sobota, 31 marca 2018

28.03 Z Mesznej do Szczyrku przez Chatę na Groniu

Trasa: Meszna - Chata Na Groniu - Szczyrk Skalite

Ostatni dzień przed moim wyjazdem do Gdańska na Święta Wielkanocne, a więc i ostatnia okazja na wypadzik w góry w miesiącu marcu: musiałem z niej skorzystać! W środowe przedpołudnie miałem nawet sporo czasu na górską wyprawę przed pracą, więc wstałem dość wcześnie, zamierzając wykorzystać ten czas w pełni. Wystarczyło jednak odsłonić rolety, abym się skutecznie zniechęcił do wyjścia w góry: za oknem szalała prawdziwa śnieżyca. Górski spacer w takich warunkach nie byłby żadną przyjemnością. Jednak prognozy na ten dzień były optymistyczne, więc postanowiłem trochę odczekać. I rzeczywiście, jeszcze przed 9:00 śnieg osłabł i niebo zaczęło w szybkim tempie się rozpogadzać. Czas się zbierać! Ubrałem górskie buty, raczki i ciepłe ubrania, wziąłem do rąk kijki i popędziłem na przystanek autobusowy, skąd złapałem pierwszego lepszego busa do Mesznej.

Na przepięknej, widokowej polanie przy Chacie na Groniu nie było mnie od trzech lat i to właśnie tam mnie tej środy szczególnie ciągnęło. Aby "poeksperymentować" trochę z nową trasą, zamiast żółtym szlakiem doszedłem do Chaty na Groniu oficjalną drogą dojazdową, czyli ulicą Orczykową i jej leśnym przedłużeniem. Kontynuując poza szlakiem, przeszedłem od razu "na skróty" dość stromą leśną drogą do górnej, najbardziej panoramicznej części polany. Niestety, tego dnia zawiodłem się bardzo na widokach. Widoczność była totalnie beznadziejna. Rekompensatą było za to solidnie grzejące słońce i atmosfera wiosny budzącej się w szybkim tempie do życia. Aż ciężko było uwierzyć, że jeszcze parę godzin wcześniej nad Podbeskidziem przechodziła zawieja śnieżna.


Razem z szlakiem turystycznym koło Chaty na Groniu podąża również szlak różańcowy z pięknymi, oryginalnymi drewnianymi rzeźbami reprezentującymi różne tajemnice różańcowe.


Pozostałą część mojej wycieczki stanowiło odkrywanie kolejnego odcinka pozaszlakowego. Na krańcu polany czarny szlak do centrum Szczyrku i żółty szlak na Magurę odbijają dość ostro do góry, natomiast na wprost wiedzie szeroka leśna droga, którą ewidentnie w przeszłości podążał czarny szlak - na paru drzewach zauważyłem niewyraźne, częściowo wymazane czarne znaki. Idąc tą drogą po mniej więcej dziesięciu minutach doszedłem na kolejną ogromną polanę z kilkoma zabudowaniami, z której roztaczał się podobny - niestety tego dnia równie mało wyraźny - widok na Kotlinę Żywiecką i pasmo Magurki Wilkowickiej.


Jak widać na powyższym zdjęciu, coraz mocniej operujące słońce zdołało w bardzo szybkim tempie roztopić sporą część śniegu. Warunki w górach w ostatnich dniach zmieniają się jak w kalejdoskopie, o czym mogą świadczyć moje zdecydowanie "zimowe" zdjęcia z Łysej Góry z poprzedniego dnia, praktycznie bezśnieżne warunki na szlaku na Nosal w poniedziałek i pełnia zimy na mającej podobną wysokość Rusniowej Polanie w niedzielę. W środę, po ataku zimy o wczesnym poranku, w ciągu dnia wiosna była znów zdecydowanie w natarciu. W lesie podczas zejścia do Szczyrku również śniegu było jak na lekarstwo.


Chodząc poza szlakiem czasami mam obawy, że się zgubię, ale tym razem było to praktycznie niemożliwe - szeroka droga gruntowa była aż nazbyt dobrze widoczna. Bez żadnych kłopotów zszedłem nią przez las do obrzeży Szczyrku, na których droga połączyła się z ulicą Szczytową. Czekało mnie jeszcze dość ostre zejście asfaltem przez zabudowania Szczyrku, po którym znalazłem się na przystanku autobusowym Szczyrk Skalite - akurat w momencie, kiedy ponownie zaczynało się chmurzyć, i to tak konkretnie, złowieszczo wyglądającymi chmurami od razu przywołującymi mi na myśl wygląd nieba przed burzą. Jak więc widać, wstrzeliłem się perfekcyjnie w kilkugodzinne okienko pogodowe, i w obliczu tego naprawdę nie wypada mi narzekać na tragiczną widoczność, skoro tyle innych czynników złożyło się na moją korzyść.

