sobota, 22 października 2022

17.10 Wschód słońca nad Suchą Beskidzką

Trasa: Sucha Beskidzka - Podksięże - Sucha Beskidzka

Żal było w poniedziałek rano wracać z gór do pracy w Warszawie, bo tego dnia zapowiadała się jeszcze cieplejsza i piękniejsza pogoda niż w weekend - kulminacja złotej polskiej jesieni... Jedyne co mogłem zrobić to przed wyjazdem wybrać się na symboliczny spacer po górach koło Suchej Beskidzkiej. Ale przynajmniej w jego trakcie mogłem obejrzeć piękny wschód słońca :)

O 6:15, gdy jeszcze było ciemno, udałem się z centrum miasta do góry ulicami Kościelną i 3 Maja - tą samą trasą, którą 8 września 2018 schodziłem z długiej wyprawy przez Pasmo Laskowskie i Pasmo Jałowieckie. Na krótko przed 7 rano dotarłem do osady Podksięże, stanowiącej ostatnie zabudowania Suchej Beskidzkiej po stronie południowej i zarazem najwyżej położoną część miasta. Znajduje się na wysokości 630 m n.p.m. - a więc spacer tam zdecydowanie zalicza się jako wyjście w góry :)

Z wspomnianej wycieczki w 2018 miałem nieco traumatyczne przeżycia związane z Podksiężem, ponieważ zaatakował mnie tam agresywny pies. Wracając tam troszkę miałem duszę na ramieniu, ale na szczęście tym razem nie spotkałem się z nim - albo już go tam nie ma, albo o tej wczesnej porze po prostu jeszcze spał ;) Dzięki temu bez żadnych przeszkód mogłem z Podksięża oglądać, jak słońce wschodzi nad Beskidem Makowskim. Żałuję, że zdjęcia z tego wschodu wyszły troszkę rozmazane, bo widok był naprawdę przedni...




O 8:20 miałem złapać busa do Krakowa, a czas zejścia do schroniska wynosił co najmniej 45 minut, więc musiałem niestety ruszać w drogę... Na trasę zejściową obrałem czerwony szlak. Schodząc nim miałem po drodze kolejne punkty widokowe na wschód, skąd mogłem oglądać jak słońce coraz śmielej wyłania się zza gór.



Po zejściu przez las, czerwony szlak wyprowadził mnie na polanę nieco powyżej miasta, z widokiem na nie oraz na pasmo Beskidu Małego po jego północnej stronie.



Na polanie skręciłem w prawo na oznakowaną na niebiesko ścieżkę dydaktyczną, która doprowadziła mnie kolejnym leśnym odcinkiem do zabudowań miasta na ulicy Wiosennej. Potem jeszcze zejście po niekończącym się ciągu betonowych schodków i znalazłem się w centrum miasta, przy Zespole Szkół im. Jana Pawła II. Stąd miałem rzut beretem ulicami Gospodarczą i Zieloną do schroniska, zabrałem bagaże z pokoju i poleciałem na pobliski przystanek autobusowy. Potem busik do Krakowa i Pendolino do Warszawy... podróż trwała 4,5 godziny i już o 13:00 byłem w domu. Szybki prysznic, obiadek i do pracy od 15 do 21 :) To był strasznie intensywny dzień, ale cudownie było rozpocząć go w górach :) Przypomniały mi się czasy, gdy mieszkałem w Bielsku-Białej i średnio raz na tydzień rozpoczynałem w takim sposób dzień roboczy... Teraz, gdy mieszkam w Warszawie, to jest znacznie trudniejsze i mniej realne, ale cieszę się że chociaż ten jeden raz mogłem zacząć taki dzień roboczy górską wycieczką :)

16.10 Śnieżnica i Ćwilin

Trasa: Kasina Wielka - Porąbka - Śnieżnica - Przełęcz Gruszowiec - Ćwilin - Kordy - Miśki - Adamy - Mastarze - Kasina Wielka

Po noclegu w Suchej Beskidzkiej w Szkolnym Schronisku Młodzieżowym (za absolutnie fenomenalną w dzisiejszych "inflacyjnych" czasach cenie 25zł za noc), w niedzielę wstałem z samego rana (dokładnie o 4:30) aby nieco zawiłą trasą z przesiadkami w Rabce, Lubieniu i Mszanie Dolnej dojechać autobusami do Kasiny Wielkiej. Miałem zaplanowaną pętelkę po szlakach turystycznych na Śnieżnicę oraz Ćwilin i pozaszlakowo z powrotem do Kasiny Wielkiej. Czemu akurat tam? Bo Beskid Wyspowy jest wciąż jednym z najrzadziej odwiedzanych przeze mnie beskidzkich pasm i chciałem zobaczyć jak wygląda tam piękna złota jesień. Nie zawiodłem się :)

Startuję ze zdjęciem kapliczki na dobry początek:


Przy słonecznej pogodzie Kasina Wielka prezentowała się zupełnie inaczej, niż gdy przechodziłem przez nią podczas pokonywania Małego Szlaku Beskidzkiego (zobacz wpisy z 4-5 sierpnia 2020), gdy była cała w mgle. Warto było wrócić aby zobaczyć tą uroczą okolicę w pełnej krasie!





Opuszczając Mały Szlak Beskidzki, wszedłem na krótki żółty szlak łącznikowy do Porąbki. Ten odcinek był zalesiony i mniej ciekawy. Zauważyłem, że na drzewach oprócz oznakowań szalu pojawiły się dodatkowe oznakowanie Głównego Szlaku Beskidu Wyspowego. Bardzo dobrze, że ten mało znany, piękny (choć o strasznie skomplikowanej trasie) szlak zostaje popularyzowany!


W Porąbce na krótko dołączyłem do czerwonego szlaku, prowadzącego po asfaltowej drodze. Na tym odcinku mogłem po prawej stronie oglądać oczekującą na mnie Śnieżnicę.


A po lewej stronie były widoki na północne przedgórza Beskidu Wyspowego.


Kilkakrotnie przekraczałem linię kolejową z Nowego Sącza do Chabówki, która ma lada moment zostać zamknięta i poddana gruntownej modernizacji. Z jednej strony dobrze, jeśli to będzie oznaczać powrót regularnych pociągów na tą linię i podanie sensownej alternatywy dla mieszkańców wobec zatłoczonych, zdezelowanych i "jeżdżących jak chcą" busów... ale z drugiej strony szkoda będzie unikalnego klimatu tej zabytkowej linii. Z przyjemnością wspominałem mój ubiegłoroczny przejazd nią, o której możecie przeczytać w moim wpisie z 08.08.2021.



Wkrótce skręciłem na czarny szlak, który miał mnie poprowadzić na Śnieżnicę. Początkowo, przy opuszczaniu Porąbki, było jeszcze dość łagodnie i widokowo...


Ale w lesie zaczęło robić się coraz bardziej stromo, aż wreszcie stanąłem przed ścianą. Tak, nie żartuję - to był najbardziej stromy szlak z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia w Beskidach. Próbuję sobie przypomnieć podejście od północy na Luboń Wielki (relacja z 29.06.2020) czy legendarną "ścianę płaczu" na Lackowej (22.10.2021), które były hardkorowe, ale naprawdę wydaje mi się że północna ściana Śnieżnicy jest jeszcze gorsza. Z wielkim mozołem wdrapałem się na grzbiet Śnieżnicy, a zajęło mi to tyle czasu że złapałem spore "opóźnienie" wobec mojego przewidzianego czasu przejścia szlaku. Gdy dotarłem na grzbiet Śnieżnicy, zobaczyłem znak wskazujący że owym czarnym szlakiem przebiegała trasa EDK (Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, czyli długiej całonocnej Drogi Krzyżowej w piątek poprzedzający Wielki Piątek). Bardziej ekstremalnej trasy na Drogę Krzyżową od tej nie potrafię sobie wyobrazić!


Na szczęście sama końcówka podejścia na szczyt Śnieżnicy była znacznie łagodniejsza. Na szczycie zastałem polanę z drewnianym krzyżem, niestety bez widoków. Podobno nieopodal znajduje się druga polana z rozległą panoramą na północ, ale jak zobaczyłem że aby się do niej dostać trzeba zejść po stromym stoku (i potem z powrotem wspiąć się po nim, aby wrócić na szlak) to odpuściłem sobie - po tym co moje nogi przeżyły na czarnym szlaku to nie byłem w stanie zdobyć się na powtórkę :D


I tak było przede mną sporo różnic wysokości do pokonania - najpierw ponad 300m różnicy przy zejściu niebieskim szlakiem na Przełęcz Gruszowiec, a potem prawie 400m różnicy przy podejściu tym samym szlakiem na Ćwilin. Przynajmniej zejście na Przełęcz Gruszowiec przebiegało po szerokiej i całkiem wygodnej leśnej drodze. Ruch na tym szlaku był nieporównywalnie większy niż na czarnym z Porąbki (co mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę ekstremalny charakter tamtego szlaku). Niestety oprócz pieszych było również sporo quadów, motocykli, a nawet jeepów zasmradzających powietrze spalinami... Chyba nie tak to powinno wyglądać na górskim szlaku... Po wyjściu z lasu miałem widok na Ćwilin, górujący nad Przełęczą Gruszowiec na której było zaparkowane zatrzęsienie samochodów.


Po przekroczeniu szosy rozpocząłem podejście na Ćwilin. Wkrótce miałem za plecami widok na Śnieżnicę:


Szlak na Ćwilin okazał się stromy (choć nie aż tak jak ten na Śnieżnicę) i śliski. Cieszyłem się, że podchodziłem nim zamiast schodzić, bo to drugie byłoby naprawdę ciężkie w takich warunkach. Byłem pod wrażeniem, że wśród schodzących nim tłumów było sporo rodzin z małymi dziećmi, które jakoś dawały sobie radę. Gdy po godzinnym podejściu dotarłem na Ćwilin, nie mogło być większego kontrastu z warunkami jakie panowały na nim podczas mojej poprzedniej wizyty (opisanej w relacji z 6 sierpnia 2021). Wtedy byłem na nim całkowicie sam... a tym razem kręciła się masa turystów. Bardziej "magicznie" na pewno było tym poprzednim razem, bo to posiadanie całej góry na wyłączność było czymś wyjątkowym, zwłaszcza ponieważ to był pierwszy szczyt na mojej epickiej wędrówce z Mszany Dolnej do Bieszczad. Zawsze będę wspominał tamten sierpniowy wieczór z szczególnym sentymentem.

Tym razem atmosfera nie była tak wyjątkowa... ale i tak było pięknie. A do tego dostrzegłem coś, co umknęło mojej uwadze przy poprzedniej wizycie: ołtarz i kapliczkę poświęconą Janowi Pawłowi II.



Zdążyłem sfotografować tą kapliczkę dosłownie w samą porę... jakbym przyszedł kilka minut później to już nie byłoby na to szans. Bo gdy odchodziłem od kapliczki dotarło do mnie, że nadchodzi naprawdę "podejrzanie" dużo ludzi, a do tego słyszę odgłosy jakby ktoś mówił przez megafon. I nagle zrozumiałem, że zbliża się cała procesja, a na jej czele idzie ksiądz. Okazało się, że to parafianie z Wilczyc przyszli "szlakiem papieskim" z południa na specjalną mszę z okazji przypadającej dokładnie tego dnia rocznicy wyboru Karola Wojtyły na papieża.


Podczas gdy przy ołtarzu rozpoczęła się msza, ja oddaliłem się nieco aby móc w bardziej wyciszonej atmosferze podziwiać rozległe panoramy. Widać było jak na dłoni całe Gorce, od Lubania po Turbacz.



Niestety trzeba było schodzić z góry, aby zdążyć na busa w Kasinie Wielkiej. Zszedłem żółtym szlakiem w kierunku zachodnim - tym samym, którym rok temu podchodziłem na Ćwilin od Mszany Dolnej. Na pewno ten szlak jest bardziej komfortowy do zejścia niż niebieski do Przełęczy Gruszowiec: mniej stromy i o wiele mniej śliski. Zszedłem nim do skraju lasu, po czym odbiłem na ścieżkę sprowadzającą przez łąki w kierunku północnym do przysiółka Kordy. Idąc tą trasą miałem przed sobą widok na Lubogoszcz.


W Kordach musiałem troszkę się nagimnastykować, aby przejść przez potok o nazwie Słomka i następnie wydostać się z jej wąwozu. Ale udało mi się i wszedłem na asfaltową dróżkę, która poprowadziła mnie w górę do szosy Mszana Dolna - Limanowa. Szedłem przez teren zabudowany, ale z świetnymi widokami na okoliczne góry, jak chociażby Ćwilin czy Śnieżnicę.



Końcowa część mojej trasy przebiegała niewielką asfaltową drogą do centrum Kasiny Wielkiej przez przysiółki: Miśki, Adamy, Sabury, Mastarze, Puty. Po drodze wyróżniały się najrozmaitsze kapliczki, na przemian z świetnymi punktami widokowymi oferującymi panoramę Lubogoszcza.






Równo o 16:30 dotarłem na przystanek autobusowy w centrum wsi, a już kilka minut później siedziałem w busie. Do Suchej Beskidzkiej wróciłem trasą przez Myślenice i Sułkowice. Potem kolacja i kolejna noc za 25zł w schronisku młodzieżowym... a nazajutrz czekała mnie wczesna pobudka, wypad na wschód słońca w górach, i potem niestety powrót do Warszawy i do pracy...

15.10 Z Zubrzycy Górnej do Zawoi

Trasa: Zubrzyca Górna - Przełęcz Zubrzycka - Las Pod Misińcem - Zubrzyca Górna - Hala Śmietanowa - Przełęcz Krowiarki - Policzne - Polana Norczak - Sulowa Cyrhla - Markowa - Czatoża - Miłosierna - Zawoja Widły

Trzeci z rzędu wyjazd z Warszawy na weekend w górach? Ależ oczywiście! Nie mogłem przegapić tego weekendu, bo zapowiadał się szczyt jesiennych kolorów w górach, a do tego prognozy wskazywały na sporo chwil z słońcem. Skumulowanie tych czynników oznaczało, że to będzie po prostu najpiękniejszy weekend roku 2022 w polskich górach - bo jak dla mnie góry nigdy nie wyglądają piękniej niż gdy są pełne kolorów przy jednoczesnej słonecznej pogodzie :) Zobaczcie moje relacje z 11-13.10.2013, 10-14.10.2014, 17-18.10.2017, 10.10.2018 czy 22-24.10.2021, kiedy miały miejsce takie właśnie warunki, to zrozumiecie o co mi chodzi ;)

Ostatecznie jednak ubiegły weekend okazał się trochę mniej słoneczny niż zapowiadano i trochę mniej kolorowy - chyba jesienne barwy "eksplodowały" trochę wcześniej w tym roku i na dobrą sprawę byłem świadkiem ich szczytu tydzień wcześniej, 8 października w Dolinie Bobrowieckiej i na Skoruszyńskich Wierchach. Nie zmienia to faktu, że zdecydowanie warto było spędzić miniony weekend w górach - jak zawsze :)

Pierwszego dnia, w sobotę, postanowiłem zaliczyć kilka brakujących do mojej "kolekcji" szlaków w rejonie Babiej Góry, a do tego odwiedzić Orawski Park Etnograficzny - skansen ukazujący tradycyjną architekturę Orawy. Podobnie jak podczas wycieczek z 12.09.2019 i 02.07.2020, wystartowałem z pętli autobusowej Zubrzyca Górna Zimna Dziura i udałem się szosą na Przełęcz Zubrzycką, gdzie skręciłem w prawo na szlak niebieski. Kolejne półtorej godziny to wędrówka po łagodnych wzgórzach, lasami i łąkami, najpierw niebieskim szlakiem a potem zielonym, aż zaszedłem z powrotem do Zubrzycy Górnej, tyle że tym razem bliżej centrum wsi. Poniżej trochę ujęć z tego odcinka:







Gdy zbliżałem się do Zubrzycy Górnej, coraz lepiej widać było przykrytą chmurami Babią Górę:


