środa, 18 maja 2022

09.05 Palenica

Trasa: Szczawnica Niżna - Groń - Palenica - Cervena Hora - Lesnica - Haligovce

Ostatnim dniem mojego trzydniowego pobytu w Pieninach był poniedziałek. Pod względem pogodowym okazał się zdecydowanie najładniejszy. Trasa jaką tego dnia zaliczyłem nie była jakoś specjalnie długa, ale niezwykle malownicza. Z Szczawnicy przeszedłem do słowackiej części Małych Pienin, na szlaki które są mało znane a jednocześnie zachwycająco piękne.

Wystartowałem z tego samego punktu co poprzedniego dnia, z Szczawnicy Niżnej, o tej samej porze (8:30 rano). Było spokojnie, cichutko. Tratw na Dunajcu jeszcze nie było, ale rzeźba flisaka na skale czuwała nad rzeką.



Na początek chciałem przejść pozaszlakową trasą na Palenicę, przez przysiółek Groń znajdujący się na górze o tej samej nazwie. Cóż... jak na prawie każdej mojej wędrówce poza szlakiem, skończyło się zgubieniem ścieżki, chaszczowaniem i improwizacją. Ale i tak warto było, bo po drodze na Groń natrafiłem na polanę z fantastycznymi widokami, które raczej nie jest często odwiedzana.



Na Groniu widoki były jeszcze lepsze. Zazdroszczę mieszkańcom (choć nie mam do końca pewności czy są tam stali mieszkańcy - ciężko było wywnioskować czy chałupy tam są używane).




Odnalazłem ścieżkę, która szybko poprowadziła mnie na sam szczyt Palenicy. Tam niestety jest sporo komercji, ale widoki i tak są ładne. A tego poniedziałkowego poranka miałem je na wyłączność dla siebie.



Gdy poprzednio byłem na Palenicy (opis w relacji z 02.10.2021) wchodziłem stamtąd na Szafranówkę, a potem chciałem zejść na Słowację najpierw niebieskim szlakiem granicznym, a potem słowackim szlakiem żółtym. Poszło tak sobie, bo najpierw straciłem dużo czasu schodząc z Szafranówki (zejście stamtąd jest okropnie strome i śliskie), a potem zszedłem na stronę słowacką wcześniej niż zamierzałem, z takiego powodu że wbrew temu co pokazuje większość map nie jeden, a dwa równoległe żółte szlaki sprowadzają na Słowację. Że też nie mogli oznaczyć jednego z tych szlaków innym kolorem... Tym razem, po przestudiowaniu mapy, wiedziałem lepiej co robić. Odpuszczając sobie Szafranówkę, przeszedłem wyraźną ścieżką pozaszlakową w dosłownie kilka minut do granicy, do punktu z którego schodzi pierwszy żółty szlak. Poszedłem szlakiem granicznym do punktu z którego odbija drugi żółty szlak i zszedłem nim lekko, łatwo i przyjemnie do wsi Lesnica. A jakie widoki były po drodze? Po prostu cud-miód.








W Lesnicy moja trasa na krótko pokrywała się z trasą z poprzedniego dnia. Wiem z doświadczenia że idąc drugi raz tą samą trasą, zawsze zauważa się nowe rzeczy. Na przykład tym razem dostrzegłem śliczne lalki w ludowych strojach w oknie jednego z domów.


I wreszcie dotarłem do ostatniej, najciekawiej zapowiadającej się części mojej trasy: zielony szlak z Lesnicy do miejscowości Haligovce. Pierwszą połowę tego odcinka przeszedł Amadeusz, mój towarzysz wędrówki z poprzedniego dnia, na krótko przed tym jak przyłączył się do mnie w Czerwonym Klasztorze. Ostrzegał mnie że na zielonym szlaku było bardzo dużo błota. Na szczęście w międzyczasie to błoto trochę ustąpiło: wciąż było miejscami ciężko, ale nie aż tak dramatycznie. A widoki - no cóż tu wiele mówić, to była pełna sielanka. Co chwila wychodziłem na kolejne polany, z których roztaczały się prześliczne panoramy.







