poniedziałek, 18 grudnia 2017

13.12 Czupel

Trasa: Górki Małe - Czupel - Jaworze Nałęże

Piękna, słoneczna środa była ostatnim dniem mojego 6-dniowego beskidzkiego "maratonu". W czwartek pójście w góry było niemożliwe ze względu na cały dzień w pracy, a potem... no właśnie, mimo że w środę było w górach wspaniale, wydarzenia z tej wyprawy tymczasowo zniechęciły mnie od dalszych górskich wycieczek.

Widząc tytuł tego posta pewnie pomyśleliście, że poszedłem zdobywać najwyższy szczyt Beskidu Małego. Otóż nie! Najwyższym punktem mojej środowej trasy był Czupel po przeciwnej stronie Bielska-Białej, pomiędzy Błatnią a Równicą w Beskidzie Śląskim. Prawie 200 metrów niższy od tego Czupla w Beskidzie Małym, bo tylko 736 metrów nad poziomem morza. I jakby nie patrzeć trochę mniej widokowy. Ale nawet bez widoków przebywanie w górach w taki śliczny dzień było prawdziwą przyjemnością.

Rozpocząłem w Górkach Małych na drodze z Skoczowa do Brennej, skąd na Czupel biegnie czerwona ścieżka dydaktyczna o nazwie "Szlak Myśliwski". Zaraz za przystankiem autobusowym przekracza ona rzekę Brennicę mostem, z którego jest widok jak na poniższym zdjęciu, a potem biegnie asfaltem do góry.


Widoków z podejścia brakuje, gdyż asfalt najpierw przebiega przez tereny zabudowane, a potem od razu wchodzi do lasu. Jednak na samym skraju lasu na obszarze niedaleko drogi poprowadzono niewielką wycinkę drzew i wspiąłem się tam, aby popatrzeć na panoramę Równicy.


Potem czekała mnie wędrówka bardzo przyjemną leśną drogą asfaltową:


W pewnym momencie czerwona ścieżka dydaktyczna odbija od asfaltu na lewo i nieco ostrzej do góry. Przez cały czas była świetnie oznakowana. Jednak kilkanaście minut później zauważyłem, że od dłuższego czasu nie było na drzew oznakowani - i tak było już do samego Czupla. Ciekawe, czy to ja zabłądziłem (choć szczerze wątpię, bo szedłem wyraźną drogą gruntową której przebieg był identyczny do przebiegu "szlaku myśliwskiego" na mojej mapie) czy to po prostu znakarze się zbuntowali bądź zabrakło im farby? ;) Nie wiem, ale szkoda że to oznakowanie jest tak mało konsekwentne. Wyższa część tego szlaku to było ciągłe podejście w górę, w warunkach zdecydowanie "wiosennych": ciepło, dość mocno grzejące słońce... Takie grudniowe dni to ja lubię :) Ciekawostką na tej trasie jest kapliczka ku czci św. Tadeusza.


Na Czuplu zgodnie z przewidywaniami widoków brakowało, ale i tak byłem w bardzo pozytywnym nastroju, no bo jakże inaczej w takich pięknych warunkach pogodowych? Schody zaczęły się na zejściu czerwonym szlakiem z Czupla do Jaworza Nałęża. Najpierw pojawiło się trochę śniegu i niebezpiecznego lodu...


A potem... No właśnie. Na wschodnim trawersie góry Łazek (713 m n.p.m.) zastałem na szlaku przeszkody, których w sumie można było się spodziewać po tym, co widziałem w górach poprzedniego dnia i po niebywałej sile poniedziałkowego halnego. Tyle, że tutaj było o wiele, wiele gorzej niż we wtorek w okolicach Koziej Góry. 




Las na wschodnim stoku Łazka został po prostu niemal w całości wyrżnięty przez halny. Masakra! I miałem teraz duży problem z obejściem tych przeszkód. Nad nimi ani pod nimi nie dało się przejść, po lewej też leżało tyle drzew i gałęzi że nie sposób było przejść... musiałem więc szukać swojego szczęścia po prawej stronie, idąc nieco niżej po stoku, na którym też wiatr powalił mnóstwo drzew i trzeba było się pomiędzy nimi przedzierać. Było to mozolne i niewygodne, ale nie miałem innego wyjścia niż iść do przodu. Wrócić się do Górek Małych i wracać do Bielska-Białej busem przez Skoczów, albo pójść w przeciwną stronę na Błatnią i stamtąd zejść z gór, po prostu nie miałem czasu - nie zdążyłbym do pracy.


Proszę Państwa, przedstawiam zupełnie nowy widok z Łazka na Błatnią. Jestem chyba pierwszą osobą, która ujrzała tą panoramę. Ale wcale nie czuję się z tego powodu dumny. Tej panoramy nie powinno to być. Powinien tu stać las...


Kolejna panorama, którą niekoniecznie powinienem mieć możliwość oglądania, w stronę Jaworza:


Kawałek dalej widok na Błatnią był tak rozległy, że aż nie chciało mi się wierzyć że halny zmiótł z powierzchni ziemi tak ogromny obszar lasu. Przecież dobrze pamiętam, że jak szedłem tędy poprzednio w 2015 roku ten szlak był niemalże w stu procentach zalesiony. Może jednak jeszcze przed halnym miała tu miejsce jakaś działalność człowieka? Z drugiej strony powalonych drzew na szlaku było tak dużo, że jeśli akurat na tym obszarze nastąpił jakiś skrajnie mocny podmuch halnego to teoretycznie rzeczywiście mogło położyć cały las...


Odcinek "ekstremalny" z pokonywaniem wiatrołomów (powiedziałbym, że na równi z, albo jeszcze gorszy od przygody z wiatrołomami pod Mędralową 31.05.2014) trwał kilkanaście minut, potem na szczęście za Łazkiem sytuacja wróciła do normy i znów szedłem wygodną leśną dróżką, zatarasowaną już tylko sporadycznie. To jednak była tylko przymiarka przed kolejnym wyzwaniem - okolica skrzyżowania z zielonym szlakiem do Skoczowa ponownie była kompletnie zawalona leżącymi drzewami. Na szczęście tym razem było dużo łatwiej ominąć ten obszar, gdyż miałem do wyboru kilka niewielkich ścieżek schodzących w dół mniej lub bardziej łagodnie. Poszedłem jedną z nich i dzięki temu skróciłem sobie trasę, gdyż po kilku minutach byłem ponownie na czerwonym szlaku już za feralnym skrzyżowaniem, na zejściu do Jaworza. Jeszcze niecałe 20 minut i byłem na dole, na przystanku PKS.

Wycieczkę zakończyłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony atmosfera w górach przy takiej pogodzie była wspaniała, dodająca energii i chęci do życia. Chciałoby się w takich warunkach łazić po nich w nieskończoność ;) Lecz z drugiej strony ciężkie przejścia z wiatrołomami nie napawały mnie chęcią do dalszych wędrówek. Kto wie, ile jest jeszcze takich "zmasakrowanych" obszarów w Beskidach? Teoretycznie może ich być dużo, bo ten halny był naprawdę wyjątkowo silny. Pokonywanie takich odcinków jak na stokach Łazka nie jest ani przyjemne, ani bezpieczne. Teraz więc na te dni daję sobie spokój z górami... Chociaż myślę że mimo wszystko to nie była moja ostatnia górska wyprawa w roku 2017 ;)

12.12 Okolice Koziej Góry po halnym

Trasa: Bystra Skocznia - Przełęcz Sipa - Cygański Las

Tym razem relacja będzie dość smutna... Halny, który w dwóch falach - z niedzieli na poniedziałek i z poniedziałku na wtorek - przeszedł przez Podbeskidzie, okazał się naprawdę niszczycielski. W poniedziałek wieczorem połowa Bielska-Białej była bez prądu (niektórzy moi znajomi odzyskali go dopiero w piątek!), a przez cały wieczór i noc słychać było co chwila pojazdy przejeżdżające na sygnale. Wciąż wiało okropnie gdy wstałem we wtorek o 6 rano, ale gdy wyszedłem do pracy godzinę później panował już spokój. Aż dziwne to się wydawało - tyle czasu wiał ten halny, a potem przeminął tak nagle...

Przynajmniej halny miał jedną zaletę, choć ciężko się nią zachwycać w obliczu jego zniszczeń: wysoką temperaturę. Po ustąpieniu halnego temperatura wciąż pozostała na bardzo wysokim poziomie (grubo ponad 10 stopni!) przez cały wtorkowy dzień. Normalnie wiosna! Pomyślałem sobie, że skoro takie ciepłe dni są w grudniu naprawdę rzadkością, może jednak warto by trochę czasu wykorzystać aktywnie. I podobnie jak w poprzedni wtorek wykorzystałem długą poranną przerwę pomiędzy zajęciami na krótki wypadzik w góry. Rozpocząłem go dokładnie w ten sam sposób co równo tydzień wcześniej, a więc przejazdem autobusem linij 57 o 10:27 spod Hotelu Prezydent do Bystrej. Wysiadłem jednak nieco później niż wtedy, na przedostatnim przystanku (Bystra Skocznia).

Od razu po tym, jak wysiadłem z autobusu, skierowałem się na przyległą ulicę Partyzantów, minąłem kilka domostw, przekroczyłem niewielki potok i już byłem w lesie. Przedłużeniem ulicy Partyzantów jest droga gruntowa, która prowadzi w las, pod górę, i docelowo dociera na Przełęcz Sipą (608 m n.p.n), położoną na żółtym szlaku z Cygańskiego Lasu na Szyndzielnię. Nie mając czasu na więcej, miałem tymże szlakiem zejść do Cygańskiego Lasu. Początkowo podchodziło się z Bystrej na Przełęcz Sipą bardzo wygodnie i przyjemnie. Jednak z biegiem czasu na drodze zaczęło się pojawiać coraz więcej wiatrołomów.



Najgorzej było powyżej Przełęczy Sipej. Poniższe zdjęcie pokazuje widok stamtąd w kierunku Szyndzielni, a więc w przeciwnym do tego, którym miałem udać się dalej. Widać, że o przejście na Przełęcz Kołowrót i Szyndzielnię może nie być łatwo.


Nie było jednak widać żadnych utrudnień w odwrotną stronę, czyli tam gdzie następnie poszedłem, żółtym szlakiem do Cygańskiego Lasu. Początkowo troszeczkę w górę, trawersując Kozią Górę idąc przez nieco jednostajny las taki jak na poniższym zdjęciu, a potem stopniowo w dół.


Gdy schodziłem do Cygańskiego Lasu zaczęły się pojawiać kolejne wiatrołomy. Cała atmosfera w lesie w tym czasie zaczęła jakoś dziwnie wpływać na mój nastrój. To przyjemne, ale jednak ewidentnie nienaturalne ciepło przy jednoczesnym zaciągniętym, posępnym niebie... ta cisza i absolutny brak wiatru, który jeszcze nie tak dawno temu hulał przez tyle godzin... i te piękne, rosłe drzewa powalone niczym zapałki na ziemię... Od tego wszystkiego można było wyczuć niejaką atmosferę grozy, którą spotęgowało wejście do Cygańskiego Lasu na koniec wędrówki.

Las tam "oberwał" zdecydowanie najmocniej. Na prawie wszystkich dróżkach leżały tu i ówdzie powalone drzewa, które trzeba było obejść. Dużo było drzew wyrwanych w całości z korzeniami. Widok był strasznie przygnębiający. Niby można było się spodziewać, że tak ekstremalnie silny halny narobi szkód, ale jednak zderzenie się z tym w rzeczywistości było dość bolesne.




Zaledwie kilka godzin później widziałem w internecie artykuł, który apelował do mieszkańców Bielska-Białej o tymczasowe nie wchodzenie do Cygańskiego Lasu ani do lasu na zboczach Koziej Góry... Może i lepiej że "uprzedziłem" ten artykuł i wybrałem się w góry zanim go opublikowano, bo inaczej pewnie bym tam nie poszedł. Ale z drugiej strony strach pomyśleć, że według artykułu w każdej chwili mogło się tam zawalić jakieś kolejne drzewo osłabione przez wiatr, albo mogła runąć jakaś gałąź... A więc ta moja wyprawa mogła być potencjalnie niebezpieczna, chociaż nie odczuwałem absolutnie żadnego strachu idąc tamtędy. Zresztą nie tylko ja się wybrałem do Cygańskiego Lasu, było sporo innych ludzi na spacerach, zwłaszcza z psami, korzystających pewnie z tego że wiatr się w końcu uspokoił. Oby nic złego się nikomu z nich nie stało. Przynajmniej mi się udało bez problemu dojść do pętli autobusowej w Cygańskim Lesie, lekko ponad godzinę od rozpoczęcia trasy w Bystrej. Oceniam trasę względnie pozytywnie: rozruszałem się, poczułem trochę jakże lubianego przeze mnie ciepłego powietrza... ale z drugiej strony po tych licznych drzewach, które wcześniej tego dnia albo poprzedniego runęły na ziemię, pozostał smutek i żal...

niedziela, 17 grudnia 2017

11.12 Małysiaków Groń

Trasa: Las - Małysiaków Groń - Kocoń - Przełęcz Kocońska

Po niedzielnej Rysiance byłem w takim gazie jeśli chodzi o góry, tak bardzo chciałem w poniedziałek gdzieś pójść, ale natrafiłem na dwie przeszkody: po pierwsze praca (musiałem do niej pójść najpóźniej koło południa), a po drugie straszliwy wiatr halny... Zaczął wiać w niedzielę późnym popołudniem, tuż po naszym powrocie z Rysianki, i w bardzo krótkim czasie rozpędził się niesamowicie. Chyba jeszcze nigdy w Bielsku-Białej nie doświadczyłem tak silnego wiatru halnego, jak tamtej nocy. Ale na rano prognozy były optymistyczne - wiatr miał osłabnąć. Może więc jednak jakieś górki? :) Skusiłem się na nie, ale mimo wszystko nie chciałem za dużo ryzykować, więc wybrałem trasę bardzo krótką i niską, z maksymalną wysokością 680 m n.p.m.

Aby pojechać do miejscowości Las zainspirowała mnie moja stara mapa, według której jest w tym rejonie kilka ciekawie wyglądających ścieżek dydaktycznych: czarna i żółta do Groty Komonieckiego, oraz przedłużenie żółtej przez Małysiaków Groń do Koconia, a następnie przez górę Kościanka do Ślemienia. Intrygujące było to, że na mojej nowej mapie tych ścieżek dydaktycznych już nie było. Ale nawet jeśli zostały zlikwidowane to przecież i tak będzie można przejść po ich starej trasie. A ten króciutki, wręcz symboliczny odcinek do Koconia przez Małysiaków Groń nadawał się idealnie na dzień z takimi niepewnymi warunkami pogodowymi. Wyglądało na to że jakieś ciekawe widoki powinny tam być, a jednocześnie "cywilizacja" jest bardzo blisko i łatwo się wycofać w razie jakby pogoda jednak była zbyt ekstremalna.

I to był pod każdym względem trafny wybór :) Wsiadłem do busa o 6 rano, gdy wciąż wiało ostro, choć nieco słabiej niż poprzedniego wieczoru. Godzinę później, gdy wysiadłem z busa w... (Lesie? Lasie? no właśnie, jak to się odmienia? :P ) wiatr był jeszcze słabszy (co nie znaczy wcale, że był słaby - wciąż "dawał" nieźle). Myślałem że o 7 rano już będzie względnie jasno, a tymczasem ledwo co świtało. Poczekałem więc trochę na przystanku autobusowym i zjadłem tam śniadanie, które przywiozłem z sobą, a następnie o 7:15, gdy już było względnie jasno, ruszyłem w drogę.

Miałem trochę obaw o to, czy znajdę żółtą ścieżkę dydaktyczną jeśli faktycznie została zlikwidowana, lecz były one bezpodstawne - już po kilku minutach wędrówki szosą dotarłem do wyraźnych oznakowani, według których można było pójść na lewo w stronę Groty Komonieckiego i Łamanej Skały albo na prawo w stronę Małysiakowego Gronia. Poszedłem na prawo, małą uliczką, i... już po paru minutach natrafiłem na przeszkodę. Taki oto potok, żadnych kamieni w nim nie ma, jak przez niego przejść?


Na szczęście kawałek dalej na prawo wystawało z wody kilka kamieni i po nich przeszedłem na drugą stronę. Tam od razu widziałem przed sobą Małysiaków Groń. Wyglądał tak niepozornie, jak taka mała góreczka. To było jednak złudzenie: troszeczkę trzeba było się tam nawspinać. Najpierw przez pola, z których był bardzo rozległy widok na pasmo Beskidu Małego po drugiej stronie Lasu.


Potem wszedłem w las, gdzie podejście stało się stromsze. Wspinaczka po zalesionym stoku, w śniegu i wśród wciąż jeszcze dość silnych porywów wiatru, troszeczkę mnie zmęczyła, ale nie była długa. Już o 7:45, a więc pół godziny po rozpoczęciu wędrówki, byłem na szczycie Małysiakowego Gronia, z którego nic nie widać z powodu rosnących tam drzew. Ale potem, gdy ścieżka skręciła pod kątem 90 stopni na zachód, wystarczyło kilka minut by wyjść z lasu i by rozpoczęła się dużo bardziej widokowa część trasy :) A wspomnę jeszcze, że zanim tak się stało, schodząc po zachodnich zboczach Małysiakowego Gronia wpadłem zupełnie znienacka na dużego jelenia. Cóż za dostojny, przepiękny zwierz! Ale musiał się spłoszyć na mój widok, bo natychmiast czmychnął w gąszcz. Jednak tak bliskie spotkanie z zwierzęciem, nawet tak mało agresywnym jak jeleń, daje trochę emocji!

No dobra, a teraz pora na obiecane widoki. Może nie byłbym ich świadkiem, gdybym podążył dokładnie za ścieżką dydaktyczną, która zaraz po wyjściu z lasu skręca w prawo i schodzi do Koconia, ale ja w śniegu zupełnie nie widziałem jej przebiegu, więc po prostu poszedłem dalej na wprost, wiedząc że w ten sposób dojdę do niewielkiej asfaltowej drogi, którą ta sama ścieżka dydaktyczna schodzi z Kościanki jeśli idzie się nią od strony Ślemienia. Z tych pól mogłem zobaczyć pasmo Jałowca:



Po drugiej stronie wciąż miałem główne pasmo Beskidu Małego. Tu zdjęcie z nim, które bardzo mi się podoba :) Kapliczka z wizerunkiem naszego Ojca Św., czuwającym nad tymi jakże bliskiemu sercu górami. To przecież Beskid Mały był pasmem położonym najbliżej jego rodzinnych Wadowic, ileż on razy musiał przemierzać te szlaki! Ciekawe, czy kiedykolwiek był na Małysiaków Groniu. Nie zdziwiłbym się wcale, jeśli tak.


A na wprost przed sobą miałem kolejną ciekawą panoramę: na Beskid Śląski z Baranią Górą i Skrzycznem na czele, nad którymi wisiał charakterystyczny dla halnego wał chmur. Zauważyłem jednak, że w trakcie mojego zejścia z Małysiakowego Gronia podmuchy owego halnego wyraźnie osłabły.


Kolejny ładny widoczek z tego odcinka. Taka krótka trasa, tak blisko cywilizacji, a ile ona ma do zaoferowania!


