądź niebieskim szlakiem z przystanku Korbielów PTTK) to trzeba przyznać, że ten misiu jest w dużo lepszej formie :)


Ulica Podleśna, która właściwie jest nie podleśna a leśna:


Wąwóz, którym podchodziłem do okolic Koziej Góry:


I typowe dla przełomu jesieni i zimy pejzaże na żółtym szlaku i w Cygańskim Lesie:




Trzeba przyznać - w takich okolicznościach bezapelacyjnie jest klimat!

18.11 Z Bielska-Białej do Szczyrku przez Klimczok

Trasa: Olszówka Górna - Przełęcz Dylówki - Szyndzielnia - Klimczok - Siodło Pod Klimczokiem - Podmagórskie - Szczyrk Centrum

Wycieczka w góry w niedzielę 18 listopada wyszła nieco inaczej, niż było w planach. Miałem iść nie z Bielska-Białej do Szczyrku, tylko z Szczyrku do Bielska-Białej, nie wczesnym rankiem tylko po południu, i nie samemu a z znajomymi. Jednak konieczność załatwienia bardzo pilnej sprawy w ciągu dnia sprawiła, że musiałem przeprosić znajomych i zrezygnować z wyjścia z nimi. Nie chciałem jednak rezygnować z gór tego dnia w ogóle, więc postanowiłem i tak tą trasę zaliczyć, tylko bardzo wcześnie rano. I dzięki temu zupełnie niespodziewanie trafiłem w dziesiątkę, ponieważ poranek był prześliczny, natomiast jeszcze przed południem pogoda się nagle zmieniła, tak więc jeśli bym poszedł później z znajomymi oglądałbym na szlaku jedynie mgłę... Trochę mi było ich szkoda, że taki właśnie los ich spotkał. A ja trafiłem dosłownie na ostatnie godziny niesamowitej serii słonecznej pogody, trwającej od końca października niemal dzień w dzień. Teraz, z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że piękna polska jesień zakończyła się właśnie tego niedzielnego popołudnia, a następnie przyszła typowa dla listopada szaruga, która wciąż trwa w najlepsze...

Pierwszy autobus linii nr 8 pod Dębowiec odjeżdża z centrum Bielska-Białej o 5:53 i właśnie o tej porze zameldowałem się na przystanku. Drugi dzień z rzędu wstawałem o nieludzko wczesnej porze, aby iść w góry - ale naprawdę było warto! Pierwszy odcinek czerwonego szlaku z Olszówki Górnej na Szyndzielnię pokonywałem jeszcze po ciemku, lecz już gdy zbliżałem się do Przełęczy Dylówki niebo zaczęło się rozjaśniać, a na wschodnim horyzoncie ujrzałem cudowne barwy.


Z każdą minutą robiło się coraz jaśniej: wstawał piękny dzień. Kontynuowałem wędrówkę w kierunku Szyndzielni. Na chwilę poczułem się niepewnie widząc przed sobą poniższy napis... ale postanowiłem mimo wszystko iść dalej.


Schronisko na Szyndzielni wciąż jeszcze spało, gdy minąłem je około 7:30. Widok sprzed budynku naprawdę staje się z każdym rokiem coraz rozleglejszy. Kiedyś drzew zasłaniających panoramę Beskidu Małego było mnóstwo, a teraz jedynie nieliczne przeszkadzają w podziwianiu jej.

Widoczność tego poranka na Klimczoku była jedną z najlepszych, jaką kiedykolwiek dane mi było tam doświadczyć. Znakomicie widoczny Beskid Żywiecki i przede wszystkim Tatry!





Były fotki z góry Klimczoka, no to musi również być przynajmniej jedna z dołu:


Gdy minąłem schronisko i rozpocząłem zejście do Szczyrku - jak zawsze najpierw zielonym szlakiem, a następnie niebieskim - od razu moją uwagę zwrócił hałas dobiegający z pobliskiego Beskidka. Szybko zrozumiałem jego przyczynę: to w Beskid Sport Arena naśnieżano stoki w celu rozpoczęcia sezonu narciarskiego. Widać temperatury są już ku temu wystarczająco niskie.



Wędrówka zielonym szlakiem była kontynuacją widowiska z Pilskiem, Babią Górą i zwłaszcza Tatrami w roli głównej.



Oczywiście nie mogę w dokumentacji tej wycieczki zignorować widoku na Skrzyczne:


Niebieskim szlakiem zszedłem do szczyrkowskiego sanktuarium, gdzie postanowiłem trochę poeksperymentować: zamiast tradycyjnie schodzić ulicą Wrzosową, czyli trasą szlaku, poszedłem na skróty ulicą Turystyczną. Idąc tą małą uliczką niewątpliwie schodzi się do centrum Szczyrku znacznie szybciej, jednak dużo lepiej pokonywać ją w tym samym kierunku co ja, czyli schodząc - nie polecam jej nikomu idącemu pod górę ponieważ jest strasznie stroma! Właśnie podczas zejścia tą ulicą minąłem kilku panów w średnim wieku, którzy wesoło rozmawiali z sobą lecz zarazem dyszeli ciężko z wysiłku. Spytali mnie, czy "daleko jeszcze do tego kościoła". Chyba wybierając Sanktuarium "Na Górce" na miejsce uczestnictwa w mszy św. tej niedzieli nie wzięli pod uwagę, że kościół jest - jak nazwa wskazuje - na górce...

Ulica Turystyczna sprowadza do samego centrum Szczyrku. Dotarłszy do szosy, przeszedłem przez nią i poszedłem na wprost ulicą Jasną, następnie w lewo ulicą Spacerową wzdłuż Żylicy, i na koniec znów w lewo do skweru przy przystanku autobusowym Szczyrk Centrum. Naprawdę ładnie w tej części Szczyrku:




I takim akcentem zakończyłem tą wycieczkę i zakończyła się dla mnie piękna złota jesień w górach...

17.11 Wielki Kopieniec

Trasa: Brzeziny - Wielki Kopieniec - Olczyska Polana - Nosalowa Przełęcz - Kuźnice 

Tyle razy byłem w Tatrach w tym roku, ale jakoś tak się złożyło że jeden obszar był przeze mnie konsekwentnie pomijany i moja noga nie stanęła w nim od początku 2015: okolice Wielkiego Kopieńca. Jest to część Tatr znajdująca się jakby trochę na uboczu, z dala od tłumów, ale to między innymi właśnie dlatego jest tak warta odwiedzenia. Nie wiem jak mogłem dopuścić do tego, że przez prawie cztery lata zignorowałem tą część Tatr. Dlatego tym cudowniej było wrócić tam w słoneczną sobotę 17 listopada. Szlak na Wielki Kopieniec wprost idealnie nadawał się na panujące tego dnia warunki - w wyższych partiach Tatr sypnęło śniegiem i taka wyprawa jak tydzień wcześniej na Giewont nie byłaby już bezpieczna, natomiast w części reglowej leżały tylko śladowe ilości śniegu i można było bez obaw sobie po niej pohasać. Po zdobyciu Giewontu i kilku fantastycznych październikowych weekendach w Tatrach miałem ogromny apetyt na kolejną trasę w tych górach, w takim stopniu że wolałem nawet pofatygować się na zaledwie jeden dzień do Zakopanego na zdobycie takiego niepozornego (jak na Tatry) szczytu niż spędzić ten dzień w Beskidach. Może jestem szalony, ale naprawdę  miałem tak dużą motywację do zobaczenia Tatr, że byłem gotowy wstać o 3:30, by już pół godziny później złapać pierwszego tej soboty (oczywiście pustego) busa do Krakowa, gdzie miałem przesiadkę na Szwagropol do Zakopanego.

Choć w trakcie czterogodzinnej podróży niewyspanie dawało o sobie znać i miałem kilka chwil zwątpienia, że po co ja właściwie jechałem taki kawał do Zakopanego tylko po to aby zaliczyć krótką i niewysoką trasę, to jednak niemalże natychmiast po wejściu na czarny szlak w Brzezinach wiedziałem, że było warto. Bo w tatrzańskich reglach tego poranka było po prostu cudownie. Niebo było błękitne, powietrze wprost "pachnące" świeżością, a las ślicznie rozświetlony promieniami słońca. A na około - całkowita cisza. Ani jednej żywej duszy. Klimaty podobne do tych, które częściej miałem okazji doświadczyć w reglach słowackich Tatr niż polskich. Pisałem już nieraz, że czarny szlak z Brzezin przez Dolinę Suchej Wody jest nudny, ale zdecydowanie nie miałem takiego wrażenia tym razem.

Może właśnie to, że nagle poczułem więcej sympatii wobec tego dotychczas średnio lubianego przeze mnie szlaku, sprawiło że po raz pierwszy zwróciłem uwagę na to, jak interesująca jest Dolina Suchej Wody. Jak nazwa wskazuje, wody w niej nie ma - za to ogromne koryto usłane potężnymi głazami robi wrażenie.



Ostatnio w sieci tatrzańskich szlaków zaszła drobna zmiana, która bardzo pomaga jeśli chce się dostać z Brzezin na Wielki Kopieniec. Do niedawna trzeba było iść czarnym szlakiem aż do Psiej Trawki, by potem skręcić na czerwony i "cofać się" w kierunku z którego się przyszło, równolegle do czarnego szlaku. Aż się prosiło, by powstał jakiś skrót pomiędzy czerwonym szlakiem i czarnym. No i powstał - chyba przymusowo, na skutek lipcowych ulew. Cóż, przynajmniej te nieszczęsne deszcze przyniosły chociaż jeden bardziej pozytywny rezultat. Od czasu ich wystąpienia odcinek czerwonego szlaku od Psiej Trawki po wschodniej stronie Kotlinowego Wierchu został zamknięty, a w zamian poprowadzono go razem z czarnym przez część Doliny Suchej Wody, by następnie za pomocą krótkiej ścieżki łącznikowej powrócił do swojego pierwotnej trasy. Tak więc nie musiałem iść do Psiej Trawki, tylko w mniej więcej dwóch trzecich drogi na nią z Brzezin skręciłem w prawo na nowy odcinek czerwonego szlaku w kierunku Toporowej Cyrhli.


Ten nowy odcinek to wąska leśna ścieżka, która w kilka minut doprowadza do nieco większej ścieżki, gdzie w lewo jest zamknięta trasa na Psią Trawkę, a w prawo czynna trasa do Toporowej Cyrhli, z którą łączy się zielony szlak na Wielki Kopieniec. Poniżej w celach dokumentacyjnych wrzucam zdjęcie ścieżki, która jeszcze kilka miesięcy temu była niedostępna dla turystów, a teraz stanowi nową część czerwonego szlaku.


Kolejny odcinek czerwonego szlaku znałem z wycieczek w te rejony na przełomie lat 2014/2015. Przez te kilka lat mojej nieobecności zaszła jednak jedna zasadnicza zmiana. O ile przedtem szlak był w całości zalesiony, o tyle w międzyczasie w paru miejscach tych drzew ubyło (czy z powodu silnych wiatrów, czy gospodarki leśnej - nie wiem), a z tych punktów zupełnie niespodziewanie pojawiły się bardzo ciekawe widoki, m.in. w kierunku Gubałówki i Babiej Góry, czy na okolice Gliczarowa Górnego z Gorcami w tle.



Wkrótce po tym "bonusowym" punkcie widokowym dotarłem do skrzyżowania z zielonym szlakiem, którym skręciłem w lewo i po kilkunastu minutach osiągnąłem skraj Polany pod Kopieńcem, gdzie szlak się rozdziela na dwa warianty: dolny przez polanę i górny przez szczyt Wielkiego Kopieńca. Oczywiście wybrałem górny :) Rozpocząłem podejście, po lewej stronie mając rozległy widok na polanę oraz na szczyty Tatr Wysokich, już będące pod śniegiem, w tle.


Podczas podejścia na Wielki Kopieniec natrafiłem na kilka skałek, na które wejść było bardzo łatwo - i warto, bo z nich widoki były jeszcze lepsze niż z samego szlaku. Między innymi widać było Pieniny (choć znajdowały się zbyt daleko, by je uchwycić na zdjęciu) a także rozłożone pod spodem Podhale.


