poniedziałek, 31 marca 2014

30.03 Pasmo Czantorii

Trasa: Navsi – Jablunkov – Radvanov – Stożek Wielki – Stożek Mały – Cieślar – Soszów Wielki – Soszów Mały – Przełęcz Beskidek – Czantoria Wielka – Czantoria Mała – Ustroń

Po krótkiej trasie w sobotę, w niedzielę zaszalałem :) Udało mi się przejść Pasmo Czantorii od Wielkiego Stożka po Małą Czantorię, a także przejść się trochę po górach po stronie czeskiej. Było pięknie, szkoda tylko że podczas wycieczki zacząłem się czuć coraz gorzej i wróciłem do domu chory. Przynajmniej mogę się pochwalić że pokonałem taką trasę mimo złego samopoczucia.

Razem ze mną na tą wyprawę wybrał się mój uczeń, Olek, który towarzyszył mi już raz w górach (9 lutego, na wycieczce na Klimczok). Chcieliśmy rozpocząć trasę w Czechach, więc pojechaliśmy z Bielska-Białej szybkim i wygodnym autobusem do Cieszyna, a potem przekroczyliśmy pieszo granicę by w Czeskim Cieszynie złapać pociąg. Podczas przejścia przez Cieszyn minęliśmy tamtejszy rynek i ratusz:


Mieliśmy też chwilkę czasu aby wstąpić do pięknego parku na Wzgórzu Zamkowym. Niestety o tej porze (8:30 rano) wieża widokowa na wzgórzu była jeszcze zamknięta.


Po przekroczeniu mostu na Olzie znaleźliśmy się w Czeskim Cieszynie, gdzie co chwila mijaliśmy sklepy reklamujące tani alkohol. Czeski Cieszyn moim zdaniem prezentuje się gorzej od polskiego, aczkolwiek ratusz w tym mieście jest całkiem ładny.


Na dworcu w Czeskim Cieszynie wsiedliśmy do pięknego, dwupiętrowego pociągu który aż lśnił nowością. Taki zwykły pociąg osobowy, a jaki ładny... Chyba nigdzie indziej jak w Cieszynie nie widać tak bardzo kontrastu pomiędzy kolejami polskimi a czeskimi. W Czeskim Cieszynie dworzec w dobrym stanie, nowoczesne pociągi odjeżdżające co kilka minut, a po stronie polskiej dworzec w opłakanym stanie i obdrapane, rozklekotane pociągi odjeżdżające zaledwie cztery razy dziennie...

Wspomnianym pociągiem dojechaliśmy do stacji kolejowej Navsi na obrzeżach miasta Jablunkov. Aby dotrzeć do szlaku na Stożek Wielki, musieliśmy przejść mniej więcej kilometr drogą przez Jablunkov. W Czechach wiosna była jeszcze bardziej rozwinięta niż w Polsce:


Szlak na Stożek Wielki początkowo prowadzi drogą do dzielnicy Radvanov. Na mojej mapie szlak ten był oznaczony jako żółty, tymczasem okazał się być niebieskim. Również okazało się że trasa ma nieco inny przebieg niż na mojej mapie. Po opuszczeniu Radvanova przez jakiś kilometr szlak prowadził wąską ścieżką przez gęsty las, lecz potem odbił na szeroką leśną drogę – gdy tymczasem mapa pokazywała że ma dalej prowadzić mniejszą ścieżką przez górę Groniĉek. Droga, na którą nakierowały nas szlakowskazy, okrążała Groniĉek nieco dłuższą trasą i była, prawdę powiedziawszy, dość nudnawa. Widoków żadnych. Przynajmniej dzięki takiej a nie innej trasie podejście było łagodniejsze. Dopiero na ostatnim odcinku przed granicą z Polską szlak zboczył z drogi i wspiął się do góry nieco ostrzej. Wkrótce znaleźliśmy się na polsko-czeskim szlaku granicznym, podążając którym był tylko rzut beretem do schroniska na Stożku Wielkim (978 m n.p.m).

Niestety okazało się że po raz kolejny widoczność jest słaba... Przynajmniej było z tym trochę lepiej niż poprzedniego dnia na Rachowcu. Koło schroniska jest piękna panorama na wschód, ale przy takiej widoczności zdjęcia z nią nie wypaliły. Po pożywieniu się w schronisku zeszliśmy na Stożek Mały (848 m n.p.m). Czekało nas potem łagodne podejście na Cieślar (918 m n.p.m).


Podczas podejścia na Cieślar mogliśmy podziwiać widoki do tyłu na Stożek Wielki:


Kolejny etap naszej wędrówki przywiódł nas do schroniska pod Soszowem. Nie weszliśmy do środka więc nie jesteśmy w stanie ocenić czy rzeczywiście jest tak kultowe jak się reklamuje ;)


Kolejny odcinek szlaku, przez Soszów Mały i Przełęcz Beskidek, prowadzi przez las i jest niespecjalnie widokowy, lecz bardzo łagodny. Kilkanaście minut wędrówki za Przełęczą Beskidek dochodzi do rozwidlenia leśnych dróg, na którym szlak skręca mniejszą drogą w lewo. My jednak poszliśmy większą drogą na wprost, i polecam idącym tą trasą aby uczynili tak samo. Ta droga bezszlakowa i tak po mniej więcej kilometrze łączy się ponownie z szlakiem granicznym, a oferuje znacznie ciekawszą trasę, przez rozległą polanę z której są piękne widoki na Wisłę i okolice. Niestety przy słabej widoczności nie dało się do końca uchwycić uroku tego miejsca.


Na końcu polany doszliśmy ponownie do szlaku. Z tego miejsca też były ładne widoki na Wisłę.


Potem szlak zagłębił się ponownie w lesie i rozpoczął najstromsze podejście tej trasy (co nie znaczy wcale że było jakieś szalenie trudne; bardziej świadczy o względnej łatwości poprzednich podejść) – na Czantorię Wielką (995 m n.p.m). Po niecałych dwudziestu minutach wspinaczki spomiędzy drzew wyłoniła się wieża widokowa na szczycie tej góry.


Na szczycie Czantorii Wielkiej jest ładna polana, lecz widoków z niej nie ma – aby tych uświadczyć trzeba się wspiąć na wieżę. Tak też zrobiliśmy. Niestety zła widoczność znów sprawiła że zdjęcia nam nie wyszły – jedyne na którym cokolwiek widać w dalszej odległości to poniższa panorama na północ, na Ustroń. Można na nim dostrzec charakterystyczne hotele pod Równicą w kształcie piramid.


Ze zdjęciami na wieży nam się nie poszczęściło, natomiast mieliśmy szczęście że w ogóle na tą wieżę mogliśmy wejść – kupiliśmy bilety dosłownie na chwilę przed tym jak mieli ją zamknąć o 17:00. O tej samej porze kilka budek sprzedających jedzenie zakończyło swoją działalność, co było dla nas ulgą gdyż jedna z nich używała generatora prądu który hałasował okropnie. Jak tylko go wyłączono to od razu atmosfera się poprawiła, nastał błogi spokój. Chętnie byśmy tam dłużej odpoczęli, lecz nieuchronnie zbliżał się koniec dnia a mieliśmy jeszcze jeden cel przed nami: Czantorię Małą. Udaliśmy się w jej kierunku szlakiem czarnym, bardzo przyjemnym, niemalże równym, nadal wiodącym granicą polsko-czeską. Po niecałych dziesięciu minutach dotarliśmy do czeskiego schroniska pod Czantorią. Budynek jest aż do przesady obklejony napisami informującymi o zakazie wnoszenia tam własnego jedzenia i picia. Dwa z co najmniej dwudziestu takich napisów załapało się do poniższego zdjęcia czeskiego „cudu techniki” zaparkowanego obok schroniska.


Poszliśmy dalej, lasem tak gęstym że zdawało się jakby świat naraz stracił swoje kolory...


W przerwie pomiędzy drzewami ukazała się nam kolejna panorama Równicy i ustrońskich „piramid”:


Następny odcinek trasy okazał się szczególnie urokliwy. Wyszliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, z której były piękne widoki m.in. na Ustroń, a także na nasz kolejny szczyt do zdobycia – Czantorię Małą.


Minęliśmy wyciąg narciarski Poniwiec i zaczęliśmy podejście łagodnymi stokami Czantorii Małej. Im wyżej szliśmy, tym lepszy był widok do tyłu na Czantorię Wielką. Otaczający nas las sprawiał wrażenie niemalże jesienne, z ogołoconymi drzewami i mnóstwem brązowych liści na ziemi, co widać trochę na tym zdjęciu:


Panorama Czantorii Wielkiej tuż przed wejściem na szczyt Czantorii Małej:


Odcinek z Czantorii Wielkiej na Małą był chyba największym pozytywnym zaskoczeniem tej wycieczki – nie myślałem że będzie aż tak widokowy. Bardzo go polecam :) Fajny był również ostatni odcinek naszej trasy, żółtym szlakiem z Czantorii Małej do centrum Ustronia. Wprawdzie nie było na nim widoków, ale podążał przez bardzo gęsty, wysoki i „klimatyczny” las, wąską ścieżką, dość ostro w dół, skrajem bardzo stromego urwiska. Trzeba więc na tym odcinku uważać – ale przynajmniej nie jest nudno ;) Po wyjściu z lasu czekało nas jeszcze trochę ponad pół godziny wędrówki przez pola, po płaskim terenie, do Ustronia. Za nami mieliśmy widoki na Czantorię Wielką i Małą, a także od północnego zachodu na wzgórze o bardzo oryginalnej nazwie – Górka (559 m n.p.m) :) . Tu na pożegnanie zdjęcie zachodu słońca za Górką.


Z Ustronia do Bielska-Białej wróciliśmy bardzo szybkim i wygodnym autobusem jadącym trasą Wisła–Lublin. Jak wcześniej napisałem przez całą wycieczkę czułem się nie najlepiej, a w trakcie podróży powrotnej pogorszyło mi się jeszcze bardziej, wysiadłem w Bielsku-Białej z rozpaloną twarzą i jednocześnie trzęsąc się z zimna. Nie miałem siły napisać relacji na blogu, po prostu od razu położyłem się do łóżka. Na szczęście sen zrobił swoje i dziś obudziłem się w znacznie lepszym stanie. Na wszelki wypadek w tym tygodniu na żadne poranne wypady w góry przed pracą się nie wybiorę, ale sądzę że w nadchodzący weekend będę znów mógł spędzać czas w Beskidach :)

sobota, 29 marca 2014

29.03 Rachowiec

Trasa: Sól – Podrachowiec – Rachowiec – Zwardoń

Dzisiejsza wycieczka znów należała do bardziej „lajtowych”. Ale żeby nie było że jestem leniwy, chciałem zaoszczędzić siły na grę w kosza po południu ;) Zresztą tak się złożyło że idąc z Soli do Zwardonia trasa jest dośc łatwa, natomiast idąc w przeciwną stronę trzeba pokonać dwa bardzo wymagające podejścia. Więc jeśli ktoś chce się namęczyć to polecam zrobić tą wycieczkę w odwrotnym kierunku niż ja dzisiaj ;)

Szlak czerwony z Soli przez Rachowiec do Zwardonia rozpoczyna się na dworcu kolejowym w Soli, lecz potem dośc długo biegnie drogą asfaltową przez zabudowania wsi. Aby uniknąć tego „nudnego” odcinka, złapałem busa z Żywca który zawiózł mnie aż do miejsca gdzie szlak odłącza się od asfaltówki (przystanek Sól Waliczki). Wycieczka rozpoczęła się niezbyt przyjemnie. Już z pierwszego miniętego domu wybiegł na mnie pies, ujadając wściekle, i mimo nawoływań jego właściciela podążał za mną. Gdy w końcu się odczepił, zaraz nadbiegł pies z innego gospodarstwa... i taka sytuacja powtórzyła się cztery(!) razy. Zwłaszcza niejaki Puszek (tak wołała na niego jego właścicielka, bez reakcji z jego strony) okazał się wyjątkowo nieprzyjazny. Turyści podążający tą trasą, uważajcie na Puszka!!!

W końcu zostawiłem za sobą zabudowania i te nieszczęsne psy. W końcu mogłem zacząć zwracać uwagę na widoki. A więc po drugiej stronie Soli widziałem Oźną (952 m n.p.m).


Nawet ptaki się załapały do tego zdjęcia ;)


A tu widok na północ, w kierunku w którym zmierzałem:


Szybko zorientowałem się, że w dniu dzisiejszym widoczność była tragiczna. Nawet pobliskie góry były tak rozmazane że ciężko je było zobaczyć. Bardzo żałuję, bo przy lepszej widoczności z tej trasy mogłyby być naprawdę fajne widoki. Idąc dość łatwym podejściem przez las na Rachowiec, raz na jakiś czas wychodziłem na polany z których widać było niewyraźne zarysy jakichś gór na południe. Na pewno musiała do nich należeć Wielka Racza. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć... Jedyny wyraźny widok był na Rachowiec, do którego zbliżałem się coraz bardziej.


Na szczycie Rachowca jest fajna polana na której się trochę poopalałem. A poniższe zdjęcie panoramy z tej polany na południe pokazuje jaki bardzo do kitu była dzisiejsza widoczność...


Z drugiej strony szczytu jest rozległa panorama na północ, m.in. na Ochodzitą i Baranią Górę. Chociaż dzisiaj były ledwo widoczne...


Kolejny etap wędrówki czerwonym szlakiem wymagał zejścia ze szczytu wzdłuż wyciągu narciarskiego. Zejście jest bardzo strome i ten odcinek musi wymagać sporego wysiłku idąc w przeciwną stronę. Na szczęście jest krótki. Następnie szlak skręca na zachód i otwiera się panorama na Sołowy Wierch oraz na Beskid Kysucki na Słowacji.


Widok do tyłu na pokonane przed chwilą zejście z Rachowca:


A tu ten sam widok, nieco bardziej „wiosennie”:


Zaraz potem musiałem zejść po kolejnej stromiźnie, po której dotarłem do osady o tej samej nazwie co szczyt – Rachowiec. Tam szlak dołączył do niewielkiej asfaltowej drogi, prowadzącej do Zwardonia. Nawet przy dzisiejszych fatalnych warunkach, fajnie prezentowały się stąd widoki na słowacki Beskid Kysucki.


Po niecałych 10 minutach wędrówki asfaltówką dotarłem do skrzyżowania szlaków. W tym miejscu czerwony odbija z drogi na prawo, a dalej drogą na wprost można pójść czarnym szlakiem łącznikowym, który jest skrótem do szlaku na Wielką Raczę. Jeśli chcecie pójść czerwonym do Zwardonia, trzeba bardzo uważać aby nie przegapić tego miejsca, gdyż ścieżka jaką ten szlak odbija z drogi jest bardzo niewielka i ciężka do zauważenia.

Przez kolejne 10 minut zszedłem tą właśnie ścieżką przez las. Podejście nią też może wycisnąć trochę potów, ale nie aż tak jak podejście na Rachowiec – schodzenie nią natomiast było bardzo przyjemne. Wyszedłem z lasu tuż przy dworcu w Zwardoniu – jakieś 40 minut wcześniej niż zakładał oszacowany czas przejścia tej trasy na mojej mapie. Faktycznie czułem trochę zawodu – ta wycieczka była wręcz za krótka, żal mi było też utraconych widoków. Sama trasa jest jednak bardzo fajna i bardzo ją polecam – w wersji „lajtowej” od Soli do Zwardonia, w nieco trudniejszej wersji w przeciwnym kierunku. Nie wiem czemu tak mało informacji o niej w internecie... Może chociaż mój opis tej trasy zachęci kogoś do wybrania się w te strony ;)

poniedziałek, 24 marca 2014

22.03 Gibasów Wierch

Trasa: Okrajnik – Łysina – Ścieszków Groń – Przełęcz Płonna – Kucówki – Gibasowe Siodło – Gibasów Wierch – Przełęcz Kocońska

Zielony szlak na Gibasów Wierch był jedną z nielicznych tras w Beskidzie Małym którą jeszcze nie przeszedłem – aż do minionej soboty. Po tej wycieczce mogę powiedzieć z stuprocentowym przekonaniem że to jedna z najlepszych tras w Beskidzie Małym :) Chyba tylko czerwony szlak z Mikuszowic na Magurkę Wilkowicką może ją przebić.

Miałem nadzieję zebrać na tą wyprawę większą ekipę, lecz ostatecznie tylko Ilona mogła ze mną pojechać. Wyjechaliśmy z Bielska-Białej przed 11 rano w wysokiej temperaturze i „wybuchającej” wiośnie. Niektóre drzewa były już całe okryte pąkami, jak chociażby to pod ratuszem.
 

Z przesiadką w Żywcu dojechaliśmy busem do miejscowości Okrajnik, znajdującej się u podnóża Beskidu Małego na drodze z Żywca do Suchej Beskidzkiej. Stamtąd ruszyliśmy w góry drogą asfaltową. Prowadziła cały czas przez las, więc widoków nie było, lecz trasa i tak mi się podobała gdyż wiodła przez las sosnowy. Mało jest takich lasów na Podbeskidziu, lecz na Pomorzu gdzie się wychowałem jest ich pełno, więc zapach tego lasu od razu przypomniał mi rodzinne strony :) Leśna droga prowadziła docelowo do miejscowości o jakże uroczej nazwie:


Gdy wyszliśmy z lasu do Łysiny, zaczęły się ukazywać pierwsze widoki, trochę niestety zasłaniane przez domy. Podeszliśmy jeszcze kawałek przez wieś pod górę Ścieszków Groń (775 m n.p.m). Tam nie było zabudowań i mogliśmy bez przeszkód podziwiać wspaniałą panoramę. Przed nami Pasmo Pewelskie, a za nim Babia Góra (po lewej) i Pilsko (po prawej).



Widoczność nie była aż tak świetna jak poprzedniego dnia na Magurze, ale i tak zupełnie przyzwoita. Poszliśmy dalej drogą asfaltową pod Ścieszkowym Groniem, podziwiając cały czas wspomnianą wyżej panoramę.



"Królowa Beskidów":


Na wschodnich obrzeżach Łysiny dołączyliśmy do zielonego szlaku, biegnącego z Kocierza na Łamaną Skałę. Przez następne kilka godzin nasza trasa wiodła tym właśnie szlakiem. Jest bardzo malowniczy, biegnąc przez las i raz na jakiś czas wychodząc na polany z których roztaczają się widoki albo na Beskid Żywiecki i Babią Górę, albo na północ na Beskid Mały. Podobno przy tym szlaku jest kilka jaskiń, my jednak żadnych nie zauważyliśmy. Zresztą spotkaliśmy na szlaku dwie panie które wybrały się na ten szlak specjalnie w celu odwiedzenia jaskiń i również nie mogły ich znaleźć...

Najbardziej widokowy odcinek szlaku przebiega przez przełęcz Gibasowe Siodło pomiędzy Małym Gibasowym Groniem a Gibasowym Wierchem. Przed przełęczą odsłania się przed nami widok do przodu na Gibasów Wierch:


Po lewej stronie natomiast mieliśmy Potrójną:



Zrobiliśmy sobie postój na przełęczy, gdzie z rozległej łąki można podziwiać Babią Górę. Jak przyjemnie było się tam chwilę poopalać, mając przed sobą taki widok :)



Zaraz po tym jak ruszyliśmy dalej minęliśmy poniższą tabliczkę w piśmie... hebrajskim? Niesamowicie mnie ciekawi co ten napis robi w tym ustronnym miejscu i co oznacza?


Widok do tyłu na malowniczą przełęcz Gibasowe Siodło.


A tu znów Potrójna:


Dotychczasowa trasa była wyjątkowo łatwa, praktycznie bez znaczniejszych podejść. Dopiero wchodząc na Gibasów Wierch musieliśmy się odrobinę pomęczyć. Ale warto było! Na szczycie Gibasowego Wierchu wycięto dużą część lasu, obecnie rosną tam młode drzewa, lecz są jeszcze za niskie aby zasłaniać widoki. A tych jest tam sporo. Z panoram na Potrójną, jakie oferuje ta trasa, to właśnie ta jest najbardziej rozległa.


Również jest widok na Łamaną Skałę.


Za Gibasowym Wierchem jest skrzyżowanie szlaków, na którym można albo pójść dalej zielonym na Łamaną Skałę, albo niebieskim w dół do Przełęczy Kocońskiej. My wybraliśmy wariant zejścia, które okazało się niezbyt trudne. Trochę na tym odcinku brakowało widoków – jedynie z Polany Przysnopek był odległy widok na Babią Górę. Za to minęliśmy kilka ładnych kapliczek, z których poniższa była szczególnie bogato wystrojona:


Przyszliśmy do Przełęczy Kocońskiej w sam raz na busa do Bielska-Białej. Wycieczka była przednia, jedyne co mogę jej zarzucić to jest to że... za mało się namęczyliśmy ;) Ale trzeba przyznać że łagodność tej trasy jest jej sporą zaletą, gdyż dzięki temu jest łatwo dostępna dla każdego, również dla tych z gorszą kondycją. Gorąco zachęcam czytelników do odbycia takiej wycieczki Okrajnik – Łysina – Gibasów Wierch – Przełęcz Kocońska. Naprawdę warto odwiedzić ten mało znany, a naprawdę piekny kawałek Beskidu Małego.

21.03 Magura i Klimczok

Trasa: Bystra - Lanckorona - Magura - Siodło Pod Klimczokiem - Klimczok - Szyndzielnia

Już od jakiegoś czasu planowałem uczcić pierwszy dzień astronomicznej wiosny wycieczką w góry. Problemy zdrowotne sprawiły, że jeszcze poprzedniego dnia miałem wątpliwości czy wyprawa dojdzie do skutku, jednak 21 marca obudziłem się z dużo lepszym samopoczuciem i natychmiast postanowiłem wyjść w góry. Aby jednak się nie przeforsować, wybrałem dość krótką trasę: czerwonym szlakiem z Bystrej przez grzbiet Magury na Klimczok, a stamtąd na Szyndzielnię i z powrotem do Bielska-Białej kolejką linową. Trasa krótka, lecz za to jak spektakularna!

Była to już któraś z kolei wycieczka, na start której dojechałem autobusem miejskim linii 57. Z przystanku, znajdującego się poza szlakiem, udałem się na ulicę Klimczoka i przeszedłem południowym brzegiem potoku do punktu, w którym ulicę przecinają połączone szlaki: czerwony i czarny. Nimi właśnie udałem się w góry. Wychodząc z Bystrej, miałem za sobą widok na Kozią Górę po drugiej stronie doliny:


Dalej szlak prowadzi przez las, momentami dość mozolnie do góry. Po około 20 minutach doszedłem do dużego skrzyżowania szlaków, na którym moją trasę przeciął szlak niebieski a czarny szlak odłączył się od czerwonego. Poszedłem dalej czerwonym, cały czas do góry. Natrafiłem na drewnianą kapliczkę, przed którą stoi niewielki, oryginalny ołtarz:


Nieco wyżej szlak wychodzi z lasu na polanę z kilkoma zabudowaniami. Tam po raz pierwszy odsłonił się przede mną widok na Jezioro Żywieckie – ale to był dopiero wstęp do tego co miało nadejść.


Im wyżej, tym widok staje się lepszy:


Aż wreszcie stanąłem na odsłoniętym grzbiecie górskim, z którego miałem pod sobą jak na dłoni całą Kotlinę Żywiecką i Jezioro Żywieckie, z Babią Górą i Pilskiem w tle. Doskonale widoczne były również Tatry – niestety na zdjęciach ich nie widać.



