niedziela, 30 września 2018

29.09 Żar, Kiczera i Micherda

Trasa: Żar - Kiczera - Micherda - Snoza - Porąbka

Sporo już razy byłem na Żarze, ale jeszcze nigdy nie było na nim tak ślicznie, jak wczoraj późnym popołudniem i wieczorem. Wybór, żeby właśnie tam pojechać, był znakomity i efektem była fantastyczna wycieczka - choć trzeba zaznaczyć, że było na niej trochę przygód, ale to właśnie to uczyniło ją jeszcze piękniejszą :)

Skąd wziął się pomysł, aby pojechać na Żar w to sobotnie popołudnie? Przede wszystkim stąd, że do mojej szkoły przyjechało w tym tygodniu sporo nowych nauczycieli i razem z panią dyrektor wpadliśmy na pomysł, aby zabrać ich na wycieczkę integracyjną w góry. Nie wiedząc do końca jaką mają kondycję, postanowiliśmy wybrać łatwą trasę, a Żar się do tego idealnie nadawał, ponieważ można wjechać na szczyt kolejką a potem zejść z niego na piechotę. A czemu pojechaliśmy tam dopiero po południu? Po pierwsze dlatego, że niektórzy jeszcze przed południem oglądali mieszkania, a po drugie dlatego, że w piątek mieliśmy integracyjną kolację i potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby ją odespać ;)

Nasz PKS do Międzybrodzia Żywieckiego odjechał z Bielska-Białej o 14:30. Godzinę później już szliśmy z pętli autobusowej do dolnej stacji kolejki na Żar. Decyzja, aby pojechać dopiero po południu była dobra również dlatego, że po ponurym przedpołudniu na niebie pokazało się słońce.


Wjechaliśmy kolejką na szczyt Żaru, na którym jeszcze nigdy nie byłem świadkiem tak świetnej widoczności. Wyraźnie było widać nawet najodleglejsze części Beskidu Żywieckiego na granicy z Słowacją.


Również w kierunku północnym widoki były piękne.



Posililiśmy się nieco (chociaż z zaplecza gastronomicznego na szczycie Żaru byliśmy średnio zadowoleni - o wiele smaczniejsze jedzenie, i serwowane w dużo bardziej przyjemniejszej atmosferze, jest w tradycyjnych schroniskach górskich PTTK), po czym udaliśmy się w drogę. Podejście czerwonym szlakiem na Kiczerę jest łatwe, a różnica wysokości wynosi zaledwie 70 metrów, jednak niektórzy spośród naszej dziewięcioosobowej grupy już zaczęli narzekać, że są zmęczeni. Słysząc to tym bardziej cieszyłem się, że zaplanowałem dla nich trasę, która wiązała się z wjazdem na szczyt Żaru kolejką - boję się myśleć, co by się stało jakbyśmy mieli wspiąć się tam na piechotę ;) Pomimo zmęczenia wszyscy jednak zgodnie stwierdzili, że w górach jest przepięknie.


Po drodze na Kiczerę miało miejsce ciekawe spotkanie. Minęliśmy pole, na którym stał przeuroczy koń, którym niektórzy (zwłaszcza płci żeńskiej ;) ) od razu zaczęli się zachwycać. Zaraz potem ukazał się właściciel tego konia, starszy pan wyglądający na rolnika, który spytał się nas czy moglibyśmy pomóc mu zaprząc konia do znajdującego się nieopodal wozu drabiniastego. Od razu się zgodziliśmy, jednak on wtedy oświadczył że tylko żartował i że da sobie radę sam ;) Zaproponowaliśmy, że może jednak mu pomożemy, ale on odmówił, za to ewidentnie wzbudziliśmy jego ciekawość i zaczął się nas wypytywać, dokąd idziemy i w ogóle kim jesteśmy. Rozmowa toczyła się bardzo sympatycznie aż do momentu, kiedy ujawniliśmy, że wśród nas jest kilka osób z Anglii. Wtedy rolnik natychmiast zaczął im wypominać, że zdradzili Polskę i nie pomogli jej podczas II Wojny Światowej... Nie byliśmy do końca pewni, czy mówi żartem czy serio, ale uznaliśmy że lepiej nie kontynuować rozmowy w takim tonie, więc pożegnaliśmy rolnika i udaliśmy się dalej, za wyjątkiem jednej dziewczyny która nie chciała tak prędko się żegnać z koniem i jeszcze chwilkę z nim spędziła, po czym musiała nas gonić ;)

Wyjątkowo ślicznie prezentował się widok za nami na zbiornik wodny na Żarze oświetlony stopniowo obniżającym się słońcem.



Kolejne zachwyty u moich towarzyszy wzbudził widok z Kiczery, uczyniony jeszcze piękniejszym przez charakterystyczne dla wieczornej pory światło słoneczne. Już gratulowałem sobie, że chyba doprawdy nie mogłem wybrać lepszej pory i trasy na pierwsze zetknięcie moich nowych współpracowników z polskimi górami...


Pycha kroczy przed upadkiem, jak mówi przysłowie. Potem niestety zaczęły się schody. Na trasę zejściową wybrałem nowy szlak koloru żółtego z Kiczery do Porąbki przez Micherdę. Myślałem sobie naiwnie, że będzie łatwy, a tymczasem wcale tak nie było... Pierwsze odcinek zejścia z Kiczery był strasznie stromy, a na dalszej części szlaku były jeszcze dwa odcinki o niewiele mniejszym nachyleniu. Schodziło się nam fatalnie, ponieważ było nie tylko stromo lecz również i ślisko, a do tego niektórzy nie mieli na sobie górskich butów, więc musieli się ratować podpierając się pierwszymi lepszymi leżącymi przy ścieżce gałęziami. Przykładowo pani na poniższym zdjęciu, której ekwipunek ewidentnie nie był adekwatny na tą wycieczkę (zwracam uwagę również na siatkę z Biedronki), lecz zdawała sobie z tego w pełni sprawę i miała na tyle dystansu do siebie, aby zapozować do zdjęcia ;)


Te wszystkie utrudnienia bardzo spowolniły nasz marsz i sprawiły, że byliśmy jeszcze daleko od Porąbki gdy zaszło słońce...



Szybkie zapadanie zmroku wzbudzało atmosferę lekkiej grozy, którą spotęgowało minięcie przez nas opuszczonego, zrujnowanego budynku oraz tablic z nazwami "ulic-widmo", prowadzących donikąd - naprawdę poza tą jedną ruiną nie było w okolicy żadnych domów, więc co robiły tam te tablice?



Odcinek szlaku przez okolice Snozy (568 m n.p.m.) był malowniczy, ale światło w tym momencie było już tak słabe, że nie mogliśmy w pełni podziwiać tych widoków.



Ostatnia część szlaku przed Porąbką prowadzi w dół przez las. Wśród gęsto rosnących na około drzew było już całkowicie ciemno. A my nie wzięliśmy z sobą czołówek, bowiem myśleliśmy że o tej porze będziemy już w Porąbce... Ależ sobie wyrzucałem tą naiwność, oraz to że w ogóle zachciało mi się eksperymentować z nowym szlakiem podczas pierwszej wycieczki tych ludzi w Beskidy... Już oczyma wyobraźni widziałem, jak ktoś w ciemnościach ulega wypadkowi i musimy wzywać GOPR. Chyba reszta grupy by mnie zabiła za to, że wpakowałem ich w takie kłopoty... Ale na całe szczęście doszliśmy do obrzeży Porąbki bez żadnych incydentów, a wszyscy byli wobec mnie zaskakująco tolerancyjni i wyrozumiali. Nikt nie miał pretensji (a przynajmniej nie wyraził ich głośno), a podczas całego tego zejścia wszyscy wesoło rozmawiali, żartowali i sprawiali wrażenie, jak gdyby się bawili przednie. Chyba jednak, mimo przeszkód, wycieczka w góry im się spodobała!

Po zejściu do Porąbki mieliśmy trochę czasu do odjazdu naszego autobusu do Bielska-Białej, więc udaliśmy się na pizzę, którą popiliśmy grzańcem. Potrzebowaliśmy ciepłego jedzenia i picia dość pilnie, ponieważ po zachodzie słońca zrobiło się okropnie zimno. Przy stole w pizzerii wszyscy zgodnie stwierdzili, że to była wspaniała wycieczka na integrację. I chyba naprawdę spędzenie czasu w ten sposób zbliżyło nas do siebie, a przygody po drodze tylko w tym pomogły. Jest to bardzo dobry prognostyk przed nadchodzącym rokiem pracowania wspólnie i cieszę się bardzo, że ta wycieczka w ten sposób spełniła swoją rolę :) Mam nadzieję, że niebawem dojdzie do kolejnych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz