czwartek, 28 lutego 2019

26.02 Szlakiem szklanym

Trasa: Jaworze Nałęże - Grabka - Szalinowa Dolina - Jaworze Górne

We wtorek wybrałem się na poranną przechadzkę po górach pomiędzy Jaworzem a Błatnią. Postanowiłem sprawdzić, jak wygląda tzw. "szlak szklany", czyli ścieżka dydaktyczna z Jaworza Nałęża na Błatnią, będąca alternatywą dla czerwonego szlaku. Poszedłem tym szlakiem przez dolinę Jasienicy aż do przysiółka Grabka, a następnie całkiem łagodnym podejściem w kierunku góry Przykra. Na chwilę opuściłem ścieżkę by trochę "pochaszczować" pozaszlakowo, w pobliżu źródeł potoku Jasionka, a następnie ponownie dołączyłem do niej kawałek poniżej Siodła pod Przykrą. Stamtąd było niedaleko do żółtego szlaku, którym zszedłem przez Szalinową Dolinę do Jaworza Górnego.

A jak było? Typowa szarówka: w niżej pod szczelną pokrywą chmur, wyżej wewnątrz niej. Niżej dużo błota, odrobinę lodu i wszędzie błoto, wyżej topniejący śnieg. Takie dni naprawdę mają klimat i z całą szczerością stwierdzę, że ta wędrówka sprawiła mi dużo frajdy. Tym bardziej, ponieważ w takim terminie i w takich warunkach góry były prawie puste - poza paroma osobami na żółtym szlaku, nie było na trasie nikogo oprócz mnie. Takie wycieczki to ja lubię :) Ale ze zdjęciami niestety cienko... Poniżej wszystko, na co było mnie na tej trasie stać:







Tak, wiem, trochę mało imponujące... Ale cóż, nie dla samych zdjęć człowiek idzie w góry :)

25.02 Kozia Góra na "zimowo"

Trasa: Mikuszowice Błonia - Kozia Góra - Cygański Las

Rok temu 25 lutego byłem na jednej z najbardziej zimowych górskich wypraw w życiu, wchodząc na Skrzyczne przy siarczystym syberyjskim mrozie... W tym roku z kolei data 25 lutego przyniosła "pseudo-zimę". W wyższych partiach Beskidów śnieg wciąż się utrzymuje i pewnie jeszcze długo poleży, ale w jego niższych partiach - jak chociażby na Koziej Górze, na którą się wybrałem w miniony poniedziałek - jest go jak na lekarstwo.

Wszedłem na Kozią Górę moją ulubioną trasą, czyli zielonym szlakiem z Błoni, trasą dawnego toru saneczkowego. Natomiast na trasę zejściową - trochę "nielegalnie" - wybrałem szlak rowerowy Enduro, który mniej więcej z połowy niebieskiego szlaku pomiędzy Kozią Górą a Równią sprowadza prosto w dół do Błoni. Stąd był już tylko rzut beretem do Cygańskiego Lasu, gdzie zakończyłem moją trasę. Normalnie nigdy nie wybieram się trasami Enduro (w końcu przejście nimi jest zakazane dla turystów pieszych), ale tym razem myślę że nie była to jakaś straszna zbrodnia, skoro i tak trasa była nieprzejezdna dla rowerów ze względu na płaty śniegu zalegające na jej wyższej części. Szkoda, że normalnie nie można tędy zejść, ponieważ jest to chyba najkrótsza trasa na Kozią Górę z możliwych.

Poniedziałkowy poranek był prześliczny, a widoki z Koziej Góry też niczego sobie :)





Tą wycieczką oficjalnie zakończyłem ferie zimowe 2019 - już w dwie godziny po powrocie z Koziej Góry byłem w pracy. Chyba najlepsze ferie zimowe w moim życiu - zacząłem od cieczek na Żar, Bukowski Groń i Magurkę Wilkowicką, potem główny punkt programu czyli niezapomniane 10 dni we Włoszech, a na koniec Groń Jana Pawła II i Kozia Góra. Ferie w 100% udane :)

24.02 Groń Jana Pawła II

Trasa: Jaszczurowa - Suszyce - Jaszczurowska Góra - Magurka Ponikiewska - Groń Jana Pawła II - Jaworzyna - Krzeszów Dolny - Kuków

Wycieczka na Groń Jana Pawła II w minioną niedzielę miała dla mnie absolutnie wyjątkowe znaczenie. Ostatnio tam byłem 27 kwietnia 2014 roku, czyli... w dniu kanonizacji św. Jana Pawła II. A teraz nieprzypadkowo wybrałem termin powrotu na tą górę. W poprzednią niedzielę, 17 lutego, o godzinie 12:00 miało miejsce szczególne dla mnie zdarzenie, a mianowicie uczestniczyłem w modlitwie Anioł Pański odprawianej na Placu św. Piotra na Watykanie przez papieża Franciszka. Przede wszystkim jako dziękczynienie za łaski, które wtedy doznałem, postanowiłem równo o tej samej godzinie rozpocząć swoistą pielgrzymkę na górę nazwaną imieniem naszego polskiego papieża, na górę szczególnie bliską jego sercu.

