czwartek, 27 listopada 2014

24.11 Jastrzębica

Trasa: Przyłęków – Jastrzębica – Przełęcz U Poloka – Juszczyna

Ta wycieczka była rekordowo krótka – i niestety też dość pechowa. W sumie to było do przewidzenia, że planowanie wypadu w góry akurat na ten dzień jest dość ryzykowne ze względów logistycznych. Skoro o 1 w nocy wróciłem z niedzielnej wycieczki w Tatry, a już wczesnym popołudniem musiałem być w pracy, to rozsądek nakazywał odpocząć przed południem. Przezwyciężyła jednak nieodparta chęć posmakowania jeszcze raz atmosfery gór przed nadciągającym załamaniem pogody. Pomyślałem sobie, że jeśli zaplanuję sobie bardzo krótką trasę (z Przyłękowa bezszlakowo stokiem narciarskim na Jastrzębicę, a następnie niebieskim szlakiem do Juszczyny –  wycieczka na zaledwie 45 minut), to cóż złego może się stać?

Jak się okazało, bardzo wiele złego! Już od samego początku były problemy. Autobus MZK Żywiec linii nr 13, którym jechałem spod dworca PKP w Żywcu do Przyłękowa, utkwił w dużym korku na objeździe spowodowanym remontem mostu nad Sołą. Potem złapał jeszcze większe opóźnienie z powodu wypadku w centrum Żywca. W efekcie przyjechałem do Przyłękowa nieco zaniepokojony, czy zdążę na czas na busa w Juszczynie po przejściu trasy – gdyż w przypadku nie zdążenia na tego busa realnie groziło mi spóźnienie się do pracy...

Prosta z pozoru trasa zamieniła się w koszmar, gdy okazało się, że na stoku narciarskim w Przyłękowie prowadzone są jakieś prace – pełno było tam koparek i innego ciężkiego sprzętu, i cały stok był zamknięty – co wykluczało przejście tamtędy. Miałem kolejną nauczkę, że gdy człowiek ma mało czasu na przejście trasy w górach nigdy nie powinien planować trasy pozaszlakowej! Gdybym tylko mógł to bym zawrócił, ale nie dało się: następny autobus z Przyłękowa do Żywca był dopiero za kilka godzin, a ja musiałem już wtedy być z powrotem w Bielsku-Białej. Nie było więc innego wyjścia, jak szukać alternatywnej trasy do Juszczyny.

„Chaszczując” nieco po wschodniej stronie stoku narciarskiego, udało mi się obejść plac budowy i znaleźć niewielką ścieżkę, która poprowadziła mnie w kierunku Jastrzębicy. Czas jednak naglił coraz bardziej i zmuszony byłem biec pod górę... co zdecydowanie do przyjemności nie należało. Tak bardzo chciałem iść na spokojnie, delektować się widokami i ładną pogodą, a tymczasem musiałem wszystko robić na szybko. W końcu jednak znalazłem się na szczycie Jastrzębicy (758 m n.p.m), na której byłem już raz, na znacznie dłuższej wycieczce, 10 stycznia. Stwierdziłem, że chyba starczy mi czasu aby dosłownie na minutkę zatrzymać się, porobić kilka fotek i pooglądać widoki, które są tam naprawdę ładne. Wyjąłem więc aparat i... kolejny pech: mój aparat nie działał! W ogóle nie reagował na moje próby włączenia go. W końcu, zrezygnowany, zrobiłem kilka zdjęć komórką zanim poleciałem dalej.

Zdjęcia robione komórką nie są najlepszej jakości, ale przynajmniej dają namiastkę ładnych panoram z Jastrzębicy. Od północy jest widok na Przyłęków i okoliczne wzgórza:


Od zachodu widać Wójtowski Wierch, a w tle pasmo Beskidu Śląskiego:


Zbiegłem do Juszczyny niebieskim szlakiem przez Przełęcz u Poloka (613 m n.p.m). Tam ujrzałem widok, który chyba był największym pozytywem całej tej wycieczki: przykrytą czapą śniegu „Królową Beskidów”, Babią Górę, na tle pięknego błękitnego nieba.




Dotarłszy do przystanku autobusowego Juszczyna Granica, miałem jeszcze minutę oczekiwania na busa do Żywca, którą wykorzystałem na sfotografowanie ładnej kapliczki znajdującej się tuż obok.


Wkrótce potem bus nadjechał i pojechałem do Żywca, gdzie moje nerwy były wystawione na na dalszą próbę. Nie było skomunikowania z pociągiem do Bielska-Białej i musiałem szybko przejść na drugą stronę rzeki, pod Tesco, licząc że będzie jechał jakiś bus. Rozkładowo miał jeden taki bus przyjechać o 13:14, jednak czas mijał a bus nie przyjeżdżał... Następny jechał o 13:30 i wnerwił mnie strasznie, gdyż jechał najbardziej okrężną trasą z możliwych, przez Łodygowice Górne, Bierną, Wilkowice Górne... Dojazd do Bielska-Białej zdawał się trwać całe wieki.