W głębokim śniegu zgubiłem ścieżkę, ale nie miało to większego znaczenia bo widziałem przed sobą prowadzącą do Koconia drogę asfaltową. Wkrótce dotarłem do niej i po kolejnych pięciu minutach byłem na skrzyżowaniu, skąd poszedłem drogą na wprost, która chwili skręca na lewo, wijąc się wśród zabudowań. Tu już nie robiłem zdjęć, gdyż budynki zasłaniały widoki a do tego spieszyło mi się na busa. Na obrzeżach Koconia droga wspina się na niewielkie wzniesienie, gdzie po prawej stronie stoi duży krzyż. Przy tym krzyżu odbiłem na prawo drugą gruntową, którą w kilka minut zszedłem ze stoku i dotarłem na kolejną asfaltówkę, którą prowadzi niebieski szlak z Huciska przez Ślemień na Przełęcz Kocońską i dalej na Gibasów Wierch. Wystarczyło dosłownie kilka minut wędrówki tą drogą, by znaleźć się przy przystanku autobusowym na Przełęczy Kocońskiej, skąd miałem dogodne bezpośrednie połączenie z powrotem do Bielska-Białej.

I to by było na tyle z tej wycieczki - może mało ambitnej, ale jakże urokliwej! I przy ryzyku silnego wiatru naprawdę lepiej było, że wybrałem sobie taką łatwą i krótką trasę. Wystarczyła ona w zupełności, by naładować mnie pozytywną energią przed popołudniem w pracy. Tymczasem później tego dnia rozpoczęła się druga runda halnego, jeszcze gwałtowniejszego, o którego strasznych skutkach napiszę już wkrótce...

10.12 Hala Rysianka na zimowo

Trasa: Złatna Huta - Hala Lipowska - Hala Rysianka - Złatna Huta

Z ostatniej serii wypraw w góry niedziela była absolutnym hitem. Tak wyjątkowo pięknej wyprawy po Beskidach dawno nie miałem! Ale czemu się dziwić, skoro dopisała zarówno pogoda, jak i towarzystwo, a przede wszystkim wybraliśmy trasę w jeden z najbardziej urokliwych zakątków Beskidu Żywieckiego. Wyprawa na Rysiankę zawsze gwarantuje wspaniałe wrażenia!

Wyruszyliśmy trzyosobową ekipą z Bielska-Białej o 8 rano w niedzielę. Normalnie w taki dzień dojazd w okolice Rysianki transportem publiczny byłby problematyczny, ale my nie musieliśmy się tym przejmować bo mieliśmy do dyspozycji samochód :) Malowniczą trasą przez Kotlinę Żywiecką, najpierw nową drogą ekspresową S1 a potem lokalnymi drogami, dojechaliśmy do parkingu Złatna Huta, najbardziej popularnej bazy wypadowej na Rysiankę. Podczas podróży mogliśmy oglądać spektakularny wał chmur nad Beskidami - zapowiedź nadciągającego halnego... Widok był nieziemski, ale zmartwiło nas trochę to, że te chmury zakrywały wszystkie szczyty, więc nie wiadomo było czy doświadczymy tych cudownych Rysiankowych panoram - a moi towarzysze wybierali się tam po raz pierwszy i wielką szkodą by było, żeby te największe "atrakcje" na szczycie ich ominęły.

W Złatnej był trochę problem z zaparkowaniem, bo praktycznie wszystkie miejsca na parkingu były już zajęte, a dookoła leżał śnieg więc nie można było tak sobie zwyczajnie zaparkować na poboczu. Nasz dzielny kierowca musiał się trochę nagimnastykować, żeby wcisnąć auto w niewielką przestrzeń nadającą się do zaparkowania. Ale to były jedyne kłopoty tego dnia - rzecz jasna poza tymi niewielkimi natury fizycznej, wiążącymi się z wspinaczką na szczyt ;) Początki trasy wcale takie trudne nie były. Czarny szlak z Złatnej Huty na Rysiankę jest bardzo popularny, więc został w poprzednich dniach dobrze przedeptany. Szło się nim bardzo wygodnie, bez najmniejszych problemów. 

Mniej więcej w połowie drogi obraliśmy kierunek na szlak, który jest dość nowy i przez to dotychczas był mi nieznany: żółty na Halę Lipowską. Jest nieco mniej uczęszczany niż czarny, ale i tak był bardzo dobrze przetarty. Początkowo wciąż prowadził przez las, więc ciekawszych widoków brakowało, lecz nawet jakby były to pogoda i tak uniemożliwiłaby podziwianie ich, gdyż chmury wciąż wisiały nisko nad górami. Potem jednak rozpoczął się obszar, na którym las został wycięty, i okoliczne góry zaczęły się stopniowo nam odsłaniać. Na tym odcinku równocześnie podejście stało się znacznie bardziej strome i trochę bardziej musieliśmy się tu namęczyć. Ale rekompensatą za trudy były coraz lepsze widoki, a zarazem ku naszej uciesze niebo zaczęło się przejaśniać. Pierwsze zdjęcia z tego odcinku jeszcze w chmurach...



Ale potem było już tylko lepiej. W promieniach coraz śmielej wyglądającego zza chmur słońca otaczająca nas kraina śniegu nabrała blasku, stała się jeszcze piękniejsza.



Powyższe zdjęcia zostały zrobione na odcinku, na którym nasz żółty szlak podchodzi na Halę Lipowską razem z niebieskim z centrum Złatnej. Byłem zaskoczony, bo szedłem już kiedyś niebieskim szlakiem (wyprawa na Rysiankę 13.04.2014, też cudowna swoją drogą) i nie przypominam sobie, aby wtedy było na tym odcinku tak widokowo. Chyba musiało dojść do całkiem sporej wycinki lasu... możliwe też że odpowiedzialna za brak drzew była silna wichura, która przeszła przez okolicę miesiąc po wyżej wspomnianej wycieczce w 2014 i spowodowała zamknięcie szlaku na kilka miesięcy z powodu powalonych na nim drzew.

Ostatnie podejście na Halę Lipowską (dłużące się troszeczkę moim towarzyszom, którzy co chwila pytali się mnie "za ile tam będziemy?" ;) ) przebiega przez las, lecz bezleśne stoki Hali Lipowskiej są tuż obok po lewej stronie, i wystarczy odrobinkę odejść od szlaku aby wyjść na halę i zobaczyć rozległą panoramę.


Gdy dotarliśmy pod schronisko na Hali Lipowskiej zaczęły znów w szybkim tempie nadciągać chmury, zachęciłem więc moich kompanów abyśmy od razu poszli na Halę Rysianka i tam zrobili postój, żeby okienko pogodowe nie "uciekło" nam zabierając z sobą wspaniałe widoki stamtąd. Na Hali Lipowskiej zatrzymaliśmy się więc tylko dosłownie na minutkę. Na straży przed schroniskiem czuwał niesamowicie słodki piesek, którego widziałem już nieraz na zdjęciach z profilu schroniska na Facebooku - teraz nareszcie spotkaliśmy się w realu :)


Prawda, że to słodziak? :)


Gdy opuszczaliśmy Halę Lipowską chmury momentalnie zasnuły niebo nad nami, przywracając atmosferę tajemniczą, mistyczną...


No i niestety gdy dotarliśmy na Rysiankę 10 minut później nie było widać totalnie nic. Złośliwe chmury nie chciały nam odsłonić panoramy majestatycznego Pilska... Ale nie traciliśmy nadziei, pomyśleliśmy że skoro i tak chcemy wejść do schroniska i tam się posilić, to kto wie czy w międzyczasie pogoda znów się poprawi. Zdawało się, że są na to szanse - rozpoznać to można było choćby po tym, że gdy zbliżaliśmy się do schroniska niebo na moment się przejaśniło od strony północnej i odsłonił się mały fragmencik baśniowej panoramy. Szybko pobiegłem w tym kierunku, aby ten widok udokumentować zanim zniknie ponownie. Warto było - przed oczami ukazało mi się pasmo Magurki Wilkowickiej, a więc bezpośrednie sąsiedztwo mojego miasta:


 A w bliższej odległości chmury odsłoniły połowę Romanki :)


Trwało to tylko kilka minut, potem niebo na nowo zalało się "mlekiem". Ale ledwo zamówiliśmy nasze posiłki w schronisku i rozsiedliśmy się wygodnie przy oknie, gdy znów zaczęły się dziać dziwne rzeczy na niebie. Właściwie nie dziwne, tylko magiczne. Spektaklu rozgrywającego się za oknem w ciągu kolejnych kilkunastu minut nie da się opisać słowami, odsyłam więc do fotogalerii:





Zjadłszy posiłek wyszliśmy na dwór (czy na pole, jak się mówi tutaj na Śląsku ;) ) jakby do innego świata: pod błękitnym niebem, z niczym nie ograniczonymi widokami, sięgającymi nawet Tatr! Mimo przenikliwego zimna musieliśmy spędzić trochę czasu oglądając do wszystko. A więc, rozpoczynając od strony północnej, Romankę:



Od strony wschodniej Pilsko:


A od południowego wschodu rozciągała się słowacka Orawa:


Rozpogodzenie miało jedną wadę - równocześnie pojawił się dość mocno wiatr, którego w ogóle nie było gdy wchodziliśmy do schroniska. Coś za coś, można powiedzieć. To i tak było nic w porównaniu z wietrzyskiem, które się zerwało w Bielsku-Białej później tego wieczora... Na Rysiance odczuliśmy tylko jego pierwsze oznaki. A wystarczyło zejść w dół hali, by więcej tego wiatru nie odczuwać. Ostatni raz spojrzeliśmy na Pilsko przed powrotem do lasu...


A potem zostało nam już tylko szybkie i wygodne zejście czarnym szlakiem w dół do Złatnej Huty. Trasę tą przebyliśmy zaledwie w godzinę. Po drodze mieliśmy tylko jeden nieprzyjemny incydent: o mało co nas nie rozjechali narciarze, którzy bardzo szybko zjeżdżali tą drogą. Ledwo zdążyliśmy uskoczyć w bok, bo dało się usłyszeć szum zjeżdżających nart dopiero gdy byli dosłownie o włos od nas. Czemu nie krzyknęli na nas wcześniej, żebyśmy zeszli z drogi? O mało przez to nie doszło do nieszczęścia...

Nie będę jednak pisać dalej w takim negatywnym tonie, bo generalnie nasze wrażenia z tej wycieczki nie były negatywne, a wręcz na odwrót - przecież ona udała się niesamowicie! Cała nasza trójka była zachwycona pięknem tej trasy i muszę powiedzieć, że naprawdę spodobało nam się łażenie po górach w zimowych warunkach. O ile rozsądnie się dobierze trasę - a ta do takiej zimowej wyprawy świetnie się nadawała - można w ten sposób spędzić w górach wspaniały dzień i nawet mieć łatwiej niż w letnich warunkach (bez upału, błota, licznych korzeni i kamyków itp.). Czuję że następna iście zimowa wyprawa w góry będzie tylko kwestią czasu - ale na razie musimy uzbroić się w cierpliwość, gdyż wiele tego śniegu zniknęło na skutek ciepłego wiatru halnego, który zaczął wiać jeszcze tego samego wieczora. Z tym halnym jest w ogóle osobna historia, gdyż ludzie z Podbeskidzia na pewno zapamiętają go na długo - ale o tym w następnych wpisach...

sobota, 16 grudnia 2017

09.12 Hala Magura

Trasa: Żabnica - Tokarnia - Hala Magura - Brzuśnik

Po firmowej imprezie świątecznej w piątek i przy kiepskiej pogodzie, nie układałem zbyt ambitnych planów górskich na sobotę. Ale chociaż odrobinę czasu chciałem tego dnia spędzić w górach i szczególnie ciągnęło mnie w Beskid Żywiecki, w którym bardzo dawno nie byłem (właściwie to tylko raz w tym roku, podczas sierpniowej wyprawy na Wielką Rycerzową "inaugurującą" mój powrót na beskidzkie szlaki). A to dzikie, odludne pasmo górskie ma w sobie jakąś magię, której ostatnio mi brakowało. Więc po odespaniu imprezy złapałem busa do Żywca, gdzie równo w południe wsiadłem w kolejnego busa do Żabnicy. Plan miałem taki, aby z przystanku Żabnica Skałka pójść czarnym szlakiem w kierunku Hali Słowianka, lecz odbić z niego nieco wcześniej i pójść na skróty na górę Abramów, następnie kawałek czerwonym szlakiem i ponownie zejść na skróty do centrum Żabnicy, gdzie według rozkładu w internecie miał odjeżdżać bus z powrotem do Żywca tuż przed 15:00.

Bardzo dobrze się stało, że nauczony doświadczeniem nie zaufałem ślepo rozkładowi busów i wysiadając na przystanku Żabnica Skałka postanowiłem upewnić się u kierowcy, że można wrócić do Żywca około 15:00. A ten mi oznajmił, że ten kurs już od jakiegoś czasu jest w soboty odwołany! Podobno przewoźnik kilkakrotnie przypominał starostwu powiatowemu w Żywcu, żeby zaaktualizowali rozkład linii Żywiec-Żabnica na ich stronie, ale do dziś tak się nie stało. Całe szczęście, że coś mnie tknęło aby się spytać tego kierowcy, bo inaczej bym tkwił w tej Żabnicy po ukończeniu trasy, a musiałem wracać do Bielska-Białej na wieczorne spotkanie. W obliczu tej sytuacji na szybko zmieniłem plany i postanowiłem, że zamiast przez Abramów pójdę na Halę Magura, a stamtąd zejdę ścieżką dydaktyczną do miejscowości Brzuśnik, skąd są o bardzo dogodnych porach odjazdy autobusów linii MZK Żywiec nr 15 do Żywca. I myślę, że dzięki temu zaliczyłem ciekawszą trasę :)

Poszedłem więc w las asfaltową drogą, którą przebiega czarny szlak na Halę Słowianka. Po doświadczeniach z poprzedniego dnia bałem się, że będą tam oblodzenia, ale w Beskidzie Żywieckim zima mocniej się trzyma niż w Śląskim i zamiast lodu na drodze leżał śnieg, po którym szło się łatwo i przyjemnie. 20 minut później doszedłem do punktu, w którym droga i szlak skręcają na prawo, podczas gdy na wprost według mojej mapy jest szlak narciarski, którym można dołączyć do czerwonego szlaku przed Abramowem. W rzeczywistości jednak na pewno żadnego szlaku narciarskiego tam nie ma, jest tylko ścieżka bezszlakowa - oczywiście nieprzetarta. Nie zmartwiło mnie to - odcinek pozaszlakowy był dość krótki, więc przecieranie go byłoby raczej frajdą aniżeli kłopotem. Poza tym serio, wydaje mi się że jeśli ma się zejść z szlaku to łatwiej to zrobić zimą, kiedy i tak wszędzie leży śnieg.

Zgodnie z przewidywaniami przecieranie trasy przez las było przyjemnością i niecałe pół godziny później znalazłem się na czerwonym szlaku w osadzie Tokarnia. Z polany tu rozciąga się szeroka panorama pasma Lipowskiej i Rysianki, będącego tym razem pod chmurami.


Tak więc zamiast pójść na lewo czerwonym szlakiem jak miałem pierwotnie w planach, skręciłem nim na prawo i już po kilku minutach skręciłem na szlak rowerowy, prowadzący na Halę Magura. Tu konieczności przecierania nie było, gdyż przejechał wcześniej tędy jakiś pojazd i wystarczyło pójść śladami jego kół. Drugi raz w życiu szedłem tą trasą - poprzednio w dzień Wszystkich Świętych 2014, podczas pięknego babiego lata - i wiedziałem, że będzie z niej co oglądać. Okazało się, że widoki z niej były nieco bardziej ograniczone niż trzy lata temu, ponieważ przy drodze szybko wyrastają młode drzewa, lecz i tak pomiędzy i ponad nimi widać co nieco. Można popatrzeć np. na pasmo górskie od Abramowa po Grapę, po którym przebiega Główny Szlak Beskidzki i którym według pierwotnych założeń miałem schodzić:


Dalej można zobaczyć górę Prusów i Halę Boraczą za nią:



Szlak rowerowy doprowadził mnie do szlaku papieskiego, którym w ciągu kilku minut doszedłem na Halę Magura. Kiedy byłem tu poprzednim razem przebiegał przez nią tylko ów szlak papieski do Cięciny, ale w międzyczasie powstała nowa ścieżka dydaktyczna, o kolorze zielonym, do Brzuśnika - i ją właśnie chciałem teraz odkryć. Okazało się, że to wcale nie będzie takie łatwe. Ścieżka dydaktyczna zupełnie nie była przetarta. Ale mnie serio z każdą kolejną wyprawą podobają się takie wyzwania coraz bardziej :) Miałem też takie ułatwienie, że zielona ścieżka dydaktyczna była świetnie oznakowana i dzięki temu pomimo leżącego wszędzie śniegu ciężko byłoby ją zgubić. Zatem brodząc w śniegu po kolana zacząłem schodzić po południowych stokach Hali Magura, z których pięknie widać okoliczne szczyty, m.in. Przybór i Juszczynkę.


Po krótkim leśnym odcinku ścieżka wychodzi na kolejną halę z podobnym widokiem, trawersując wschodnie zbocza góry Kiczora.


Reszta trasy przebiega wyłącznie lasem, schodząc do Brzuśnika bardzo łagodnie, z tylko paroma krótkimi stromszymi odcinkami. Śniegu stopniowo ubywało i przed Brzuśnikiem zniknął niemal całkowicie. Ale paradoksalnie od tego miejsca było mi znacznie trudniej iść - bo po ustąpieniu śniegu pojawił się lód... Najgorzej było w samym Brzuśniku, gdzie czekał mnie jeszcze kilometr schodzenia dość stromą asfaltową drogą wśród zabudowań. Co prawda lodu tam było dużo mniej, ale nigdy nie było wiadomo do końca czy on leży na tym asfalcie czy nie, bo jeśli się pojawiał to był taki zdradziecki "czarny" lód którego na asfalcie nie widać... A jakbym się wywalił to na takiej stromej drodze mogło to się skończyć bardzo boleśnie... Denerwowało mnie to, bo myślałem że bez problemu zdążę na autobus w Brzuśniku, a tu przez taką głupią, niespodziewaną przeszkodę stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że na niego nie zdążę - a kolejny był dopiero półtorej godziny później. O 14:56, a więc na cztery minuty przed jego odjazdem, postanowiłem zaryzykować i zacząłem zbiegać - i dzięki Bogu lodu już więcej nie było, nie wywróciłem się i o 14:59 dobiegłem na pętlę autobusową, akurat w samą porę.

Tak więc wyprawa z Żabnicy do Brzuśnika trwała równo dwie i pół godziny, co przy zimowych warunkach uważam za całkiem niezłe osiągnięcie. Pogoda - jak widać na powyższych zdjęciach - senna, ale pobyt na świeżym powietrzu i w pięknych zimowych krajobrazach dodał mi dużo energii. Miałem zaplanowaną kolejną górską wyprawę wraz z znajomymi na następny dzień i już nie mogłem się jej doczekać :) Już wkrótce pojawi się tu relacja z niedzielnej zimowej Rysianki!