niedziela, 31 lipca 2022

30.07 Pętla ze Złatnej

Trasa: Złatna Huta - Szeroki Kamieniec - Złatna Huta

Ostatni dzień mojego 12-dniowego pobytu w górach miał być jego ukoronowaniem w postaci widokowej wycieczki pieszej ze znajomymi na Halę Rysiankę. Ale na przeszkodzie stanęły fatalne prognozy pogody, wieszczące "armagedon" od rana z ogromnymi ulewami i burzami... Po potężnej burzy, jakiej byłem świadkiem poprzedniego popołudnia na Przełęczy Salmopolskiej, absolutnie nie miałem ochoty iść w góry podczas czegoś potencjalnie jeszcze gorszego, więc z żalem skontaktowałem się ze znajomymi, aby odradzić im tą wycieczkę, i wspólnie podjęliśmy decyzję o rezygnacji z niej. Sam jednak postanowiłem pojechać do Złatnej Huty, aby zrobić sobie niewielką pętelkę po górach stamtąd, która nawet przy tak tragicznej pogodzie byłaby do przejścia. No i co się okazało? Że warunki tego przedpołudnia były świetne, i że rozpadało się dopiero w środku dnia, kiedy według pierwotnego planu już schodzilibyśmy z Rysianki. Ależ byłem zły, że się niepotrzebnie się przestraszyliśmy prognoz pogody... Lecz z drugiej strony nawałnica poprzedniego dnia pokazała, że z pogodą w górach naprawdę nie ma żartów i lepiej dmuchać na zimne i potem trochę żałować, niż pakować się w nie podczas burzy i skończyć tragicznie...

Dojechałem do Złatnej Huty busikiem, który od kilku miesięcy kursuje w weekendy do punktów startowych wszystkich ważniejszych szlaków w Beskidzie Żywieckim: Żabnicy, Złatnej i Rycerki Górnej. Co za szkoda, że taka linia powstała dopiero teraz i nie funkcjonowała w czasach gdy mieszkałem w Bielsku-Białej i regularnie jeździłem w te rejony - bardzo by mi się wtedy przydała i byłbym jej stałym klientem... A tymczasem ja byłem jedynym pasażerem zarówno jadąc tam o 6:25, jak i z powrotem o 11:00. Mam nadzieję że powodem było to, że inni potencjalni pasażerowie zrezygnowali z wyjazdu w góry ze względu na pogodę - bo jeśli nie i jeśli frekwencja normalnie wygląda tak słabo na tej linii, to nie wróżę jej długiego życia...

Ze Złatnej Huty cofnąłem się kawałeczek asfaltem, po czym skręciłem na leśną dróżkę prowadzącą do źródła, które na mojej mapie nosiło niezbyt zachęcającą nazwę "Śmierdząca Woda". Przechodziłem już tamtędy 26.04.2019 schodząc z Hali Rysianka, ale wtedy minąłem źródło w wielkim pośpiechu. Tym razem mogłem na spokojnie je obejrzeć.




Tu nieco informacji o źródle:


Za źródłem odbiłem w prawo na mniejszą, ale wciąż wyraźną ścieżkę, która poprowadziła mnie w górę wzdłuż Śmierdzącego Potoku, aż dotarłem do drogi szutrowej trawersującej od południa pasmo Lipowskiej i Rysianki. Tą drogą przeszedłem przez Szeroki Kamieniec aż do skrzyżowania z żółtym szlakiem, łączącym Przełęcz Bory Orawskie z Halą Lipowską. Trasa była głównie zalesiona, ale trafiło się na niej również kilka punktów widokowych.




Wystarczyło przejść króciutki odcinek żółtego szlaku, aby znaleźć się na czarnym szlaku pomiędzy Złatną i Halą Rysianka. Tym szlakiem bezproblemowo zszedłem do Złatnej Huty. Słońce świeciło przyjemnie, ptaszki śpiewały, las pachniał świeżością... starałem się nie myśleć z żalem o straconej szansie na podziwianie widoków z Hali Rysianka w takich warunkach, i zamiast tego po prostu cieszyć się pięknem chwili i tym niespodziewanie udanym zakończeniem moich 12 dni górskich wędrówek. Tuz przed Złatną Hutą natrafiłem na śliczną kapliczkę, którą z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie zauważyłem przechodząc tamtędy, i tam też odmówiłem modlitwę dziękczynną za te udane i bezpieczne 12 dni w górach, i za to czego się w ich trakcie nauczyłem.




To był koniec moich beskidzkich wędrówek - ale najpiękniejsza część mojej przygody z beskidzką kulturą miała dopiero nastąpić. Po powrocie do Bielska-Białej (z przesiadką w Żywcu i przerwą na ciastko w mojej ulubionej kawiarni "Alicja", która stała się tradycją podczas moich wypadów w Beskid Żywiecki), spotkałem się z dwoma koleżankami i pojechaliśmy razem autem do Wisły, chcąc obejrzeć korowód zespołów rozpoczynający obchody Tygodnia Kultury Beskidzkiej w tej miejscowości. Niestety akurat w tym czasie okropnie się rozpadało i z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych korowód został odwołany :( Ale przynajmniej mieliśmy okazję połazić po straganach z ciekawym rękodziełem ludowym oraz skosztować smacznej regionalnej kuchni. A potem pojechaliśmy do Istebnej na koncert, który był zarówno elementem Tygodnia Kultury Beskidzkiej jak i inauguracją Festynu Istebniańskiego. Cóż to było za fantastyczne wydarzenie!

Na początek wystąpił zespół "Rybarzowice" z wsi o tej samej nazwie, prezentując mnóstwo oryginalnych tańców ludowych. Podobało mi się, że w tym zespole znakomicie współpracowali ze sobą zarówno starsi, jak i młodzi ludzie.



Potem lokalny zespół z Koniakowa dał na scenie pokaz, w którym odtworzył tradycyjne koniakowskie "ostatki".




Prawdziwymi gwiazdami zespołu byli członkowie zespołu "Zemplin" z południowo-wschodniej Słowacji. Ich śpiewy i tańce, niby podobne do polskich ale jednak z dodatkiem nut bałkańskich i ukraińskich, były pełne energii, niesamowicie różnorodne, a niektóre bardzo skomplikowane. Widać było, że włożyli ogrom roboty w przygotowanie do tego występu, a publiczność bardzo to doceniała, nagradzając ich gromkimi brawami.




Jako ostatni zaprezentował się zespół "Goizaldi". To był dla mnie występ o szczególnie sentymentalnym znaczeniu, i główny powód czemu poprosiłem koleżanki abyśmy pojechali na koncert właśnie do Istebnej a nie np. Szczyrku: a to dlatego, że zespół pochodzi z Kraju Basków, a dokładnie z miasta San Sebastian (po baskijsku Donostia), w którym mieszkałem przez dwa lata 2015-2017! To było niesamowite uczucie, oglądać tradycyjne baskijskie tańce w beskidzkiej wsi! Styl baskijskiej muzyki i tańca różni się znacząco od polskiej i słowackiej, co widać było wyraźnie w występie "Goizaldi": na pewno prezentują się skromniej (chociażby tańce są powolniejsze, a muzyka to proste melodie opierające się głównie na piszczałkach), ale jednocześnie dla istebniańskiej publiczności to ewidentnie było coś zupełnie nowego i sądząc po ich reakcjach, oryginalność tego występu bardzo przypadła im do gustu.



Ostatnią atrakcją naszej wycieczki była wspaniała kolacja w restauracji "Dwór Kukuczka" w Istebnej (gorąco polecam!), po czym wróciliśmy do Bielska-Białej widokową drogą przez Koniaków i Milówkę, i tylko szkoda że było już ciemno i jednocześnie mgliście, przez co nie widzieliśmy żadnych z pięknych panoram na tej trasie... Dojechaliśmy pod dworzec w Bielsku-Białej równo o 22:30, a mój pociąg w kierunku domu odjeżdżał już o 22:38. 

Tak zakończył się mój główny urlop w górach w bieżącym, 2022 roku... Był niewątpliwie krótszy od jego odpowiednika w 2021, kiedy to w miesiącu sierpniu spędziłem w górach aż 25 dni, i mniej było w nim nowości niż wtedy, gdy po raz pierwszy odkrywałem Beskid Niski i Bieszczady - ale jednocześnie było w nim mnóstwo urozmaicenia, od relaksujących przechadzek po beskidzkich pagórkach po 44-kilometrowe tatrzańsko-pienińsko wyrypy i zdobywanie Rysów o wschodzie oraz zachodzie słońca... a oprócz tego zawierał niesamowicie ciekawy element kulturalny w postaci Łemkowskiej Watry 23 lipca oraz początku Tygodnia Kultury Beskidzkiej 29-30 lipca. Myślę, że takie połączenie intensywnego wysiłku fizycznego, relaksu w pięknym górskim otoczeniu i bliższego poznawania ciekawych i różnorodnych kultur Karpatów to najlepszy sposób z możliwych na spędzenie urlopu w polskich górach. I mam nadzieję, że takich urlopów będzie więcej w przyszłości :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz