wtorek, 31 sierpnia 2021

30.08 Magura Stuposiańska i Trohaniec

Trasa: Widełki - Magura Stuposiańska - Dwernik - Otryt - Trohaniec - Lutowiska

I stało się... Mój najdłuższy w życiu pobyt w górach, i w ogóle mój najdłuższy w życiu urlopowy wyjazd, dobiegł końca. Po 25 dniach z rzędu spędzonych w górach, przyszła pora wracać do domu. I w dniu mojego powrotu wybrałem się na jeszcze jedną ostatnią wycieczkę w Bieszczady.

Miałem przed wyjazdem taki pomysł, żeby po ukończeniu Głównego Szlaku Beskidzkiego jeszcze przejść odcinek niebieskiego szlaku, tzw. Szlaku Karpackiego, z Wołosatego do Przemyśla. Rzeczywistość trochę zweryfikowała te plany, bo już po kilku dniach pobytu w Bieszczadach zdałem sobie sprawę, że nie starczy mi czasu aby zaliczyć wszystkie te trasy, na które miałem ochotę. Po prostu zbyt dużo było w tych Bieszczadach do zobaczenia, nawet w aż dwa tygodnie pobytu tam... Ale chciałem przynajmniej dojść na tyle daleko w stronę Przemyśla, ile było możliwe. Już w sobotę zaliczyłem odcinek Wołosate-Widełki, w niedzielę niestety deszcz przeszkodził mi w dalszej wędrówce, ale w poniedziałek chciałem jeszcze trochę pociągnąć Szlakiem Karpackim. Plan był następujący: rano pojechać do Widełek i przejść niebieskim szlakiem na Otryt, a następnie zejść zielonym szlakiem do Lutowisk, jeszcze zahaczając po drodze o Trohaniec. I z Lutowisk o 17:15 odjeżdżał Flixbus, który miał zawieźć mnie w stronę domu. Zatem zapowiadał się ciekawy dzień, mimo mocno niepewnych prognoz pogody.

Tymczasem dzień rozpoczął się kolejną ulewą... W takiej sytuacji zrezygnowałem z wyjazdu z Ustrzyk Górnych pierwszym autobusem (6:20) i zaczekałem na kolejny (7:13), a do tego skorzystałem z okazji aby wbić do sklepu po prowiant skoro tylko otworzył się o 7:00. Dotychczas podczas lokalnych podróży po Bieszczadach korzystałem głównie z usług firmy Bak-Bus, tym razem natomiast operatorem kursu był PKS Jarosław. I podobnie jak w przypadku Bak-Busa, pojazdem był nieśmiertelny Autosan ;) Tyle autobusów tej marki wiozło mnie po Bieszczadach podczas tych dwóch tygodni, więc wysiadając w Widełkach uznałem że wypadałoby uwiecznić tego ostatniego Autosana na zdjęciu ;)


Ku mojej ogromnej uldze, przestało lać wkrótce po tym jak dojechałem do Widełek. Ale oczywiście szlak spływał wodą i obfitował w błoto. Nigdy w życiu nie ubłociłem się tak mocno, jak podczas tej wędrówki... to był po prostu cały dzień maszerowania w błocie. Z początku mi to przeszkadzało, lecz z biegiem czasu coraz bardziej przyzwyczajałem się do tego błota i ostatecznie całkowicie na nie zobojętniałem. A jak było w górach poza tym? Mroczno, mgliście i tajemniczo.




Przy skrzyżowaniu szlaków pod Magurą Stuposiańską nawet na krótko pojawiły się jakieś widoki, a w tym samym czasie niebo tymczasowo przejaśniło się.



Zejście z Magury Stuposiańskiej w błotnistych warunkach było trudniejsze od podejścia. Chwilami dosłownie zsuwałem się po błocie, odpychając się kijkami. Las wokół mnie był dość gęsty, tylko w paru miejscach przerzedzony:


Ze względu na prace leśne poprowadzono obejście na dość długim odcinku szlaku przed Dwernikiem. Było bardzo dobrze oznaczone kartkami z niebieskimi strzałkami przyklejonymi do drzew:


Widoki przy zejściu do Dwernika:


I morze błota tuż przed Dwernikiem...


Po czymś takim wielką ulgą było wejść na asfaltową drogę i zupełnie mi nie przeszkadzało, że miałem tym asfaltem wędrować przez kolejną godzinę. Minąłem po drodze zabytkowy drewniany kościół:


A czegoś takiego to nigdy wcześniej nie widziałem - latarnia na drewnianym słupie:


Widoki na górę Dwernik Kamień:


A to, co zobaczyłem na jezdni dochodząc do centrum Dwernika, było niechybnym znakiem, że najwyższa pora wracać do domu ;)


Minąłem również pięknie położony hotel Caryńska Resort & Spa:


Most przez San:


Myślałem że poza tym hotelem (do którego absolutnie nie mogłem wejść będąc całym ubłoconym) nigdzie na trasie do Lutowisk nie będę miało możliwości się zaopatrzyć w jakiekolwiek jedzenie. Jakże więc uradował mnie widok takiego oto punktu gastronomicznego! I nic nie szkodziło, że to był tylko "food-truck" z dość ubogą ofertą. Miska gorącej grochówki kupiona tam to było dokładnie to, czego na tym etapie wędrówki potrzebowałem :)


Kolejny odcinek niebieskiego szlaku, z Dwernika na Otryt, zaczął się dość niepokojąco:


Ale udało mi się dojść na grzbiet Otrytu bez spotkania z misiem...


Jednak atmosfera tam jeszcze bardziej wprawiała mnie w niepokój...




Dość szybko opuściłem to dziwaczne miejsce. Ale pewnie jeszcze tam wrócę, gdy wznowię wędrówkę Szlakiem Karpackim do Przemyśla (i może potem dalej piechotą na Ukrainę - marzy mi się dojść na piechotę do Lwowa)... ale to jest plan dopiero na przyszły rok ;) Tymczasem schodząc zielonym szlakiem do Lutowisk, zaszedłem jeszcze na Trohaniec, do którego można dojść w 15-20 minut boczną ścieżką, oznakowaną zielonymi trójkątami. Na szczycie w sumie nie ma nic specjalnego do zobaczenia, ale przynajmniej zaliczyłem - według niektórych podziałów geograficznych - najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich.


Wracając na zielony szlak, zobaczyłem coś wyjątkowego - tęczę w górach! Był to bodajże drugi raz, kiedy byłem świadkiem tego zjawiska na górskim szlaku - pierwszy raz to była niezapomniana tęcza na Groniu Jana Pawła II podczas mszy w dniu kanonizacji naszego papieża, którą opisałem w relacji z 27 kwietnia 2014 roku.


Do Lutowisk jeszcze pozostało mi około godziny drogi. Najpierw w dół przez las, a potem nieco bardziej płaską drogą gruntową wśród łąk. Idąc przez te łąki, miałem okazję zobaczyć śliczny "taniec chmur" nad Trohańcem:



I tym wyjątkowym widokiem Bieszczady mnie pożegnały. Niedługo potem doszedłem do Lutowisk, gdzie zjadłem obiadokolację w gospodzie "Pod Żubrem", a następnie poszedłem na przystanek aby złapać Flixbusa, który wywiózł mnie z tej pięknej bieszczadzkiej krainy. Po drodze jeszcze przejechałem obok Soliny i ostatni raz nacieszyłem oczy jej widokiem...

Podsumowując, w dniach 6-30 sierpnia udało mi się dojść z Mszany Dolnej do Lutowisk, co jednym ciągiem po szlakach wynosi (według moich wyliczeń z strony mapa-turystyczna.pl) 396 kilometrów, a oprócz tego zrobiłem ponad 120 kilometrów po innych szlakach w Bieszczadach (m.in. Łopiennik, Wielka Rawka, Hyrlata, Mochnaczka). Poznałem po drodze dwa pasma, które przedtem były mi zupełnie obce, czyli Beskid Niski i Bieszczady. Poznałem również fantastycznych ludzi i nawiązałem nowe znajomości, a na część moich przygód dołączyli do mnie także starzy znajomi. Zlało mnie trochę podczas kilku dni w Bieszczadach, ale ogólnie miałem masę szczęścia do pogody, bo na 25 dni w górach około 20 przyniosło znakomite warunki atmosferyczne do wędrowania. Uniknąłem charakterystycznych dla pory letniej burz - poza dwoma nieco bardziej burzowymi niedzielnymi popołudniami 8 i 15 sierpnia (z czego w obu przypadkach burze minęły mnie dość daleko) to cała reszta przechodziła nocami, kiedy oczywiście nie byłem na szlaku. Co najważniejsze, pogoda najbardziej dopisała podczas mojego przejścia przez Beskid Niski, który z tego co wszyscy trąbią na około potrafi być koszmarnie zabłocony, lecz akurat wtedy gdy przechodziłem przez niego trafiłem na rzadki okres całkowicie bezdeszczowej pogody. Myślę, że dzięki temu mój odbiór tego pasma górskiego był o wiele korzystniejszy i mogłem cieszyć się z tej wędrówki w pełni.

Marzenie spełnione, jestem w stu procentach usatysfakcjonowany. Tak jak pisałem w relacji z ostatniego dnia na GSB (26 sierpnia) - Wy też nie wahajcie się spełniać swoje marzenia, jeśli tylko macie taką możliwość! I te górskie, i te nie-górskie. Po tym długim urlopie w górach mam już trochę mniej tych pierwszych, a więcej tych drugich... Ale to oczywiście absolutnie nie koniec z górami dla mnie ;) Kolejne marzenie, jakie tli mi się w głowie, to Korona Gór Polski, do której podczas tego sierpniowego wyjazdu dodałem kilka szczytów (Mogielicę, Radziejową i Tarnicę). Może to będzie mój cel... I, jak wspomniałem wcześniej w tym wpisie, chciałbym dojść niebieskim szlakiem do Przemyśla, który dla mnie ma takie symboliczne znaczenie - to moja brama na wschód, to stamtąd w 2019 wyjechałem na niezapomnianą wyprawę którą zakończyłem w Stambule... Cóż, okaże się w 2022 roku (bo już chyba raczej nie w tym) ile z tych marzeń uda mi się spełnić. Trzymajcie kciuki ;)

29.08 Pętla z Cisnej

Trasa: Cisna - Żwir - Cisna

Moja trasa w górach przedostatniego dnia pobytu w Bieszczadach była rekordowo krótka. Tak naprawdę to nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek na tym blogu opisał krótszą wycieczkę górską. Na szlaku byłem przez zaledwie pół godziny! Ale jakby nie patrzeć zaliczyłem nową trasę i wszedłem na wysokość powyżej 600 metrów nad poziomem morza, więc jak dla mnie to się jak najbardziej liczy jako spacer po górach :)

Zgodnie z prognozami, w niedzielę od rana lało jak z cebra. Moi znajomi, którzy pierwotnie mieli wracać do Warszawy w poniedziałek, musieli z różnych powodów wyjechać dzień wcześniej, więc przy takiej aurze nawet nie mieli za bardzo czego żałować. Ja jednak podjąłem aby nie wracać z nimi, tylko zostać w Bieszczadach do poniedziałku według planu A. Odwołaliśmy ostatni nocleg w domku kempingowym, a zamiast tego zarezerwowałem dla siebie miejsce na niedzielną noc w Kremenarosie. Po śniadaniu pojechaliśmy razem do Zagórza, gdzie nasze drogi rozeszły się: oni pojechali dalej do Warszawy, a ja zrobiłem sobie przejażdżkę pociągiem turystycznym po niezwykle malowniczej linii kolejowej do Łupkowa. Nieopodal Łupkowa znajduje się tzw. "Chata Na Końcu Świata", a na dobrą sprawę sam Łupków jest "stacją na końcu świata". Poniżej kilka zdjęć z tej stacji i jej otoczenia:




Po krótkim postoju w Łupkowie, pociąg zawiózł mnie z powrotem do Zagórza i dalej do stacji w Uhercach. Ciekawa stacyjka: pociąg dojeżdża tam tylko raz dziennie w wakacyjne weekendy, ale oferuje ona sporo atrakcji, jak chociażby przejazdy drezynami rowerowymi czy odwiedzenie "domu do góry nogami". Znajduje się tam również chyba najbardziej niebezpieczna ławka, jaką kiedykolwiek widziałem :D



Z Uherców pojechałem do Cisnej autobusem firmy Bak-Bus... i oczywiście znów był to Autosan ;) Droga do Cisnej wiodła przez przepiękne tereny, m.in. koło Soliny, ale półtorej godziny przejażdżki tym rozklekotanym starym gruchotem tak mną potrząsało, że wysiadłem w Cisnej z chęcią wymiotowania... Docelowo ten autobus jechał do Ustrzyk Górnych, ale mój plan zakładał krótki górski spacer koło Cisnej i potem przejazd kolejnym autobusem (bardziej "cywilizowanym", dalekobieżnym kursem firmy Neobus) do mojego miejsca noclegu. I co ciekawe, jadąc tam zobaczyłem stojącego na poboczu na światłach awaryjnych Autosana. Wiekowy pojazd nie dał rady dojechać do celu, co jakoś wcale mnie nie dziwi...

No dobra, ale pora nareszcie opisać "górską" część tego dnia. Tak jak wspomniałem, była niezwykle krótka: ruszyłem na szlak o 16:30, a już o 17:00 byłem z powrotem w Cisnej. Planowanie czegokolwiek dłuższego w tak podłą pogodę nie miało sensu. Zrobiłem więc tylko krótką pętelkę: najpierw kawałek znakowaną na żółto ścieżką dydaktyczną w stronę wieży widokowej "Jeleni Skok" (tak samo jak dwa dni wcześniej), potem w dół inną ścieżką dydaktyczną (tym razem o kolorze zielonym), drogą szutrową do wschodnich obrzeży Cisnej i na koniec asfaltem z powrotem do centrum wsi. Króciutka trasa, ale mimo deszczu dobrze było mieć trochę ruchu, a świeże górskie powietrze szybko uwolniło mnie od mdłości po niewygodnej podróży ;)

Na początek kilka fotek z mostu kolejki wąskotorowej pod Cisną:




Garść informacji o dawnej sztolni "Róża", obok której przebiega żółta ścieżka dydaktyczna:


Z najwyższego punktu trasy (około 620 m n.p.m) zielona ścieżka dydaktyczna sprowadziła mnie po wygodnych schodkach:


A potem, jak wspomniałem, tylko kawałeczek drogą szutrową, która wyprowadziła mnie na szosę przy "Szynku Na Zamościu", kilka minut wędrówki szosą - i moja trasa już dobiegła końca. Ciekawostką po drodze był znak informujący o tym, ile kilometrów i po jakich numerach dróg trzeba przejechać, aby dotrzeć do... Siedlec. Czemu Siedlce - nie mam pojęcia. Chyba nie jest miastem partnerskim Cisnej :D


Po tym spacerku wróciłem autobusem do Ustrzyk Górnych, gdzie resztę wieczoru spędziłem na miłych rozmowach z innymi górołazami, z którymi dzieliłem pokój w Kremenarosie, oraz na ostatniej (jak zawsze przepysznej) kolacji w "Zajeździe Pod Caryńską". Nazajutrz czekała mnie ostatnia trasa w górach, po czym powrót do domu... To było trochę dziwne uczucie, kończyć ten najdłuższy wyjazd wakacyjny w moim życiu. Ale przy tak fatalnej pogodzie dłuższe pozostawanie w Bieszczadach naprawdę nie miałoby sensu. Wszystkie znaki na ziemi i niebie dawały mi do zrozumienia, że najwyższy czas abym wracał ;) 

28.08 Tarnica i Bukowe Berdo

Trasa: Wołosate - Tarnica - Przełęcz Goprowska - Krzemień - Bukowe Berdo - Widełki

To był naprawdę wielki pech, że akurat na przyjazd moich znajomych w Bieszczady nastąpił okres bardzo chłodnej, pochmurnej i mokrej pogody (za wyjątkiem pierwszego dnia). Drugi dzień ich pobytu, piątek, jak wspomniałem w poprzedniej relacji oszczędził nam deszczu, ale przez cały dzień zachmurzenie było niemal całkowite, więc jakbyśmy poszli gdzieś wyżej to chodzilibyśmy cały czas w mgle. Sobota miała być znów pochmurna z szansą na niewielkie przejaśnienia, a niedziela bardzo deszczowa. W takiej sytuacji sobota była jedynym dniem, w którym wybranie się w wyższe partie Bieszczad miała jakikolwiek sens. Może akurat trafi nam się trochę przejaśnień, żebyśmy mogli obejrzeć chociaż odrobinę widoków - tak rozumowaliśmy.

Oczywiście najbardziej moich towarzyszy kusiła Tarnica - najwyższy szczyt Bieszczad. Tak więc na sobotę zaplanowaliśmy wejście na nią niebieskim szlakiem z Wołosatego, a potem zejście szlakiem o tym samym kolorze do Widełek, przez widokowe pasmo Bukowego Berda. Trzymając kciuki za łaskawą pogodę, w pochmurny poranek pojechaliśmy autobusem (oczywiście znów Autosanem) do Wołosatego. Początkowo zapowiadało się nieźle, nawet pojawiły się jakieś przejaśnienia:



Ale im wyżej szliśmy, tym bardziej chmury gęstniały. Powyżej granicy lasu mieliśmy przed sobą ścianę mgły:


Tak więc niestety moi kumple nie mieli tyle szczęścia, co ja dwa dni wcześniej, i nic nie zobaczyli z wierzchołka Tarnicy :( Przy kompletnym braku widoków, pozostało jedynie fotografowanie innych motywów na szczycie.



Poniższe zdjęcia pozostawię bez komentarza. Ktoś chyba nie zrozumiał, na czym polega szanowanie natury...


Schodząc do Przełęczy Goprowskiej, znów znaleźliśmy się poniżej pułapu chmur. Widok był całkiem efektowny.


I pojawił się promyk nadziei - za Krzemieniem widać było jakieś dziury w zachmurzeniu...



I podczas gdy podchodziliśmy na Krzemień, za nami odsłoniła się Tarnica. Trochę szkoda, że nie zaczekaliśmy tam, no ale kto bym przewidział że tak sprawy się potoczą... 


Z każdą minutą widoczność stawała się coraz lepsza: słońce wciąż miało ogromne problemy z przebiciem się przez chmury, ale przynajmniej ich pułap się podniósł. Jak bardzo się z tego cieszyliśmy! Dzięki temu, zamiast przez cały dzień iść w "mleku", mogliśmy obejrzeć Bukowe Berdo w pełnej krasie. Widoki z niego były zachwycające. 




















Przez większą część pasma Bukowego Berda na szlaku towarzyszyło nam sporo turystów. Ale ewidentnie większość z nich przyszła żółtym szlaku z Mucznego, bo za skrzyżowaniem z owym szlakiem nasz niebieski szlak nagle zupełnie się wyludnił. Końcowy odcinek przed zejściem do lasu wiódł przez mniej skalisty teren, po prześlicznej połoninie z długimi trawami. To, że mieliśmy ten obszar na wyłączność dla siebie, szczególnie pozytywnie wpłynęło na mój odbiór tego odcinka szlaku. Ogrom przestrzeni i jej piękno sprawiają, że moim zdaniem warto wybrać taką opcję dojścia na albo zejścia z Bukowego Berda, zamiast krótszej trasy z Mucznego - mimo że reszta trasy do Widełek jest zalesiona i dość nudna.






Ostatnie półtorej godziny zejścia do Widełek to, jak wspomniałem, gęsto zalesiona trasa. Las był piękny i dziki, ale jednak po jakimś czasie taki rodzaj wędrówki zaczął trochę nam się dłużyć, zwłaszcza że miejscami jeszcze szlak był zarośnięty i zabłocony, co dodatkowo utrudniało jego przejście.


O 16:30 dotarliśmy do Widełek, gdzie oczekiwał na nas busik którego zamówiliśmy uprzednio na telefon. Choć przez całą drogę z skrzyżowania szlaków na Bukowym Berdzie nie minęliśmy żywej duszy, akurat tuż przed Widełkami dogoniliśmy inną parę turystów, chłopaka i dziewczynę odrobinę młodszych od nas. Spytaliśmy się ich czy potrzebują transportu z powrotem do Ustrzyk Górnych, a oni ochoczo przystali na naszą propozycję podwiezienia ich tam. Dzięki temu też cena za przejazd kosztowała mniej od osoby ;) Nasi towarzysze podróży przebywali w schronisku "Kremenaros" i zaproponowali nam, żebyśmy dołączyli tam do nich na obiad. Skorzystaliśmy z miłą chęcią, a potem jeszcze spędziliśmy bardzo sympatyczny czas z nimi grając w planszówki :) I w taki sposób bardzo szybko zleciała reszta popołudnia i wieczoru. Po raz kolejny miałem okazję doświadczyć, że Bieszczady naprawdę sprzyjają poznawaniu ludzi :) Tylko szkoda, że dwa dni później miałem stamtąd wyjeżdżać, a moi towarzysze już nazajutrz...