Szczyt Wielkiego Kopieńca był pierwszym punktem na trasie, na którym natrafiłem na większą liczbę turystów, odpoczywających na skałkach i podziwiających widoki. Warto było, ponieważ panorama Tatr Wysokich stamtąd była świetna, choć zarazem przejmująca - proszę spojrzeć, jaki jest stan lasu w dole :(



W panoramach w innych kierunkach na szczęście takich nieprzyjemnych akcentów brakowało, za to piękna było mnóstwo. Zarówno kiedy się spojrzało w kierunku Giewontu (pierwsze zdjęcie), jak i Podhala (drugie) czy odległych Tatr Bielskich (trzecie).




Tego spokoju i ciszy, towarzyszących mi podczas pierwszej połowy wycieczki na Wielki Kopieniec, zdecydowanie brakowało w drugiej. Na szlaku w kierunku Doliny Olczyskiej minąłem naprawdę sporo turystów, co biorąc pod uwagę porę roku i mniejszą popularność tych rejonów nieco mnie zaskoczyło. Większość z nich szła w przeciwnym kierunku do mnie, a więc podchodząc na Wielki Kopieniec. Było wśród nich kilka grup zorganizowanych, w najrozmaitszym wieku, od dzieci po seniorów. Wszystkich jednak łączyło to samo: uśmiechy na twarzach i ewidentna radość z przebywania w górach. Miło było widzieć ludzi cieszących się Tatrami tak jak ja - i tym razem naprawdę mi nie przeszkadzała obecność tylu turystów na szlaku.

Jedno jest pewne: było ich nieporównywalnie więcej niż podczas mojego jedynego poprzedniego przejścia tym szlakiem, niemal równo cztery lata wcześniej (23.11.2014). Ale trzeba wziąć pod uwagę, że tym razem pogoda była znacznie ładniejsza. Ta lepsza pogoda również ujawniła mi pewne widokowe "tajemnice" tego szlaku - ponieważ było tak pochmurno gdy poprzednio nim szedłem, nie zdawałem sobie sprawy że mogą być na nim całkiem ciekawe widoki. Na jakie szczyty? A więc, między innymi na Nosal:


Na Mały Kopieniec:


Na obie te góry:


A pomiędzy nimi jest małe "okienko" na Podhale, z Beskidami w tle:


Za mną natomiast - niedawno zdobyty Wielki Kopieniec:


Przyszła pora na zaliczenie jednego z nielicznych szlaków w polskiej części Tatr, którym przedtem nie miałem okazji wędrować. W Dolinie Olczyskiej skręciłem na krótki, łącznikowy żółty szlak, którym poszedłem na Polanę Olczyską. Jak to zazwyczaj na takich tatrzańskich polanach bywa, zastałem na niej charakterystyczny drewniany pasterski szałas.


Muszę uczciwie przyznać, że widok z polany na Wielki Kopieniec i jego otoczenie przerósł moje oczekiwania.


Pomaszerowałem w górę żółtym szlakiem po bardzo łagodnym podejściu na Nosalową Przełęcz. Wkrótce miałem szałas na Polanie Olczyskiej pod sobą.


Przede mną wystawał spiczasty czubek Nosala:


Gdy dochodziłem do Nosalowej Przełęczy widoki zrobiły się naprawdę zacne. Po prawej stronie miałem oba Kopieńce - Mały i Wielki:


Równocześnie znów moim oczom ukazały się ośnieżone wyższe partie Tatr. Cóż za kontrast pomiędzy ich bielą a zielenią partii reglowych:


Widziałem również grzbiet Skupniowego Upłazu, prowadzący na Kopę Magury:


Tu jeszcze zbliżenie na Wielki Kopieniec - punkt kulminacyjny tej wycieczki. Zdecydowanie warto było dla widoków z niego i na niego wstać o wpół do czwartej rano :)


Wejście na Nosalową Przełęcz było dla mnie troszkę sentymentalne, ponieważ nie było mnie na niej od 14.06.2014, a więc od jednej z moich pierwszych wypraw w Tatrach, kiedy to zaczynałem pałać miłością do nich :) Powiem szczerze, że z tamtej wycieczki nie przypominałem sobie aby odcinek zielonego szlaku z Nosalowej Przełęczy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem na Boczań był jakoś szczególnie widokowy. A tymczasem panorama Nosala z tego odcinka jest naprawdę ładna.


