niedziela, 31 lipca 2022

21.07 Z Pienin w Tatry - edycja druga

Trasa: Sromowce Kąty - Sromowce Wyżne - Pulsztyn - Sromowce Wyżne - Łysa Nad Dunajcem - Stara Wieś Spiska - Góra Hardyn - Frankowska Góra - Furmanec - Dolina Bachledzka - Tatrzańska Kotlina - Dolky - Flak

Chyba pierwszy raz na tym blogu opisuję sytuację, w której naprawdę padłem kondycyjnie podczas trasy w górach. Przypominam sobie kilka mniejszych "kryzysów" na szlaku i sytuacji kiedy po prostu z lenistwa skróciłem sobie trasę, ale nie pamiętam abym kiedykolwiek był tak wyczerpany na szlaku że ledwo dawałem radę chodzić. A tym razem zdarzyło mi się to, i to na pozornie łatwej trasie...

Zanim jednak doszło do tego kryzysu, dzień zaczął się od absolutnie przecudownego poranka w Pieninach, w okolicach Sromowiec Wyżnich. Potem nastąpił nieco monotonny asfaltowy odcinek przez Starą Wieś Spiską, a następnie wędrówka prześliczną a zarazem bardzo mało znaną trasą do okolic Wielkiej Frankówki. Przysłowiowe "schody" rozpoczęły się potem, gdy upał zaczął dawać o sobie znać...

Ale wróćmy do początku. Po noclegu w Czerwonym Klasztorze, o 5:30 rano przeszedłem przez kładkę do Sromowiec Niżnych, podczas gdy nad Dunajcem unosiły się jeszcze leciutkie poranne mgiełki. O 5:35 miałem busa, którym pojechałem dosłownie kilka przystanków do Sromowiec Kątów, niedaleko przystani z której rozpoczyna się spływ Dunajcem. Stamtąd ulicą Kosibowicza, biegnącą równolegle do rzeki, przeszedłem do Sromowiec Wyżnich. Wcześniej zastanawiałem się, czemu czerwony szlak pomiędzy Kątami a Sromowcami Wyżnimi biegnie nie ulicą Kosibowicza, tylko główną szosą - ulicą Flisaków, która jest znacznie bardziej ruchliwa. Ale teraz zrozumiałem dlaczego: może i ulica Kosibowicza jest spokojniejsza, ale nieporównywalnie mniej widokowa. Odsyłam do mojej relacji z 24.09.2021 po zdjęcia przepięknych panoram z ul. Flisaków :) A przy Kosibowicza ciekawsze są tylko kapliczki...



Jak już dotarłem do Sromowiec Wyżnich to poszedłem dalej nieco pokręconą trasą. Ulicami: Bystrą, św. Kingi i Flisaków doszedłem do północnych krańców wsi, a następnie szosą Sromowce-Czorsztyn, o tej porannej porze jeszcze bardzo spokojną, skierowałem się na wzniesienie o nazwie Pulsztyn, położone na skraju Pienińskiego Parku Narodowego. Z tego odcinka szosy panoramy są absolutnie fenomenalne. Oczywiście wybijają się przede wszystkim Tatry. Powiem szczerze, że choć cała trasa obfitowała w piękne widoki, to te chyba były najlepsze.



Z Pulsztynu wyraźna ścieżka sprowadziła mnie w dół przez łąki do centrum Sromowiec Wyżnich. Z tej trasy z kolei najlepsze widoki były na Jezioro Czorsztyńskie i otaczające je góry.


Klimat Sromowiec Wyżnich na jednym zdjęciu. Naprawdę uwielbiam tą miejscowość :)


Opuszczając Sromowce Wyżnie, przeszedłem po zaporze na południowym krańcu Jeziora Sromowskiego, skąd na przeciwnym brzegu jeziora widać było zamek w Niedzicy.


Za zaporą skręciłem na południe, na szosę prowadzącą do granicy słowackiej i dalej do Starej Wsi Spiskiej. Po obu stronach granicy przy drodze był chodnik, więc szło się bardzo wygodnie, choć odrobinę monotonnie. Jeszcze bardziej monotonne było przejście od jednego końca Starej Wsi Spiskiej do drugiego. Jakoś ta miejscowość zupełnie nie zrobiła na mnie wrażenia - pełno w niej typowych socjalistycznych bloków, a nawet na okoliczne góry nie ma jakichś specjalnych widoków. Chociaż natknąłem się tam na jedną dekorację która mi się spodobała ;)


Za Starą Wsią Spiską czekała mnie dalsza wędrówka szosą na południe, tym razem bez chodnika, a więc nie tylko monotonnie ale i bardzo niewygodnie, zwłaszcza że na prostej jak strzała drodze niektórzy kierowcy naprawdę nie szczędzili gazu. Ale na krótko przed wsią Matiasovce odbiłem od szosy na zachód, na trasę która była o niebo przyjemniejsza i ciekawsza: szlak rowerowy, który prowadzi najpierw do granicy z Polską, a potem w kierunku południowym do Wielkiej Frankowej. Wątpię, aby wielu turystów pieszych z niego korzystało, a warto bo pod względem widoków jest naprawdę fantastyczny!





Wygodną i dobrze oznakowaną drogą gruntową dotarłem najpierw do granicy, a potem na Frankowską Górę. Po drodze nie minąłem żywej duszy poza kilkoma stad owiec. Każde z nich wypasało się przy bacówce, z tym że zauważyłem że słowackie bacówki są zupełnie inne od polskich. O ile w Polsce bacowie najczęściej przebywają w tradycyjnych drewnianych chatkach, o tyle na Słowacji są to przeważnie blaszane "pudła", czasami na kółkach. Chyba jednak więcej klimatu mają te polskie bacówki ;) Jeden z takich "blaszaków" znajduje się na Frankowskiej Górze (widać go na poniższym zdjęciu). Gdy przechodziłem koło niego, wybiegła na mnie stamtąd sfora ujadających psów. Chyba jeszcze nigdy nie przestraszyłem się tak bardzo psów na szlaku (a miałem już kilka "bliskich spotkań" z nimi, w tym jedno lekkie ugryzienie), bo te były wyjątkowo agresywne. Całe szczęście, że baca przywołał je z powrotem do siebie w samą porę.


Trochę roztrzęsiony po tym zdarzeniu, skierowałem się w dół do przełęczy, na której szlak rowerowy przecina szosę łączącą Hanuszowce z Osturnią. Stamtąd biegnie niemal w prostej linii na Furmanec, gdzie łączy się z żółtym szlakiem do "Ścieżki w koronach drzew" i Doliny Bachledzkiej. Ale ja nie chciałem trzeci dzień z rzędu iść w te rejony: zamierzałem zamiast tego zejść na przełaj do Frankówki i stamtąd kontynuować czerwonym szlakiem do Zdziaru. Tu jednak zaczęły się problemy. Mimo że moja mapa pokazywała jakąś ścieżkę schodzącą do Frankówki, absolutnie nie mogłem jej znaleźć: przed sobą miałem tylko mocno zarośnięte łąki. Już po kilku minutach brodzenia wśród chaszczy i pokrzyw zrezygnowałem z zamiaru dojścia do Frankówki, bo widziałem że nie byłaby z tego żadna przyjemność. A drogą byłoby za bardzo na około i groziłoby mi wtedy, że nie zdążyłbym ukończyć trasy w porę (a musiałem jeszcze tego dnia dojechać do Nowego Sącza na nocleg). Zmieniłem więc plany i postanowiłem jednak po raz trzeci pójść do Doliny Bachledzkiej. Zrobiwszy jeszcze jedno zdjęcie na przełęczy, ruszyłem w dalszą drogę.


