środa, 29 kwietnia 2015

27.04 Z Mikuszowic do Międzybrodzia przez Magurkę Wilkowicką

Trasa: Mikuszowice Stalownik – Rogacz – Magurka Wilkowicka – Las Sokołowski – Międzybrodzie Ponikiew

Poniżej krótka relacja z krótkiej, lecz bardzo przyjemnej wycieczki w góry. Postanowiłem dopełnić kilkudniowy „maraton” po górach także poniedziałkowym wypadem. Po niedzielnej wyprawie solidnie się wyspałem, następnego dnia obudziłem się rześki i wypoczęty, i zadecydowałem że przed pracą jeszcze raz wyskoczę sobie w pobliskie góry.

Po raz kolejny za główny punkt programu obrałem Magurkę Wilkowicką. I kolejny raz wszedłem tam czerwonym szlakiem prowadzącym z Stalownika w Mikuszowicach. Jak zawsze na tym szlaku kiedy jest pogoda, widoki były cudne. Poniższe pejzaże pewnie dobrze znacie z wielu poprzednich relacji z wędrówek tym szlakiem, lecz zamieszczam je jeszcze raz.





Na szczycie Magurki Wilkowickiej, przy schronisku, panowała całkowita cisza i spokój. Fajnie było mieć to miejsce dla siebie, tym bardziej ponieważ normalnie jestem przyzwyczajony do przebywania tam w towarzystwie wielu innych turystów. Sfotografowałem zabawne rzeźby obok schroniska:


Potem skręciłem na północ, na połączenie szlaku czerwonego i żółtego, z którego tradycyjnie rozpościerała się piękna panorama w stronę Międzybrodzia:


Od dużego skrzyżowania szlaków jakieś 10 minut wędrówki od szczytu Magurki Wilkowickiej rozpocząłem „przecieranie” nowej trasy. Udałem się trasą nartostrady, którą nie prowadzi żaden oznakowany szlak, jednak zgubić się na niej trudno gdyż droga jest bardzo szeroka i wygodna. Podąża w kierunku wschodnim, a następnie północnym, okrążając od wschodu Sokołówkę i docelowo docierając na Przegibek. Przeszedłem mniej więcej połowę tej trasy, po czym na wschodnich stokach Sokołówki odbiłem mniejszą ścieżką, która – jak liczyłem – doprowadzi mnie do szosy z Bielska-Białej do Międzybrodzia w Ponikwi. Później trochę pożałowałem tej decyzji, gdyż zejście okazało się koszmarnie strome. Wciąż ostro w dół i w dół, a końca nie było widać.


Odetchnąłem z ulgą, gdy nareszcie to męczące zejście się skończyło i znalazłem się w dolinie Ponikiewki. Potem musiałem już tylko przekroczyć potok by stanąć na szosie, kawałek poniżej krańcowego przystanku PKS Międzybrodzie Ponikiew IV. Jeszcza kilka minut w górę wzdłuż drogi i byłem na przystanku, gdzie już czekali pasażerowie. I tak oto w ciągu niecałych trzech godzin od wyruszenia z domu w Bielsku-Białej znalazłem się tam z powrotem. Uwielbiam takie krótkie, lecz konkretne i wpływające pozytywnie na zarówno kondycję fizyczną, jak i psychikę, poranne wycieczki :)

26.04 Klimczok, Szyndzielnia i Olszówka Dolna

Trasa: Szczyrk – Sanktuarium Na Górce – Siodło Pod Klimczokiem – Klimczok – Szyndzielnia – Przełęcz Dylówki – Olszówka Górna – Olszówka Dolna – Cygański Las

Trasa tej wycieczki może wyglądać na banalną, ale zapewniam że wcale taka nie była. Sam jestem sobie jednak tego winien, ustalając sobie na ten weekend następujący grafik: w sobotę pobudka o 5:30, długa wycieczka na Muńcuł w Beskidzie Żywieckim (opis w poprzednim poście), długa gra w koszykówkę wieczorem, cała noc tańczenia w klubie, a w niedzielę kolejna wycieczka w góry. Oczywiście musiało to się źle skończyć. Dodatkowym czynnikiem źle wpływającym na mnie była tego dnia parna i duszna pogoda, zbierająca się na burzę. Mimo wszystko niedzielna wycieczka w góry była bardzo udana, gdyż wybierałem się na jeden z moich ulubionych szlaków, a przede wszystkim miałem towarzystwo mojej przesympatycznej koleżanki z pracy, Eli. Chyba będąc w stanie takiego zmęczenia nie byłem dla niej najlepszym towarzyszem wędrówki, jednak była dla mnie bardzo wyrozumiała i spędziliśmy popołudnie naprawdę miło.

Pojechaliśmy do Szczyrku autobusem PKS, jadącym docelowo na pętlę Szczyrk Biła. Dzięki temu mogliśmy trochę skrócić trasę, zaczynając ją na ulicy Górskiej. Wijącą się asfaltową drogą udaliśmy się w górę do szczyrkowskiego sanktuarium. Jedynym wartym odnotowania wydarzeniem na tym odcinku było minięcie pijanego faceta, który zaczął na nas bluzgać że zbyt dużo rozmawiamy ;) Doszedłszy pod sanktuarium, postanowiłem pokazać je Eli od środka, gdyż jeszcze tam nie była. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę.


Dalej poszliśmy tradycyjnie niebieskim szlakiem. Oglądając z niego Skrzyczne, zauważyłem że w ciągu ostatnich ciepłych kilku dni ubyło z niego sporo śniegu. Jeszcze w piątek rano z Beskidu Małego widziałem że są na szczycie wciąż znaczne ilości białego puchu, a dziś widoczne były już tylko resztki.



Napotkaliśmy po drodze olbrzymią ropuchę :)


Obowiązkowo musiałem Eli pokazać odcinek zielonego szlaku prowadzący zygzakiem do schroniska pod Klimczokiem, który jest znacznie bardziej widokowy od niebieskiego szlaku biegnącego nieco krótszym wariantem trasy. Szło mi się coraz ciężej, wlokłem nogi za sobą, ale piękne widoki pomagały mi radzić sobie ze zmęczeniem. Ela była nimi zachwycona.



Dochodząc do schroniska pod Klimczokiem przypadkowo spotkaliśmy naszą koleżankę Julie i jej partnera, którzy szli w przeciwnym kierunku. Tyle razy obiecywaliśmy sobie że pójdziemy razem w góry, a w końcu się spotkaliśmy na górskim szlaku :) Po miłej rozmowie poszliśmy dalej w swoje strony. Nie zatrzymaliśmy się w schronisku, gdyż ewidentnie burza wisiała w powietrzu i chcieliśmy zdążyć przed nią. Nic z tego – właśnie wspinaliśmy się stokiem na Klimczok i wykonywałem poniższe zdjęcie z panoramą Beskidu Małego, gdy zagrzmiało. Chwilę później lunął deszcz.


Całe szczęście, że tuż obok na stoku Klimczoka znajduje się charakterystyczna chatka. Razem z kilkoma innymi wędrowcami złapanymi przez ulewę schroniliśmy się w środku. Pełno w niej pocztówek i rozmaitych dekoracji z motywami górskimi, oraz zabawnych napisów jak chociażby poniższy. Trudno się z nim nie zgodzić!


Siedzieliśmy wsłuchując się w szmer deszczu, a już po kilku minutach ten dźwięk zaczął mnie usypiać... No i przespałem kolejne kilkanaście minut. Ela zbudziła mnie gdy deszcz przeszedł, nalegając abyśmy poszli dalej... oj ciężko było wstać ;) Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę: najpierw dalej na szczyt Klimczoka, a następnie żółtym szlakiem na Szyndzielnię. Tymczasowo nie padało, ale słychać było pomruki kręcących się po okolicach burz, a na niebie kłębiły się ciemne chmury.


Doszliśmy na Szyndzielnię, gdzie mimo bardzo niestabilnej pogody było całe mnóstwo turystów. Zupełnie inaczej niż dwa tygodnie temu w niedzielę, gdy na około były pustki. Chyba dlatego że poprzedniego dnia wznowiono ruch na kolejce linowej po trzytygodniowej przerwie technicznej. Trzeba jednak przyznać, że Szyndzielnia stanowi coraz atrakcyjniejszy punkt docelowy wycieczek. Jeszcze rok temu szczyt nie oferował prawie żadnych widoków, jednak stopniowa wycinka drzew odsłania coraz więcej panoram na okoliczne góry. Nawet przy słabej widoczności i zachmurzeniu tego popołudnia, dobrze było widać Jezioro Żywieckie i Babią Górę.


Selfie na Szyndzielni :)


Ewidentnie burze nie powiedziały jeszcze tego dnia ostatniego słowa, więc postanowiliśmy zejść z Szyndzielni jak najszybciej. I rzeczywiście podczas schodzenia czerwonym szlakiem – bardzo tego dnia zatłoczonym – zaczęło ponownie padać i grzmieć. Na całe szczęście okryte już nowymi liśćmi drzewa ochraniały nas w dużej części przed deszczem, a gdy doszliśmy na dół pod Dębowiec już nie padało. Zachęcony poprawą pogody, postanowiłem jeszcze troszeczkę przedłużyć trasę i „zaliczyć” nowy szlak – wprawdzie przebiegający przez teren miejski, ale zawsze kolejny odcinek do kolekcji: przedłużenie czerwonego szlaku z Olszówki Górnej do Cygańskiego Lasu, przebiegającego ulicą Olszówka. Jest to naprawdę ładna część Bielska-Białej, gdyż ulica jest spokojna, pełno przy niej zieleni – wyglądającej szczególnie bujnie po deszczu – a zabudowania przy niej stanowią eleganckie wille. Bardzo mi się podobał ten ostatni odcinek naszej trasy, zakończony na pętli MZK w Cygańskim Lesie – skąd już parę razy wyruszałem na inne szlaki, jak chociażby na Kozią Górę.

Ostatnie zdjęcie z tej relacji niech stanowi ta piękna tęcza, którą sfotografowałem idąc ulicą Olszówka. Taki pozytywny akcent na zakończenie przyjemnej niedzieli spędzonej w górach :)


25.04 Muńcuł i Młada Hora

Trasa: Ujsoły – Polana Szczytkówka – Muńcuł – Kotarz – Przełęcz Kotarz – Przełęcz Młada Hora – Rycerki – Łysica – Sól

Rok temu, 11 stycznia odbyłem wycieczkę w zupełnie nie-zimowych warunkach na Muńcuł w Beskidzie Żywieckim, a następnego dnia w śniegu na pasmo Bukowskiego Gronia w Beskidzie Małym. Tym razem wszystko było na odwrót ;) Pierwszego dnia poszedłem na pasmo Bukowskiego Gronia, a drugiego na Muńcuł; i tym razem na Bukowskim Groniu było wiosennie, a na Muńcule zimowo.

Aura w sobotę ogólnie jednak była iście wiosenna. Wyruszyłem z Ujsół na szlak w towarzystwie kolegi z pracy w bardzo ciepły i bezchmurny poranek. Podczas poprzedniej wycieczki na Muńcuł próbowałem (z nie najlepszym skutkiem) pójść bezszlakową ścieżką na południe od Ujsół. Tym razem poszliśmy tak jak Bozia nakazała, a więc zielonym szlakiem: najpierw kawałek szosą prowadzącą do Doliny Danielki, a następnie dość stromą, lecz bardzo widokową ścieżką do góry. Wspinając się nią, za sobą mieliśmy panoramę doliny w której znajdują się Ujsoły.


A przed nami Muńcuł – szczyt na wysokości 1165 m n.p.m, wejście na którego wymaga niemałego wysiłku ze względu na dużą odległość oraz różnicę wysokości. Wcale nam jednak to nie było straszne ;) Po prawej stronie widać Dolinę Danielki, którą poszedłem w drodze powrotnej po poprzedniej wizycie na Muńcule, i którą mogę też wszystkim beskidzkim wędrowcom polecić ze względu na błogi spokój, jaki w niej panuje.


Szlak na Muńcuł jest bardzo różnorodny: częściowo zalesiony, częściowo przebiegający polanami, z widokami na wszystkie strony, zarówno na doliny...


... jak i na okoliczne szczyty:


Przed Polaną Szczytkówka nasza trasa zbiegła się z tą, którą poszedłem w ubiegłym roku. A sama polana tak jak poprzednio zachwycała widokami i ogólnie sielankową, spokojną atmosferą. Najlepiej z niej widać pogranicze polsko-słowackie – góry dzikie i mało znane.


Od Polany Szczytkówka do Hali na Muńczole szlak może być męczący dla turystów nie będących w formie, gdyż sporo trzeba się nawspinać. Tego dnia niespodziewany czynnik utrudnił nam tą wspinaczkę: śnieg! W zacienionym lesie wciąż leżało go bardzo dużo, był twardy i szło się po nim fatalnie. Tak wyglądał na znacznym odcinku szlak; po czymś takim byliśmy całkowicie zlani potem, gdy wyszliśmy na Halę na Muńczole.


Jeszcze gorzej było na ostatnim podejściu z hali na zalesiony szczyt Muńcuła. Szlak był tylko w niewielkim stopniu przetarty. Dramat!


Nie takich „atrakcji” się spodziewaliśmy wybierając się w końcówce kwietnia w Beskidy. Przynajmniej widoki z okolic Muńcuła rekompensowały trudy. Hala na Muńczole, która jest wystawiona na słońce, miała na sobie znacznie mniej śniegu, a widoki z niej były kapitalne.




Kolejne ładne widoki czekały nas na Kotarzu (1108 m n.p.m), szczycie znajdującym się na szlaku podczas zejścia z Muńcuła.


Szlak przez Muńcuł podoba mi się zwłaszcza dlatego, że jest taki mało popularny i zapomniany przez wielu turystów. Zarówno rok temu, jak i teraz nie spotkałem na nim żywej duszy. Wspaniale było mieć te piękne góry dla siebie. Również po zejściu na Przełęcz Kotarz nikogo nie spotkaliśmy. Namiastki cywilizacji pojawiły się dopiero na końcu Doliny Danielki, gdzie udaliśmy się niebieskim szlakiem z Przełęczy Kotarz. Aby jednak tam się dostać, musieliśmy pokonać niemałą przeszkodę. Szlak przecina potok, który jest naprawdę wartki i przez którego bardzo ciężko jest się przedostać bez moczenia nóg. Trochę było przy tym emocji, ale udało się nam przejść na drugą stronę. Dalej wspięliśmy się na Przełęcz Młada Hora, przy której stoi kilka domostw i gdzie po raz pierwszy podczas tej wycieczki zobaczyliśmy innych ludzi – mieszkańców. Ładnie tam mają, mieszkając pośród natury i z widokami na Muńcuł.


Kolejny etap naszej wędrówki przebiegał odcinkiem niebieskiego szlaku, którym szedłem 6 kwietnia ubiegłego roku. Zeszliśmy nim do doliny, którą przebiega potok Rycerki. Widoki z niego na okolicę (m.in. Banię, Przegibek i Bendoszkę) za rozległe, choć też trochę smutne ze względu na aż nadto widoczną wycinkę drzew.


Od zejścia do doliny rozpoczęło się dla mnie odkrywanie dotychczas nie zaliczonego szlaku: zielonego dnem doliny do Soli. Przebiegając asfaltową drogą, specjalnie atrakcyjny nie jest. Zapamiętam jednak wędrówkę nim z powodu najbliższego w życiu spotkania z wężem. Oczywiście mowy o niebezpieczeństwie nie było. Żmija opalała się w słońcu na samym środku drogi.




To „spotkanie” urozmaiciło nam wędrówkę asfaltem, która inaczej byłaby nieco monotonna. W ten sposób dotarliśmy do szosy w Rycerce Górnej, gdzie czekało nas kolejne „spotkanie”. Mijający nas starszy mężczyzna, o wyglądzie raczej niechlujnym, zagadał do nas i zapytał, skąd idziemy. Gdy powiedzieliśmy, że z Ujsół przez Muńcuł, posypał się z jego ust cały potok przekleństw, które jednak ewidentnie były jego sposobem na wyrażenie podziwu dla długości przebytej przez nas trasy ;) Gość był pod wrażeniem. Następnie przeszedł do sedna sprawy: skoro z nas takie (cytuję) „fajne chłopaki”, to może byśmy mu dali kilka złotych, bo bardzo ich potrzebuje? Tak uczyniliśmy i w miłej atmosferze się z nim pożegnaliśmy. Mimo wszystko sympatyczny staruszek, więc tych kilku złotych dla niego nie żałowaliśmy :)

Ostatni odcinek naszej wycieczki był naprawdę atrakcyjny jak na niewielką wysokość szlaku. Najwyższym punktem na odcinku do Soli jest szczyt o nazwie Łysica (704 m n.p.m); zarówno podejście, jak i zejście do Soli są bardzo łagodne. Widokowo ten odcinek jest jednak znakomity. Kiedy szedłem tą trasą w kwietniu ubiegłego roku duże zachmurzenie nieco psuło widoki, tym razem jednak były nieograniczone. Podczas podejścia na Łysicę rozpościerał się za nami widok, w którym dominował Muńcuł.



Nawet gdy doszliśmy na szczyt Łysicy, Muńcuł nam „nie odpuszczał” i cały czas był świetnie widoczny. Najwyraźniej musiał być motywem przewodnim całej tej wycieczki. Należało mu się to miano, skoro to był punkt kulminacyjny naszej trasy.



Zejście z Łysicy też oferowało ładne panoramy.



W opisie trasy z 6 kwietnia ubiegłego roku, gdy wchodziłem z Soli na Łysicę, wspomniałem o problemach z pokonaniem w bród potoku w Soli. Tym razem natrafiliśmy na oczywiste rozwiązanie: przejść przez potok mostem kolejowym, który znajduje się zaraz obok. Nie było widać ani słychać żadnego pociągu, więc zaryzykowaliśmy i szybko przedostaliśmy się na drugą stronę. Na peron stacji kolejowej w Soli weszliśmy zadowoleni z trasy, lecz bardzo zmęczeni. Jeszcze zanim pociąg nadjechał zdrzemnęliśmy się na peronie, a potem całą drogę powrotną do Bielska-Białej spaliśmy. Rozsądek nakazywał, abym będąc w takim stanie spędził resztę dnia na odpoczynku. Zlekceważyłem go jednak i wkrótce po powrocie do Bielska-Białej poszedłem grać w kosza, a następnie całą noc spędziłem w klubie. A potem następnego dnia znów w góry! Grubo przesadziłem, a efekty tego odczuwałem aż nadto podczas niedzielnej wycieczki w Beskid Śląski, którą opiszę w następnym poście.

24.04 Pasmo Bukowskiego Gronia

Trasa: Wielka Puszcza – Przełęcz Beskid Targanicki – Przełęcz Bukowska – Palenica – Porąbka

W piątek udałem się na pierwszą górską wycieczkę w cyklu tych, których miało w ogóle nie być, a które się odbyły tylko dzięki zbiegom okoliczności, które przedłużyły mój pobyt w Bielsku-Białej – na chwilę obecną wygląda na to że na kolejne półtorej miesiąca, ale teraz czuję że naprawdę już niczego nie mogę być pewien ;) W każdym bądź razie w pierwszy weekend po tym, jak zdecydowałem się pozostać na Podbeskidziu, zapalenie gardła i ogólnie kiepska pogoda powstrzymały mnie przed wyjściem w góry, ale już w kolejny weekend zdrowie mi dopisywało i pogoda również, więc nie widziałem innej opcji jak powędrować trochę po Beskidach. A ponieważ plany na weekend ułożyłem względnie ambitne, uznałem że przyda się „rozgrzewka” w piątek rano przed pracą.

Na trasę tej „rozgrzewki” wybrałem odcinek zielonego szlaku w Beskidzie Małym, prowadzący z okolic Wielkiej Puszczy przez Trzonkę i pasmo Bukowskiego Gronia do Porąbki. Szedłem już odcinkiem Trzonka-Porąbka 12 stycznia ubiegłego roku, lecz w fatalnych warunkach atmosferycznych, w zacinającym śniegu. Miałem wrażenie, że z tego powodu nie mogłem w pełni uświadczyć walorów widokowych tego szlaku, i chciałem zobaczyć go ponownie przy lepszej pogodzie. I rzeczywiście okazało się że pod względem widokowym druga wycieczka miała się do pierwszej jak niebo do ziemi.

