środa, 29 maja 2019

26.05 Pętla na Bendoszkę Wielką

Trasa: Rycerki - Przełęcz Przysłop Potócki - Bendoszka Wielka - Przełęcz Przegibek - Rycerki

Niedzielna wycieczka była wycieczką historyczną: pojechałem na nią z najliczniejszą ekipą, jaką udało mi się kiedykolwiek skompletować podczas moich wycieczek po górach. Było nas 13 osób, a więc poprzedni rekord (11 osób na Babiej Górze 21.06.2014) został nareszcie pobity! A ekipa była nie tylko liczna, ale przede wszystkim przesympatyczna. Każda chwila wędrówki po górach w ich towarzystwie była ogromną przyjemnością!

Kilkoma autami pojechaliśmy do parkingu w Rycerkach, na skrzyżowaniu zielonego szlaku (Sól-Przegibek) z niebieskim do Soblówki. Na początek cofnęliśmy się kawałeczek po asfaltowej drodze, którą tam przyjechaliśmy, aby skręcić na "szlak chatkowy", będący najkrótszym dojściem z cywilizacji do bazy namiotowej na Przełęczy Przysłop Potócki. Dla nas wszystkich był to pierwszy raz na tym odcinku, oznaczonym zielonymi strzałkami, więc zapuszczaliśmy się w nieznane ;)


Trasa okazała się zapuszczona i do tego strasznie zabłocona. A ciekawych widoków jak na lekarstwo. Był to więc szlak godny zapamiętania tylko z jednego powodu: przemiłego towarzystwa :) Trochę nas zmęczyło to podejście i wszyscy byliśmy chętni na odpoczynek, gdy las się rozrzedził i ukazały się nam szałasy bazy namiotowej.




Po przyjemnym postoju, zapuściliśmy się czarnym szlakiem w zielony gąszcz...



Ale niedługo potem wyszliśmy na leśną drogę z taką panoramą, że palce lizać :)


Widzicie maleńki na tym zdjęciu krzyż na Bendoszcze Wielkiej? To nasz cel na ten dzień.


To właśnie w tym punkcie, na tej leśnej drodze, dwukrotnie zabłądziłem podczas poprzednich prób przejścia tej trasy. Za pierwszym razem (06.04.2014) to zabłądzenie było dość spektakularne, za drugim (13 kwietnia tego roku) znacznie mniej poważne, ale w obu przypadkach przyczyną było to samo: bardzo słabe oznakowanie szlaku w tym miejscu. Do trzech razy sztuka - tym razem, przede wszystkim dzięki temu, że w odróżnieniu do poprzednich dwóch przypadków widoczność była bardzo dobra, odnaleźliśmy właściwy przebieg szlaku. Radośnie ruszyliśmy w dalszą drogę :)


A ileż na tym szlaku było zieleni!




Podejście na Bendoszkę Wielką trochę dało popalić. Podczas gdy jeden z moich towarzyszy wykonywał poniższe zdjęcie, ja byłem daleko w tyle z najmłodszymi uczestnikami naszej wycieczki, którym było szczególnie ciężko - ale skończyło się tylko na odrobinie marudzenia, ostatecznie wszyscy daliśmy radę :)


Pamiątkowe zdjęcie zmęczonej ekipy na szczycie...


I trochę panoram:



Kto jest ciekaw historii krzyża na Bendoszce Wielkiej - poniżej garść informacji:



Po krótkim odpoczynku przyszła pora na niedługie, przyjemne i całkiem widokowe zejście do schroniska na Przegibku.




Chociaż wnętrze owego schroniska należy do moich ulubionych w całych Beskidach - wyjątkowo klimatyczne - pogoda była tak piękna, że grzechem by było nie rozlokować się na zewnątrz. Obiad więc zjedliśmy na świeżym powietrzu. I jak za dotknięciem różdżki, ledwo go skończyliśmy gdy niebo nagle zaciągnęło się chmurami. Zaczęliśmy zbierać się do zejścia, lecz akurat w tym momencie na łąkę pod schroniskiem przywędrowało duże stado owiec - ku ogromnej uciesze Wojtka i Wiktorka, naszych dwóch najmłodszych wędrowców. Kategorycznie odmówili zejścia do samochodu, dopóki nie pokręcą się trochę wśród owieczek :)


I nawet ja miałem okazję poudawać bacę ;)


Ponieważ niektórym uczestnikom wycieczki bardziej spieszyło się do Bielska-Białej, podjęliśmy decyzję, że chłopaki z rodzicami zostaną dłużej na Przegibku i jeszcze trochę odpoczną w towarzystwie owiec, a potem zejdą na spokojnie do swojego samochodu, podczas gdy reszta ekipy zejdzie od razu. Odcinek zielonego szlaku Przegibek-Rycerki pokonaliśmy dość żwawo, już nie robiąc zdjęć. Wycieczka była niesamowicie udana, ale jednak już każdemu z nas zaczął się trochę marzyć odpoczynek w domowym zaciszu ;) Nim jednak wsiedliśmy z powrotem do samochodów na parkingu w Rycerkach, na sugestię jednej z moich towarzyszek (która jako specjalistka od refleksoterapii zna się na takich rzeczach) odbyliśmy mały rytuał pod tytułem "moczenie nóg w strumyku" :) Rzeczywiście efekt obmycia stóp po długiej wędrówce był bardzo kojący - polecam odbycie takiego procederu na zakończenie górskiego spaceru, jeśli tylko jest możliwe! 

Pozostał nam już tylko powrót długą drogą przez Rajczę, Milówkę i Węgierską Górkę do Żywca, a na koniec przejazd drogą ekspresową do Bielska-Białej. Myślę, że mogę powiedzieć, iż każdy z nas wrócił do miasta z naładowanymi w pełni akumulatorami na kolejny tydzień. Naprawdę nie mogę wymyśleć lepszego sposobu na spędzenie niedzieli :) 

25.05 Pilsko

Trasa: Korbielów Kamienna - Polana Buczynka - Hala Miziowa - Pilsko - Las Suchowarski - Hala Miziowa - Hala Szczawiny - Kuligowa - Korbielów Kamienna

Stanowczo za mało czasu spędziłem w górach w ostatnim czasie. Wynikało to po części z przyczyn zdrowotnych (weekend 18-19 maja przechorowałem), po części z nadmiaru obowiązków w pracy, i po części z pogody, która w tym maju, trzeba przyznać, była kiepska. Poza wspomnianym weekendem 18-19 maja, kiedy to jak na złość rozpogodziło się akurat na te dni, kiedy byłem niedysponowany. Ale już w sobotę 25 maja nic nie stało na przeszkodzie - ani zdrowie, ani praca, ani pogoda, która nareszcie stała się prawdziwie letnia. Głodny gór, postanowiłem pójść na najwyższą do tej pory trasę w roku 2019: na Pilsko!

Postanowiłem wejść na Halę Miziową zielonym szlakiem z Korbielowa Kamiennej. Dwukrotnie schodziłem nim, ale jakoś tak nieręcznie jest oznakowany - może z tego powodu, że przecina liczne stoki narciarskie - że w obu przypadkach gubiłem szlak podczas tego zejścia. Pomyślałem, że może podchodząc nim będzie łatwiej się tego szlaku trzymać, i rzeczywiście tak było, chociaż i tak musiałem bardzo mieć się na baczności, aby nie zabłądzić. Moją uwagę od pilnowania przebiegu szlaku odwracały malownicze widoki:




Gdy dotarłem na łączony odcinek zielonego i żółtego szlaku przed Halą Miziową… zaczęło się. Serio? Śnieg na tej niewielkiej wysokości?



A jednak - okazało się to wstępem do nieprawdopodobnej jak na koniec maja, śnieżnej beskidzkiej wędrówki. Sama Hala Miziowa nie miała jednak śniegu na sobie wcale. Nic dziwnego, w końcu jest wystawiona w pełni na operowanie słońca, które szybko zimowy śnieg wytopiło. Także i tego sobotniego poranka ostro tam grzało, a widoki jak zawsze dopisywały.


