wtorek, 29 stycznia 2019

26.01 Morskie Oko

Trasa: Palenica Białczańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Morskie Oko - Wodogrzmoty Mickiewicza - Palenica Białczańska

Po szalonym, wyjątkowo pracowitym tygodniu byłem całkowicie wykończony i marzyłem tylko o tym, żeby w weekend bardzo dużo sobie pospać. Ale jednak zdobyłem się na to, aby powiedzieć sobie: nie! Najwyższa pora, żeby trochę się odstresować w górach! I mimo ogromnego zmęczenia, jakoś dałem radę zmobilizować się, aby w sobotę wstać w porę na pociąg z Bielska-Białej do Zakopanego o nieludzkiej porze 4:48. Czemu aż do Zakopanego, a nie gdzieś bliżej? A więc dlatego, że od dłuższego czasu miałem marzenie, aby zimą przejść się po zamarzniętym Morskim Oku, ale żeby czuć się na tafli jeziora całkowicie bezpiecznie musiałbym wybrać się tam przy bardzo niskich temperaturach. Poprzednie weekendy, choć zimne, nie nadawały się ze względu na zbyt wysokie zagrożenie lawinowe. Natomiast miniona sobota była ostatnim prawdziwie mroźnym dniem przez większym ociepleniem, które zapowiada się na jeszcze co najmniej tydzień. A potem następny wolny termin na wycieczkę w Tatry miałbym najprawdopodobniej dopiero w marcu, kiedy teoretycznie może już być wiosennie i zbyt ciepło na wędrówkę po Morskim Oku. Stało się więc dla mnie jasne, że ten sobotni termin jest bez dwóch zdań najlepszy na zrealizowanie tego marzenia.

Dużą część podróży do Zakopanego przespałem, nadrabiając zaległości z snem, ale obudziłem się akurat wtedy, gdy pociąg wjeżdżał na Podhale, za Chabówką. Jak tylko wyjrzałem za okno wszelkie wątpliwości prysły: tak, warto było jechać taki kawał! Bo oto za oknem pociągu roztaczała się cudowna, zimowa kraina z charakterystycznymi podhalańskimi domami przykrytymi tonami śniegu, a na horyzoncie z strzelistymi sylwetkami tatrzańskich szczytów. Aż tak spektakularnej zimy to obecnie na Podbeskidziu jednak nie ma - bezapelacyjnie wygrywa pod tym względem Podhale. Często zima mnie dołuje, ale gdy oglądam ją w pełnej krasie, tak jak tego sobotniego poranka, to nie mogę się oprzeć pokusie, aby cieszyć się jak dziecko :)

Z lekkim opóźnieniem, o 9 rano, zameldowałem się na zakopiańskim dworcu, a kilkanaście minut później już siedziałem w wypchanym po brzegi busie na Palenicę Białczańską. Podczas podróży przez odludne, przysypane śniegiem tatrzańskie bory, pochmurne początkowo niebo coraz bardziej rozjaśniało się i pojawiało się na nim coraz to więcej błękitu. Zapowiadały się świetne warunki!

Na popularnej asfaltowej drodze do Morskiego Oka było zaskakująco mało turystów. Bez przeszkód w postaci ludzi wchodzących w kadr mogłem do woli fotografować okoliczne panoramy - bo trochę ich było, przede wszystkim na słowacką stronę granicy, zwłaszcza na Tatry Bielskie.





Osiągnąłem Wodogrzmoty Mickiewicza. Pierwszy raz widziałem je zamarznięte...


I kto mówi, że słynna "asfaltówka" do Morskiego Oka jest nudna?




Na Włosienicy na chwilę zboczyłem z głównej drogi i obszedłem polanę od strony wschodniej, mniejszą drogą używaną przez fiakrów do zrobienia pętli i zawrócenia - tak jak góral z wozem na zdjęciu poniżej.


Korzyścią wybrania takiego wariantu trasy była obecność jeszcze większej liczby pięknych widoków.




Powróciłem na główną drogę i na czerwony szlak. Morskie Oko było już naprawdę tuż-tuż...



I wreszcie stało się: po raz czwarty w życiu, lecz przede wszystkim po raz pierwszy zimą, stanąłem nad tym legendarnym tatrzańskim stawem. Ta panorama jest bezkonkurencyjna!


Zszedłem nad brzeg jeziora i już po kilku minutach stałem wraz z całym mnóstwem innych turystów na jego zamarzniętej powierzchni.


Prawie wszyscy kierowali się szeroką "autostradą" udeptaną w kierunku skrzyżowania z szlakiem na Czarny Staw pod Rysami. Zauważyłem jednak, że to nie jest jedyne przejście przetarte w śniegu na zalodzonej wodnej tafli. Również w kierunku południowo-zachodnim odchodziło w bok parę niewielkich, częściowo przysypanych śladów. Postanowiłem pójść za nimi do południowo-zachodniego krańca jeziora, następnie przejść na jego południowo-wschodni kraniec i idąc za większością turystów wrócić szeroką trasą przez środek Morskiego Oka do schroniska. W ten sposób zatoczyłbym pętlę po zamarzniętym stawie. Ruszyłem więc w drogę, pozostawiając schronisko za sobą:


Pomysł był świetny, ponieważ przez cały ten czas byłem jedyną osobą podążającą ścieżką wydeptaną w kierunku południowo-zachodnim - wszyscy pozostali od razu zmierzali w stronę Czarnego Stawu. Dzięki temu mogłem nareszcie doświadczyć trochę samotności i w ciszy ponapawać się widokami na majestatyczne szczyty wokół jeziora.





O tym, ile śniegu dosypało ostatnimi czasy w Tatrach, świadczy wysokość, czy też raczej "niskość", szlakowskazów…
\

Właśnie gdy byłem na południowym brzegu Morskiego Oka, pogoda nagle się załamała. Umiarkowanie słoneczne popołudnie nagle zmieniło się w śnieżną zadymkę, w której ledwo było widać okoliczne szczyty.


Pora wracać najszybszą, najlepiej wydeptaną ścieżką po tafli jeziora do schroniska...


A o panorama już po powrocie na stały ląd. Ludzi na zamarzniętym stawie wciąż było sporo, ale piękne widoki na potężne szczyty Tatar Wysokich prawie zniknęły...


Sypało przez całą drogę powrotną do Palenicy Białczańskiej. Z tego powodu nie robiłem żadnych zdjęć, ponieważ i tak "obfociłem" wszystko po drodze, a teraz przy gorszej pogodzie i tak było dużo mniej ciekawych widoków do sfotografowania. Nieco monotonnie wracało się na Palenicę Białczańską, ale i tak byłem naprawdę zadowolony i przede wszystkim zregenerowany. Spełniłem marzenie spaceru po zamarzniętym jeziorze, naczerpnąłem do płuc nieco świeżego powietrza (nareszcie! bo jakość powietrza w Bielsku-Białej to ostatnio katastrofa), mogłem zapomnieć o wszystkich nerwach i obowiązkach, a przede wszystkim przerwałem długą rozłąkę z moimi kochanymi Tatrami i nadrobiłem zaległości z nimi. Chociaż, tak jak wspomniałem, nie wiem obecnie czy czas pozwoli mi wrócić w Tatry w najbliższych kilku tygodniach, to jednak nie mogę doczekać się momentu, kiedy znów zobaczę je w zimowych warunkach - bo jest w nich wtedy coś absolutnie niepowtarzalnego!

poniedziałek, 28 stycznia 2019

19.01 Hala Boracza na zimowo

Trasa: Żabnica - Hala Boracza - Hala Cukiernica Niżna - Hala Boracza - Za Kopcem - Milówka

Z dużym opóźnieniem, ale nareszcie udało się! Rozpocząłem sezon górski 2019! Chciałem ruszyć na górskie szlaki już znacznie wcześniej, od razu po Nowym Roku, ale z rozmaitych powodów - m.in. przeziębienie, przepracowanie i zmęczenie zarówno fizyczne jak i psychiczne, a przede wszystkim fatalna pogoda i duże opady śniegu przez pierwsze dwa tygodnie 2019 - dałem radę pójść w góry dopiero 19 stycznia. Za to jak już rozpocząłem sezon, to z jakim przytupem! Dzień był perfekcyjny, z mnóstwem słońca, a Beskidy tonąc w śniegu wyglądały niczym bajkowa kraina, niewyobrażalnie piękna.

Pierwszym szlakiem, którym się przeszedłem w 2019 roku, był czarny z Żabnicy Skałki na Halę Boraczą. Właściwie nie przeszedłem go w całości, tylko poszedłem na Halę Boraczą za drogą asfaltową, która pokrywa się z czarnym szlakiem tylko na początkowym odcinku. Pierwszą rzeczą na tym szlaku, na którą warto zwrócić uwagę, to niewielki, urokliwy kościółek. Wokół niego leżało tyle śniegu, że dojście do niego było prawie że niemożliwe.


Wędrówka po czarnym szlaku była malownicza ze względu na ogrom śniegu, lecz ciekawych panoram na tym odcinku brakowało. Poszedłem więc przed siebie dość żwawo, nie zatrzymując się na robienie zdjęć. Byli jednak tacy, co pokonywali ten odcinek jeszcze szybciej - minęło mnie całe mnóstwo biegaczy. Szaleni...

Dużo ciekawiej zrobiło się, gdy opuściłem szlak i skręciłem w prawo, idąc dalej asfaltową drogą, która zakosami wspina się na Halę Boraczą. Już na pierwszych zakosach mogłem zobaczyć pasmo Abrahamowa i Słowianki, po drugiej stronie doliny Żabnicy.


Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz bardziej bajkowo...


Dotarłem do kilku domostw położonych na obrzeżach Hali Boraczej. Mieszkać tu zimą to nie lada wyzwanie...


Im wyżej, tym rozleglejsze stawały się widoki - na Romankę, czy na pasmo Lipowskiej i Rysianki…




Dojście do schroniska na Hali Boraczej było nieco utrudnione ze względu na konieczność przejścia przez duże zaspy śnieżne, lecz dla takich widoków po stokroć było warto!




Tak w zimowej scenerii prezentowało się schronisko:


Dopiero dochodziło południe, a zejście do Milówki (taki był mój dalszy plan) powinno trwać tylko dwie godziny, natomiast do zachodu słońca pozostało prawie pięć - czemu więc by nie skorzystać z dnia i pójść gdzieś dalej? Zupełnie spontanicznie wpadłem na pomysł, że udam się w kierunku Redykanlego Wierchu. Bez jakichś szczególnych planów - po prostu zobaczę, jak daleko będę miał chęci i możliwości dojść. Skierowałem się więc szlakiem w kierunku południowo-wschodnim, a widoki stawały się coraz bardziej obłędne...





Czemu tak jest, że osoby odpowiedzialne za ustawienie szlakowskazów w okolicach Hali Boraczej nigdy nie potrafią napisać tej nazwy poprawnie??? Parę razy już natrafiłem na napis "Hala Boracna" (odsyłam do mojej relacji z 25.10.2014), a tym razem przeczytałem... "Hala Borcza" :D


Tutaj powinien widnieć napis: "Witamy w Narnii"...


Ostatecznie doszedłem tylko do rozdroża powyżej Hali Cukiernicy Niżnej, na którym rozchodzą się: zielony szlak na Rysiankę i czarny na Redykalny Wierch. Odcinek z Hali Boraczej do tego punktu, który według mojej mapy powinien był zająć mi 10 minut, przeszedłem w niecałą godzinę. Śnieg z każdym metrem wysokości stawał się coraz głębszy i coraz ciężej się w nim szło - nawet idąc za śladami zapadałem się głęboko, a każdy kolejny krok wymagał sporego wysiłku. Nie ukrywam jednak, że mój bardzo powolny czas na tym odcinku wynikał także z tego, iż co chwila zatrzymywałem się w celu wykonania kolejnych zdjęć. Jak popatrzycie na poniższe to na pewno zrozumiecie, dlaczego...










W tym miejscu poddałem się...


W drodze powrotnej na Halę Boraczą nadal robiłem mnóstwo zdjęć, po raz kolejny fotografując te same panoramy - po prostu były tak zachwycające... Najbardziej urzekł mnie widok na Rysiankę.


W dół szło się troszeczkę szybciej, ale i tak minęło co najmniej 45 minut, nim wróciłem pod schronisko. Zrobiłem tam kolejne zdjęcie - m.in. na właśnie przebyty szlak i na Redykanly Wierch:



A także, z podwórza schroniskowego, na kapitalnie prezentującą się z tej perspektywy Romankę:



Górska wędrówka w głębokim śniegu wymaga znacznie większego wysiłku, niż zazwyczaj. Stąd też mój apetyt wzrósł współmiernie ;) W schronisku nastąpił czas na duże obżarstwo: schabowego z dużą porcją frytek i surówek, oraz - obowiązkowo! - specjalność tego obiektu, czyli słynną "jagodziankę".



Najedzony i rozleniwiony, chętnie bym długo jeszcze posiedział w cichym, przytulnym schronisku... Ale czas leciał nieubłagalnie, było już po 14:30 i najwyższa pora schodzić zielonym szlakiem do Milówki. Pożegnałem się z Halą Boraczą i z jej ślicznymi panoramami...



Szlak z Hali Boraczej do Milówki znam bardzo dobrze - już czwarty raz nim schodziłem. Najpierw przez las, a potem długą asfaltową drogą, mijając sporo tradycyjnych drewnianych chałup. Naprawdę lubię klimat, jaki te obiekty tworzą na tej drodze. Tym razem było jeszcze bardziej "tradycyjnie", ponieważ minął mnie również góral na saniach.


Aby dokończyć ten niezwykle udany spacer w dobrym stylu, zamiast iść prosto szlakiem do samej Milówki, skręciłem w prawo na inną asfaltową drogę, która przeprowadziła mnie przez osiedle Za Kopcem, a następnie sprowadziła do Milówki w dużo bardziej widokowy sposób, przez pola z których rozciąga się rewelacyjna panorama na Beskid Śląski. Moim zdaniem nieporównywalnie ciekawiej schodzi się do Milówki tędy, niż trasą szlaku, i polecam taki wariant każdemu turyście przemierzającemu trasą z Hali Boraczej do Milówki.



Ładny jest także widok w stronę Suchej Góry:


Gdy dotarłem do Milówki było już prawie ciemno. A nad Prusowem pojawił się księżyc w pełni...


W Milówce zakończyła się piękna wycieczka, która dała mi naprawdę dużo przede wszystkim z psychicznego punktu widzenia. Mogłem po raz pierwszy oderwać się od masy obowiązków i stresujących sytuacji, które miały miejsce od początku tego 2019 roku (którego pierwsze parę tygodni, przyznam się szczerze, zdecydowanie nie były dla mnie zbyt udane). Również mogłem na łonie natury przemyśleć pewne sprawy i bardziej się z nimi pogodzić. Zwłaszcza z wstrząsającymi wydarzeniami z mojego rodzinnego Gdańska w ciągu poprzednich dni - wszak to właśnie o 12:00, w tym czasie, gdy przemierzałem nieziemsko piękne szlaki w okolicach Hali Boraczej, miała miejsce ostatnia ziemska droga tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, który w tym czasie spoczął w Bazylice Mariackiej. Więc moje myśli podczas tej wycieczki szczególnie wybiegały do mojego Gdańska i łączyły się z nim... Ból i smutek pozostały, ale na pewno oglądanie tak niesamowitego piękna w tym czasie pomogło mi w ich przeżywaniu.

Niestety, właśnie w tym momencie, gdy wracałem odnowiony z gór, spadła na mnie kolejna straszna rzecz - otrzymałem informację o zaginięciu bliskiej mojemu sercu osoby... A potem okazało się, że zaraz po powrocie do Bielska-Białej będę musiał polecieć do szpitala, aby pomóc w tłumaczeniu na język polski mojej anglojęzycznej koleżance, która nagle zachorowała... Ten 2019 rok naprawdę nie chce przestawać dawać mi w kość :( Na szczęście po kilku dniach chora osoba wyzdrowiała, a przede wszystkim, ku mojej nieopisanej uldze, zaginiona osoba się odnalazła! Jednak ten kolejny tydzień przyniósł kolejną dawkę stresu i na dobrą sprawę to dopiero wyprawa w góry w kolejną sobotę - tym razem w Tatry - pomogła mi na dłużej się tego stresu pozbyć. I dzięki temu teraz piszę w dużo lepszym nastroju :) Tak więc zapraszam do przeczytania następnego wpisu, w którym przedstawię szczegóły mojej wędrówki po zamarzniętym Morskim Oku...