Trasa rowerowa do Doliny Bachledzkiej była niezbyt trudna, ale zalesiona i strasznie jednostajna. Nieudana próba zejścia przez chaszcze do Frankówki już trochę mnie zmęczyła fizycznie i psychicznie, a teraz monotonia tego odcinka zmęczyła mnie jeszcze bardziej. Do tego doszedł nasilający się upał... tak więc gdy dotarłem na Furmanec i wszedłem na żółty szlak, czułem coraz mniejszą motywację do wędrówki. A pomysł schodzenia trzeci dzień z rzędu tą samą trasą do Doliny Bachledzkiej już kompletnie mnie nie kręcił. 

Akurat tak się złożyło, że zaraz za skrzyżowaniem z niebieskim szlakiem spotkałem piknikującą grupę Polaków, dokładnie w punkcie w którym żółty szlak odbija nieco na prawo (czyli na zachód), a w prostej linii biegnie ścieżka pozaszlakowa. Spytałem się Polaków, czy wiedzą czy można tą ścieżką również dojść do Doliny Bachledzkiej. Odpowiedzieli że owszem, jak najbardziej. Super, pomyślałem - przynajmniej tym razem pójdę nieco inną trasą niż w poprzednie dwa dni. Ale jak bardzo potem pożałowałem, że posłuchałem tych ludzi! Gdy zszedłem już sporo niżej i wyszedłem z lasu, pojawił się przede mną... płot elektryczny, a za nim pole z wypasającym się bydłem. Zdecydowanie nie była to trasa, którą powinni iść turyści piesi. Co prawda przez to pole przebiegał stok narciarski, ale najwyraźniej jest on do użytkowania tylko w sezonie zimowym, a poza nim lepiej tamtędy nie chodzić...

Mimo tych przeszkód absolutnie nie miałem siły wracać się pod górę do żółtego szlaku. Tak więc przeczołgałem się pod "pastuchem" i zszedłem po stoku narciarskim, omijając bydło szerokim łukiem. I w ten sposób faktycznie doszedłem do parkingu w Dolinie Bachledzkiej, ale po drodze miałem sporego stresa, że ktoś mnie stamtąd przepędzi. W pewnym momencie musiałem przejść pod kolejką linową i czułem na sobie oczy pasażerów, pewnie zastanawiających się co ja robię na tym terenie prywatnym...


W Dolinie Bachledzkiej było tłoczno od turystów i panował taki gwar, że aż pękała mi od tego głowa. Postanowiłem "uciec" stamtąd na trasę rowerową do Tatrzańskiej Kotliny, a dalej przejść niebieskim szlakiem przez Dolinę Huczawy i tzw. Zbójnicki Chodnik do Kieżmarskich Żłobów. Na takiej trasie, myślałem, zaznam ciszy, spokoju i pięknych widoków.

Ale nie udało mi się tego celu zrealizować. W miarę jak szedłem w stronę Tatrzańskiej Kotliny, tym gorzej się czułem. To była kumulacja wielu czynników: upału, zmęczenia psychicznego po poprzednich średnio przyjemnych doznaniach (atak psów, chaszczowanie i stresujące przejście przez teren prywatny), zmęczenia fizycznego po długiej trasie dzień wcześniej i rekordowo długiej trasie dwa dni wcześniej, i wreszcie okropnych odcisków, które mi się zrobiły na stopach w najróżniejszych miejscach: na piętach, podeszwach i palcach... Kusiło mnie, aby tak jak poprzedniego dnia zakończyć wędrówkę przy leśniczówce Kardolina, ale czułem że to by był lekki obciach i że wypadałoby chociaż troszeczkę bardziej się zagłębić w te Tatry. Ale szedłem coraz wolniej, a gdy dotarłem do Tatrzańskiej Kotliny to już ledwo powłóczyłem nogami. Tam popełniłem błąd: usiadłem na ławce na kilka minut, aby odpocząć i napić się wody. Podczas tej przerwy mięśnie tak bardzo mi zesztywniały, że gdy próbowałem ruszyć w dalszą drogę to ledwo byłem w stanie chodzić... Mijający mnie przechodnie chyba musieli pomyśleć, że mam kontuzję albo jestem osobą niepełnosprawną.

Przy wylocie Doliny Huczawy musiałem powiedzieć sobie "dość". To chyba był pierwszy raz, kiedy szlak w górach naprawdę mnie pokonał. To nie była kwestia lenistwa, ale najzwyczajniej na świecie nie byłem w stanie przejść trasy do Kieżmarskich Żłobów. Uznałem, że stać mnie najwyżej na przejście krótkiej ścieżki dydaktycznej o nazwie "Flak", która wyprowadziłaby mnie przy leśniczówce o tej samej nazwie na szosę do Tatrzańskiej Łomnicy. O wiele mniej ciekawa trasa od tej którą pierwotnie zamierzałem przejść, ale naprawdę nie było stać mnie na więcej.

Nazwa "Flak" okazała się bardzo na miejscu, bo owa ścieżka dydaktyczna okazała się... nudna jak flaki z olejem ;) Dobra, zwracam honor że może bym ją lepiej odebrał gdybym nie był wtedy w tak kiepskim humorze. Ale idąc na wycieczkę pieszą w Tatrach chyba jednak mam prawo się spodziewać ciekawszych widoków niż tylko takie:


No dobra, na samym starcie była jeszcze dość oryginalna kapliczka. Ale to naprawdę byłoby na tyle jeśli chodzi o ciekawsze miejsca na ścieżce dydaktycznej "Flak".


Doczłapawszy się do przystanku autobusowego przy leśniczówce Flak, z ulgą zamieniłem buty górskie na sandały, aby dać odpocząć moim biednym umęczonym stopom. Dopiero wtedy zobaczyłem skalę, na jaką rozrosły się bąble na nich. Żałuję że nie zrobiłem tym bąblom zdjęcia :D 

Potem pojechałem autobusem do Tatrzańskiej Łomnicy, a smaczny posiłek w tamtejszej karczmie przywrócił mi nieco siły i dobry humor. Potem czekała mnie interesująca podróż: autobus do Kieżmarku, pociąg do Starej Lubowli i kolejny autobus do Mniszka nad Popradem, przy granicy z Polską. Stąd jest zaledwie pół godziny spacerem do stacji kolejowej Piwniczna-Zdrój, skąd miałem pojechać pociągiem do Nowego Sącza. Ale moje stopy były wciąż w tak agonalnym stanie, że nawet taki spacerek był ponad moje siły. Więc zamówiłem taksówkę z granicy, a zaoszczędzony w ten sposób czas spędziłem w przepięknej piwniczańskiej pijalni, którą po tej wizycie oficjalnie mogę nazwać moją ulubioną pijalnią wód mineralnych w polskich górach :) Zarówno wody mają wyjątkowy smak, jak i wystrój jest po prostu prześliczny. Śliczny jest również ogród otaczający budynek. Po prostu rewelacja!

Wreszcie przekuśtykałem te paręset metrów do dworca kolejowego, wsiadłem w jeden z ostatnich tego dnia pociągów do Nowego Sącza, tam przesiadłem się na autobus miejski do mojej kwatery, gdzie padłem na łózko. Wiedziałem już, że nie zrealizuję mój pierwotny plan na następny dzień, czyli wejście na Ćwilin w Beskidzie Wyspowym - i za daleka podróż wymagająca wczesnej pobudki, i zbyt długa i wymagająca trasa. Postawiłem zamiast tego na krótką i łatwą trasę w okolicach Krynicy-Zdrój, jak i na wypoczynek w tym uzdrowisku. Dzięki temu mogłem nareszcie się porządnie wyspać, a kolejny dzień był znacznie mniej ciężki... choć i tu nie obyło się bez komplikacji, o czym napiszę w następnym wpisie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz