wtorek, 29 listopada 2022

28.11 Dolina Małej Łąki na zimowo

Trasa: Krzeptówki - Dolina Małej Łąki - Gronik

Czy da się zaliczyć spacer po Tatrach a potem jeszcze tego samego dnia dojechać do pracy na 15:45 w Warszawie? Wczorajszy dzień pokazał, że da się :) Oczywiście miałem czas tylko na symboliczny tatrzański spacerek, ale to i tak było coś. Przypomniały mi się czasy mojego zamieszkiwania w Bielsku-Białej, gdy przynajmniej raz w tygodniu poranny górski spacer przed pracą był normą...

Gdy jeszcze przed wschodem słońca szedłem przez Rówień Krupową aby złapać autobus miejski linii nr 11 do Krzeptówek, widziałem że niebo nad Tatrami jest całkowicie czyste. Warunki na ten poranek zapowiadały się zatem obiecująco :)


Z przystanku w Krzeptówkach przeszedłem szosą do wylotu Doliny Małej Łąki i szlakiem turystycznym w głąb doliny. Oczywiście o tej porannej porze nikt nie sprzedawał biletów wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego, a sam szlak był całkowicie pusty. Warunki na szlaku można podsumować dwoma słowami: bajkowa zima.



Dotarłem tylko do rozwidlenia szlaków pod Rapasiową Turnią, gdzie żółty odchodzi w lewo na Kondracką Przełęcz a niebieski w prawo na Przysłop Miętusi. Na więcej nie było czasu. Ale to i tak było cudowne przeżycie :) Pełen radości i energii zszedłem z powrotem do wylotu doliny, skąd skierowałem się dalej na wprost, ulicą Małej Łąki prowadzącą w kierunku Kościeliska. Nie doszedłem jednak do Kościeliska, tylko odbiłem na lewo ulicą Gronik, i skierowałem się nią do przystanku autobusowego o tej samej nazwie. To właśnie przejście ulicą Gronik było "nowym" odcinkiem tej trasy (jak pewnie wiecie, przy każdym wyjściu w góry muszę przejść jakiś odcinek którym nigdy przedtem nie szedłem). I było naprawdę ciekawym odcinkiem, z ładnymi widokami na pasmo Gubałówki w połączeniu z licznymi przykładami uwielbianej przeze mnie regionalnej architektury podhalańskiej.





Na przystanku Gronik, gdzie zakończyłem wycieczkę, widać było walkę pomiędzy jesienią a zimą...


W taki piękny poranek naprawdę żal było kończyć trasę już o 8:30 i wracać busem do Zakopanego, a stamtąd od razu autobusem do Krakowa. Ale ten króciutki spacer tak mnie podbudował! Chyba jeszcze bardziej niż znacznie dłuższa trasa z poprzedniego dnia. Trochę słońca jednak naprawdę robi różnicę w odbiorze wycieczki. To słońce nad Zakopanem wczorajszego ranka było wręcz zbawienne dla mnie, bo byłem go strasznie spragniony po tym jak przez dosłownie calutki poprzedni tydzień słońce w Warszawie nie wyszło ani na chwilę... Podładowałem sobie porządnie baterie słoneczne, bo kto wie kiedy znów to słońce zobaczę - prognozy sugerują że przez najbliższe dwa tygodnie(!) słońce w ogóle nie pokaże się nad Warszawą...

A tymczasem żegnam się z Wami fotką z kultową panoramą Giewontu, wykonaną tuż przed tym jak wsiadłem do autobusu z Zakopanego do Krakowa. Tym zdjęciem żegnam się z Wami nie tylko na koniec tej relacji, ale w ogóle na koniec 2022 roku. Niemalże na pewno nie zawitam już w tym roku w góry...


Dla mnie osobiście, jak chyba dla wielu ludzi, był to bardzo trudny rok - ale pod względem "górskim" naprawdę nie był zły. Gorszy co prawda od ubiegłego roku (epicki 25-dniowy pobyt w górach w sierpniu 2021 to jednak naprawdę było coś), ale na pewno lepszy od słabego 2020. Bez wątpienia zapamiętam go jako rok w którym nareszcie porządnie odkryłem Pieniny (szczególnie zapadła mi w pamięć wycieczka na Trzy Korony i Sokolicę 9 lipca), udało mi się też w pełni wykorzystać okres złotej jesieni w górach (zwłaszcza podczas wędrówek po słowackich Tatrach Zachodnich 8-9 października), ale punktem kulminacyjnym dla mnie był zdecydowanie okres 23-26 lipca, podczas którego najpierw spędziłem dwa magiczne dni w Beskidzie Niskim przy okazji Łemkowskiej Watry, a w kolejne dwa dni zaliczyłem odpowiednio zachód i wschód słońca na Rysach. To są takie momenty, których człowiek nigdy nie zapomni.  Mam nadzieję że rok 2023 będzie w takie momenty obfitować. I tego życzę Wam wszystkim :)

27.11 Dolina Chochołowska na zimowo

Trasa: Biały Potok - Siwa Polana - Dolina Chochołowska - Polana Chochołowska - Dolina Chochołowska - Siwa Polana - Biały Potok - Hawryłówka - Długoszówka

W miniony weekend, po dłuższej przerwie, powróciłem na południe Polski. W sobotę do Krakowa, a w niedzielę (i początek poniedziałku) w Tatry :) Od czasu mojej ostatniej wizyty w górach zdążyła zawitać tam zima i warunki na szlakach były zdradliwe, więc nie zaplanowałem nic trudnego: tylko lajtowe przejście tam i z powrotem Doliną Chochołowską oraz potem jeszcze na "dokładkę" trochę odkrywania pozaszlakowych tras w lasach pomiędzy Doliną Chochołowską i Witowem. 

Zacząłem wyjątkowo w Białym Potoku zamiast na Siwej Polanie, ponieważ w Zakopanem nie było śladu po turystycznych busikach do Siwej Polany (pewnie w obecnym "martwym sezonie" kursują w bardzo okrojonym zakresie), więc musiałem skorzystać z rozkładowego kursu do Chochołowa, który wysadził mnie przy wylocie Doliny Chochołowskiej. Miałem więc na samym początku leciutko przedłużoną trasę, ale poza tym wszystko poszło zgodnie z planem. Doszedłem na Polanę Chochołowską, skierowałem się do schroniska czarnym szlakiem koło kaplicy św. Jana Chrzciciela, w schronisku skonsumowałem tradycyjnie pyszną szarlotkę, a wróciłem całą drogę zielonym szlakiem. I w zasadzie nie mam nic więcej do dodania ;) Poniżej dokumentacja fotograficzna:












Przy schronisku na Polanie Chochołowskiej zastałem dwa bałwany - ten pierwszy całkiem sympatyczny, natomiast na tego drugiego "bałwana" spuszczę zasłonę milczenia...



Po postoju w schronisku trzeba było ruszać w drogę powrotną...


Po zejściu w dół doliny minąłem Siwą Polanę, minąłem Biały Potok i... nareszcie ruszyłem w mniej znane mi tereny ;) Skręciłem w lewo na szosę do Witowa, przekroczyłem most nad Siwą Wodą i zaraz potem odbiłem w lewo na drogę gruntową prowadzącą do polany Hawryłówka. Szedłem tamtędy raz wcześniej, przy okazji wycieczki o dość zagmatwanej trasie opisanej w relacji z 27.06.2019, ale słabo ten odcinek wycieczki pamiętałem. Teraz przypomniałem sobie typową dla podtatrzańskich polan drewnianą zabudowę Hawryłówki oraz jej panoramę w kierunku pasma Gubałówki - tym razem mocno ograniczoną z powodu niskiego zachmurzenia.


Kawałek za Hawryłówką odbiłem pod kątem ostrym w prawo na zupełnie nieznaną mi ścieżkę, którą zamierzałem zejść z powrotem do szosy na polanę Długoszówka. Ta ścieżka okazała się nieprzetarta, a warunki na niej były niełatwe z powodu błota i lodu zalegających pod cienką warstwą śniegu. Dodatkowo łatwo było zgubić drogę ze względu na przecinającą ją ślady ciężkiego sprzętu... Nie był to najłatwiejszy ani najprzyjemniejszy z odcinków, ale przynajmniej był to nowy odcinek dla mnie.


Na Długoszówce zaopatrzyłem się w oscypki z bacówki, po czym udałem się na przystanek aby złapać busa do Chochołowa. Tam zjadłem pyszny obiad w restauracji "U Śliwy", wziąłem udział w niedzielnej mszy św., a na koniec udałem się na trzygodzinny relaks do Term Chochołowskich. Są to moje ulubione termy podtatrzańskie, a nie było mnie w nich od ponad trzech lat - ależ się za nimi stęskniłem! Po tym iście sielankowym zakończeniu dniu nie pozostało nic innego jak wrócić na kwaterę i oddać się w objęcia słodkiego snu :)

sobota, 22 października 2022

17.10 Wschód słońca nad Suchą Beskidzką

Trasa: Sucha Beskidzka - Podksięże - Sucha Beskidzka

Żal było w poniedziałek rano wracać z gór do pracy w Warszawie, bo tego dnia zapowiadała się jeszcze cieplejsza i piękniejsza pogoda niż w weekend - kulminacja złotej polskiej jesieni... Jedyne co mogłem zrobić to przed wyjazdem wybrać się na symboliczny spacer po górach koło Suchej Beskidzkiej. Ale przynajmniej w jego trakcie mogłem obejrzeć piękny wschód słońca :)

O 6:15, gdy jeszcze było ciemno, udałem się z centrum miasta do góry ulicami Kościelną i 3 Maja - tą samą trasą, którą 8 września 2018 schodziłem z długiej wyprawy przez Pasmo Laskowskie i Pasmo Jałowieckie. Na krótko przed 7 rano dotarłem do osady Podksięże, stanowiącej ostatnie zabudowania Suchej Beskidzkiej po stronie południowej i zarazem najwyżej położoną część miasta. Znajduje się na wysokości 630 m n.p.m. - a więc spacer tam zdecydowanie zalicza się jako wyjście w góry :)

Z wspomnianej wycieczki w 2018 miałem nieco traumatyczne przeżycia związane z Podksiężem, ponieważ zaatakował mnie tam agresywny pies. Wracając tam troszkę miałem duszę na ramieniu, ale na szczęście tym razem nie spotkałem się z nim - albo już go tam nie ma, albo o tej wczesnej porze po prostu jeszcze spał ;) Dzięki temu bez żadnych przeszkód mogłem z Podksięża oglądać, jak słońce wschodzi nad Beskidem Makowskim. Żałuję, że zdjęcia z tego wschodu wyszły troszkę rozmazane, bo widok był naprawdę przedni...




O 8:20 miałem złapać busa do Krakowa, a czas zejścia do schroniska wynosił co najmniej 45 minut, więc musiałem niestety ruszać w drogę... Na trasę zejściową obrałem czerwony szlak. Schodząc nim miałem po drodze kolejne punkty widokowe na wschód, skąd mogłem oglądać jak słońce coraz śmielej wyłania się zza gór.



Po zejściu przez las, czerwony szlak wyprowadził mnie na polanę nieco powyżej miasta, z widokiem na nie oraz na pasmo Beskidu Małego po jego północnej stronie.



Na polanie skręciłem w prawo na oznakowaną na niebiesko ścieżkę dydaktyczną, która doprowadziła mnie kolejnym leśnym odcinkiem do zabudowań miasta na ulicy Wiosennej. Potem jeszcze zejście po niekończącym się ciągu betonowych schodków i znalazłem się w centrum miasta, przy Zespole Szkół im. Jana Pawła II. Stąd miałem rzut beretem ulicami Gospodarczą i Zieloną do schroniska, zabrałem bagaże z pokoju i poleciałem na pobliski przystanek autobusowy. Potem busik do Krakowa i Pendolino do Warszawy... podróż trwała 4,5 godziny i już o 13:00 byłem w domu. Szybki prysznic, obiadek i do pracy od 15 do 21 :) To był strasznie intensywny dzień, ale cudownie było rozpocząć go w górach :) Przypomniały mi się czasy, gdy mieszkałem w Bielsku-Białej i średnio raz na tydzień rozpoczynałem w takim sposób dzień roboczy... Teraz, gdy mieszkam w Warszawie, to jest znacznie trudniejsze i mniej realne, ale cieszę się że chociaż ten jeden raz mogłem zacząć taki dzień roboczy górską wycieczką :)

16.10 Śnieżnica i Ćwilin

Trasa: Kasina Wielka - Porąbka - Śnieżnica - Przełęcz Gruszowiec - Ćwilin - Kordy - Miśki - Adamy - Mastarze - Kasina Wielka

Po noclegu w Suchej Beskidzkiej w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym (za absolutnie fenomenalną w dzisiejszych "inflacyjnych" czasach cenie 25zł za noc), w niedzielę wstałem z samego rana (dokładnie o 4:30) aby nieco zawiłą trasą z przesiadkami w Rabce, Lubieniu i Mszanie Dolnej dojechać autobusami do Kasiny Wielkiej. Miałem zaplanowaną pętelkę po szlakach turystycznych na Śnieżnicę oraz Ćwilin i pozaszlakowo z powrotem do Kasiny Wielkiej. Czemu akurat tam? Bo Beskid Wyspowy jest wciąż jednym z najrzadziej odwiedzanych przeze mnie beskidzkich pasm i chciałem zobaczyć jak wygląda tam piękna złota jesień. Nie zawiodłem się :)

Startuję ze zdjęciem kapliczki na dobry początek:


Przy słonecznej pogodzie Kasina Wielka prezentowała się zupełnie inaczej, niż gdy przechodziłem przez nią podczas pokonywania Małego Szlaku Beskidzkiego (zobacz wpisy z 4-5 sierpnia 2020), gdy była cała w mgle. Warto było wrócić aby zobaczyć tą uroczą okolicę w pełnej krasie!





Opuszczając Mały Szlak Beskidzki, wszedłem na krótki żółty szlak łącznikowy do Porąbki. Ten odcinek był zalesiony i mniej ciekawy. Zauważyłem, że na drzewach oprócz oznakowań szalu pojawiły się dodatkowe oznakowanie Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego. Bardzo dobrze, że ten mało znany, piękny (choć o strasznie skomplikowanej trasie) szlak zostaje popularyzowany!


W Porąbce na krótko dołączyłem do czerwonego szlaku, prowadzącego po asfaltowej drodze. Na tym odcinku mogłem po prawej stronie oglądać oczekującą na mnie Śnieżnicę.


A po lewej stronie były widoki na północne przedgórza Beskidu Wyspowego.


Kilkakrotnie przekraczałem linię kolejową z Nowego Sącza do Chabówki, która ma lada moment zostać zamknięta i poddana gruntownej modernizacji. Z jednej strony dobrze, jeśli to będzie oznaczać powrót regularnych pociągów na tą linię i podanie sensownej alternatywy dla mieszkańców wobec zatłoczonych, zdezelowanych i "jeżdżących jak chcą" busów... ale z drugiej strony szkoda będzie unikalnego klimatu tej zabytkowej linii. Z przyjemnością wspominałem mój ubiegłoroczny przejazd nią, o której możecie przeczytać w moim wpisie z 08.08.2021.



Wkrótce skręciłem na czarny szlak, który miał mnie poprowadzić na Śnieżnicę. Początkowo, przy opuszczaniu Porąbki, było jeszcze dość łagodnie i widokowo...


Ale w lesie zaczęło robić się coraz bardziej stromo, aż wreszcie stanąłem przed ścianą. Tak, nie żartuję - to był najbardziej stromy szlak z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia w Beskidach. Próbuję sobie przypomnieć podejście od północy na Luboń Wielki (relacja z 29.06.2020) czy legendarną "ścianę płaczu" na Lackowej (22.10.2021), które były hardkorowe, ale naprawdę wydaje mi się że północna ściana Śnieżnicy jest jeszcze gorsza. Z wielkim mozołem wdrapałem się na grzbiet Śnieżnicy, a zajęło mi to tyle czasu że złapałem spore "opóźnienie" wobec mojego przewidzianego czasu przejścia szlaku. Gdy dotarłem na grzbiet Śnieżnicy, zobaczyłem znak wskazujący że owym czarnym szlakiem przebiegała trasa EDK (Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, czyli długiej całonocnej Drogi Krzyżowej w piątek poprzedzający Wielki Piątek). Bardziej ekstremalnej trasy na Drogę Krzyżową od tej nie potrafię sobie wyobrazić!


Na szczęście sama końcówka podejścia na szczyt Śnieżnicy była znacznie łagodniejsza. Na szczycie zastałem polanę z drewnianym krzyżem, niestety bez widoków. Podobno nieopodal znajduje się druga polana z rozległą panoramą na północ, ale jak zobaczyłem że aby się do niej dostać trzeba zejść po stromym stoku (i potem z powrotem wspiąć się po nim, aby wrócić na szlak) to odpuściłem sobie - po tym co moje nogi przeżyły na czarnym szlaku to nie byłem w stanie zdobyć się na powtórkę :D


I tak było przede mną sporo różnic wysokości do pokonania - najpierw ponad 300m różnicy przy zejściu niebieskim szlakiem na Przełęcz Gruszowiec, a potem prawie 400m różnicy przy podejściu tym samym szlakiem na Ćwilin. Przynajmniej zejście na Przełęcz Gruszowiec przebiegało po szerokiej i całkiem wygodnej leśnej drodze. Ruch na tym szlaku był nieporównywalnie większy niż na czarnym z Porąbki (co mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę ekstremalny charakter tamtego szlaku). Niestety oprócz pieszych było również sporo quadów, motocykli, a nawet jeepów zasmradzających powietrze spalinami... Chyba nie tak to powinno wyglądać na górskim szlaku... Po wyjściu z lasu miałem widok na Ćwilin, górujący nad Przełęczą Gruszowiec na której było zaparkowane zatrzęsienie samochodów.


Po przekroczeniu szosy rozpocząłem podejście na Ćwilin. Wkrótce miałem za plecami widok na Śnieżnicę:


Szlak na Ćwilin okazał się stromy (choć nie aż tak jak ten na Śnieżnicę) i śliski. Cieszyłem się, że podchodziłem nim zamiast schodzić, bo to drugie byłoby naprawdę ciężkie w takich warunkach. Byłem pod wrażeniem, że wśród schodzących nim tłumów było sporo rodzin z małymi dziećmi, które jakoś dawały sobie radę. Gdy po godzinnym podejściu dotarłem na Ćwilin, nie mogło być większego kontrastu z warunkami jakie panowały na nim podczas mojej poprzedniej wizyty (opisanej w relacji z 6 sierpnia 2021). Wtedy byłem na nim całkowicie sam... a tym razem kręciła się masa turystów. Bardziej "magicznie" na pewno było tym poprzednim razem, bo to posiadanie całej góry na wyłączność było czymś wyjątkowym, zwłaszcza ponieważ to był pierwszy szczyt na mojej epickiej wędrówce z Mszany Dolnej do Bieszczad. Zawsze będę wspominał tamten sierpniowy wieczór z szczególnym sentymentem.

Tym razem atmosfera nie była tak wyjątkowa... ale i tak było pięknie. A do tego dostrzegłem coś, co umknęło mojej uwadze przy poprzedniej wizycie: ołtarz i kapliczkę poświęconą Janowi Pawłowi II.



Zdążyłem sfotografować tą kapliczkę dosłownie w samą porę... jakbym przyszedł kilka minut później to już nie byłoby na to szans. Bo gdy odchodziłem od kapliczki dotarło do mnie, że nadchodzi naprawdę "podejrzanie" dużo ludzi, a do tego słyszę odgłosy jakby ktoś mówił przez megafon. I nagle zrozumiałem, że zbliża się cała procesja, a na jej czele idzie ksiądz. Okazało się, że to parafianie z Wilczyc przyszli "szlakiem papieskim" z południa na specjalną mszę z okazji przypadającej dokładnie tego dnia rocznicy wyboru Karola Wojtyły na papieża.


Podczas gdy przy ołtarzu rozpoczęła się msza, ja oddaliłem się nieco aby móc w bardziej wyciszonej atmosferze podziwiać rozległe panoramy. Widać było jak na dłoni całe Gorce, od Lubania po Turbacz.



Niestety trzeba było schodzić z góry, aby zdążyć na busa w Kasinie Wielkiej. Zszedłem żółtym szlakiem w kierunku zachodnim - tym samym, którym rok temu podchodziłem na Ćwilin od Mszany Dolnej. Na pewno ten szlak jest bardziej komfortowy do zejścia niż niebieski do Przełęczy Gruszowiec: mniej stromy i o wiele mniej śliski. Zszedłem nim do skraju lasu, po czym odbiłem na ścieżkę sprowadzającą przez łąki w kierunku północnym do przysiółka Kordy. Idąc tą trasą miałem przed sobą widok na Lubogoszcz.


W Kordach musiałem troszkę się nagimnastykować, aby przejść przez potok o nazwie Słomka i następnie wydostać się z jej wąwozu. Ale udało mi się i wszedłem na asfaltową dróżkę, która poprowadziła mnie w górę do szosy Mszana Dolna - Limanowa. Szedłem przez teren zabudowany, ale z świetnymi widokami na okoliczne góry, jak chociażby Ćwilin czy Śnieżnicę.



Końcowa część mojej trasy przebiegała niewielką asfaltową drogą do centrum Kasiny Wielkiej przez przysiółki: Miśki, Adamy, Sabury, Mastarze, Puty. Po drodze wyróżniały się najrozmaitsze kapliczki, na przemian z świetnymi punktami widokowymi oferującymi panoramę Lubogoszcza.






Równo o 16:30 dotarłem na przystanek autobusowy w centrum wsi, a już kilka minut później siedziałem w busie. Do Suchej Beskidzkiej wróciłem trasą przez Myślenice i Sułkowice. Potem kolacja i kolejna noc za 25zł w schronisku młodzieżowym... a nazajutrz czekała mnie wczesna pobudka, wypad na wschód słońca w górach, i potem niestety powrót do Warszawy i do pracy...