W taki sposób dobiegł końca jeden z moich największych dotychczasowych "maratonów" w górach - 11 wycieczek w 13 dni. Teraz odpoczywam trochę od gór, ale w kwietniu, kiedy powinna nadejść prawdziwa wiosna, zamierzam spędzić w nich dużo czasu - więcej relacji wkrótce!

27.03 Łysa Góra

Trasa: Mikuszowice Krakowskie - Łysa Góra - Straconka

Krótki, w większości pozaszlakowy wypadzik w góry, aby podtrzymać kondycję po Tatrach i trochę zaczerpnąć świeżego powietrza mimo, delikatnie mówiąc, mało zachęcającej pogody i powrotu zimy. Na Łysej Górze, szczycie o wysokości 653 m n.p.m. w bezpośrednim sąsiedztwie Bielska-Białej, byłem po raz pierwszy. Pod względem widokowym nie reprezentuje sobą nic ciekawego, gdyż jest w całości zalesiona. Jednak w warunkach zimowych ta z pozoru nudna ścieżka przez Łysą Górę nabrała szczególnego klimatu :)



Poniższe dwa zdjęcia przedstawiają szczyt Łysej Góry. Oszałamiających widoków niestety nie ma...



Moja trasa wyglądała w ten sposób, że z przedostatniego przystanku linii MZK nr 2 w Mikuszowicach Krakowskich ruszyłem w drogę ulicą Turniową, na której przedłużeniu rozpoczyna się leśna droga na Łysą Górę, wszedłem na szczyt, a następnie zszedłem na czerwony szlak - ten sam, którym szedłem w poprzedni piątek z Przełęczy Łysej - i nim przeszedłem do ulicy Rolnej na obrzeżach Bielska-Białej. Szlak był kompletnie nieprzetarty, jednak śnieg nie był głęboki i szło się nim bez jakichkolwiek problemów.


Idąc tamtędy w piątek nie zwróciłem uwagi na krzyż ku pamięci "turysty z Legnicy". Ciekawe, kim on był, czemu na krzyżu nie podano jego imienia, i co mu się stało...


Na skrzyżowaniu z ulicą Rolną skręciłem w prawo i zszedłem do Straconki. W tym czasie przestało padać, chmury nieco podniosły się i mogłem "na pożegnanie" popatrzeć na zdobytą przeze mnie tego dnia górę.


Podsumowując, Łysa Góra nie posiada szczególnych walorów widokowych, lecz na krótki górski spacerek bez konieczności opuszczania Bielska-Białej nadaje się w sam raz :)

26.03 Nosal

Trasa: Jaszczurówka - Nosal - Kuźnice

Drugi tydzień roboczy z rzędu rozpocząłem w najlepszy sposób z możliwych, czyli spacerem w Tatrach :) Oczywiście podobnie jak w poniedziałek 19 marca miałem czas zrobić tylko bardzo krótką trasę, jednak była ona prawdziwą przyjemnością i dała świetny bodziec na czekający mnie dzień w pracy. A do tego tym razem poniedziałek rozpoczął się lepszą pogodą niż tydzień temu, wręcz bezchmurną, co sprawiło że z wczesno-porannej trasy w górach wyniosłem jeszcze wspanialsze doznania. Dodając do tego świetne warunki do wędrowania (bardzo zaskakujący, niemal całkowity brak śniegu!) oraz szczególną wartość sentymentalną szczytu, na którego zdobywanie ruszyłem (Nosal, czyli jeden z pierwszych odwiedzonych przeze mnie tatrzańskich szczytów, podczas wyjątkowo pięknej wycieczki dnia 14.06.2014) mam przepis na idealny poniedziałkowy poranek :) Czemu nie mogę każdego poniedziałku rozpocząć w taki sposób...

Czasu miałem tym razem naprawdę niewiele, ponieważ po zmianie czasu słońce wstawało prawie godzinę później, niż w poprzedni poniedziałek (19 marca wschód słońca około 5:45, 26 marca po 6:30) a tymczasem godzina odjazdu mojego autobusu z Zakopanego ta sama (8:00). Stąd też musiałem wybrać sobie trasę najbliższą Zakopanego z możliwych, no i padło na Nosal. To praktycznie jedyny punkt do którego mógłbym dojść i wrócić w tak krótkim czasie po świcie. Właśnie to jest w Nosalu szczególnie wspaniałe, że nie dość iż posiada wybitne walory widokowe, to jeszcze znajduje się tak bliziutko Zakopanego.

Rozpocząłem nieco nietypowo, bo na przystanku autobusowym Jaszczurówka-Bory, do którego dojechałem wkrótce po 6:00 autobusem miejskim linii nr 11. Stamtąd ścieżka pozaszlakowa wyprowadza na północne stoki Nosala, gdzie idąc skrajem lasu można dojść do zielonego szlaku prowadzącego na Nosal. Szedłem tą ścieżką po raz pierwszy i w związku z tym miałem lekkie obawy - po pierwsze czy będzie przedeptana i widoczna w śniegu, a po drugie czy w ogóle jest legalna skoro przecina Nosalowy kompleks narciarski. Jak się jednak okazało, ani z jednym ani z drugim nie było problemów - na ścieżce były wyraźnie widoczne ślady, idąc za którymi mogłem bez obaw przeciąć kolejne stoki narciarskie. Widać z nich było budzące się do życia Zakopane, z ładnym budynkiem klasztoru Urszulanek po prawej stronie.


Wchodząc na zielony szlak doznałem szoku, że prawie w ogóle nie było na nim śniegu. Jakże to było możliwe, że podczas gdy Tatry praktycznie w całości przykrywał śnieg, to akurat na tym szlaku został prawie całkowicie wytopiony? Mogę tylko spekulować, że to mogło mieć związek z stroną, na którą wystawiony był tenże stok Nosala (tzn. zachodnią) albo z gęstością rosnących przy szlaku drzew (tzn. bardzo dużą), które mogły zadziałać niczym swoisty parasol chroniący ziemię przed śniegiem. Przypomniałem sobie, że poprzedniego dnia nawet przy tak olbrzymiej porywie śnieżnej leżącej w okolicach Hali Gąsienicowej to jednak stoki Boczania, również wystawione w kierunku zachodnim, tak samo jak Nosal  pobyły prawie wolne od śniegu. Może jednak więc sporo zależy od tego, w jakim kierunku wystawiony jest na działanie promieni słonecznych stok danej góry.

W przypadku Nosala śnieg ostał się jedynie w pojedynczych płatach bądź w postaci kilku oblodzonych punktów na szlaku. Poza tym szło się prawie tak samo jak latem! I dzięki takim znakomitym warunkom udało mi się dość szybko zdobyć Nosal i następnie z niego zejść. Ludzi na szlaku o takiej porze w poniedziałek oczywiście nie było wcale. A widoki z skałek na Nosalu były rzecz jasna zachwycające.



Po drugiej stronie również ładna panorama Zakopanego i Podhala z wyróżniającym się pasmem Gubałówki:


Wróciłem w dół tą samą trasą, a następnie mijając tamę na Bystrej dotarłem do ulicy Przewodników Tatrzańskich, którą doszedłem do Kuźnic, zatrzymując się na chwilę po drodze przy dwóch pomnikach ku czci poległych bohaterów:



Nawet poza sezonem w poniedziałek busów do i z Kuźnic wciąż jest sporo. Oczekiwanie na busa do centrum Zakopanego zajęło mi tylko kilka minut. Dzięki temu przy dworcu w Zakopanem zdążyłem bezproblemowo na autobus PKS Kłodzko do Kudowy-Zdroju, którym miałem pojechać do Suchej Beskidzkiej a następnie z przesiadką tam pojechać busikiem do Bielska-Białej. I rzeczywiście drogę powrotną odbyłem w ten sposób, bez jakichkolwiek komplikacji. Dojechawszy do mieszkania wkrótce po 11:30, wracałem myślami do tego poranku i aż ciężko było uwierzyć, że zaledwie kilka godzin wcześniej zdobywałem Nosal... Lecz ten widok z Nosala na główną grań Tatr tuż po wschodzie słońca, który miałem wciąż przed oczami oraz na zdjęciach, przypominał mi, że to wydarzyło się naprawdę :)

25.03 Hala Gąsienicowa i Gęsia Szyja

Trasa: Brzeziny - Psia Trawka - Hala Gąsienicowa - Zielona Dolina Gąsienicowa - Hala Gąsienicowa - Przełęcz Między Kopami - Hala Gąsienicowa - Psia Trawka - Rówień Waksmundzka - Gęsia Szyja - Rusinowa Polana - Wierchporoniec

Nie na darmo podjąłem wysiłek, aby trzeci raz w marcu - i to drugi raz w ciągu tygodnia - pojechać w Tatry. Jak napisałem w wpisie o sobotniej "rozgrzewce" w Beskidzie Makowskim, na niedzielę zapowiadał się tzw. "turbowarun" w Tatrach. Marzyłem od dawna, aby przy takiej właśnie pogodzie, przy zimowych wciąż krajobrazach, wejść w wyższe partie tych gór, oczywiście tylko po trasie nie wiążącej się z żadnymi niebezpieczeństwami. I to marzenie udało mi się w minioną niedzielę spełnić. To była zdecydowanie najpiękniejsza i najciekawsza moja górska wycieczka od początku tego roku, a kto wie czy i nie jedna z najpiękniejszych i najciekawszych w ogóle.

Moja trasa była całkiem podobna do tej z 17 stycznia 2015. Tamta wyprawa też była przecudowna, spełniała właściwie wszystkie kryteria perfekcyjnego dnia w górach - wspaniałe towarzystwo, zapierające dech w piersiach widoki, wyzwania kondycyjne przy prawdziwie zimowych warunkach, emocje związane z schodzeniem z gór po ciemku - lecz brakowało w niej jednego: dobrej pogody, by móc podziwiać widoki w pełnej okazałości. O ile jeszcze na Wielkim Kopieńcu było wtedy słonecznie, o tyle gdy doszedłem z moim towarzyszem na Halę Gąsienicową niebo się mocno zachmurzyło i szczyty Tatr przykryła "pierzyna" chmur. Też wyglądało to pięknie... ale chciałem w końcu zobaczyć Halę Gąsienicową i jej okolice porą zimową bez takich ograniczeń widokowych. No i po trzech latach udało się.

Pobudka w Krakowie przed 5 rano była niełatwa, tym bardziej że tej nocy nastąpiła zmiana czasu i właściwie według starego czasu to była 4 rano. No ale udało mi się jakoś wygramolić z łóżka i na dworzec autobusowy, by złapać Polskiego Busa do Zakopanego. W autokarze jeszcze nieco się przespałem i do podnóży Tatr dojechałem w dużo lepszej formie. Nie tracąc czasu przesiadłem się natychmiast na busa w kierunku Palenicy Białczańskiej, w którym oczywiście tradycyjnie musiałem dość długo poczekać zanim bus się zapełnił i kierowca zdecydował się łaskawie ruszyć :( Ale jak już ruszył to niewiele czasu zajęło mu dojechanie do Brzezin, gdzie wysiadłem z busa i rozpocząłem podejście na Halę Gąsienicową czarnym szlakiem przez Dolinę Suchej Wody.

Szlak ten zdecydowanie do najciekawszych nie należy. Jednak w taki cudowny zimowy poranek, pośród drzew przykrytych połyskującym w słońcu śniegiem, pod bezmiarem idealnego błękitu na niebie, wędrówka nim była wielką przyjemnością. Zwłaszcza gdy pojawiły się pierwsze, nieco jeszcze ograniczone widoki na Tatry Wysokie, będące zapowiedzią tego, co mnie czekało wkrótce.


Po niecałych dwóch godzinach marszu dotarłem do schroniska Murowaniec. Posiliłem się przepyszną szarlotką na ciepło z malinami, po czym udałem się na Halę Gąsienicową aby podelektować się tymi zimowymi panoramami, o których zobaczeniu tak marzyłem. Przeszedłem czarnym szlakiem do okolic Litworowego Stawu w Zielonej Dolinie Gąsienicowej, po czym wróciłem tą samą trasą. A to, czego byłem świadkiem podczas przemierzania tego szlaku, mogę nazwać tylko jednym słowem: bajka!



Ktoś wpadł na kapitalny pomysł, aby tego dnia przelecieć się nad Tatrami balonem. Dwa takie balony pojawiły się akurat w tym czasie nad Beskidem i Kasprowym Wierchem.



Całkiem spory ruch narciarski panował przy dolnej stacji kolejki krzesełkowej z Hali Gąsienicowej na Kasprowy Wierch.


Bajki ciąg dalszy...





Wróciwszy się w okolice Murowańca, następnie przeszedłem się niebieskim szlakiem na Przełęcz między Kopami. To był właśnie jeden z szlaków, którym przeszedłem się 17.01.2015 przy pięknych, lecz nie do końca satysfakcjonujących widokach. Tym razem nic nie stało na przeszkodzie, abym mógł podziwiać majestat Kościelca, Granatów i innych szczytów na Orlej Perci.