Minąłem czerwony szlak, którym Amadeusz poprzedniego dnia odbił w stronę Czerwonego Klasztoru, i rozpocząłem zejście do wsi Haligovce. Wkrótce dotarłem do punktu widokowego na tzw. Haligowskich Skałach. I to był absolutny hit dnia. Zobaczcie sami!



Haligowskie Skały chyba nie są zbyt popularne, co moim zdaniem jest mocno niesprawiedliwe. Warto po stokroć się tam wybrać! Ale ostrzegam, że podejście zielonym szlakiem od strony południowej jest naprawdę strome. Ja schodziłem tamtędy, co akurat nie było takie złe, bo podłoże na tym odcinku jest trawiaste i dzięki temu nie jest tak ślisko. Podczas zejścia cały czas miałem przed sobą widok na taką oto górę, której imienia nie mogę znaleźć - a zdecydowanie zasługuje na imię moim zdaniem, bo dość znacząco się wyróżnia.



Po tym krótkim ale stromym zejściu, ostatni odcinek zielonego szlaku był bardzo łagodny. Na jego początku ujrzałem dość makabryczny widok: szkielet zwierzęcia, prawdopodobnie owcy...


Na szczęście dalej natrafiałem już wyłącznie na żywe zwierzęta :)


A wisienką na torcie były widoki z samego końca trasy, gdy mogłem oglądać Haligowskie Skały od dołu.




Aby wrócić do mojej kwatery w Rabce, zamierzałem podjechać słowackim autobusem do Czerwonego Klasztoru, przejść kładką przez Dunajec do Sromowiec Niżnych, a stamtąd pojechać busem do Nowego Targu i kolejnym do Rabki. Doszedłszy do końca trasy, miałem jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu, więc wstąpiłem do lokalnego sklepu. Był to dość osobliwy sklep: dolatywała z niego słowacka wersja muzyki disco-polo, puszczona na maksymalną głośność, a za ladą siedział dość gruby mężczyzna który wyglądał na nie do końca trzeźwego, ale był niezwykle sympatyczny i rozmowny. Od razu zaczął uczynnie wskazywać mi różne produkty w sklepie i proponować abym je zakupił. Rozpoznał że jestem z Polski i zaczął pytać mnie o trasę jaką zrobiłem. Cały się rozpromienił, gdy pochwaliłem piękno okolic i widoki z Haligowskich Skał, choć jednocześnie żalił się, że tak mało turystów z Polski tam przychodzi. Tak jak pisałem wcześniej, Haligowskie Skały naprawdę zasługują na odwiedzenie - nie wahajcie się aby zaplanować wycieczkę tam!

Dojazd do Rabki przebiegł zgodnie z planem. Moje ostatnie zdjęcia z tej pięknej wycieczki pochodzą z brzegów Dunajca w Czerwonym Klasztorze, tuż przy kładce. Widoczne na zdjęciach Trzy Korony wzywają mnie, abym wrócił i je zdobył... to był jedyny element programu na te trzy dni, który nie udało mi się wykonać. Więc jak tylko pojawi się okazja możecie się spodziewać, że wrócę w Pieniny i napiszę relację z Trzech Koron :)




08.05 Z Szczawnicy na spływ Dunajcem

Trasa: Szczawnica Niżna - Lesnica - Sedlo Cerla - Czerwony Klasztor - Sromowce Niżne - Przełęcz Szopka - Przełęcz Trzy Kopce - Sromowce Kąty