Rozpocząłem w Jaszczurowej, na przystanku Jamnik - tuż przy brzegu sztucznego jeziora, jakie niedawno zostało tam utworzone. Widoki nad jego brzegami są śliczne.



Ruszyłem w górę zielonym szlakiem. Z góry jezioro i otaczające je wzgórza prezentowały się jeszcze piękniej.




Byłem zaskoczony, że na szlaku praktycznie w ogóle nie ma śniegu. W końcu gdy wyjechałem do Włoch góry były przykryte mnóstwem białego puchu, a teraz po moim powrocie tak jakby wyparował. Takie bezśnieżne krajobrazy towarzyszyły mi aż do skrzyżowania z żółtym szlakiem na Magurce Ponikiewskiej.




Śnieg pojawił się dopiero na ostatnim odcinku do Gronia Jana Pawła II, a do schroniska dotarłem już w zimowej scenerii.


Zanim jednak wszedłem do środka na obiad, udałem się kawałek wyżej, do sanktuarium, na chwilę modlitwy. Przypominałem sobie moją wizytę tam przed pięcioma laty: niesamowita tęcza na niebie przy rozpoczęciu mszy, rozpalony ogień, wspólne śpiewanie "Barki"... I czułem przede wszystkim ogromną wdzięczność - dosłownie za wszystko :)


Przypatrzyłem się panoramie spod sanktuarium - ograniczonej, lecz ładnej.


Pora była zejść na obiad do schroniska. Darzę ten obiekt szczególnym sentymentem, ponieważ to pierwsze schronisko, w którym nocowałem w polskich górach - i do dziś dnia jedyne beskidzkie schronisko w jakim dane mi było przenocować. Tego niedzielnego popołudnia było tam dość spokojnie. Zjadłem smaczny i przede wszystkim duży obiad, a potem już niestety był czas zbierać się do zejścia w dół i żegnać się z schroniskiem...


Schodziłem czerwonym szlakiem w kierunku Krzeszowa. O ile po wschodniej stronie Gronia Jana Pawła II było tak zaskakująco mało śniegu, o tyle po południowej stronie zaskoczyła mnie jego obecność na praktycznie całej długości szlaku, aż do samych podnóży gór. A miejscami także na trasie pojawiał się lód w dużych ilościach, po którym szło się tragicznie...


Widokowo ten szlak też nie wyróżniał się niczym specjalnym, więc akurat tego zejścia z gór nie będę jakoś szczególnie wspominać. Trochę ciekawiej zrobiło się dopiero bliżej Krzeszowa, gdy szlak przemierzył kilka polan z ładnymi widokami - na pierwszej z nich widać było nawet Babią Górę.



Lód na trasie zmuszał mnie do wolniejszego posuwania się, i to o tyle wolniej że przyszedł moment, w którym zacząłem realnie obawiać się, że nie tylko nie zdążę zejść z gór przed zmrokiem, ale nawet nie zdążę na ostatniego busa z Kukowa do Bielska-Białej (kilka minut po 18:00). Przyspieszyłem kroku jak tylko mogłem, a wyszedłszy z lasu po południowej stronie Palusowej Góry, opuściłem szlak i zamiast iść nim dalej do Krzeszowa Górnego, poszedłem na skróty przez łąki do Krzeszowa Dolnego, znajdującego się bliżej Kukowa. Ta decyzja chyba uratowała wycieczkę, ponieważ dzięki temu skrótowi dotarłem do "cywilizacji" (czyli drogi z Krzeszowa Dolnego do Kukowa) akurat wtedy, gdy zaczęło się ściemniać. Mogłem odetchnąć z ulgą, że nie muszę chodzić po górach po ciemku i zdążę na mój transport powrotny.

Ze względu na mój pośpiech oraz słabe światło przed zmrokiem, odcinek pozaszlakowy na obrzeżach Kukowa jest raczej słabo udokumentowany, ale mimo wszystko udało mi się wykonać parę fotek.



Może to zejście z Gronia Jana Pawła II nie należało do najcudowniejszych, ale ogólnie wycieczkę zaliczam jak najbardziej na plus. No i trzeba przyznać, że spacer po pięknych Beskidach to był najlepszy sposób z możliwych na zaaklimatyzowanie się z powrotem w zimowej Polsce po 10-dniowym pobycie w słonecznej Italii :)

wtorek, 12 lutego 2019

10.02 Z Łodygowic Górnych na Magurkę Wilkowicką

Trasa: Łodygowice Górne – Groniczek – Magurka Wilkowicka – Rogacz – Mikuszowice Stalownik

Sześciodniową serię wycieczek po skąpanych ostatnio w słońcu Beskidach zakończyłem wspaniałą wyprawą na Magurkę Wilkowicką. Razem z kilkoma znajomymi wybraliśmy podobną trasę do tej, którą pierwszy raz wchodziłem na ten szczyt 13.10.2013, czyli czarnym szlakiem od strony południowej, z tą tylko różnicą że zaczęliśmy w Łodygowicach Górnych zamiast w Wilkowicach. Chyba jest to najmniej popularna trasa dojściowa na Magurkę Wilkowicką, o czym świadczy chociażby to, że o ile na szczycie było ludzi pełno niczym w ulu, o tyle czarny szlak mieliśmy w całości dla siebie. Aż dziwne, bo moim zdaniem jest to (po moim ulubionym szlaku z Stalownika z Mikuszowicach) drugi naładniejszy szlak na tą górę, zalesiony ale z licznymi pięknymi punktami widokowymi. Dobrze było teraz przypomnieć tą magię, którą ten szlak tak mnie zachwycił na samym początku mojej przygody z Beskidami jesienią 2013 roku.

Z stacji kolejowej w Łodygowicach Górnych ruszyliśmy ulicą Piłsudskiego, a następnie skręciliśmy w ulicę Muzyków. Przedłużeniem tej ulicy jest droga gruntowa, którą mieliśmy zamiar wejść na górę Groniczek (571 m n.p.m.), a następnie dołączyć do czarnego szlaku. Nie musiałem się obawiać o to, czy się nie zgubimy wędrując tak poza szlakiem, ponieważ jednym z moich towarzyszy był mieszkaniec Łodygowic który znał wszystkie tamtejsze ścieżki doskonale :) I rzeczywiście, kierując się cały czas w linii mniej więcej prostej przed siebie można bez problemów dojść do czarnego szlaku.

Na początku, zanim weszliśmy do lasu, maszerowaliśmy przez rozległe łąki i mieliśmy za sobą piękne widoki w stronę Skrzycznego (po lewej) i Klimczoka (po prawej). To właśnie panorama tych dwóch gór miała nam towarzyszyć przez większość trasy.


W Beskidach jest tyle kapliczek, że można na nie natrafić nie tylko na szlakach – poza nimi także.


Po wejściu do lasu szliśmy do góry bardzo przyjemnym podejściem, dnem niewielkiego wąwozu.


Im bardziej zbliżaliśmy się do czarnego szlaku, tym bardziej przybywało na naszej drodze śniegu...


No a teraz kilka fotek z wspomnianych punktów widokowych na czarnym szlaku. Naprawdę ślicznie na nim jest. W pierwszym z tych punktów nawet widać było Jezioro Żywieckie.





Pustki na szlaku zakończyły się, gdy na ostatnim odcinku przed szczytem dołączyliśmy do niebieskiego szlaku z Czupla. Jest to popularna trasa wśród narciarzy, których minęliśmy na tym odcinku sporo. Wciąż jednak wędrowało się nam bardzo przyjemnie, a na szczycie oczywiście znów zrobiło się bardzo widokowo.



Mieliśmy ochotę zatrzymać się w schronisku na dłużej i zjeść tam większy posiłek, ale skutecznie nas zniechęciły tłumy na jadalni i długie kolejki, a co wiązałoby się z tym długi czas oczekiwania na jedzenie. W związku z tym zaprzestaliśmy jedynie na piwku, do którego kupiliśmy sobie po „cynamonce”, która jest chyba nowością na menu na Magurce Wilkowickiej. Była przepyszna! :) Potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Schodziliśmy moją ukochaną trasą, czyli przez chatkę studencką pod Rogaczem do Stalownika, ponieważ niektórzy z moich towarzyszy jeszcze tym szlakiem nie szli i koniecznie chciałem go im pokazać. Widoków z tej trasy chyba nie muszę przedstawiać, ponieważ pojawiały się na łamach tego bloga wiele razy. Ale jeszcze nigdy nie miałem okazji ich oglądać w warunkach zimowych przy jednoczesnej tak pięknej pogodzie.





Takiego „drogowskazu” przy chatce studenckiej nie przypominam sobie wcześniej... Miłym akcentem dla mnie była zwłaszcza obecność na nim Rzymu, do którego będę się kierował po raz pierwszy w życiu w najbliższą niedzielę :)


Od chatki studenckiej w dół było praktycznie bezśnieżnie, co mnie bardzo ucieszyło, ponieważ obawiałem się że będziemy musieli schodzić tą dość stromą trasą po śniegu albo nawet lodzie. Bez najmniejszych problemów doszliśmy do końca naszej trasy, na pętli autobusowej Mikuszowice Stalownik. Tym samym rozpocząłem nieco dłuższą przerwę od polskich gór, ponieważ przez kolejne dwa tygodnie mam wolne od pracy z okazji ferii zimowych i czekają mnie w tym czasie Włochy :)

09.02 Wokół Żaru

Trasa: Międzybrodzie Żywieckie – Kosarzyska – Przełęcz Isepnicka – Domaczka – Przełęcz Bukowska – Palenica – Porąbka

W sobotę drugi dzień z rzędu pojechałem w okolice Żaru, lecz tym razem zamiast wybierać się na szczyt, zrobiłem sobie rundkę wokół niego, wykorzystując do tego nowy żółty szlak pomiędzy Przełęczą Isepnicką i Przełęczą Bukowską. Szlak ten jedynie w paru miejscach prezentuje jakieś ciekawsze widoki, ale ogólnie wycieczkę oceniam bardzo pozytywnie, przede wszystkim dlatego, że aura zrobiła się naprawdę wiosenna, a miejscami po raz pierwszy od kilku miesięcy mogłem nareszcie przejść się po odcinkach szlaków bez śniegu!

Pierwsza część mojej wędrówki, zielonym szlakiem z pętli autobusowej w Międzybrodziu Żywieckim na Przełęcz Isepnicką, była szczególnie monotonna, ale spodziewałem się tego ponieważ już znałem ten szlak, pokonawszy go podczas wycieczki z 12.05.2015. Spostrzegłem jednak jedną rzecz przy szlaku, która mnie zaciekawiła: „źródełko księdza Józefa”. Nie wiem, skąd ta nazwa i jaka jest jej historia, a szkoda bo chętnie bym się dowiedział.


Jak już wspomniałem, nowy żółty szlak nie jest wybitnie panoramiczny, ale troszkę widoczków na nim jest.



Na podejściu z Międzybrodzia Żywieckiego na Przełęcz Isepnicką śniegu było naprawdę sporo. Dla odróżnienia na zejściu żółtym szlakiem do doliny potoku Wielka Puszcza było go znacznie mniej, a na przeważającej części podejścia na Przełęcz Bukowską nie było go wcale! Zaskakujące, skąd się biorą tak duże lokalne różnice w grubości pokrywy śnieżnej.


Żółty szlak mija osadę Domaczka, gdzie znajduje się polana z ładnymi widokami w stronę Kiczery.


Więcej śniegu pojawiło się na Przełęczy Bukowskiej. Duża gromada dzieci radośnie się tam bawiła w białym puchu.


Moje przejście zielonym szlakiem z Przełęczy Bukowskiej do Porąbki było bardzo podobne do poprzedniego, sprzed paru miesięcy (2 grudnia) pod względem warunków: było dość pogodnie, lecz wiał silny wiatr halny. Powiem szczerze, że całkiem lubię wędrować w takich warunkach :) I jak zawsze, szlak ten dopisał pod względem widoków.




Minąłem chatkę, gdzie ostatnio sympatyczny właściciel poczęstował mnie i moich towarzyszy herbatką. Tym razem się tam nie zatrzymałem, choć gdybym miał więcej czasu to z pewnością wpadłbym się przywitać.


Na trawersie Bukowskiego Gronia gdzieniegdzie pojawiały się w lesie kolejne punkty widokowe, z których panoramy prezentowały się szczególnie ładnie za sprawą ciekawych, charakterystycznych dla wiatru halnego chmur.



Gdy zszedłem do Porąbki tam już naprawdę można było poczuć w powietrzu wiosnę. Uważam, że to jest jedna z najbardziej malowniczo położonych miejscowości w całych Beskidach. Panoramy z niej na okoliczne góry są wyjątkowo ładne, a obecność wody – rzeki Soły i Jeziora Czanieckiego – czyni je jeszcze piękniejszymi.





W Porąbce Smerfetka kusząco zapraszała na obiad, ale jak widać na zdjęciu niestety jej usługi nie były dostępne, więc zamiast tego poszedłem na pizzę i w taki apetyczny sposób zakończyłem wycieczkę :)