Na Przełęczy między Kopami odsłoniły się przede mną panoramy na zupełnie inne części Tatr. Inaczej było też dlatego, że na Hali Gąsienicowej większość szczytów podziwiałem z dołu, natomiast tutaj mogłem oglądać wiele panoram z góry, m.in. na Dolinę Jaworzynki oraz na Boczań (na którym, o dziwo, zniknął prawie cały śnieg). Doskonale widać było również Giewont.



Wróciłem do Murowańca, pełną piersią chłonąc świeże górskie powietrze a oczami oszałamiające widoki.



W Murowańcu zatrzymałem się po raz drugi, tym razem aby zjeść coś konkretniejszego. O 13:30 rozpocząłem zejście tą samą trasą, którą wszedłem, czyli przez Dolinę Suchej Wody. Jednak to bynajmniej nie był koniec wrażeń na ten dzień. Teraz zamierzałem spełnić kolejne marzenie, czyli wejście na Gęsią Szyję i Rusinową Polanę w zimowych warunkach. Na tą drugą co prawda wszedłem w poprzednią niedzielę, lecz przy mocno ograniczonych widokach. Tym razem miałem zdobyć jedną i drugą przy "lampie" na niebie. Przynajmniej tak się zapowiadało... Niestety podczas mojego zejścia Doliną Suchej Wody niebo zaczęło bardzo szybko zaciągać się chmurami. Na Psiej Trawce skręciłem na czerwony szlak, którym doszedłem do Równi Waksmundzkiej. Tam po słońcu nie było już śladu. Widoki wciąż były, lecz nie robiły na mnie takiego wrażenia jak podczas mojej wizyty w tym miejscu 23.11.2014, gdy również w zimowych warunkach akurat udało mi się "wstrzelić" w krótkie lecz bajeczne "okienko pogodowe".



Jednak ku mojej uciesze podczas podejścia zielonym szlakiem na Gęsią Szyję znów zaczęło się przejaśniać. Wkrótce miałem przed sobą charakterystyczne formacje skalne:


A widoki z Gęsiej Szyi - cud miód.



Nawet widać było w oddali budynek stacji meteorologicznej na Kasprowym Wierchu.


Po drugiej stronie Gęsiej Szyi rozpościerały się panoramy Tatr Bielskich.





Zejście z Gęsiej Szyi na Rusinową Polanę było bardzo kłopotliwe, a miejscami wręcz niemożliwe: było zbyt stromo i zbyt ślisko. Przez część tego odcinka nie miałem innego wyjścia, jak po prostu zjeżdżać na tyłku. Nie było to wcale przyjemne i ulgą dla mnie było, gdy zobaczyłem pod sobą Rusinową Polanę.


Na samej polanie świetnie widoczne były Tatry Bielskie, które w poprzednią niedzielę mogłem dojrzeć tylko częściowo.


Ten bałwanek chyba długo nie przeżyje - na Rusinowej Polanie tego dnia temperatura była na tyle wysoka, że śnieg topniał przed moimi oczami...


Ostatni odcinek tej wspaniałej wyprawy był zarazem pierwszym, na którym odkrywałem szlak dotychczas jeszcze przeze mnie nie odwiedzony: zielony z Rusinowej Polany na Wierchporoniec. I ten odcinek nie zawiódł, a co więcej, bardzo mi się spodobał. Po pierwsze dlatego, że jest banalny (prawie płaski, szeroki i bardzo wygodny) a po drugie dlatego, że w kilku miejscach oferuje naprawdę kapitalne widoki, a reszta wiedzie przez bardzo przyjemny i "klimatyczny" las. Z tych wspomnianych widoków wyróżniała się panorama Koszystej (na pierwszym zdjęciu) oraz Murania w Tatrach Bielskich (na drugim):



Na Wierchporoniec dotarłem o 17:45, a więc po prawie dziesięciu godzinach wędrówki (wliczając w to dwie krótkie przerwy w Murowańcu). Trochę miałem obaw o to, czy o tak późnej porze poza sezonem będą jeszcze jechać jakieś busy do Zakopanego, lecz na szczęście po niedługim oczekiwaniu, kilka minut po 18:00, nadjechał wyczekiwany busik. Rzuciłem się na siedzenie w nim z ulgą. Byłem bardzo zmęczony, ponieważ dawno nie robiłem tak długiej trasy i moja kondycja przez to ostatnio trochę siadła. Jednak moim dominującym uczuciem było ogromne szczęście, że dane mi było w końcu zobaczyć Tatry Wysokie w takich perfekcyjnych zimowych warunkach. Kolejne górskie marzenie spełnione :)