środa, 30 maja 2018

28.05 Z Bielska-Białej do Mesznej przez Kozią Górę

Trasa: Mikuszowice ATH - Kozia Góra - Bystra - Lanckorona - Meszna

Po fantastycznym górskim weekendzie opisanym w poprzednich dwóch postach, zachciało mi się jeszcze w wolne poniedziałkowe przedpołudnie poobcować trochę z górami. Miałem nawet plany na dłuższą trasę w okolicach Błatniej, ale... zaspałem :( Więc starczyło mi czasu tylko na krótszą wycieczkę po dobrze mi znanych okolicach Koziej Góry i Bystrej. Krótszej, co jednak wcale nie oznaczało nieudanej :)

Autobusem MZK linii nr 24 dojechałem pod ATH w Mikuszowicach i drogą, która obecnie przypomina ogromny plac budowy, mijając strasznie kopcące ciężarówki, doszedłem do podnóży Beskidów. Czułem wielką ulgę, gdy zostawiłem za sobą hałas i smród spalin, i rozpocząłem podejście na Kozią Górę zielonym szlakiem, trasą byłego toru saneczkowego, wśród bujnej zieleni.


Idąc tamtędy 10 dni wcześniej odkryłem, że odcinek który został zamknięty po silnym grudniowym halnym jest już niby otwarty, ale w rzeczywistości wciąż odbywają się na nim prace leśne. Dlatego obszedłem go drogą dojazdową prowadzącą do schroniska, czyli tą trasą którą przez większość zimy prowadziło obowiązkowe obejście. Widoczność tego dnia była całkiem dobra i dzięki temu pod szczytem Koziej Góry mogłem wyraźnie zobaczyć panoramę Bielska-Białej z charakterystycznymi kominami.


Zszedłem niebieskim szlakiem w kierunku Równi, lecz tuż przed skrzyżowaniem z czerwonym szlakiem rozpocząłem improwizację. Skręciłem w prawo na nieoznakowaną leśną drogę, która schodziła łagodnie zakosami, trawersując południowe zbocza Koziej Góry. Był to ciekawy wariant trasy, gdyż z tego odcinka miałem niezły widok na Szyndzielnię.


Ostatecznie ta ścieżka wyprowadziła mnie z lasu na obrzeżach Bystrej, w tym samym punkcie co czerwony szlak, z widokiem na Magurę po przeciwnej stronie doliny.


Przekroczyłem ulicę Fałata oraz rzekę Białkę...


...i rozpocząłem podejście południowymi zboczami Lanckorony, mając niedawno zdobytą Kozią Górę za sobą.


Przy dużym węźle szlaków pod Lanckoroną próbowałem znaleźć pozaszlakową ścieżkę, która według mojej mapy miała mnie sprowadzić "na skróty" do Mesznej, ale nie mogłem jej odnaleźć. Poszedłem więc czarnym szlakiem w kierunku Chaty na Groniu, jednak na krótko przed nią skręciłem w lewo na leśną drogę, która doprowadziła mnie do ulicy Orczykowej na obrzeżach Mesznej. Szedłem tą drogą w odwrotnym kierunku podczas wycieczki 28 marca - wtedy wśród bieli śniegu, a teraz wśród "dojrzałej" zieleni typowej dla późnej wiosny czy wczesnego lata.


Ostatni odcinek mojej wędrówki, już w samej Mesznej, przebiegał trasą żółtego szlaku, ulicą Agrestową do głównej drogi. Na sam koniec mojej trasy natrafiłem na powitalny napis... akurat w tej sytuacji raczej pożegnalny. Gdyż kilka minut później już siedziałem w busie do Bielska-Białej... ale na pewno do Mesznej i jej okolic jeszcze nieraz powrócę, bo pięknie tam :)


27.05 Z Żaru do Porąbki

Trasa: Żar - Stachurowo - Porąbka

Tegoroczny maj nie przestaje zachwycać cudowną pogodą. Korzystając z świetnych warunków atmosferycznych oraz z jednego z ostatnich weekendów przed tym, jak wszyscy się porozjeżdżamy po zakończeniu roku szkolnego, po sobotniej wyprawie na Klimczok również w niedzielę wybraliśmy się całym gronem pedagogicznym na wycieczkę. Tym razem nie tyle w celu prawiania turystyki górskich, co sportów wodnych: naszym celem było Jezioro Międzybrodzkie. Reszta ekipy niespecjalnie miała ochotę na drugi dzień z rzędu łażenia o górach, ale a nie mogłem sobie odpuścić tej okazji, więc późnym popołudniem, gdy już zakończyliśmy relaks nad jeziorem, reszta towarzystwa wróciła do Bielska-Białej a ja jeszcze poszedłem na krótki spacerek po górach :)

Większość dnia upłynęła jednak pod znakiem błogiego lenistwa: dwugodzinny rejs rowerami wodnymi po Jeziorze Międzybrodzkim, piknik na plaży oraz opalanie się :) A to wszystko dało mi okazję do podziwiania okolicznych gór, m.in. Żaru, z innej niż zazwyczaj perspektywy.



Po bardzo przyjemnie spędzonym czasie, o 15:40 na przystanku autobusowym nad jeziorem pomachałem na pożegnanie moim znajomym, którzy wrócili PKS-em do Bielska, a sam kilkanaście minut później wsiadłem do autobusu MZK Żywiec, który zawiózł mnie prosto pod dolną stacji kolejki linowo-terenowej. Udałem się kupić bilet i po kolejnych kilkunastu minutach byłem już na szczycie Żaru. Myślałem, że będę tam świadkiem bardzo rozległych panoram od strony południowej. Jednak o ile Jezioro Żywieckie było dobrze widoczne, o tyle za nim ku mojemu zaskoczeniu niebo zostało przesłonięte przez ciemne chmury, z których nawet parę razy błysnęło i zamruczało. Burza była jeszcze daleko, ale widać było że turyści w Beskidzie Żywieckim musieli mieć do czynienia z bardzo nieprzyjemną pogodą.


Na szczęście przynajmniej od zachodu i północy żadne paskudne chmury nie ograniczały pięknych panoram z szczytu Żaru. A więc turysta zadowolony :)




Mimo wszystko takiej burzy, nawet odległej, lepiej nie bagatelizować. Spędziłem na szczycie tylko kilka minut, a potem ruszyłem w dół. Początkowo schodziłem czerwonym szlakiem przez las, w którym drzewa dawały przyjemną ochłodę, chroniąc przed palącym popołudniowym słońcem.


Po kilkunastu minutach zejścia zobaczyłem coś, co mnie zaskoczyło: od czerwonego szlaku odbija na prawo zupełnie nowy szlak o kolorze czarnym. Jeszcze nie tak dawno temu, kiedy podchodziłem czerwonym szlakiem 4 kwietnia, takiego czarnego szlaku w ogóle nie było. Ciekawe, dokąd schodzi, chociaż w sumie opcji w tej okolicy nie ma zbyt wiele - domyślam się, że sprowadza w dół do Kozubnika.


Moja trasa również prowadziła w kierunku drogi z Kozubnika do Porąbki, jednak nieco inaczej. Udałem się dalej czerwonym szlakiem, aż do punktu, w którym skręca on nieco na lewo, natomiast na wprost prowadzi nieoznakowana leśna droga. Ja poszedłem właśnie tą drogą, która zaczęła całkiem łagodnie schodzić, aż wkrótce wyprowadziła mnie na polanę, z której widać było Snozę i Bukowski Groń.


Niedługo potem wyszedłem z lasu na obszar łąk, na których znajdowało się kilka gospodarstw. Widoki stąd były jeszcze piękniejsze - chociaż nie wszystkie...


Droga gruntowa przeszła w asfalt, a zabudowania pojawiały się przy niej coraz częściej. Znajdowałem się w osadzie o nazwie Stachurowo. Schodząc przez nią miałem panoramę Żaru za sobą. Widać było, że burza, którą wcześniej oglądałem z szczytu, nadchodzi od południa. Nawet zaczęło lekko pogrzmiewać.


Jak to bywa w beskidzkich wsiach, minąłem kilka kapliczek, z których ta była najładniejsza:


Ostatni odcinek mojej wędrówki prowadził asfaltową drogą przez las poniżej Stachurowa. O 17:30, a więc mniej więcej godzinę po opuszczeniu szczytu Żaru, dotarłem do przystanku autobusowego, akurat w samą porę na odjazd starego, sypiącego się minibusa linii nr 7 z MZK Kęty. Oczekując w Kętach na przesiadkę na busa do Bielska-Białej, stałem w słońcu, ale oglądałem niesamowity festiwal piorunów nad Beskidem Małym. Dobrze się stało, że w porę zszedłem z gór i nie przebywałem w nich podczas tej aktywnej elektrycznie burzy. Do Kęt ona jednak nie doszła. Gdy wracałem do Bielska-Białej burzowe chmury się rozmyły i na niebie znów zapanowało słońce, stanowiące zapowiedź kolejnych pięknych letnich dni :)

26.05 Wokół Klimczoka

Trasa: Szyndzielnia - Klimczok - Siodło Pod Klimczokiem - Podmagórskie - Siodło Pod Klimczokiem - Klimczok - Szyndzielnia

W kolejną (którą to już z rzędu?) gorącą, słoneczną sobotę miałem w planach bardzo łatwą rekreacyjną wycieczkę na Kozią Górę, którą moja szkoła organizowała dla naszych uczniów. Wycieczka ta została jednak na dzień przed odwołana, ponieważ... nikt się nie zapisał :( W obliczu tej zmiany planów ja i pozostali nauczyciele naradziliśmy się, czy pójdziemy i tak na Kozią Górę, czy gdzieś indziej. Niektórzy z nich nie byli prawie wcale w Beskidach i zapowiadało się, że to może być ich ostatnia szansa na wycieczkę w tych pięknych górach (wkrótce kończymy rok szkolny i część z nich opuszcza wtedy Polskę). Postanowiliśmy więc, że pójdziemy w jakieś bardziej widokowe miejsce... no i padło na okolice Klimczoka, które mogą się poszczycić mnóstwem pięknych widoków, o czym świadczy chociażby mnogość wpisów z tych rejonów na moim blogu :)

Tak więc wybraliśmy się w góry wyłącznie w "pedagogicznym" gronie. Ze względu na wysoką temperaturę i z obaw o kondycję niektórych, postanowiliśmy pojechać w obie strony kolejką linową na Szyndzielnię, a stamtąd przejść na Klimczok, zejść niezwykle widokowym zielonym szlakiem w stronę Szczyrku, potem obejść Magurę od południa drogą pozaszlakową, dojść na czerwony szlak, przejść przez Magurę i z powrotem na Szyndzielnię. Jednakże nieprzewidziane wydarzenie spowodowało, że nasza trasa nie do końca tak wyglądała...

Początkowo, zgodnie z planem, przeszliśmy na Klimczok. Moich towarzyszy zaciekawił rosnący z każdą moją wizytą na Klimczoku ogródek skalny... Mieli również ubaw, gdy przetłumaczyłem dla nich na język angielski teksty wywieszone na charakterystycznej chatce obok ogródka skalnego. W obcym języku te teksty nie brzmią aż tak zabawnie jak w polskim, ale myślę że moi anglojęzyczni kompani zrozumieli o co chodzi ;)




Dalej wtajemniczyłem moich znajomych w kolejne atrakcje: najpierw zabrałem ich do schroniska pod Klimczokiem, aby skosztowali fantastycznego ciasta śliwkowego (tak, wiem że to staje się nudne, że tak zachwalam to ciasto w każdej relacji z Klimczoka) a potem, ku ich ogromnemu zachwytowi, zaprowadziłem ich na zielony szlak schodzący w kierunku Szczyrku, z którego widoki należą moim zdaniem do najlepszych w Beskidzie Śląskim.



Zeszliśmy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem, potem kawałeczek tymże szlakiem w stronę osiedla Podmagórskie, by zaraz potem skręcić w lewo na szeroką drogę gruntową, łagodnie trawersującą południowe stoki Magury. Docelowo mieliśmy obejść w ten sposób Magurę i dołączyć do czerwonego szlaku po wschodniej stronie tej góry. Zaledwie trzy dni wcześniej, w środę, odwiedziłem Magurę pierwszy raz po latach i przypomniałem sobie jak tam jest pięknie, tak więc chciałem pokazać panoramy stamtąd również moim towarzyszom. 

Niestety, mniej więcej w połowie trawersu Magury plany pokrzyżowały nam prace leśne. Natrafiliśmy na znak informujący o zakazie przejścia ze względu na wycinkę drzew, i choć początkowo go zignorowaliśmy to kilka minut później zobaczyliśmy przed sobą leśników wykonujących wspomnianą wycinkę, a tych już nie było sposób zignorować. Musieliśmy więc się wycofać. Jednak w chwilę po odwrocie zauważyliśmy niewielką ścieżkę odbijającą na prawo, czyli w tym samym kierunku w którym chcieliśmy dojść, również trawersując Magurę tylko nieco wyżej od naszej drogi gruntowej. Zaproponowałem ekipie, że pójdziemy tamtędy. Wszyscy się zgodzili, ale wkrótce potem chyba pożałowali, że dali się mnie namówić aby pójść tą ścieżką... A to dlatego, że po kilku minutach wędrówki zaczęła ona stopniowo niknąć w zaroślach. Początkowo byłem przekonany, że to tylko chwilowe i że da się tamtędy spokojnie przejść, ale po kolejnych kilku minutach musiałem przyznać, że to, po czym idziemy to nie jest już żadna ścieżka, tylko same chaszcze.

Co robić w takiej sytuacji? Odwrót też niespecjalnie nam się uśmiechał, ponieważ weszliśmy tą ścieżką po sporej stromiźnie i schodzić tamtędy byłoby jeszcze gorzej, niż podchodzić. Zasugerowałem więc, że powinniśmy kontynuować podejście po tym stromym stoku, co prawda przez chaszcze, ale z świadomością, że kolejna, równoległa droga trawersująca Magurę - ta sama, którą podchodziłem w środę - znajduje się bardzo blisko. Miałem wrażenie, że niektórzy z grupy mają ochotę mnie zabić za sytuację, w jaką ich wpakowałem... Ale obiektywnie rzecz biorąc zaproponowany przeze mnie plan był najlepszym rozwiązaniem. Mozolnie więc ruszyliśmy do góry po prawie pionowym stoku. Musieliśmy nawet pomagać sobie rękami...


Ale to dzikie chaszczowanie miało jedną niewątpliwą zaletę, że przebiegało po stoku z bardzo małą ilością drzew, przez co za sobą mieliśmy bardzo rozległą panoramę Szczyrku i Skrzycznego.


"Taternictwo" uprawialiśmy przez może jakieś pięć minut, zanim wgramoliliśmy się na leśną drogę. Te pięć minut nam jednak w zupełności wystarczyły ;) Po tych przeżyciach moi towarzysze niespecjalnie mieli siły, aby iść dalej na Magurę. Przeszliśmy więc do punktu, w którym ta droga styka się z zielonym szlakiem - znajdował się on naprawdę blisko - i powróciliśmy szlakiem do schroniska pod Klimczokiem. Było tam dużo bardziej tłoczno, niż gdy zrobiliśmy tam sobie postój nieco ponad godzinę wcześniej. Nie zatrzymywaliśmy się więc tym razem, tylko od razu udaliśmy się w stronę Klimczoka i Szyndzielni. 

Aby "zrekompensować" brak wejścia na Magurę, zaproponowałem ekipie wejście na Klimczok nieco bardziej oryginalną trasą. Zamiast wspinać się bezpośrednio po stromym stoku czarnym szlakiem, udaliśmy się pozaszlakową dróżką, która tuż za Siodłem pod Klimczokiem odbija na lewo. Trawersując Klimczok od południa doszliśmy w ten sposób do żółtego szlaku z Błatniej. Podczas tego trawersu mogliśmy popatrzeć na Magurę i Siodło pod Klimczokiem z nieco innej niż zwykle perspektywy.


Po dojściu do żółtego szlaku przeszliśmy nim na szczyt Klimczoka, a następnie wróciliśmy do kolejki na Szyndzielni. Na szlaku roiło się od turystów, chyba jeszcze nigdy nie widziałem takich tłumów w tych okolicach. No ale czemu się dziwić, skoro dużo częściej bywam tam w dni powszednie, przed pracą - można było się spodziewać, że w słoneczną sobotę na Szyndzielnię i Klimczok będą walić tłumy. W takich okolicznościach, oraz w coraz większym skwarze, wędrówka zaczynała nas nieco męczyć i byliśmy już gotowi na to, aby wrócić do domów. Zjechaliśmy kolejką do Bielska-Białej, by resztę popołudnia spędzić relaksując się.

Tak zakończyła się jedyna wizyta niektórych moich współpracowników na Klimczoku. Myślę, że powinni zapamiętać ją pozytywnie - zobaczyli podczas niej kilka naprawdę wspaniałych panoram, a kilkuminutowa wspinaczka po zarośniętej skarpie była taką dodatkową przygodą, która - jak myślę - tylko tą wycieczkę uatrakcyjniła :)

23.05 Z Szczyrku na Magurę i Klimczok

Trasa: Szczyrk Remiza - Podmagórskie - Magura - Siodło Pod Klimczokiem - Klimczok - Szyndzielnia

Tyle razy byłem na Klimczoku i Szyndzielni, a tak rzadko (tylko dwa razy: 21.03.2014 i 27.10.2014) na pobliskiej Magurze. Postanowiłem, że najwyższa pora to zmienić i ponownie zawitać na tą bardzo widokową górę. Termin może wybrałem nie do końca fortunny, ponieważ w to środowe przedpołudnie było okropnie parno i duszno, ale najważniejsze że nie padało. Chociaż naprawdę niewiele brakowało... Tuż po tym, jak zjechałem z Szydnzielni kolejką linową, zaczęła się burza. Mój kolega Maciek miał tego przedpołudnia pojechać na wycieczkę rowerową po górach i miał się ze mną spotkać na trasie, ale właśnie ta nadchodząca burza zmusiła go do rezygnacji z tego zamiaru. Szkoda!

Zacząłem podchodząc po raz n-ty niebieskim szlakiem z Szczyrku przez osiedle Podmagórskie. Ten szlak naprawdę nigdy mi się nie znudzi :)


Potem po raz n-ty skręciłem na zielony szlak w kierunku schroniska pod Klimczokiem. Ale tym razem - po raz pierwszy, odkąd zacząłem chodzić po Beskidach - nie przeszedłem tego odcinka zielonego szlaku w całości. W miejscu, gdzie szlak pod ostrym kątem skręca na lewo i rozpoczyna ostatnie podejście do schroniska, ja poszedłem na wprost, bardzo szeroką, lecz nieoznakowaną leśną drogą. I w ten sposób obszedłem Magurę od południa, trawersując jej zbocza, i doszedłem do czerwonego szlaku. Co mogę powiedzieć o tej "nowej" dla mnie trasie? Niby oferuje te same - choć jakże wspaniałe - widoki w stronę Skrzycznego, co zielony szlak. Jednak w przeciwieństwie do zielonego szlaku dużo lepiej widać miasto Szczyrk w dole. Ciągnie się ono niczym wstążka przez dolinę Żylicy, z szczególnie wyróżniającym się obiektem skoczni narciarskiej. Tak dobrego widoku na sam Szczyrk do tej pory w górach nie uświadczyłem.


I nie tylko sam Szczyrk jest dobrze z tej drogi widoczny, ale również Babia Góra i Jezioro Żywieckie.


Dotarłszy do czerwonego szlaku, skręciłem nim na lewo i wszedłem na grzbiet Magury. Muszę powiedzieć, że po tylu latach przerwy naprawdę dobrze było wrócić w to miejsce.



Przeszedłem przez Magurę, zszedłem do schroniska pod Klimczokiem (gdzie, co ostatnio staje się tradycją, zatrzymałem się na kawałek tamtejszego rewelacyjnego ciasta śliwkowego), po czym niezrażony upałem i duchotą pomaszerowałem na szczyt. Na Siodle pod Klimczokiem minąłem sporą wycieczkę szkolną, widoczną na poniższym zdjęciu. Przysłuchałem się na chwilę: dzieciaki z ewidentnym zainteresowaniem słuchały przewodniczki, która opowiadała im naprawdę ciekawie o okolicznych górach. Cieszę się bardzo, że są tacy ludzie jak ta pani, którzy chcą krzewić w młodych zamiłowanie do natury i do tych gór, które są ogromnym walorem Podbeskidzia. Spośród dzieci i młodzieży, które nauczam na co dzień, niestety całkiem spora część się przyznaje, że w ogóle nie spędza czasu w Beskidach... Dobrze, że są podejmowane jakieś działania, aby zachęcić dzieci i młodych ludzi do obcowania z górami.


Widok z Klimczoka jak zawsze był przepiękny, ale od strony Beskidu Żywieckiego niebo zaczynało przybierać coraz to bardziej złowieszcze barwy. Czym prędzej udałem się w kierunku Szyndzielni, mijając po drodze kolejne parę wycieczek szkolnych.


Na Szyndzielni nie zatrzymywałem się w schronisku, tylko od razu przeszedłem przez szczyt do kolejki linowej. Często takiej parno-burzowej pogodzie towarzyszy słaba widoczność, jednak tym razem akurat przejrzystość powietrza była naprawdę niezła i dobrze było widać miasto rozłożone w dole.


Napisałem jeszcze wiadomość do Maćka w nadziei, że może uda się z nim zobaczyć zanim zjadę kolejką, jednak niebo zaczęło się zaciągać w błyskawicznym tempie bardzo groźnymi chmurami i postanowiliśmy, że lepiej będzie jak obaj wrócimy jak najszybciej do domów i odłożymy nasze spotkanie. Mam nadzieję, że burza nie pokrzyżowała za bardzo planów tym wycieczkom szkolnym, które minąłem po drodze, i że zeszły one bezpiecznie w gór. Tym bardziej, że naprawdę nie chciałbym, aby taka sytuacja zniechęciła dzieciaki do przebywania w górach. Tak jak wcześniej napisałem, cieszę się ogromnie że wychowawcy zabierają dzieci w Beskidy i chciałbym w związku z tym, żeby ich styczność z górami składała się wyłącznie z samych pozytywów, tak aby poczuły do nich tą samą miłość co ja :)

20.05 Filipka i Stożek Mały

Trasa: Hradek - Filipka - Kolibiska - Stożek Mały - Na Chałupianki - Skalnity - Wisła

Ostatnio coraz rzadziej zdarza się, żebym wybrał się na trasę w Beskidach która jest w całości dla mnie nowa - prawie zawsze jakiś jej odcinek dubluje się z którąś z moich poprzednich tras. Dlatego wycieczka, którą zaplanowałem na kolejną słoneczną majową niedzielę, była dla mnie tym bardziej atrakcyjna, ponieważ poza jej najwyższym punktem na Stożku Małym, przez który szedłem trzykrotnie podczas przemierzania pasma Czantorii, reszta trasy przebiegała po szlakach, na których nigdy wcześniej nie byłem: część po stronie czeskiej, część po polskiej.

Razem z koleżanką, która mi tego dnia towarzyszyła, pojechaliśmy do Cieszyna, piechotą przekroczyliśmy granicę i czeskim pociągiem dojechaliśmy do miejscowości Hradek, gdzie ma swój początek zielony szlak na górę Filipka. Od samego początku szlak prezentował się ciekawie, oferując widoki w głąb Beskidu Śląsko-Morawskiego.


Opuszczając Hradek minęliśmy ciekawy obiekt, o którym myśleliśmy że to jest pensjonat, a dopiero później się dowiedziałem, iż jest to zbór tzw. Kościoła Braterskiego.


Miejsce to jest ciekawe również dlatego, że w budynku nieopodal przebywał w latach 30-tych Wincenty Witos (jak się dowiedziałem, na kuracji ze względu na problemy gastryczne) i pobyt ten upamięta specjalna tablica.


Zielony szlak wiódł nas dalej przez urokliwy teren pełny bujnej zieleni, na przemian łąkami i lasami. Przeszliśmy przez małą dolinkę i wyszliśmy powyżej niej na szczególnie atrakcyjny punkt widokowy.



Wkrótce potem dotarliśmy do kolejnego bardzo ciekawego punktu na trasie: kaplicy p.w. św. Izydora z Madrytu. Zrobiłem zdjęcie (mam nadzieję, że nie łamałem przy tym żadnych praw autorskich ;) ) tablicy bliżej przedstawiającej ten obiekt.


A oto sama kaplica. Jako ciekawostkę dodam, że byliśmy tam zaledwie kilka dni po dniu św. Izydora (15 maja), a rok temu spędzałem ten dzień właśnie w... Madrycie, na wielkiej fieście San Isidro. A tutaj, zupełnie niespodziewanie, rok później na czeskim szlaku otrzymałem takie przypomnienie o tym świętym.


Wzdłuż szlaku za kaplicą św. Izydora rośnie szereg jabłoni, które wcale nie są tam przypadkowo. 


Zamieszczam poniżej zdjęcie kolejnej tablicy informacyjnej, opisującej sympatyczną inicjatywę "Alei Dobra".


Po krótkim leśnym odcinku wyszliśmy na Filipkę (762 m n.p.m). Okolica pełna "umajonych łąk", z widokami m.in. w stronę Stożka Małego i Wielkiego, wyglądała błogo i idyllicznie.





Z Filipki kontynuowaliśmy wędrówkę szlakiem zielonym. Zeszliśmy do doliny potoku Hluchova, przekraczając tam niewielką asfaltową drogę, a następnie czekało nas znów podejście, niezbyt uciążliwe, przez las do granicy z Polską. Wychodząc na Stożek Mały musiałem przyznać, że w porównaniu z niektórymi punktami na szlaku po czeskiej stronie, pod względem widoków nie jest on jakoś szczególnie wybitny. Nieco ciekawiej się zrobiło na zejściu z Stożka Małego, gdyż obraliśmy kierunek do Wisły szlakiem żółtym, a z niego od czasu do czasu ukazują się panoramy na okoliczne góry i łąki. Najciekawszy widok jest na sam Stożek Wielki.


Zeszliśmy żółtym szlakiem do doliny potoku Dziechcinka. Na dole trwała pełnia majowej sielanki.


Uroku tej okolicy dodawały całkiem malownicze domki, jak chociażby poniższy.


Można było zejść tą asfaltową drogą do stacji kolejowej Wisła Dziechcinka, ale stamtąd mielibyśmy słabsze połączenia z powrotem do Bielska-Białej, a ponieważ pogoda była cudowna chcieliśmy troszeczkę jeszcze przedłużyć wycieczkę. Postanowiliśmy więc wejść na kolejną górę - Skalnity - i z niej zejść do dworca autobusowego w Wiśle, gdzie mieliśmy do dyspozycji znacznie więcej bezpośrednich autobusów. Tak więc dochodząc do obrzeży dzielnicy Dziechcinka skręciliśmy w lewo na oznakowaną na czerwono ścieżkę dydaktyczną, która poprowadziła nas w górę i wkrótce połączyła się z zielonym szlakiem. Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę drogą wyłożoną betonowymi płytami. Tu i ówdzie pojawiały się przy niej zabudowania, których mieszkańcy, trzeba przyznać, mogą cię cieszyć na co dzień naprawdę ładną okolicą.


Droga doprowadziła nas do górnej stacji kolejki krzesełkowej, skąd mieliśmy panoramę na pasmo Równicy oraz dolinę Wisły, z rzucającym się w oczy ogromnym hotelem Gołębiewski.


Początkowo wciąż po betonowych płytach, potem na krótko drogą gruntową, a następnie asfaltem, zielony szlak sprowadzał nas do Wisły przez las, w którym nie brakowało punktów widokowych.




Będąc już na dole w Wiśle, mieliśmy przed sobą Hotel Gołębiewski w pełnej krasie. Istnieją różne opinie na temat wyglądu tego budynku, mnie jednak osobiście on nie razi i moim zdaniem nawet całkiem ładnie komponuje się z otoczeniem.


Podsumowując tą trasę, uważam ją za naprawdę godną polecenia. Często czyta się w internecie o walorach szlaku grzbietem pasma Czantorii, który niewątpliwie jest urokliwy, ale dużo mniej jest napisane o szlakach dojściowych, zwłaszcza po stronie czeskiej, a są one naprawdę malownicze. Czasami wybierając się w te rejony warto przejść się nie wzdłuż granicy, tylko trasą przecinającą ją, z Czech do Polski albo na odwrót. Wydaje mi się, że spokojniej jest na tych szlakach niż na szlakach granicznych, a widoki równie piękne.