Po krótkim postoju w schronisku, rozpocząłem podejście na Pilsko czarnym szlakiem. Aż ciężko mi uwierzyć, że z wszystkich tras na ten szczyt, z tego odcinka skorzystałem tylko raz wcześniej. I to podczas gęstej mgły - tak więc dopiero teraz mogłem w pełni odkryć walory widokowe tej trasy.



Podczas podejścia czarnym szlakiem spotkała mnie sytuacja, która mnie się zdaje dość niecodzienna: nawiązanie znajomości z przypadkowo spotkaną osobą na beskidzkim szlaku. Miałem wrażenie, że w Tatrach takie rzeczy zdarzają się częściej - i mnie tam też się zdarzyło, że na szlaku zupełnym przypadkiem otrzymałem towarzystwo nawet na kilka godzin. Ale w Beskidach, może z racji tego, że są to niższe i trochę bardziej "cywilizowane" góry, chyba mniej się rozmawia na szlakach. Tymczasem właśnie podczas podejścia na Pilsko dogonił mnie młody mężczyzna, tak na oko 5-10 lat starszy ode mnie, który od razu do mnie zagadał i już po krótkim czasie rozmawialiśmy w najlepsze. Mój nowy towarzysz wędrówki, Darek, okazał się bardzo ciekawym rozmówcą i wyjątkowo otwartym - nim dotarliśmy na szczyt, już wiedziałem całkiem sporo o jego życiu :) Nie zawsze mu się układało, ale góry zawsze były czymś, co dawało mu radość. Jego determinacja jest godna podziwu - mimo, że mieszka daleko, bo aż w Łodzi, ma w sobie tyle pasji, żeby średnio w co drugi weekend jeździć w polskie góry. Tak było i tym razem - aby się dostać na to Pilsko, musiał przedtem przejechać nieporównywalnie dłuższą drogę, niż ja...

Przy takiej rozmowie upłynęła nam droga na szczyt, gdzie zrobiliśmy sobie postój aby zjeść nasze prowianty i kontynuować ciekawą dyskusję. Dzięki uprzejmości Darka mam też pamiątkowe zdjęcie z szczytu.


Podczas całego tego podejścia nie napotkaliśmy śniegu i tym bardziej dziwna zdawała się jego obecność w lesie pod Halą Miziową. Ale czy widzicie to zdjęcie, przedstawiający obszar poniżej szczytu Pilska po stronie słowackiej? No właśnie... tam śniegu było widać aż nadto, i to była zapowiedź tego, co czekało mnie podczas zejścia z Pilska alternatywną trasą.


Nie schodziłem na Słowację, tylko szlakiem granicznym w kierunku Przełęczy Glinne. Podczas mojego jedynego poprzedniego przejścia tym szlakiem (w moje urodziny w 2014) panowało dookoła takie totalne "mleko", że ledwo było widać przebieg szlaku, a cóż dopiero widoki z niego. Chciałem również zaliczyć odcinek czerwonego szlaku z granicy na Halę Miziową, którym jeszcze nigdy nie szedłem. Tak więc moim planem było przejście nieco okrężną trasą na Halę Miziową, podczas gdy Darek musiał wracać bardziej bezpośrednią trasą, ponieważ miał przed sobą jeszcze długą podróż. Rozstaliśmy się więc, ale wymieniliśmy się numerami, więc kto wie czy może znowu spotkamy się w górach?

Ostatnie zdjęcie z granicy w kierunku Rysianki...


I zacząłem schodzić niebieskim szlakiem granicznym, którego widokowość mogłem poznać dopiero teraz. Panorama z niego w kierunku Babiej Góry jest bardzo rozległa:


Ale, jak widać na powyższym zdjęciu, ni stąd ni zowąd na szlaku pojawiło się sporo śniegu, a poniżej, w piętrze kosodrzewiny i lasu, warunki były już całkiem zimowe. Takie coś to ja rozumiem pod koniec maja w Tatrach, ale w Beskidach?! Czy to jest normalne?!


Praktycznie do samego skrzyżowania z czerwonym szlakiem schodziłem po nieprzyjemnym, zmrożonym śniegu. Na szczęściu na czerwonym szlaku - jednocześnie będącym jednym z nielicznych odcinków Głównego Szlaku Beskidzkiego, który miałem jeszcze do zaliczenia na terenie Beskidu Żywieckiego - warunki były dużo lepsze.


Ta wędrówka bardziej obfitowała w grzyby niż niejedna jesienna ;) Pierwszy napotkany grzyb tego dnia:


Powróciwszy na Halę Miziową, nie poszedłem pod same schronisko, tylko zacząłem schodzić drogą dojazdową, po której "zjeżdżałem" pod koniec marca :) Cały czas z fajnymi widokami.



Tą drogą dojazdową mógłbym dojść aż do Korbielowa Kamiennej, tak samo jak podczas mojej urodzinowej wyprawy w 2014. Ale mając jeszcze trochę czasu do dyspozycji, postanowiłem trochę poeksperymentować. Mniej więcej w połowie drogi z Hali Szczawiny do Korbielowa, odbiłem na prawo utwardzoną, będącą w wyjątkowo dobrym stanie drogą, która ewidentnie jest często wykorzystywana podczas prac leśnych. Drogą tą dotarłem do doliny potoku Glinne, a wreszcie do szosy polsko-słowackiej, nieco poniżej granicy.


Kolejny grzybek do kolekcji! :D 


Częściej jednak w górach kolekcjonuję kapliczki niż grzyby - i na tym odcinku również udało mi się dodać kolejny okaz do mojego zbioru fotografii beskidzkich kapliczek.


Dotarłszy do szosy, poszedłem nią kawałek w kierunku granicy, po czym skręciłem na leśną dróżkę, która (jak przypuszczałem) stanowiła dawny szlak czarny, sprowadzający z Przełęczy Glinne do Korbielowa Kamiennej przez Polanę Gawlasie. Liczyłem na ładne panoramy z tej polany. Ale jak się okazało, skręciłem za wcześnie - dawny szlak czarny znajdował się nieco wyżej, a dróżka, którą wybrałem, po prostu poprowadziła mnie równolegle do szosy, odrobinkę powyżej niej. Miałem stamtąd panoramę Pilska, ale to nie było do końca to, czego oczekiwałem. Cóż, przynajmniej ta "omyłkowa" trasa była krótsza i dzięki niej szybciej doszedłem do przystanku autobusowego.


W taki oto sposób zamknąłem pętlę, kończąc wycieczkę w tym samym punkcie, gdzie ją rozpocząłem: Korbielowie Kamiennej. O ile warunki na szlaku były miejscami takie sobie (ten dziwny późnomajowy śnieg), o tyle warunki pogodowe tej soboty były po prostu perfekcyjne: słonecznie, cieplutko, lecz bez nadmiernego gorąca. A w Bielsku-Białej, jak się okazało, wcale tak kolorowo tego dnia nie było - wisiało nad miastem znacznie większe zachmurzenie i gdy wróciłem tam, zastałem żelazną pokrywę chmur na niebie i przelotny deszcz. Zdecydowanie warto było pojechać w Beskid Żywiecki łapać słońce, którego w tegorocznym maju było tak mało.

24.05 Kopany, Wysokie i Borowina

Trasa: Jaworze Centrum - Kopany - Wysokie - Borowina - Jaworze Górne

Chyba jeszcze nigdy nie wyruszałem na górską trasę tak późno, jak w miniony piątek. Wystartowałem z centrum Jaworza dopiero o 19:30! Czy to jest możliwe, aby jeszcze o takiej porze zdążyć wyjść w góry i zejść z nich przed zmrokiem? Owszem! W pobliżu Jaworza znajduje się kilka szczytów mało wybitnych, lecz nadających się akurat w sam raz na szybki wieczorny spacer. Aby je osiągnąć, trzeba przejść się trasami przeważnie poza szlakami PTTK, korzystając z niezbyt oficjalnych ścieżek dydaktycznych.

Na początek wycieczki przeszedłem się po ślicznym parku w Jaworzu, mijając charakterystyczny amfiteatr.



Spod amfiteatru udałem się ulicą Południową. Według mojej mapy, z przedłużenia tej ulicy miała prowadzić pozaszlakowa ścieżka, która biegnąc niemal w linii prostej miała osiągnąć górę Kopany (690 m n.p.m.) na niebieskim szlaku Wapienica-Błatnia. Jak się okazało, ta ścieżka nawet ma swoją nazwę i sam stanowi nieoficjalny szlak. Od czasu do czasu pojawiają się takie oto szlakowskazy kierujące na Kopany, według których szedłem "szlakiem Witolda". Próbowałem później sprawdzić, co to za szlak, ale nie znalazłem o nim w sieci żadnych informacji, poza jednym forum z wpisami sprzed sześciu-siedmiu lat, według których ten szlak jest nielegalny i każda kolejna próba jego wytyczenia będzie się kończyła interwencją policji. Cóż, najwyraźniej policja ma ważniejsze sprawy na głowie ;)


Samo przejście tego "szlaku" momentami przypominało wspinaczkę po wodospadzie. Ścieżka była dość stroma, zwłaszcza na początkowym odcinku, a tymczasem z gór spływały kaskady wody. Wszystko przez to, że od wtorkowego wieczora do piątkowego poranka prawie nieustannie lał deszcz  - na tyle intensywnie, że lokalne rzeki osiągnęły stan alarmowy. Sam piątek był już suchy, a akurat w samą porę na moją wieczorną wycieczkę pięknie się rozpogodziło, jednak po takich ulewach jeszcze sporo trzeba było czasu na spłynięcie wody z gór. Na szczęście mimo takich warunków nie przemokłem za bardzo ani nie poślizgnąłem się, w czym wydatnie pomogły mi kijki. A wieczór był po prostu prześliczny - "podlana" zieleń stała się jeszcze bardziej soczysta i błyszczała w świetle zachodzącego słońca.





"Szlak Witolda" był prawie w całości zalesiony, poza jednym punktem z widokiem na górę Borowina, na którą miałem pójść w następnej kolejności.


Po dojściu na Kopany przeszedłem niebieskim (już oficjalnym) szlakiem na Wysokie (756 m n.p.m.), głównie lasem, lecz także z panoramą na pasmo Szyndzielni.


Z Wysokiego przeszedłem na Borowinę (720 m n.p.m.) ścieżką oznakowaną podobnymi znakami co "szlak Witolda". Według mojej mapy nawet prowadzą tędy ścieżki dydaktyczne o kolorze żółtym i czerwonym, jednak żadnych kolorowych oznakowań na drzewach nie zauważyłem. Raz już tędy szedłem - 31.05.2015 wszedłem z centrum Jaworza na Borowinę tą niby-żółtą ścieżką dydaktyczną. Tym razem chciałem przejść się niby-czerwoną ścieżką, sprowadzającą do Jaworza Górnego. Nie było na niej absolutnie oznakowań, ale jej trasa była dobrze widoczna i ciężko było zabłądzić. Zaczynało robić się ciemno, więc nie robiłem już zdjęć, ale nie było też czego fotografować - jedynie coraz mroczniejszy las. W ostatkach światła przed nocą dotarłem do żółtego szlaku w Jaworzu Górnym, w samą porę na ostatni autobus PKS do Bielska-Białej.

Podsumowując, czy polecałbym wycieczkę tymi mało znanymi trasami? Jak najbardziej, choć trzeba umieć nawigować w terenie pozaszlakowym. I najlepiej przy ładnej pogodzie - np. podczas pięknego wczesnego poranka, czy takiego ślicznego wieczoru jak piątkowy. Pod względem widoków szału na tej trasie nie ma, ale okoliczności przyrody przy takiej właśnie pogodzie - a także samotność wśród tej przyrody, która jest niemal gwarantowana wcześnie rano czy wieczorem - może uczynić nawet wycieczkę na takie niepozorne szczyty wyjątkową.