Zielony szlak przechodzi centralnie przez teren Orawskiego Parku Etnograficznego. Na dobrą sprawę ktoś idąc szlakiem mógłby pozwiedzać skansen i potem pójść dalej nawet nie kupując biletu, gdyż kasa znajduje się około 200 metrów od szlaku. Ja jednak jako uczciwy turysta ten bilet kupiłem ;) Te pieniądze, cytując klasyka, po prostu "należały się" właścicielom muzeum, gdyż jest naprawdę przepiękne, a obawiam się że z wpływami z biletów może być różnie... chyba nie jest zbyt znane wśród turystów... Chociażby podczas mojej wizyty, mimo że była piękna słoneczna sobota, to oprócz mnie była jeszcze tylko jedna rodzina zwiedzająca obiekt - i poza tym pusto... Może w sezonie letnim jest trochę lepiej. W każdym razie bardzo polecam odwiedziny w Orawskim Parku Etnograficznym i niech poniższe zdjęcia posłużą jako argument czemu warto! Tylko zarezerwujcie co najmniej półtorej godziny na zwiedzanie, bo teren skansenu jest naprawdę spory!























Trochę zaszalałem z tymi zdjęciami z skansenu, ale naprawdę mnie ten obiekt zachwycił i chciałem tym się z Wami podzielić :) Pora jednak wracać na górski szlak. Mój plan zakładał przejście zielonym szlakiem na Przełęcz Krowiarki. Chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że to najmniej popularny szlak na ową znaną przełęcz. Po drodze, mimo weekendowego terminu i świetnych warunków pogodowych, spotkałem dosłownie kilku pojedynczych turystów - podczas gdy pozostałe szlaki na Krowiarki, wiem z własnego doświadczenia i relacji innych, są prawie zawsze oblegane. Ale podobało mi się, że mogłem w ciszy i spokoju delektować się widoczkami z tego szlaku, które są szczególnie ładne po przekroczeniu drogi Zubrzyca Górna - Lipnica Wielka, na rozległej hali położonej na południowo-wschodnich stokach Babiej Góry.




Reszta podejścia na Przełęcz Krowiarki była zalesiona. Po zjedzeniu paru pysznych oscypków od sprzedawców na przełęczy, obrałem kierunek na niebieski szlak. Chciałem zaliczyć cały jego odcinek po południowej stronie Babiej Góry aż do Zawoi Czatoży. Pierwsze kilkanaście minut schodziłem ścieżką przez las, po czym szlak dołączył do szosy i poprowadził mnie nią do Zawoi Policzne. Trochę obawiałem się tego długiego asfaltowego odcinka, że będzie monotonny i może nawet trochę niebezpieczny przy ruchliwej szosie. Ale okazało się, że szosa była naprawdę spokojna i ruch znikomy, mimo weekendowego terminu. Szło się naprawdę przyjemnie i nie miałem najmniejszych oporów przed tym, aby grzecznie odmówić gdy jeden z mijających mnie kierowców zatrzymał się i zaoferował mi podwózkę ;)

Od Policznego niebieski szlak powiódł mnie do góry, na Polanę Norczak, skąd roztaczała się panorama na Mosorny Groń.


Dalej szedłem "zygzakowatą" trasą szlaku przez Sulową Cyrhlę do Zawoi Markowej. Ten odcinek był mniej ciekawy, bo widoków właściwie nie było żadnych, a pogoda niestety pogorszyła się - niebo szczelnie zakryły chmury i zerwał się bardzo mocny wiatr (przynajmniej był ciepły - tak, to był charakterystyczny wiatr halny, którego już od kilku ładnych lat nie miałem okazji doświadczyć). Od Markowej do Czatoży szlak był bardziej płaski, a od Czatoży do Wideł, skąd miałem złapać busa do Suchej Beskidzkiej, już niemal całkowicie płasko po asfalcie. Z tej części trasy niestety nie pokażę Wam zdjęć, bo spieszyłem się na busa, widoki i tak nie były jakieś spektakularne, a poza tym zaczynało już zmierzchać i światło było takie sobie. Przepraszam, że w sumie w tej relacji jest więcej zdjęć orawskiej architektury ludowej niż gór... Ale obiecuję że relacja z następnego dnia będzie znacznie bardziej "górska" :)