Niedziela zdawała mi się idealnym dniem na spływ Dunajcem. Jeszcze w piątek w prognozach było 10 godzin nasłonecznienia i niewielka szansa na słaby, przelotny deszcz, więc nie zwlekałem dłużej tylko od razu kupiłem bilet w internecie na spływ, żeby nie stać w kolejce. A potem w sobotę z niedowierzaniem obserwowałem, jak prognozy na następny dzień z godziny na godziny się pogarszają. Wieczorem pokazywały już tylko 2 godziny słońca i solidniejsze opady po południu - akurat wtedy, gdy miałem spływać. A gdy wstałem w niedzielę rano, już wtedy lało, a prognozy całkowicie zrezygnowały z jakiejkolwiek szansy na słońce. Załamać się można! I co za wpadka prognoz, że jeszcze na 48 godzin przedtem wskazywały na piękny dzień. No ale cóż, bilet kupiony, możliwości zwrotu nie ma, więc stwierdziłem że niech się dzieje co się chce, i tak jadę na spływ.

Przed spływem chciałem zaliczyć trasę z Szczawnicy przez góry po stronie słowackiej. Dojechałem z Rabki do Szczawnicy busem, z przesiadką w Nowym Targu, przejeżdżając również malowniczą drogą przez Ochotnicę Górną i Dolną. Przez cały czas padało, a chmury wisiały nad górami tak nisko, że w ogóle nie było ich widać. Zapowiadała się mokra wędrówka i mokry spływ... Ale na całe szczęście ledwo przyjechałem do Szczawnicy, a deszcz osłabł, choć na odsłonięcie się gór spod chmur wciąż nie bardzo było co liczyć.


Pierwotnie miałem przejść na Słowację przez grań Małych Pienin poniżej Szafranówki, ale przy takich warunkach pogodowych nie miało to sensu. Poszedłem więc łatwiejszą trasą asfaltową: najpierw czerwonym szlakiem wzdłuż Dunajca, a potem niebieskim szlakiem, mijając słowackie schronisko Chata Pieniny, do wsi Lesnica. A więc tą samą trasą, którą wracałem z fenomenalnej wycieczki 2 października ubiegłego roku. Szybko opuściłem Szczawnicę, a gdy mijałem odbicie do schroniska Orlica, rozbawiło mnie że znaki drogowe wskazywały czas przejścia z niebywałą precyzją: do schroniska równo 57 sekund przejścia ;)


Mimo deszczu kilku śmiałków przeprawiało się przez rzekę do początku niebieskiego szlaku na Sokolicę:


Nieco ponad pół godziny po wyruszeniu z Szczawnicy dotarłem do Chaty Pieniny, otoczonej licznymi tradycyjnymi rzeźbami.




To zresztą nie jedyne tradycyjne akcenty tego dnia - kolejne ukazały się w Lesnicy.


Moja dalsza wędrówka prowadziła niebieskim szlakiem do przełęczy Cerla, Czerwonego Klasztoru i Sromowiec Niżnych. Szlak był okropnie zabłocony po opadach... ale trudności rekompensowały naprawdę malownicze widoki na okoliczne góry.




Najpiękniejszym punktem widokowym na tej trasie była bez wątpienia przełęcz Cerla.




Gdy zszedłem do Czerwonego Klasztoru, dogonił mnie polski turysta, który minął mnie w Lesnicy, i zagadał do mnie. Zastanawiałem się właśnie, jak to się stało, że w Lesnicy wyprzedził mnie, a teraz mnie dogania, ale zagadka szybko się wyjaśniła: podczas gdy ja szedłem niebieskim szlakiem, on poszedł dłuższą trasą, zielonym szlakiem i następnie czerwonym przez górę Plasna, najwyższy szczyt leżący całkowicie po stronie słowackiej w Małych Pieninach. Okazało się, że na dalszym odcinku nasze trasy pokrywają się, więc poszliśmy dalej razem. Mój współtowarzysz wędrówki, Amadeusz, był bardzo miłym rozmówcą, a przy tym miał za sobą zaliczoną niesamowitą ilość szlaków w polskich górach. Bardzo ciekawie było wymienić się z nimi wrażeniami z różnych tras oraz dowiedzieć się od niego o takich, na których jeszcze nie byłem. 