Mój czas w górach kończył się i było mi przykro z tego powodu. Naprawdę nie chciało mi się ich opuszczać... A jakbym tak przedłużył sobie trasę, a następnie przenocował w Zakopanem i wybrał się w Tatry również następnego dnia, w niedzielę? Tylko że ja do wyprawy na cały weekend byłem zupełnie nieprzygotowany, mając z sobą jedynie mały plecaczek. Rozsądek kazał mimo wszystko wracać do Bielska-Białej... I bardzo dobrze że tak zrobiłem, bo wkrótce po tym jak zakończyłem wycieczkę w Kuźnicach, gdy już siedziałem w busie, otrzymałem wiadomość od znajomej z prośbą o pomoc gdy wrócę do Bielska-Białej. Tak się potem złożyło, że reszta tego dnia była lekko stresująca - ale po tym, jak sobie naładowałem akumulatory w Tatrach mogłem z dużo większym spokojem i pozytywnym nastawieniem stawić czoła wyzwaniom życia. I również dlatego było po stokroć warto jechać na tą wycieczkę :) Wycieczkę będącą prawdopodobnie, niestety, ostatnią albo jedną z ostatnich dla mnie w 2018 roku w Tatrach...

11.11 Święto Niepodległości na Pilsku

Trasa: Korbielów PTTK – Przełęcz Przysłopy – Hala Uszczawne – Uszczawne Wyżne – Hala Górowa – Hala Miziowa – Hala Cebulowa – Pilsko – Hala Miziowa – Polana Buczynka – Korbielów Kamienna

11 listopada 2018 roku. Dzień absolutnie wyjątkowy: setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości! Dzień, który należy w szczególny sposób uczcić! Czas, aby w odpowiednio patriotycznym ubraniu (i makijażu ;) ) wybrać się do Warszawy na Marsz Niepodległości...


A właśnie że nie jadę do Warszawy, tylko w góry! Chciałem świętować niepodległość Polski tam, gdzie w tym kraju najpiękniej, czyli w górach :) A skoro dzień wyjątkowy, to i górę należy zdobyć wyjątkową: Pilsko, drugi co do wielkości szczyt w Beskidach, na którym nie było mnie aż od 7 września 2014 roku. Więc w słoneczny poranek Dnia Niepodległości wsiadłem w pociąg do Żywca, aby tam przesiąść się na busa Korbielowa i zabrać się za zdobywanie Pilska. Obowiązkowo musiałem z tej okazji założyć patriotyczną koszulkę (tak tak, wiem że miałem ją na sobie również na zdjęciach z Giewontu dnia poprzedniego, i że zazwyczaj na drugi dzień tej samej koszulki się nie zakłada... ale cóż zrobić, koszulkę taką mam tylko jedną, a wycieczki o takim szczególnym patriotycznym wymiarze miałem dwie, i w sobotę i w niedzielę). Patriotyczny makijaż na mojej twarzy pojawił się natomiast w taki sposób, że sobotnią noc spędziłem na imprezie, na której jedną z atrakcji było wzajemne malowanie twarzy przez uczestników ;) a ja z racji przypadającego święta poprosiłem o namalowanie mi polskich flag na policzkach. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko polskiej flagi... ale tylko do czasu, bo jak się okazało miałem po drodze takową „nabyć” ;)

Przyznam się, że czułem się strasznie zmęczony ruszając tego niedzielnego poranka w Beskid Żywiecki. No bo skoro w piątek spędziłem cały dzień na łażeniu po słowackich Beskidach, w sobotę zdobywałem Giewont, a w sobotnią noc imprezowałem, to po czymś takim pozostaje chyba tylko niedziela w łóżku ;) Ale pod żadnym względem nie mogłem sobie pozwolić, aby ten jedyny dzień w życiu spędzić w tak haniebny sposób. Aby dodać sobie sił, w Żywcu udałem się do mojej ulubionej piekarni przy dworcu, która pomimo świątecznego terminu była otwarta. Mocna kawa w akompaniamencie przepysznego rogala świętomarcińskiego (wszak 11 listopada to nie tylko Święto Niepodległości, lecz również dzień świętego Marcina!) od razu postawiły mnie na nogi i przywróciły mi energię. Pełen entuzjazmu udałem się na opustoszały żywiecki dworzec autobusowy i wsiadłem jako jeden z nielicznych pasażerów do busa relacji Kraków-Korbielów, a pół godziny później, kilka minut przed 10 rano, już byłem na niebieskim szlaku z Korbielowa na Przełęcz Przysłopy.

Wędrówka niebieskim bądź żółtym szlakiem do/z przystanku autobusowego Korbielów PTTK zawsze jest udokumentowana zdjęciem misia, który niezmiennie siedzi na dachu jednej z przybudówek przy drodze. Niestety biedny misiu z roku na rok jest w coraz gorszym stanie, a teraz to już ostatecznie dogorywa :(


Dość szybko dotarłem na Przełęcz Przysłopy, gdzie ładna kapliczka oznaczała punkt skrętu z niebieskiego szlaku na czarny, w kierunku Hali Uszczawne:


Szlakiem przez Halę Uszczawne szedłem zaledwie drugi raz, ale bez cienia wątpliwości jest to moja ulubiona trasa dojściowa na Pilsko. Niezwykle malownicza i nieporównywalnie ciekawsza od pozostałych szlaków wiodących z Korbielowa na Halę Miziową, które są w większości gęsto zalesione. Poprzednim razem, we wrześniu 2014, byłem zauroczony tym szlakiem, lecz nie mogłem w pełni się nim nacieszyć ponieważ uciekałem nim przed burzą. Tym razem nic (może poza dość silnym i nieprzyjemnym wiatrem halnym) nie stało na przeszkodzie, aby do woli delektować się tym szlakiem i widokami z niego w kierunku Pilska:


Uszczawnego Wyżnego:


Romanki:


Oraz Babiej Góry:



Tak prezentowała się Hala Uszczawne po przejściu przez nią, gdy wspinałem się na Uszczawne Wyżne:


Kolejny malowniczy punkt na tej trasie to Hala Górowa, przez którą wędruje się szlakiem o kolorze już nie czarnym a zielonym.



Po niezbyt trudnym podejściu przez las znalazłem się na Hali Miziowej i widziałem przed sobą schronisko, lecz nie zatrzymywałem się w nim, tylko od razu ruszyłem w kierunku Pilska, ponieważ niebo chmurzyło się coraz bardziej i bałem się, że jak odłożę zdobywanie szczytu na później to będę ryzykować tym, że nic z niego nie zobaczę.


Każda moja wycieczka w Beskidy musi zawierać jakiś „nowy” dla mnie odcinek szlaku i tak było też tym razem: po raz pierwszy przeszedłem fragmentem czerwonego szlaku przez Halę Cebulową, po czym skręciłem na słowacki szlak graniczny o kolorze niebieskim, ten sam którym po raz pierwszy zdobywałem Pilsko (12.10.2013). Odcinek przez Halę Cebulową był ładny, choć bez jakichś szczególnych rewelacji.


Natomiast odcinek po niebieskim szlaku – co pamiętałem bardzo dobrze, nawet po pięciu latach – był szczególnie stromy. Z mozołem wdrapałem się na południowe stoki Pilska, lecz coraz rozleglejsze panoramy momentalnie wynagrodziły trudy wspinaczki.




Było ślisko, było wietrznie, ale przede wszystkim było nieziemsko pięknie. I tak oto wkrótce po 13:30 stanąłem na szczycie Pilska. Jak na tak słoneczną niedzielę było tam dość mało ludzi. Na chwilę zdjąłem kurtkę i bluzę, aby zrobić sobie pamiątkowe selfie w patriotyczne koszulce w Święto Niepodległości ;) I już miałem zabrać się za wykonanie zdjęcia, gdy inny turysta poprosił mnie, abym zrobił mu kilka zdjęć. Jego wyposażenie było lepsze od mojego, ponieważ choć co prawda nie miał on takiego „makijażu” jak ja, miał za to polską flagę. Po zrobieniu mu zdjęć postanowiłem zrewanżować się tym samym i poprosiłem go, aby pożyczył mi na chwilę flagę i aby sfotografował mnie z nią. No i dzięki temu mam kilka zdjęć tak patriotycznych, że już chyba bardziej się nie da ;)



Oczywiście wszedłem na Pilsko nie tylko po to aby fotografować samego siebie, lecz przede wszystkim widoki, które były tego dnia chyba najlepsze spośród moich dotychczasowych wejść na tą górę. Poprzednio było albo dość pochmurno, albo przejrzystość powietrza była słaba. Tym razem nie miałem żadnych takich problemów.



Zszedłem z powrotem na Halę Miziową żółtym szlakiem, który jest nieco uciążliwy do schodzenia, ale zarazem jest moim ulubionym szlakiem na Pilsko ze względu na jego specyficzny, bardziej wysokogórski aniżeli beskidzki charakter. „Buszując” wśród kosodrzewiny mogłem cały czas oglądać rozległe panoramy, wśród których najlepsza była na Babią Górę, akurat będącą delikatnie „muśniętą” przez chmurę.




Na Hali Miziowej sfotografowałem jedną z szczególnie charakterystycznych dla tego miejsca panoram, po czym udałem się do schroniska na obiad. Był trochę zbyt drogi jak na mój gust, ale wspaniały – skosztowałem m.in. rewelacyjnych rydzów w śmietanie, do których miałem okazję się przekonać podczas poprzedniej, zimowej wizyty w tym schronisku, oraz tradycyjnie wypiłem „Miziowy Zgon”, czyli grzane wino z wiśniówką.


Z schroniska wyszedłem o 15:00, gdy pozostało już stosunkowo niewiele czasu do zachodu słońca. Postanowiłem zejść do Korbielowa zielonym szlakiem, którym szedłem dopiero drugi raz. Podczas poprzedniego przejścia nim, 11.09.2014, niespecjalnie mi się podobał, ponieważ był słabo oznakowany, przebiegał po niezbyt ładnych stokach narciarskich, oraz nie oferował żadnych specjalnych widoków. Przynajmniej tak mnie się zdawało – ale jak się okazało, o ile faktycznie oznakowanie jest bardzo słabe (trzy razy zgubiłem szlak podczas zejścia) i infrastruktura narciarska nieco ujmuje pięknu okolicy, o tyle oczerniłem ten szlak bardzo niesłusznie, twierdząc że nie jest widokowy. Panoramy z niego na wschód, w kierunku Babiej Góry, były naprawdę piękne, zwłaszcza w specyficznym, poprzedzającym zachód słońca świetle. Nawet Tatry się pokazały, choć na zdjęciu już nie wyszły.



Przy zejściu do Korbielowa piękne były widoki również na dolinę, którą biegnie szosa do Żywca, oraz na Pasmo Laskowskie i Pasmo Pewelskie za nią.


Zupełnie niespodziewanie natrafiłem na dość dziwaczną przeszkodę na szlaku – całe mnóstwo leżących na ziemi krzesełek z kolejki krzesełkowej, które całkowicie tarasowały mi drogę (jak widać na zdjęciu, zielony znak szlaku jest po lewej stronie, po drugiej stronie leżących krzesełek). Musiałem przez nie przełazić, żeby kontynuować wędrówkę.


Już nie tak rozległe, ale wciąż malownicze widoki na ostatnim odcinku przed Korbielowem... Ten fragment szlaku przebyłem dość szybko, pół-biegiem, ponieważ zwietrzyłem szansę na to, żeby zdążyć na busa do Żywca o 16:05, a więc o godzinę wcześniej niż ten, którym planowałem wrócić. I udało mi się – a więc drogę z Hali Miziowej do przystanku Korbielów Kamienna przebyłem w zaledwie godzinę. Całkiem niezłe tempo, biorąc pod uwagę gubienie przeze mnie szlaku oraz zatrzymywanie się na robienie zdjęć.

Piękne niebo na zakończenie pięknego dnia. Nie mogę sobie wyobrazić lepszego sposobu na spędzenie tego dnia tak wyjątkowego dla Polski. Nawet w Warszawie ;)