Z tego miejsca są wspaniałe widoki również w innych kierunkach. Tu Beskid Mały i pasmo Magurki Wilkowickiej:


Tu Szyndzielnia z schroniskiem na szczycie:


A tu Klimczok:


Czerwony szlak prowadzi widokowym grzbietem górskim na południe, a następnie spotyka się z żółtym szlakiem z Mesznej i skręca pod kątem 90 stopni na zachód. Rozpoczyna podejście na grzbiet Magury (1111 m n.p.m). Na tym odcinku odsłania się kolejna piękna panorama: na Skrzyczne.


Trzeba przyznać, że tegoroczny pierwszy dzień wiosny był perfekcyjny. Nie dość że było pogodnie i bardzo, ale to bardzo ciepło (22 stopni w marcu!) to jeszcze widoczność była świetna – pod względem widoczności była to najbardziej udana z moich dotychczasowych wypraw w góry.


Wchodząc na Magurę, wciąż za sobą miałem tą przepiękną, rozległą panoramę z Jeziorem Żywieckim w środku.




Ostatni rzut oka na Beskid Mały:


Pasmo górskie od Skrzycznego po Małe Skrzyczne:


Od szczytu Magury z powodu częściowego zalesienia miałem ograniczone widoki na Kotlinę Żywiecką i na Skrzyczne, natomiast od strony północnej drzew nie było i widziałem pod sobą całą Bielsko-Białą.


Tych pięknych widoków na tej trasie było tak dużo, że gdy doszedłem do schroniska pod Klimczokiem byłem nimi cały upojony, jak gdybym się napił ciut za dużo wina ;) Tu ostatnie zdjęcie z tej wyprawy – z przodu schronisko pod Klimczokiem, a za nim szczyt tej góry.


Dotychczas na szlaku nie spotkałem żywej duszy. Wspiąłem się na szczyt Klimczoka i wciąż nie widziałem nikogo wokół siebie. Jednak na szlaku z Klimczoka na Szyndzielnię napotkałem całe mnóstwo ludzi. Trafiłem nawet na wycieczkę szkolną – pewnie młodzież wybrała się w góry z okazji „dnia wagarowicza”. W okolicach schroniska na Szyndzielni też sporo turystów. Nie zamierzałem się zanudzić na bezwidokowym zejściu z Szyndzielni do Olszówki, wolałem wziąć kolej linową i być szybciej w domu. Ponieważ do najbliższego odjazdu kolejki było jeszcze trochę czasu, wszedłem do schroniska na herbatkę. Dostałem fantastyczną herbatę smakową z cynamonem, jabłkiem i pomarańczą – gorąco polecam!

W drodze na dół koleją linową miałem małą przygodę, gdyż mniej więcej w połowie drogi kolejka nagle zatrzymała się. Słyszałem o wcześniejszych incydentach na Szyndzielni i na Skrzycznem, że kolejki miały awarie i turyści zostali w nich uwięzieni – więc już przez głowę przelatywały mi czarne myśli, i przestraszyłem się że nie zdążę do pracy, którą zaczynałem za dwie godziny... Na szczęście po niecałej minucie kolejka znów ruszyła :) Uff...

Dzięki tej wycieczce 21 marca 2014 zapamiętam jako zdecydowanie najlepszy pierwszy dzień wiosny w moim życiu dotychczas. (Po powrocie wydarzyło się jeszcze kilka innych rzeczy które dodatkowo upiękniły mi ten dzień... ale dość już się rozpisałem w tym wpisie, więc zaprzestanę na tym ;) ). Bardzo, ale to bardzo polecam wycieczkę trasą którą tego dnia przeszedłem – jest rewelacyjna, widokowa i bardzo łatwa. Jedyny cięższy odcinek to podejście z Bystrej na grzbiet Magury, ale jeśli ktoś nie czuje się na siłach żeby tą część przejść to zawsze można tak zaplanować wycieczkę aby wejść którąś z łatwiejszych tras na Klimczok i przejść czerwonym szlakiem do Bystrej od strony właśnie Klimczoka. Albo z Klimczoka przejść się po grzbiecie Magury i wrócić tą samą trasą. Możliwości jest pełno – ale gwarantuję że o ile pogoda dopisze to każdy powinien być z wycieczki tą trasą zadowolony :)