Mimo interesującej rozmowy, nie zaniedbywałem dokumentacji fotograficznej trasy. Przekraczając most nad Dunajcem pomiędzy Czerwonym Klasztorem i Sromowcami Niżnymi, oraz idąc dalej w stronę schroniska, cały czas przed nami wyróżniała się panorama Trzech Koron.



Schronisko Trzy Korony odwiedzałem już drugi raz w ciągu doby. Razem z Amadeuszem zjadłem tam przepyszną kwaśnicę "po sromowsku". Potem poszliśmy dalej razem żółtym szlakiem na Przełęcz Szopka. Przedtem chciałem pójść zielonym szlakiem na Trzy Korony, ale w obliczu wciąż niepewnej pogody nie miało to sensu, poza tym nie chciałem ryzykować tym, że nie zdążę na spływ. Więc po raz drugi tego weekendu przeszedłem żółtym szlakiem przez Wąwóz Szopczański i po raz drugi mnie ten wąwóz zachwycił.




Na Przełęczy Szopka rozstałem się z sympatycznym Amadeuszem, który szedł do Krościenka, i obrałem kierunek na przystań początkową spływu w Sromowcach-Kątach. Aby tam dotrzeć, musiałem przejść niebieskim szlakiem na Przełęcz Trzy Kopce i następnie czerwonym w dół do rzeki. Pogoda zaczęła się szybko poprawiać, co wróżyło bardzo dobrze przed moim spływem, i przejście niebieskim szlakiem było prawdziwą przyjemnością. Z leśnych polan na szlaku roztaczały się piękne widoki na Gorce.



Ostatnia polanka na niebieskim szlaku przed Przełęczą Trzy Kopce:


Trasę zejściową czerwonym szlakiem już znałem z mojej przepięknej wycieczki z 24 września ubiegłego roku. Schodziłem dość szybko, bo spieszyło mi się na spływ, ale nie mogłem zignorować pięknych widoków po wyjściu z lasu, nieco powyżej Dunajca.



O 14:45 dotarłem do przystani flisackiej, akurat na 15 minut przed godziną na którą miałem zarezerwowane miejsce na spływie. 


Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie rezerwowałem bilet z wyprzedzeniem, bo turystów było niewielu i o żadnych kolejkach nie było mowy. Co więcej, flisakom zupełnie się nie spieszyło (co widać na poniższym zdjęciu) i ostatecznie dopiero około 15:20 wyruszyliśmy w rejs.


Nasza tratwa przed wypłynięciem, z Macelową Górą w tle:


Spływ Dunajcem był wspaniałą przygodą. Było nas 10 osób na tratwie, a towarzyszyło nam dwóch flisaków, jeden z przodu i drugi z tyłu. Ci dwaj panowie bardzo uprzyjemnili nam spływ, opowiadając nam różne ciekawostki historyczne i geograficzne o mijanych przez nas punktach oraz niekiedy racząc nas dowcipami, ale również dając nam czas żeby w spokoju nacieszyć się przepięknymi widokami. Oczywiście najbardziej spektakularny był tzw. przełom Dunajca pomiędzy Sromowcami Niżnymi i Szczawnicą. Poniżej krótka dokumentacja fotograficzna naszej trasy.





Choć spływ trwał ponad 2 godziny, czas minął szybciutko. A pogoda przez całą drogę okazała się łaskawa - prognoza naprawdę zaliczyła wtopę na całej linii, bo po południu miało najmocniej padać, a było dokładnie na odwrót ;) I tak oto dopłynęliśmy do Szczawnicy, skąd ja musiałem wrócić busem do Rabki przez Mszanę Dolną, a panowie flisacy odpłynęli do przystani roboczej pod Krościenkiem, gdzie oczekiwało ich niełatwe zadanie rozmontowania tratwy i przewiezienia jej z powrotem do Sromowiec, aby następnego dnia zabrać kolejnych turystów na spływ tą prześliczną rzeką przez serce Pienin...