Mimo tych wszystkich przeciwności losu ostatecznie zdążyłem na czas do pracy, jednak po tej  wycieczce powiedziałem sobie definitywnie: nigdy więcej nie będę próbować wycieczek w góry w dni powszednie przed pracą, jeśli istnieje chociażby najmniejsze ryzyko, że mogę mieć problemy ze zdążeniem na czas. Góry są zbyt piękne, aby psuć sobie wycieczkę w nie koniecznością spieszenia się. Myślę że w takich sytuacjach lepiej je sobie odpuścić i zostawić je na inny raz, kiedy czasu jest więcej, aby cieszyć się nimi.

23.11 Regle Tatr Wysokich

Trasa: Jaszczurówka – Dolina Olczyska – Polana Pod Kopieńcem – Psia Trawka – Wakszmundzka Polana – Rówień Waksmundzka – Polana Pod Wołoszynem – Palenica Białczańska

Spontaniczny pomysł jednodniowego niedzielnego wypadu w Tatry okazał się strzałem w dziesiątkę :) Patrząc na trasę, jaką tego dnia pokonałem, możecie pomyśleć że wycieczka była nudna, gdyż przebiegła po szlakach które nie są specjalnie znane ze swoich walorów widokowych. Zapewniam jednak, że wrażenia z wycieczki były wspaniałe :) Na drugą połowę trasy miałem fantastyczną pogodę, a do tego po raz pierwszy miałem okazję podziwiać Tatry w warunkach zimowych – było to dla mnie wyjątkowe przeżycie.

Dojechałem do Zakopanego PKS-em z Bielska-Białej o 11:00 i od razu przeskoczyłem do busa jadącego w stronę Morskiego Oka, z którego wysiadłem w Jaszczurówce. Pierwszym etapem mojej wędrówki był zielony szlak przez Dolinę Olczyską. Czytałem już wcześniej w internecie, że jest tam obecnie mnóstwo błota, i rzeczywiście tak było – szło się ciężko i musiałem się nagimnastykować aby pokonać odcinek ubłacając się w jak najmniejszym stopniu. Szlak robił nieco przykre wrażenie nie tylko z powodu potężnego błota, lecz także ze względu na wycinkę lasu w okolicach Olczyskiej Polany. Poniższe zdjęcie obrazuje ten smutny widok – widać w tle przykryty niskimi chmurami Nosal.


Smętną atmosferę na tym szlaku potęgowała ponura pogoda, gdyż mimo zapowiedzi słonecznej niedzieli niskie chmury panowały nad Zakopanem i okolicami. Za Olczyską Polaną poprowadzono tak intensywną wycinkę drzew, że szlak został zatarasowany przez powalone drzewa i gałęzie. Pokonywało się ten odcinek naprawdę trudno. Moim zdaniem to trochę wstyd, że nie zadbano bardziej o utrzymanie dobrego stanu szlaku pomimo prowadzonej wokół niego wycinki.


Na szczęście po opuszczeniu obszaru wycinki szło się dużo lepiej. Zielony szlak prowadził mnie kamiennym chodnikiem łagodnie w górę w stronę Wielkiego Kopieńca. Od wysokości 1100 m n.p.m drzewa były delikatnie przykryte śniegiem, a od mniej więcej 1250 m n.p.m śnieg leżał również na ziemi. Gdy dotarłem na Polanę pod Kopieńcem, zastałem na niej takie lekko zimowe warunki:


Wybierając się na tą trasę miałem zamiar wejścia na szczyt Wielkiego Kopieńca (1328 m n.p.m), ale przy tak słabej widoczności nie miało to najmniejszego sensu. Poszedłem więc na wprost przez Polanę pod Kopieńcem. Widok ośnieżonej polany z drewnianymi szałasami wynurzającymi się z gęstej mgły naprawdę miał klimat.


Po opuszczeniu Polany pod Kopieńcem szedłem jeszcze jakieś 10 minut zielonym szlakiem, po czym skręciłem w czerwony szlak w stronę Psiej Trawki. Szedłem przez gęsty, dziki las ośnieżonych drzew. Odbywałem wędrówkę w samotności, co sprawiało że atmosfera tego lasu była jeszcze bardziej przejmująca. Połączenie szarego nieba i śniegu na drzewach dawało efekt jakby świat stracił wszystkie swoje barwy:


Nie można zaprzeczyć że taka wędrówka miała swój klimat, lecz po paru godzinach jednak stawała się nieco monotonna. Po przejściu przez Psią Trawkę przez kolejną godzinę szedłem dalej czerwonym szlakiem w stronę Waksmundzkiej Polany. I wtedy nastąpił cud :) Na krótko przez osiągnięciem Waksmundzkiej Polany w ciągu zaledwie kilku minut niebo zmieniło się z całkowicie zachmurzonego na całkowicie bezchmurne! Od razu otaczający mnie las przybrał zupełnie inny wygląd, jakby bajkowy.


Na Polanie Waksmundzkiej mogłem po raz pierwszy tego dnia podziwiać rozległe panoramy. Zimowa sceneria pokrytych śniegiem świerków, w tle majestatyczna Koszysta, a ponad tym wszystkim błękitne niebo i ostatnie dryfujące płaty mgły... Widok był rewelacyjny.




Przydrożny krzyż na Waksmundzkiej Polanie:


Kilka minut później byłem na Równi Waksmundzkiej, skąd Tatry Bielskie na Słowacji prezentowały się wręcz nieziemsko pięknie :)



Po uświadczeniu tego raju dla oczu zapuściłem się ponownie w gęsty las, przez który zszedłem do asfaltu prowadzącego z Morskiego Oka, docierając do niego trochę przed Wodogrzmotami Mickiewicza. Kilka prześwitów na tym leśnym odcinku oferowało naprawdę piękne widoki, jak chociażby poniższy:


Ostatni odcinek mojej wycieczki prowadził słynnym asfaltem do Palenicy Białczańskiej. W porównaniu z moimi poprzednimi wędrówkami po tym asfalcie, tego dnia było zupełnie inaczej: zamiast tradycyjnych tłumów droga świeciła pustkami. Było to nieco dziwne uczucie, chodzić tamtędy bez gromad innych turystów – bardzo mi się jednak podobało to nieco inne oblicze drogi na Morskie Oko. I w taki sposób dotarłem do Palenicy Białczańskiej w samą porę na busa do Zakopanego o 15:40. W Zakopanem przesiadłem się na autobus do Krakowa i spędziłem bardzo miły wieczór w tym jakże pięknym mieście, po czym o 22:50 wsiadłem w ostatni autobus do Bielska-Białej i dotarłem do domu krótko przed 1 rano. Ależ to był piękny i bogaty w wrażenia dzień!

22.11 Z Międzybrodzia na Magurkę Wilkowicką

Trasa: Międzybrodzie Ponikiew – Magurka Wilkowicka – Rogacz – Wilkowice

Pomysł sobotniego wypadu na Magurkę Wilkowicką wziął się stąd, że moja koleżanka Sabrina, która od kilku miesięcy mieszka w Bielsku-Białej i podobnie jak ja uwielbia poznawać okoliczne góry, nie była jeszcze na tym szczycie. Dla mnie Magurka Wilkowicka jest jednym z moich ulubionych miejsc w Beskidach i chciałem koniecznie Sabrinie tą górę pokazać – a zwłaszcza czerwony szlak pomiędzy nią a Stalownikiem w Mikuszowicach, który moim zdaniem jest najładniejszą trasą na Magurkę. Po długim tygodniu w pracy oboje byliśmy nieco zmęczeni i na dłuższą wyprawę nie mieliśmy sił, lecz taki krótki wypad w Beskid Mały wydawał się w sam raz na ten dzień :)

Wystartowaliśmy z przystanku PKS w Międzybrodziu Bialskim, w osadzie Ponikiew, skąd żółty szlak prowadzi na szczyt Magurki Wilkowickiej. Dla mnie wycieczka tym szlakiem miała wymiar nieco sentymentalny, gdyż to właśnie przejściem tej trasy rozpocząłem moją drugą wycieczkę w góry po zamieszkaniu w Bielsku-Białej, 22 września ubiegłego roku. Wspomnienia z tej wyprawy mam niezwykle miłe – w końcu to była jedna z moich pierwszych okazji do posmakowania „magii” Beskidów ;) Wtedy przeszedłem z Międzybrodzia do Bielska-Białej żółtym i czerwonym szlakiem przez Przełęcz Łysą, omijając szczyt Magurki Wilkowickiej. Tym razem ta góra miała być centralnym punktem naszej wycieczki.

Przez smętny, późnojesienny las wspinaliśmy się stopniowo w górę, w stronę Magurki Wilkowickiej. Zobaczyliśmy na mapie, że można przejśc ścieżką bezszlakową „na skróty” pomiędzy żółtym szlakiem a szczytem Magurki, lecz jakoś tą ścieżkę przegapiliśmy i w efekcie nasza wędrówka na szczyt przebiegała w całości znakowanym szlakiem. Na południowych zboczach Magurki szlak wychodzi na swoisty „taras widokowy” z rozległymi panoramami na Żar oraz Bukowski Groń, które miałem okazję podziwiać w całej okazałości podczas wyżej wspomnianej ubiegłorocznej wycieczki. Tym razem niskie chmury mocno ograniczały widoki – lecz takie kłębiące się nad górami chmury też stanowiły ładne i ciekawe widowisko.



Zamierzaliśmy zatrzymać się na posiłek w schronisku na Magurce Wilkowickiej, lecz zaskakująco duża liczba turystów w schronisku zniechęciła nas od tego. Postanowiliśmy szybciej wrócić do domu i tam się pożywić. Ruszyliśmy więc w dół, wśród oszronionych drzew.


Planując tą wycieczkę szczególnie chciałem Sabrinie pokazać atrakcyjny widokowo czerwony szlak do Mikuszowic, jednak stało się ewidentne że przy tak ponurej pogodzie z widoków będą nici. Stwierdziliśmy więc, że odpuścimy sobie ten szlak i zejdziemy innym czerwonym szlakiem na Przełęcz Łysą i dalej do Leszczyn. Zeszliśmy na polanę obok sklepu spożywczego pod Magurką, a stamtąd próbowaliśmy przejść bezszlakowo „na skróty” do czerwonego szlaku. Natrafiliśmy na nowo powstałą, szeroką leśną drogę, która – wydawało nam się – powinna była nas tam właśnie zaprowadzić. Jak się okazało, przeliczyliśmy się – leśna droga po prostu zatoczyła szeroki łuk i zaprowadziła nas na Rogacz, a więc z powrotem do szlaku na Stalownik.

Ta nieudana próba pójścia na skróty chyba była jakimś znakiem, że jednak powinniśmy trzymać się pierwotnego planu i pójść do Stalownika ;) Tak też zrobiliśmy. O tym zejściu nie ma co pisać, gdyż przy niskich chmurach widoków nie było absolutnie żadnych, zresztą bardziej nas interesowała rozmowa niż obserwowanie okolic. Po zejściu do asfaltowej drogi w Mikuszowicach zorientowaliśmy się, że właśnie odjechał autobus nr 2 spod Stalownika i kolejny jest za pół godziny. Postanowiliśmy więc pójść asfaltem w przeciwną stronę, do przystanku Wilkowice Sanatorium, i liczyć że podjedzie tam jakiś PKS albo prywatny bus. To była dobra decyzja – już po kilku minutach podjechał bus firmy Żądło, który zawiózł nas do Bielska-Białej tak szybko że po drodze jeszcze wyprzedził ową „dwójkę” która uciekła nam wcześniej. W taki sposób szybko znaleźliśmy się w centrum miasta i udaliśmy się do naszych mieszkań, gdzie oboje mieliśmy ten sam plan: najpierw zjeść, a potem zdrzemnąć się ;) Spałem kilka godzin tego popołudnia, ale naprawdę dużo mi to dało, gdyż po tej drzemce miałem więcej sił, aby następnego dnia zaatakować Tatry i potem jeszcze wieczorem zahaczyć o Kraków – o czym możecie przeczytać w mojej następnej relacji.

piątek, 21 listopada 2014

11.11 Szpiglasowa Przełęcz

Trasa: Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza – Dolina Roztoki – Dolina Pięciu Stawów – Szpiglasowa Przełęcz – Morskie Oko – Wodogrzmoty Mickiewicza – Palenica Białczańska

W życiu bym nie uwierzył, że jeszcze w listopadzie będę miał okazję wybrać się w Tatry Wysokie. Normalnie przecież wyższe partie Tatr o tej porze roku leżą pod śniegiem i na wyprawę w nie bez sprzętu zimowego i sporego doświadczenia górskiego nie byłoby szans. W tym roku też wydawało się, że tak będzie – śnieg, który spadł w Tatrach na początku trzeciej dekady października był solidny i wyglądał tak jakby miał się utrzymać na całą zimę. Byłem już z tym pogodzony, że szlak z Doliny Pięciu Stawów do Morskiego Oka przez Szpiglasową Przełęcz trzeba będzie zostawić na przyszły rok. Było mi z tego powodu żal, gdyż wyjątkowo mi na tej trasie zależało...

A potem stało się coś nieprawdopodobnego: w pierwszej dekadzie listopada ociepliło się do prawie 20 stopni i wystarczyło zaledwie kilka dni wysokich temperatur i wiatru halnego, aby po śniegu nie było śladu. Nawet najmniejszego. Mieszkając w Bielsku-Białej, nie zdawałem sobie sprawy z tego co się wydarzyło w Tatrach, dopóki 9 listopada nie zerknąłem na stronę z kamerami TOPR-u i wręcz oszołomiło mnie gdy zobaczyłem że cały ten śnieg zniknął. Momentalnie podjąłem decyzję: skoro za dwa dni jest Święto Niepodległości i mam tego dnia wolne, to nie ma innej opcji jak jechać w Tatry! Miałem już na dzień 11 listopada zaplanowaną wycieczkę ze znajomymi na Kozią Górę, ale oczywiście gdy rzuciłem im hasło zmiany planów i wyjazdu w Tatry moja propozycja spotkała się z wielkim entuzjazmem. Przecież tych dwóch tras – Kozia Góra a Szpiglasowa Przełęcz – w ogóle nie da się porównać! Kozia Góra jest fajna, ale z całym szacunkiem to ona do Tatr nawet się nie umywa ;)

I tak oto w Święto Niepodległości o 8 rano pięciu dzielnych mężczyzn – 2,5 Polaków i 2,5 Anglików (ja się liczę jako ten co jest pół na pół ;) ) zaparkowało na parkingu na Palenicy Białczańskiej i ruszyło na podbój jednych z najpiękniejszych rejonów polskich Tatr Wysokich. Początkowo asfaltem w stronę Morskiego Oka, potem zielonym szlakiem przez Dolinę Roztoki i następnie do Doliny Pięciu Stawów czarnym szlakiem łącznikowym, z którego do tyłu rozciąga się piękna panorama całej długości Doliny Roztoki:


Gdy dotarliśmy do Doliny Pięciu Stawów, niestety nie było możliwości zatrzymania się w schronisku gdyż było ono zamknięte z powodu remontu. Przeszliśmy w głąb doliny bardzo szybko, gdyż wiało tam zaskakująco mocno. Wcześniej, w Dolinie Roztoki, panował spokój, a tu z kolei wiatr hulał w najlepsze. Za to widoki w Dolinie Pięciu Stawów prezentowały się wyjątkowo klimatycznie z pędzącymi nad szczytami chmurami, gnanymi przez wiatr. Tu panorama doliny z Małym Stawem Polskim z przodu i Wielkim Stawem Polskim z tyłu:


W obliczu tak pięknej natury cieszyliśmy się niczym małe dzieci :)


Im bliżej żółtego szlaku na Szpiglasową Przełęcz, tym większe ogarniało mnie podniecenie. To ten odcinek miał być ukoronowaniem wspaniałego sezonu wędrówek po Tatrach. I rzeczywiście nim był. Od samego początku widoki na nim oszałamiały, a im wyżej tym lepiej. Jeszcze będąc w dolinie oglądaliśmy przepiękną panoramę Wielkiego Stawu Polskiego:


Oczywiście w miarę zyskiwania wysokości owa panorama prezentowała się coraz bardziej okazale, z Kozim Wierchem i masywem Wołoszyna w tle:


Również rozwijała się za nami wspaniała panorama od Walentkowego Wierchu (po lewej) przez Świnicę (pośrodku, pokrytą chmurami) po Kozi Wierch (po prawej), z Czarnym Stawem Polskim częściowo widocznym poniżej.


Wielki Staw Polski i Orla Perć w całej swojej okazałości:


Tych panoram nie można komentować... są zbyt piękne :)




Ostatni odcinek przed osiągnięciem Szpiglasowej Przełęczy (2110 m n.p.m) był największą „atrakcją”: wspinaczka po łańcuchach. Szedłem już po łańcuchach dwukrotnie (21 września do Smoczej Jamy i 12 października przez Kobylarzowy Żleb), ale ten odcinek był dłuższy i dostarczał trochę adrenaliny z powodu nieco większej ekspozycji. To było dla mnie świetne oswojenie z łańcuchami. Startując po nich trochę się bałem, ale im dalej tym pewniej się czułem, a osiągnąwszy Szpiglasową Przełęcz wręcz żałowałem że to już koniec łańcuchów ;)

Szpiglasowa Przełęcz to magiczne miejsce, gdyż oferuje dwie zupełnie odmienne panoramy po każdej stronie. Z południowej strony majestatycznie wznosił się przed nami pokryty „czapą” chmur Mięguszowiecki Szczyt:


A z północnej strony po raz ostatni tego dnia mogliśmy podziwiać panoramę Doliny Pięciu Stawów i Orlej Perci:


Liczyliśmy na to że tego dnia wejdziemy również na pobliski Szpiglasowy Wierch, ale zrezygnowaliśmy z tego zamiaru. Przede wszystkim dlatego, że na przełęczy wiał bardzo mocny wiatr. Podczas podejścia byliśmy przed nim osłonięci, ale osiągnąwszy przełęcz byliśmy narażeni na jego pełną siłę i baliśmy się, że przejście granią na szczyt może stanowić zagrożenie. Również nieco naglił nas czas, aby zdążyć z powrotem do samochodu przed zmrokiem – wszak dni o tej porze roku są naprawdę krótkie. Rozpoczęliśmy więc zejście w kierunku Morskiego Oka. A na tym odcinku kolejna atrakcja! Zawsze marzyłem o tym, aby zobaczyć w Tatrach górską kozicę. Tego dnia właśnie to marzenie się spełniło :)


Górska kozica spogląda z wysoka na majestatyczną panoramę...


Pod nami ukazało się Morskie Oko; a po prawej stronie, nieco wyżej, Czarny Staw pod Rysami.


Zbliżenie na Rysy:


Po naszej prawej stronie wznosiła się charakterystyczna formacja Mnicha. Naprawdę niezwykły kształt skały.


Nad Morskim Okiem zdjęć już nie robiłem, gdyż moja druga wizyta w tym miejscu po prostu nie mogła dorównać magią do pierwszej. Do opisu tej pierwszej odsyłam do mojej relacji z dnia 5 września. Uczucie ujrzenia Morskiego Oka po raz pierwszy, i to wczesnym rankiem, praktycznie bez ludzi, przy bezchmurnym niebie – było czymś niesamowitym. Tym razem już nie robiło na mnie takiego wrażenia. Może dlatego, że światło było gorsze (słońce schowane za górami i niebo jakieś takie wyblakłe), a na pewno również dlatego, że było przy Morskim Oku znacznie więcej ludzi. Do tego czasu na szlaku spotkaliśmy naprawdę niewielu turystów, i to pomimo ładnej pogody. Myślę że kilka czynników na to wpłynęło: krótkość dnia, silny wiatr oraz po prostu nieświadomość wielu potencjalnych turystów o zniknięciu śniegu. W obliczu tych „pustek” na szlaku, gwar nad Morskim Okiem i tłumy w środku schroniska zrobiły na nas przykre wrażenie i chcieliśmy tylko jak najszybciej stamtąd uciekać.

Porzuciliśmy wcześniejszy zamiar zjedzenia w schronisku obiadokolacji i zamiast tego poszliśmy od razu asfaltem w dół do Palenicy Białczańskiej, gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Odcinek asfaltowy, o którym się bałem że po tak pięknej i bogatej krajobrazowo trasie będzie się wydawał okropnie monotonny, wcale taki zły nie był – przy miłej rozmowie zejście nim minęło nam bardzo szybko. Wsiedliśmy do samochodu i na posiłek pojechaliśmy do Karczmy Widokowej przed Bukowiną Tatrzańską – cenowo porównywalnie do schroniska przy Morskim Oku, lecz znacznie spokojniej i sympatyczniej. No i oczywiście bardzo smacznie ;)

Od tamtej wyprawy minęło już 10 dni. A ja codziennie do niej wracam myślami – taka była piękna. Teraz za oknem panuje depresyjna jesienna szaruga, a Tatry są znów pokryte śniegiem, więc na powtórkę takiej wycieczki w najbliższym czasie się nie zanosi, ale wspomnienia z tego wspaniałego Święta Niepodległości w Tatrach zostaną ze mną na długo.

poniedziałek, 10 listopada 2014

03.11 Karkoszczonka i Beskidek

Trasa: Szczyrk Biła – Przełęcz Karkoszczonka – Beskidek – Migdały – Szczyrk Górny

Opiszę w tej relacji wycieczkę, która była jedną z moich najkrótszych, ale z której mam wyjątkowo miłe wspomnienia. Spędziłem na szlaku lekko ponad godzinę, lecz w tym krótkim czasie zobaczyłem góry w pełnej krasie prawdziwej złotej polskiej jesieni.

Plan był prosty: przejść żółtym szlakiem z przystanku autobusowego Szczyrk Biła na Przełęcz Karkoszczonka, a następnie ścieżką dydaktyczną na szczyt Beskidek (860 m n.p.m) i w dół przez osiedle Migdały do Szczyrku Górnego. Wystartowałem z Szczyrku Biłej o 6:50 i ruszyłem na Przełęcz Karkoszczonka. Byłem tam już raz, 10 czerwca, przy okropnym upale, lecz wówczas szedłem innymi szlakami – od strony Brennej, a następnie na Klimczok. Idąc od strony Szczyrku Biłej poznawałem więc nowy szlak. Większość czasu prowadzi on przez las, drogą z betonowych płyt. Normalnie może nie jest to odcinek specjalnie ciekawy. Tak się jednak złożyło, że akurat tego dnia natrafiłem na szczytowy okres złotej jesieni w niższych partiach gór. Widoki dzięki temu były wprost piorunujące.



Na Przełęczy Karkoszczonka połączenie słońca i jesiennych kolorów dawało efekt bajeczny. Z jednej strony rozległej polany w tle było widać Skrzyczne:
 

Z drugiej strony Chata Wuja Toma, a za nią Klimczok.


Moja mapa pokazywała, że ścieżka dydaktyczna na Beskidek powinna mieć kolor żółty, tymczasem okazało się że w istocie jest to kolor niebieski. Wejście na szczyt to była kwestia 20 minut łatwą, wygodną leśna drogą. Na szczycie niestety negatywna niespodzianka: miejsce to zostało zeszpecone przez prace nad budową jakiejś konstrukcji. Nawet o tak wczesnej porze na miejscu pracowały koparki i ciężarówki. Dlatego widok ze szczytu na Klimczok na poniższym zdjęciu jest nieco „oryginalny”:


Następnie kontynuowałem wędrówkę ścieżką dydaktyczną – w dół do osiedla Migdały, a następnie na przystanek autobusowy  Szczyrk Wodospad. Akurat przez Migdały szedłem już raz, 5 kwietnia, i w relacji z tamtej wycieczki skomentowałem jak śliczne są stamtąd widoki na Skrzyczne. Wówczas jednak była nie najlepsza pogoda, a tym razem przy pięknej pogodzie owe widoki były jeszcze lepsze. Szkoda tylko, że wykonywałem zdjęcia na Skrzyczne pod słońce i w efekcie nie wyszły na tyle dobrze, żebym mógł je tu zamieścić. Trudno – ważniejsze od zdjęć są miłe wspomnienia z tej wycieczki :)

O 8:05 już wsiadałem z powrotem do busa do Bielska-Białej. Niestety na dłuższą wycieczkę nie było szans ze względu na liczne obowiązki w pracy. Natomiast w ciągu dnia zaczął wiać silny wiatr halny, który wiał jeszcze mocniej przez kolejne kilka dni. Ten halny miał stać się odpowiedzialnym za całkowite stopnienie śniegu w Tatrach, co umożliwiło mi organizację jeszcze jednej wycieczki w najwyższe polskie góry... Ale o tym napiszę innym razem ;)

02.11 Girova i Kiczory

Trasa: Mosty U Jablunkova – Studeničny – Girová – Komorovsky Grun – Istebna – Młoda Góra – Kiczory – Przełęcz Łączecka – Przełęcz Kubalonka

Ta wycieczka zapisała się w mojej pamięci jako jedna z moich najbardziej pechowych ze względu na pogodę. Niedziela 2 listopada była pięknym, słonecznym dniem w praktycznie całej południowej Polsce, lecz na wycieczkę tego dnia wybrałem akurat jedyny rejon nad którym utkwiły na cały dzień niskie chmury. Pogranicze polsko-czeskie na południe od Wisły zostało spowite chmurami tak gęsto, że przez większość trasy było widać niewiele albo nic. A tymczasem po powrocie do domu widziałem w internecie masę wspaniałych zdjęć z bezchmurnego Beskidu Żywieckiego i Małego, oraz Śląskiego na wschód od Wisły... Gdybym tylko pojechał w któryś z tych rejonów, miałbym na wycieczkę wręcz perfekcyjne warunki. Cóż, wiele razy miałem farta z pogodą w górach, więc to było tylko sprawiedliwe że tym razem natura pokazała swoją wredną stronę.

Na wycieczkę pojechaliśmy czteroosobową grupą. Najpierw busem z Bielska-Białej do Cieszyna, potem piechotą przez granicę do Czeskiego Cieszyna i czeskim pociągiem do miejscowości Mosty u Jablunkova. W Cieszynie urządziliśmy sobie krótkie zwiedzanie skąpanego w słońcu miasta. Niestety, dojeżdżając do Jablunkova ujrzeliśmy kłębiące się przed nami chmury... Wysiedliśmy w Mostach przy całkowicie zachmurzonym niebie, ale nie przejmowaliśmy się tym aż tak bardzo bo wtedy byliśmy pewni że się przetrze.

Ruszyliśmy w góry czerwonym szlakiem, który opuszczając zabudowania Mostów przechodzi krótkim tunelem pod ruchliwą drogą międzynarodową, a następnie wspina się po zachodnich zboczach góry Studeničny. Z tego odcinka do tyłu rozpościera się widok na Mosty oraz na kolejne góry za nimi:


To był nasz ostatni widok na dłuższy czas. Cały Masyw Girowej – czyli odcinek na terytorium Czech, który bardzo mnie ciekawił – przeszliśmy w gęstej mgle. Nie mam więc pojęcia, na ile jest tam widokowo. Mimo kiepskiej pogody na szlakach były tłumy Czechów. Od szczytu Komorovsky Grun zmieniliśmy kolor szlaku na zielony, którym doszliśmy na przejście graniczne w Istebnej.


Po przejściu na stronę polską skierowaliśmy się na żółty szlak, którym zamierzaliśmy przejść na szczyt Kiczory, a potem czerwonym szlakiem na Przełęcz Kubalonka. Odcinek żółtego szlaku od przejścia granicznego przebiegał wśród licznych zabudowań i był trochę zbyt „cywilizowany” jak dla mnie. Jednakże ładnie było widać z niego Młodą Górę, na którą szlak miał w dalszej kolejności nas zaprowadzić.


A potem zagłębiliśmy się w las na zboczach Młodej Góry i przez resztę wycieczki, czyli kolejne trzy godziny marszu (na Kiczory, a następnie Głównym Szlakiem Beskidzkim na Przełęcz Kubalonka) krajobrazy wyglądały podobnie: lasy pokryte mgłą. Cóż, warunki typowe dla listopada. Nie zaprzeczam, że to też miało swój urok.


Mimo wszystko tak długi marsz we mgle (siedem godzin, z czego przejaśniło się na mniej więcej godzinę w okolicach istebniańskiego przejścia granicznego) stał się nużący i było dla nas ulgą, gdy dotarliśmy na Przełęcz Kubalonka. Tam „na pocieszenie” zjedliśmy wspaniały posiłek w karczmie, po czym wróciliśmy autobusem bezpośrednio z przełęczy do Bielska-Białej. Tą wycieczkę uznałbym za klapę gdyby nie towarzystwo, które było po prostu wspaniałe :) Spędzenie dnia z takimi ludźmi, jak Sean, Kristi i Jagoda było czystą przyjemnością i liczę na to że jeszcze nieraz pójdę w góry w ich towarzystwie.

niedziela, 9 listopada 2014

01.11 Pętla z Cięciny

Trasa: Cięcina – Hala Magura – Abramów – Grapa – Bukowina – Cięcina

Dzień Wszystkich Świętych przyniósł na Podbeskidziu prześliczną pogodę. Nie było innej opcji jak skorzystać z tego i wybrać się w góry :) Ze względu na planowaną po południu wizytę na cmentarzu nie miałem czasu na długą wyprawę, ale na nieco krótszą jak najbardziej mogłem sobie pozwolić. W kwestii trasy wahałem się pomiędzy Magurką Wilkowicką a Halą Magura w Beskidzie Żywieckim. Padło ostatecznie na to drugie – co było bardzo dobrym wyborem, gdyż na Magurce Wilkowickiej byłem już wiele razy, a na Hali Magura tylko raz (23 listopada ubiegłego roku) i to w koszmarnej mgle przez którą nic nie było widać. Tak więc szedłem na Halę Magura tak jakby po raz pierwszy.

Trasa miała formę pętli i zarówno startowałem, jak i kończyłem na stacji kolejowej w Cięcinie. Chciałem na wycieczkę zebrać większą ekipę moich znajomych, ale tylko jedna koleżanka miała chęci wstać rano po tym jak poprzedniej nocy byliśmy na imprezie Halloween ;) Wycieczka jednak była tak piękna, że w stu procentach opłaciło nam się spać nieco krócej i wstać wcześniej, i po powrocie mogliśmy się śmiać z reszty naszych znajomych – oni połowę dnia przespali i leczyli potem kaca, a nam na świeżym powietrzu drobny kac szybko przeszedł i mogliśmy się cieszyć słońcem, ciepłym powietrzem i cudownymi widokami.

Pierwszy odcinek naszej trasy wiódł szlakiem papieskim z Cięciny na Halę Magura. Początkowo przebiegał wśród zabudowań wsi, a następnie wyprowadził nas na rozległe łąki, z których za nami rozciągała się panorama Pasma Baraniej Góry.


Potem weszliśmy do lasu. Ścieżka była oznakowana tak sobie, miejscami zarośnięta i błotnista. Widać było że niewiele osób tędy chodzi. Ale od czasu do czasu pojawiały się atrakcyjne widoki – jak chociażby poniższy w stronę w Skrzycznego.


Niedaleko kaplicy na Butorzonce szlak papieski połączył się z szerszą drogą gruntową i od tej pory szło się nim dużo łatwiej. Wygodną drogą doszliśmy na Halę Magura (891 m n.p.m), gdzie ukazał się nam widok, który mnie ominął podczas poprzedniej wycieczki w to miejsce. Pięknie było widać od strony północnej pasmo Beskidu Małego.


Idąc dalej, zaraz za Halą Magura ukazały nam się kolejne piękne widoki, tym razem od strony południowej na pasmo Rysianki i Lipowskiej.


Kolejny szczyt, na który można dojść szlakiem papieskim, jest Skała (944 m n.p.m), na której byłem podczas ubiegłorocznej listopadowej wycieczki. Tym razem jednak nie udaliśmy się tam, tylko odbiliśmy na prawo szlakiem rowerowym, który trawersując zachodnie zbocza Skały dociera do Głównego Szlaku Beskidzkiego w okolicy góry Abramów. Ów szlak rowerowy okazał się bardzo malowniczy, gdyż oferował piękne panoramy Pasma Baraniej Góry.


Jedna z wielu ślicznych beskidzkich kapliczek, otoczona barwami jesieni...


Na Abramowie dołączyliśmy do czerwonego szlaku, którym udaliśmy się w kierunku Węgierskiej Górki. Szedłem już raz tędy, 26 kwietnia, przy diametralnie innych warunkach atmosferycznych. Wówczas z Abramowa oglądałem Romankę przykrytą „czapą” chmur – tym razem mieliśmy ją przed sobą w pełnej krasie.


Było na tym Abramowie tak pięknie, że postanowiliśmy się tam zatrzymać na trochę. Położyliśmy się na trawie, poopalaliśmy się, nawet trochę się zdrzemnęliśmy... Pomyśleć, że to już listopad, a wciąż były warunki do opalania się! Naprawdę nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej aury o tej porze roku. Jeszcze wspomnę, że na trasie tego dnia kilka razy natknęliśmy się na krzaki jeżyn i malin, które wciąż miały na sobie owoce... i to naprawdę dobre!

Gdy udaliśmy się dalej, natknęliśmy się na uroczego konia, który zapozował nam do zdjęcia ;)


Tu koń zapozował po raz kolejny, z Rysianką i Lipowską w tle:


Ostatni rzut oka na Romankę:


Idąc dalej usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk dzwonków, który mi się kojarzy przede wszystkim z Polaną Chochołowską w Tatrach, gdzie taki dźwięk rozlega się bez przerwy od pasących się tam owiec. Źródło dźwięku było w tym przypadku takie samo – stado owiec pasło się na malowniczej polanie z widokiem na niedawno odwiedzoną Magurę.


Z góry Grapa (613 m n.p.m) przed Węgierską Górką mieliśmy ładną panoramę góry Prusów, którą dodatkowo uświetniła piękna mozaika chmur na niebie.


Piękne widoki mieliśmy również przed sobą, na Beskid Śląski.


Schodząc z Grapy do doliny Soły, czerwony szlak dociera do niewielkiej asfaltowej drogi i skręca w lewo, do Węgierskiej Górki. My jednak skręciliśmy w prawo i udaliśmy się asfaltem do Cięciny, czyli do punktu wyjściowego naszej trasy. Asfaltowa droga mija niewielką górę Bukowina (510 m n.p.m), na której znajdują się pozostałości fortyfikacji z okresu II Wojny Światowej.


Z Bukowiny było jeszcze 15 minut marszu na stację kolejową w Cięcinie, gdzie przyszliśmy akurat w samą porę na pociąg. Jako ciekawostkę powiem, że przez całą wycieczkę (za wyjątkiem obszarów zabudowanych w Cięcinie) nie spotkaliśmy na trasie ani jednej osoby. Widać, że szlaki w tej części Beskidu Żywieckiego są mało znane i rzadko uczęszczane przez turystów, co jak dla mnie czyni je szczególnie atrakcyjnymi. Wycieczkę w całości odbyliśmy sam na sam z naturą – i to był jeden z czynników który sprawił, że była ona tak udana :)