Nieco sentymentalnie jechało mi się przestarzałym minibusem MZK Kęty do Wielkiej Puszczy w ten piątkowy poranek, gdyż przypomniało mi się jak moja jedyna poprzednia wizyta w tą odludną miejscowość miała miejsce na początku jednej z moich pierwszych wycieczek po Beskidach, 5 października 2013 roku. To była niezapomniana wycieczka która miała duży wpływ na zapoczątkowanie mojej miłości do tych gór. I teraz, po tak długim czasie i tylu przemierzonych szlakach, wracałem ponownie w to miejsce, tym samym środkiem transportu co wtedy. Wówczas jednak poranek w Wielkiej Puszczy był lodowaty, a tym razem od samego początku słońce mocno przygrzewało. W takich przyjemnych warunkach wspiąłem się asfaltową drogą z Wielkiej Puszczy na Przełęcz Beskid Targanicki, a następnie skręciłem na dotąd nie przemierzony przeze mnie odcinek zielonego szlaku na Trzonkę. Im wyżej się wspinałem tym szlakiem, tym lepszy miałem widok do tyłu na Jawornicę.


Chociaż szlak jest urokliwy, odczucia całkowitego odizolowania od cywilizacji uświadczyć na nim nie można, gdyż od czasu do czasu mija się położone na polanach domostwa. Przy jednym z nich stoi wspaniała „góralska” rzeźba.


Na tym odcinku zielony szlak należy do bardzo łatwych i przyjemnych, nie pokonując zbyt znacznych różnic wysokości i przebiegając na przemian lasem i polanami. Te drugie są tym bardziej widokowe im dalej się idzie. Od Przełęczy Bukowskiej (Trzonki) zaczynają się widoki na południowy zachód, w stronę Kiczery:


Dalej obok Kiczery coraz wyraźniejszy staje się Żar z zbiornikiem wodnym na szczycie (po prawej), a także w tle ośnieżone (wciąż!) Skrzyczne.


Nieco dalej otwierały się kolejne widoki, na pasmo Hrobaczej Łąki i Magurki Wilkowickiej, ponownie z Skrzycznem w tle.


Okazało się wkrótce potem, że widoki z tego zielonego szlaku są jeszcze rozleglejsze. Spojrzawszy do tyłu, byłem zaskoczony gdy ujrzałem masyw Babiej Góry – był naprawdę wyraźny jak na tak znaczną odległość dzielącą mnie od niego.



Panorama Babiej Góry była uwieńczeniem wędrówki widokowym grzbietem Bukowskiego Gronia (właściwie to szlak przebiega trochę poniżej szczytowego punktu tego pasma). Rzeczywiście przy lepszej pogodzie niż rok temu mogłem z tej trasy znacznie więcej zobaczyć i mogę ją gorąco polecić. Następnie nadszedł czas na zejście przez las, dość strome, do Porąbki. Gdy dotarłem na dół i wyszedłem na skraj lasu, zdecydowałem się pójść nieco inaczej niż szlak, który skręca na lewo i przebiega obrzeżami lasu aż do szosy z Wielkiej Puszczy. Tak poszedłem poprzednim razem, tym razem jednak skręciłem w prawo i poszedłem inną ścieżką w stronę ulicy Bukowskiej. Idąc nią mogłem oglądać Hrobaczą Łąkę pośród rozkwitającej na około wiosny.



Moja mapa pokazywała, że ulicą Bukowską poprowadzony jest czarny szlak z Czańca, który następnie prowadzi na przełaj do ulicy Krakowskiej i nią przebiega do centrum Porąbki. Okazało się, że ten szlak istnieje tylko w teorii, a o jego obecności świadczyło jedynie kilka prawie wymazanych oznakowań. Mimo to wielkich kłopotów z dojściem do Porąbki nie miałem – jedyne na co musiałem uważać to aby nie przegapić punktu w którym „szlak” odbija z Bukowskiej na wąską ścieżkę prowadzącą w stronę Krakowskiej. A widoki z całego tego odcinka były naprawdę zacne, mimo tego że szedłem przez tereny „cywilizowane”. Wszystko to za sprawą wyróżniającego się pasma Hrobaczej Łąki oraz Jeziora Czanieckiego poniżej, co dawało atrakcyjny widok na różnorodne elementy krajobrazu.



Poszedłem z centrum Porąbki mostem na drugi brzeg Soły, gdzie znajduje się przystanek PKS. Z niego „na pożegnanie” strzeliłem fotkę wsi, w tle której widać to właśnie pasmo górskie, po którym odbyłem tą wycieczkę. Bardzo malownicze i warte odwiedzenia!