poniedziałek, 19 maja 2014

12.05 Błatnia (prawie)

Trasa: Jaworze Górne – Siodło Pod Przykrą – Przykra – Wysokie – Wapienica

Ta wycieczka zyskuje niechlubne miano mojej najmniej udanej wyprawy w góry. Ciekawych widoków uświadczyłem niewiele, a zamiast tego musiałem uciekać przed burzą, przemokłem do suchej nitki i skręciłem sobie kostkę. Chyba zacząłem podchodzić do gór ze zbyt dużą pewnością siebie, a ta wyprawa dała mi ważną lekcję pokory.

Po megadługiej wyprawie po Worku Raczańskim w sobotę i Paśmie Równicy w niedzielę miałem bardzo duży apetyt na kolejną wyprawę w góry w poniedziałek. W pracy czekał mnie nieco luźniejszy dzień, stwierdziłem więc że rano przed pracą skoczę na Błatnią. Wejście zaplanowałem żółtym szlakiem z Jaworza Górnego, zejście niebieskim do Wapienicy. Trochę zaspałem i przyjechałem PKS-em do Jaworza dopiero o 9:25, miałem mało czasu ale stwierdziłem że i tak dam radę. Prognozy pogody były na ten dzień były mocno niepewne, mówiono o ulewnych deszczach i burzach, ale wiedziałem że burze mają to do siebie że najczęściej występują w godzinach popołudniowych. Za bardzo więc tą prognozą się nie przejąłem, uważałem że w godzinach porannych nic mi nie grozi. Ależ się pomyliłem...

Ale z początku wszystko szło dobrze. Ruszyłem z Jaworza w las żółtym szlakiem, który raczej nie powinien turystom sprawiać specjalnych trudności – na całej swojej długości jest dość łagodny. Po mniej więcej pół godziny wyszedłem na otwartą przestrzeń, z której miałem widok przez tzw. Szalinową Dolinę na górę Borowina.   


Wspinając się wyżej, miałem jeszcze lepszy widok na Borowinę i na zabudowania Jaworza oraz zachodnich obrzeży Bielska-Białej za nią:


Około 10:45 znalazłem się na Siodle pod Przykrą (801 m n.p.m), gdzie żółty szlak łączy się z niebieskim. Ostatni odcinek na Błatnią oba szlaki pokonują razem. Już wychodzę z lasu... już niedaleko do szczytu!


Ale... Niby na tym zdjęciu słońce świeci, a jednak widziałem że od zachodu zbliża się ciemna chmura. Naprawdę ciemna. Nie wygląda to zbyt ciekawie... A co jak złapie mnie na Błatniej ulewa? Nie mam czasu jej przeczekać w tamtejszym schronisku, muszę wracać do Bielska-Białej i iść do pracy. Z żalem więc podjąłem decyzję o odwrocie i dość szybko ruszyłem niebieskim szlakiem w stronę Wapienicy.

Przez długi odcinek, od Przykrej aż do góry Wysokie (756 m n.p.m), różnice wysokości na szlaku są minimalne: jest niemalże równo. Szło się tym odcinkiem szybko i łatwo, choć też nieco nudno (nie było na nim absolutnie żadnych widoków). Dopiero przed szczytem Wysokie wyszedłem na nieco mniej zalesiony obszar. I to tam, bez osłony drzew, mogłem zobaczyć w pełnej okazałości zbliżającą się od strony Skoczowa czarną chmurę. Nagle przemknęła po niej błyskawica... Zagrzmiało... Idzie burza! Serce skoczyło mi do gardła. Może niepotrzebnie się tak bałem, ale naprawdę miałem stracha że zaraz piorun walnie w jakieś drzewo i że będę porażony. Zacząłem biec. Do szczytu Kopany (690 m n.p.m) miałem jeszcze w miarę równo, ale potem szlak zaczął schodzić bardzo stromo w kierunku jeziora w Wapienicy. Chyba zbieganie po takim odcinku nie było najlepszym pomysłem, ale słyszałem kolejne grzmoty które gnały mnie do przodu.

Zaczęło lać. Wkrótce byłem cały mokry, mimo że miałem na sobie kurtkę (niby) przeciwdeszczową która nie powinna wody przepuszczać. Zbiegłem na dół i minąłem zaporę. Dalej było już płasko do końca trasy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że od dobrych kilku minut nie słyszałem żadnych grzmotów. Uspokoiłem się, przestałem biec. I tak byłem mokry, więc nie robiło większej różnicy jak szybko dotrę do autobusu, a niebezpieczeństwo ze strony burzy najwyraźniej minęło. I rzeczywiście żadnych kolejnych wyładowań nie było. Burza nie okazała się aż tak groźna jak wyglądała, ale napędziła mi strachu.

Przy końcu doliny wsiadłem do autobusu linii MZK nr 16, dojechałem nim do centrum Bielska-Białej i wróciłem do domu, gdzie się przebrałem. Już nie padało. Odczułem że trochę mnie boli prawa kostka, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Jak się okazało, bardziej miałem się tym przejąć nazajutrz, ale o tym w kolejnym poście... (Tak jest, jakby tych wrażeń nie było dość, następnego dnia również ruszyłem w góry :) )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz