niedziela, 31 lipca 2022

27.07 Ze Zdziaru do Kacwina

Trasa: Zdziar - Mąkowa Dolina - Ptasiowska Rówienka - Strednica - Magurka - Frankówka - Wielka Frankowa - Kacwin

Środa była moim ostatnim dniem w Tatrach, ale nie ostatnim w polskich górach (przede mną były jeszcze 3 dni łażenia po Beskidach na "starych śmieciach", czyli w okolicach Bielska-Białej). Na ten dzień wróciłem w obszary, które poznawałem tydzień wcześniej, czyli pogranicze Tatr Bielskich i Magury Spiskiej. Wciąż nie dawał mi spokoju czerwony szlak na odcinku Magura-Frankówka, który miałem zaliczyć w poprzedni czwartek ale nie udało się ze względu na różne perturbacje na trasie. A widoki na Tatry z okolic Zdziaru należą w moim subiektywnym odczuciu do jednych z najlepszych. Te czynniki zmotywowały mnie, aby powrócić w te rejony.

Rano po ulewach z poprzedniego dnia nie było śladu. Niebo było czyste i błękitne, a powietrze przyjemnie rześkie i "odświeżone" po deszczu. W takich warunkach złapałem pierwszy autobus (6 rano) z Starego Smokowca do Zdziaru, wysiadłem z niego na wschodnich obrzeżach wsi i boczną asfaltową drogą, równoległą do szosy, skierowałem się do centrum. Odkąd poprzednio tam szedłem (29.08.2020) to nareszcie poprawiono oznakowanie na krótkim odcinku czerwonego szlaku, schodzącym od północy do przystanku autobusowego "Zdiar Tatra" (to jak ten szlak poprzednio wyglądał to był dramat). Dalej poszedłem znacznie popularniejszym odcinkiem szlaku przez Mąkową Dolinę do Ptasiowskiej Rówienki, a następnie skierowałem się zielonym szlakiem na północ, do przełęczy Strednica. Przez te dwa lata powstał przy tym odcinku mały stawek, którego - o ile mnie pamięć nie myli - nie było tam wcześniej:


Na dojściu do Strednicy mogłem podziwiać moją ulubioną panoramę Tatr Bielskich:


Na Strednicy zielony szlak przecina szosę i wspina się dalej na wzgórza w kierunku północno-zachodnim. Z łąk, przez które szlak przechodzi, panorama Tatr Bielskich jest jeszcze wspanialsza. Z czystym sumieniem poleciłbym ten szlak każdemu ze względu na jego walory widokowe, gdyby nie to że (już drugi raz) z gospodarstwa znajdującego się przy szlaku wybiegły na mnie bardzo  agresywne psy. Musiałem się wycofać i potem zatoczyć ogromny łuk wokół tego gospodarstwa, abym kolejny raz nie zwrócił na siebie ich uwagi. Wędrującym tym szlakiem radzę omijać to gospodarstwo, żeby nacieszyć się pięknymi widokami bez zbędnych nieprzyjemnych sytuacji.




Teraz miałem przed sobą same "nowości". Najpierw odcinek niebieskiego szlaku na Magurkę, którym szedłem pierwszy raz i który okazał się bardzo łatwy, a jednocześnie widokowy.




Na Magurce nareszcie wszedłem na ten brakujący odcinek czerwonego szlaku, po którego zaliczeniu mogę powiedzieć że przebyłem tym szlakiem całą drogę z Łapsz Niżnych do Szczyrbskiego Jeziora. Okazał się niewiele lepszy od tego okropnego pierwszego odcinka z Łapsz Niżnych do Kacwina, którym szedłem równo tydzień wcześniej. Najpierw były problemy z oznakowaniem ze względu na intensywny wyrąb drzew wzdłuż tego szlaku: z powodu braku tych oznakowań przegapiłem kluczowy skręt w prawo i musiałem potem wracać się do niego. A widoki, choć piękne, były też trochę przygnębiające z powodu wszechobecnych kikutów po drzewach...




Po tym wspomnianym wcześniej skręci szlak zszedł z leśnej drogi gruntowej na... no właśnie, nie wiadomo jak to nazwać. Ścieżka to nie jest... Po prostu musiałem brnąć przed siebie przez gęste zarośla, wyszukując czerwonych znaków na drzewach i wspomagając się aplikacją mapa-turystyczna.pl na telefonie. Zastanawiałem się, ile osób rocznie tędy chodzi? Sądząc po stopniu w jakim szlak był zarośnięty, chyba prawie nikt.


Po odcinku z chaszczami przyszedł odcinek z megabłotem... szlak poprowadził mnie po leśnej drodze, na której ciężki sprzęt pracujący przy wywózce drewna wytworzył koszmarne błoto, na którym ślizgałem się tak mocno że ledwo dałem radę utrzymać równowagę. Potem krótki odcinek po w miarę "normalnej" ścieżce, a potem... kolejne chaszcze. Ubita ścieżka prowadziła na teren prywatny, na którym pasły się krowy, a szlak omijał ten teren łąkami, na których - no właśnie, nie było widać jakiejkolwiek ścieżki. Musiałem znowu iść "na czuja" i przedzierać się przez zarośla, co mocno spowalniało mój marsz. A potem, na sam koniec przed Frankówką, spotkały mnie kolejne "atrakcje" w postaci elektrycznych płotów do pokonania. Jednym słowem - nie polecam tego szlaku ze względu na fatalne warunki. Chociaż muszę przyznać że przynajmniej widoki na jego ostatniej części, przed Frankówką, są naprawdę urocze.




Przeszedłem przez senną Frankówkę, mijając po drodze kaplicę i piękny cmentarz.


Dochodząc do Wielkiej Frankowej, przez którą szedłem już dwukrotnie (a za drugim razem zaledwie tydzień wcześniej), postanowiłem urozmaicić sobie trasę aby nie iść trzy razy tą samą drogą. Na wschodnich obrzeżach wsi skręciłem na prawo w boczną dróżkę, a potem niewielką ścieżką doszedłem do szosy, omijającej Wielką Frankową od północy. Ruch na niej był bardzo niewielki, więc szło się nią bezproblemowo, a widoki były znacznie ciekawsze niż z prowadzącego wśród zabudowań czerwonego szlaku.




Drogowskaz przypominał mi o tym, że w Wielkiej Frankowej znajduje się pensjonat prowadzony przez mojego imiennika :)


Musiałem jeszcze dojść do Kacwina, abym miał czym pojechać do mojego następnego miejsca noclegu (Bielska-Białej). Ostatni odcinek trasy przeszedłem znów po czerwonym szlaku, który jest ciekawszy od równoległej drogi asfaltowej prowadzącej przez granicę. Widoki z niego nie są spektakularne, ale bez wątpienia malownicze.




Ponieważ została mi prawie godzina do odjazdu busa z Kacwina do Nowego Targu, a byłem całkiem głodny, wstąpiłem na obiad do pizzerii "Francesco". Nie oczekiwałem zbyt wiele od tego lokalu, a tymczasem zostałem totalnie zaskoczony, gdy zaserwowano mi tam najsmaczniejszego wege-burgera, jakiego kiedykolwiek zjadłem! Do niego podano pyszną sałatkę, frytki które były w sam raz, oraz ogromne bezalkoholowe mojito. Mimo dość wysokiej ceny (36zł za burgera i 13zł za napój), zdecydowanie warto było.


Na koniec, mając wciąż trochę czasu w zapasie, przeszedłem do przystanku autobusowego na północnym krańcu Kacwina. Po drodze miałem okazję sfotografować nieco motywów historyczno-religijnych.





Po przyjemnej podróży busikiem do Nowego Targu, odbyłem jeszcze przyjemniejszą podróż wygodnym pociągiem Kolei Śląskich "Ornak" do Bielska-Białej. Tam w pierwszej kolejności udałem się do pralni samoobsługowej (po 9 dniach w górach moje ubrania wymagały wyprania w pilnym trybie), a potem do kwatery na odpoczynek. Przyszła pora na ostatni etap mojego urlopu w górach: lajtowe spacerki po Beskidach, spotkania ze znajomymi i... moje pierwsze w życiu uczestnictwo w wydarzeniach związanych z Tygodniem Kultury Beskidzkiej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz