niedziela, 31 lipca 2022

26.07 Rysy - dzień drugi

Trasa: Schronisko Pod Rysami - Rysy - Żabia Dolina - Popradzki Staw - Drygant - Nowe Szczyrbskie Jezioro

Wtorek 26 lipca rozpoczął się dla mnie w najpiękniejszy sposób z możliwych: wschodem słońca na Rysach. Miałem ogromne szczęście że go zobaczyłem, bo prognozy pogody na ten dzień były bardzo deszczowe, ale sam początek dnia miał być jeszcze ładny. I tak oto załapałem się na przecudowny wschód słońca i potem jeszcze zdążyłem zejść do Szczyrbskiego Jeziora zanim się rozpadało.

Niektórzy nocujący w schronisku pod Rysami zaczęli wychodzić na ten wschód słońca jeszcze przed 4 rano. Ja ruszyłem w drogę około 4:30, gdy wciąż była potrzebna czołówka ale kolory świtu już zaczynały rysować się na horyzoncie od wschodu. Podczas gdy wchodziłem na szczyt, na niebie działy się cuda...





Słońce już pojawiło się na niebie, gdy zameldowałem się na szczycie Rysów. Te pierwsze chwile ze słońcem zawsze są bajecznie piękne, niezależnie od tego gdzie się je ogląda. Ale na "dachu Polski" to był totalny odlot.






I tym razem, w przeciwieństwie do relacji z zachodu słońca poprzedniego wieczoru, mogę zaprezentować Wam panoramę z Rysów na Morskie Oko :)



Dalsze nieziemskie widoki towarzyszyły mi przy zejściu do schroniska...



Jak widać, turyści chętni na zobaczenie wschodu słońca w górach nie nocowali tylko w schronisku... Z tego co mnie się wydaje to taki biwak w Tatrach nie jest legalny, ale trzeba przyznać że wrażenia z niego musiały być niesamowite.


Panorama na Przełęczy Waga:


I panorama spod schroniska:


Wróciłem do schroniska na śniadanie, które było przepyszne - zwłaszcza herbata, która miała absolutnie wyjątkowy smak :) Może to dlatego, że włożono tyle wysiłku w to, aby można było ją w tym miejscu wypić... Pisałem już przy okazji poprzedniego wejścia na Rysy (13.10.2018) oraz do Schroniska Zbójnickiego (15.09.2017) o moim podziwie dla słowackich tragarzy, którzy wnoszą ogromne ciężary do tych wysoko położonych schronisk po to, aby turyści tacy jak ja mogli w nich się posilić. Zresztą parę godzin później minąłem kilku takich podczas zejścia do Popradzkiego Stawu. Należy im się ogromny szacunek za tą wykonywaną przez nich, najczęściej bezpłatnie, pracę!

Wracając do śniadania, spożyłem je w towarzystwie trzech innych przemiłych turystów nocujących w schronisku, którzy podobnie jak ja wybrali się tam samotnie i jakoś tak znaleźliśmy wspólny język: Szymon z Giżycka, Dorota z Wrocławia i Ania z Legnicy. Szymon i Dorota również planowali zejść do Popradzkiego Stawu po śniadaniu, więc postanowiliśmy pójść razem, a Ania zeszła z nami do Żabiej Doliny dla towarzystwa, po czym wróciła na górę (spędzała również kolejną noc w schronisku). Uczciwie muszę powiedzieć, że przyjemniej się szło po takim wysokogórskim szlaku niż samemu :) Zawsze można wtedy podzielić się radością z napotykanego po drodze piękna, a do tego porozmawiać na różne ciekawe tematy, no i po prostu tak jest bezpieczniej (łatwiej poradzić sobie z ewentualną kontuzją czy innymi problemami). A chwile na samotne delektowanie się górami też się zdarzają, bo są okresy kiedy każdy idzie własnym tempem i na chwilę się rozdzielamy (ale ważne jest, żeby nie rozdzielać się na długo - co kilka/kilkanaście minut lepiej aby ci z przodu zaczekali na tych z tyłu, żeby móc szybciej zareagować w razie jakby coś tym drugim się stało).

Zazwyczaj robię mniej zdjęć gdy wędruję w towarzystwie, i tak było też tym razem - ale symboliczną dokumentację fotograficzną tego zejścia i tak udało mi się zrobić :)



A oto ładunki, które na skrzyżowaniu koło Popradzkiego Stawu oczekiwały na wcześniej wspomnianych "nosiczy". Ja mimo szczerych chęci nie byłbym w stanie czegoś takiego udźwignąć...


Pogoda wbrew prognozom wciąż była całkiem ładna i nie zapowiadało się na jej szybkie załamanie, więc urządziliśmy sobie dłuższy postój w schronisku nad Popradzkim Stawem. Po ponad godzinnym odpoczynku Szymon i Dorota postanowili wracać do swoich samochodów nad Szczyrbskim Jeziorem i pożegnaliśmy się, a ja zostałem na kolejne 20 minut nad Popradzkim Stawem, delektując się jego pięknem aż do tego momentu, gdy niebo naprawdę zaczęło się mocno chmurzyć. Wtedy ruszyłem w dół - tym razem zielonym szlakiem, który łączy się z czerwonym szlakiem na skrzyżowaniu o nazwie Drygant, w połowie drogi do Szczyrbskiego Jeziora. Porównując te dwa równoległe szlaki pomiędzy Popradzkim Stawem i Drygantem, to czerwony jest dużo bardziej widokowy, ale zielony też ma swój klimat, prowadząc przez piękny las i chwilami wzdłuż kojąco szumiącej wody. Od Drygantu do Szczyrbskiego Jeziora już nie ma wyboru - dojść tam można tylko czerwonym szlakiem.

Na sam koniec trasy zszedłem ze szlaku, aby asfaltowymi drogami (według strony mapa-turystyczna.pl, ulice te noszą nazwy Limbova i Szentivanyho) dojść do przystanku autobusowego nad brzegami Nowego Szczyrbskiego Jeziora. Jezioro to jest o wiele mniejsze i nie imponuje tak jego sąsiad, Szczyrbskie Jezioro, ale też jest piękne. Gdyby nie to, że zapowiadany deszcz rozpadał się akurat wtedy, to pewnie odebrałbym je jako jeszcze piękniejsze.



Przez resztę dnia pogoda była tak paskudna (mokro i jednocześnie mgliście), że straciłem ochotę na robienie czegokolwiek innego poza leniuchowaniem na mojej kwaterze w Starym Smokowcu. Jedynie wieczorem odważyłem się wyjść na ulewę, aby zjeść kolację w restauracji Koliba Kamzik (którą bardzo polecam zarówno ze względu na kuchnię jak i na tradycyjny wystrój i wspaniały klimat). Ale nie żałowałem tego czasu spędzonego na regeneracji, bo on też jest bardzo ważny podczas dłuższego pobytu w górach, a o skutkach jego braku mogłem przekonać się kilka dni wcześniej, 21 lipca... A następnego dnia miała wrócić piękna pogoda i zamierzałem skorzystać z niej, aby znów wybrać się na dłuższą wędrówkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz