piątek, 21 września 2018

16.09 Krzyżne

Trasa: Palenica Białczańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Dolina Roztoki - Dolina Pięciu Stawów - Krzyżne - Dolina Pańszczyca - Hala Gąsienicowa - Psia Trawka - Brzeziny

Już prawie cztery lata minęły, odkąd ostatnio (11.11.2014) byłem w najpiękniejszej, najcudowniejszej i w ogóle najnajnajnajnaj Dolinie Pięciu Stawów. Nadeszła najwyższa pora, aby stan rzeczy zmienić. I tak oto w niedzielę odwiedziłem bardzo przeze mnie lubiane, a dawno nie odwiedzane rejony Tatr Wysokich. Najpierw wśród tłumów po asfalcie z Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów Mickiewicza; potem w niewiele mniejszym tłumie przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów; a następnie w diametralnie odmiennych okolicznościach, prawie że samemu, przez Krzyżne do schroniska Murowaniec i przez Dolinę Suchej Wody do Brzezin.

Od skrzyżowania szlaków w Dolinie Roztoki poszedłem w górę czarnym szlakiem, prosto do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów. Z pewnym wzruszeniem oglądałem panoramy z tego szlaku, przypominając sobie między innymi moją wycieczkę w te rejony 8 czerwca 2014 roku, na samym początku moich tatrzańskich przygód.




I nadszedł ten moment, kiedy mogłem oglądać niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju panoramy w Dolinie Pięciu Stawów:



Podchodząc żółtym szlakiem na Krzyżne przypomniałem sobie, jak poprzednim razem szedłem tym szlakiem, schodząc z Krzyżnego, 4 września 2014 roku. Wtedy tak się bałem tego zejścia, że prawie w ogóle nie robiłem podczas niego zdjęć. Tym razem, po kolejnych czterech latach nabywania doświadczenia w Tatrach, ten szlak stawiał mi wyzwania jedynie kondycyjne, natomiast psychologicznej bariery nie odczuwałem żadnej. Dzięki temu mogłem do woli robić sobie zdjęcia widoków na Dolinę Roztoki oraz Dolinę Pięciu Stawów.



Daleko w dole huczała potężna Siklawa:



Na krótko przed osiągnięciem przeze mnie przełęczy miała miejsce dziwna sytuacja. Schodząca z góry kilkuosobowa grupa turystów spytała się mnie, czy widziałem... spadający plecak. Okazało się, że komuś z Krzyżnego spadł plecak w skalisty teren po południowej stronie przełęczy. Nic takiego nie zauważyłem, jednak było mi bardzo żal osoby, które to się stało... Kto wie, jakie cenne rzeczy zostały utracone w ten sposób, a zejście z szlaku w poszukiwaniu zguby byłoby zbyt ryzykowne...

Osoba, którą spotkał ten przykry incydent, pewnie już zeszła z przełęczy gdy tam dotarłem, ponieważ wszyscy siedzący tam turyści byli w znakomitych humorach. Usiadłem tam i ja, aby zjeść kanapkę i wypić piwko, i nacieszyć oczy panoramą, którą uważam za absolutnie jedną z najlepszych w całych Tatrach.


Od strony Doliny Pańszczyca niebo przykryły chmury, więc początkowo schodziłem tamtędy w "mleku". Chyba wypicie piwa nie było jednak najlepszym pomysłem, ponieważ poza tą jedną kanapką i szarlotką w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów nie jadłem nic od śniadania, a była już 13:30. Zrobiło mi się trochę lekko w głowie, a przez to musiałem schodzić wolniej i ostrożniej, niż normalnie. Jednak nawet w takich okolicznościach nie mogłem nie być pod wrażeniem, gdy chmury znalazły się nade mną a przed sobą miałem takie krajobrazy, jak na poniższym zdjęciu.


Czerwony Staw w Dolinie Pańszczyca:



Odcinkiem żółtego szlaku z Doliny Pańszczyca do Murowańca szedłem po raz pierwszy. Zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, co dokumentuję następującymi zdjęciami:






Na tym szlaku było bardzo spokojnie, mijały mnie tylko nieliczne osoby. Jedną z nich była mała dziewczynka która wędrowała z swoim tatusiem i na chwilę się od niego odłączyła. Gdy mnie zobaczyła od razu pozdrowiła mnie i spytała bez najmniejszej nieśmiałości, dokąd idę. Gdy powiedziałem, że w stronę Murowańca, natychmiast zaczęła szczegółowo opisywać swój pobyt tam poprzedniej nocy. Po takiej krótkiej rozmowie, a raczej monologu, dogonił dziewczynkę jej tatuś i udzielił jej reprymendy, że zawraca głowę mijanym turystom. Mi jednak jej otwartość bardzo się spodobała :)

O nudnawym zejściu z Murowańca do Brzezin przez Dolinę Suchej Wody nie ma za bardzo co pisać. Inna sprawa to mój powrót z Zakopanego do Bielska-Białej. Przychodząc na zakopiański dworzec autobusowy o 18:00 w życiu bym nie przypuszczał, że nie dojadę do domu tego samego wieczoru. Przecież skoro ostatni autobus z Krakowa do Bielska-Białej odjeżdża o 22:05, a rozkładowy czas przejazdu z Zakopanego do Krakowa to dwie godziny, to nawet biorąc pod uwagę prawdopodobne korki na "zakopiance" raczej powinienem zdążyć, no nie? Nic z tych rzeczy! Już na przystanku okazało się, że oczekujący tam ludzie nie są wpuszczani do autobusów do Krakowa, ponieważ... wszystkie miejsca zostały wyprzedane dla pasażerów, którzy wcześniej kupili bilety online. Nie było szans na wydostanie się autobusem z Zakopanego w najbliższym czasie! Pociągów żadnych tego wieczoru nie było, poza jednym do Nowego Targu. Pomyślałem sobie, że może nie będzie wcale takim złym pomysłem, jeśli złapię go, ponieważ w ten sposób ominę najgorsze korki w Poroninie i Białym Dunajcu, a z Nowego Targu może być więcej autobusów do Krakowa (np. kursy z Bukowiny Tatrzańskiej).

O 19:30 byłem już na dworcu autobusowym w Nowym Targu. Długa kolejka pasażerów oczekiwała przy stanowisku na Kraków. Dołączyłem do tej kolejki i czekaliśmy, długo czekaliśmy, lecz nic nie nadjeżdżało. W końcu przyjechał... minibus do Krakowa. No jakiś żart po prostu. Nie ma mowy o tym, aby wszyscy się do niego zmieścili. I niestety znalazłem się zbyt daleko z tyłu kolejki, aby się do niego dostać. Minibus odjechał, pozostawiając jakieś 40 osób wciąż oczekujących na stanowisku...

Co chwila estakadą przy dworcu autobusowym przejeżdżały wypełnione po brzegi autokary firm Szwagropol, Maxbus i Majer-bus z Zakopanego, lecz żaden z nich nawet nie wjechał do Nowego Targu... Wszyscy stawaliśmy się coraz bardziej zaniepokojeni. Wdałem się w rozmowę z trójką studentów z Krakowa, którzy wracali z Pienin i martwili się o to, jak dojadą do domu. W końcu postanowiłem zadzwonić do przewoźników obsługujących trasę Zakopane-Kraków. Od całej trójki dowiedziałem się, że wszystkie miejsca na ich autokary są wyprzedane i żaden już tego dnia nie wjedzie do Nowego Targu. Od jednego pana usłyszałem, że ja oraz pozostała czterdziestka oczekujących sami jesteśmy sobie winni, że nie kupiliśmy wcześniej biletów przez internet, a inna pani z kolei oświadczyła, że to wina pogody, bo gdyby było brzydko i padało to na pewno byłoby w tych autobusach pełno miejsc :D Co za jaja! Czy przewoźnicy naprawdę nie są przygotowani na to, że w niedzielę może być ładna pogoda i że w związku z tym więcej turystów będzie wracać z Zakopanego? Przecież to jest nienormalne, aby przez to z tak dużego miasta, jakim jest Nowy Targ, nie dało się wydostać!

Niedoszli pasażerowie zaczęli się rozchodzić - niektórzy wracali do domów, mając nadzieję że uda im się wyjechać nazajutrz rano, a inni w desperacji łapali taksówki. Wolałem nie myśleć, ile taki przejazd taksówką do Krakowa może kosztować... Zadzwoniłem do mojej mamy chrzestnej, mieszkającej w Krakowie, która ma domek letniskowy w Gorcach, w nadziei że może akurat wraz z rodziną będzie stamtąd wracać i wpadnie do Nowego Targu, by mnie zabrać. Nic z tego, nie byli tego dnia w Gorcach - ale przynajmniej otrzymałem zapewnienie, że jak w końcu dojadę do Krakowa to będę mógł u nich przenocować. Coraz bardziej realne stawało się, że nie zdążę na ten autobus w Krakowie o 22:05 i faktycznie będę musiał skorzystać z tej oferty noclegu. A już nazajutrz o 9:00 musiałem być w pracy w Bielsku-Białej...

W tym momencie nadjechał mały busik do Rabki-Zdroju. Impulsywnie zadecydowałem: jadę! w końcu to jest ten właściwy kierunek - może w Rabce coś się wymyśli... Powiedziałem o tym zamiarze tej trójce studentów wracającej z Pienin. Jedna z dziewczyn odparła, że woli zaczekać w Nowym Targu w nadziei że jednak coś przyjedzie, ale druga dziewczyna oraz chłopak natychmiast przystali na moją propozycję. Ucieszyłem się, bo zawsze łatwiej coś wymyśleć wspólnie niż samemu :) Szybko wsiedliśmy do busa. W środku kilku sympatycznych pasażerów od razu zainteresowało się naszym losem. Poinformowali nas, że o tej wieczornej porze na pewno nie ma szans na złapanie jakiegokolwiek transportu publicznego z Rabki do Krakowa, ale za to podali nam dokładne instrukcje, gdzie wysiąść i jak trafić do dogodnie położonej stacji benzynowej w Chabówce, przy skrzyżowaniu "zakopianki" i międzynarodowej drogi E77 z Słowacji przez Chyżne. Tam, zapewniali nas, na bank dużo samochodów będzie się zatrzymywać i ktoś nas zabierze.

Mieli rację. Gdy ja i moi sympatyczni towarzysze, Marta i Maciek (dla których nie był to pierwszy autostop tego dnia, swoją drogą - musieli to robić również rano pomiędzy Nowym Targiem a Pieninami) dotarliśmy na stację benzynową, zaczęliśmy zagadywać kierowców tankujących tam swoje auta. Już po kilku minutach zapytana przez nas młoda kobieta odpowiedziała, że bardzo chętnie nas podwiezie do Krakowa. Władowaliśmy się więc do jej samochodu. Nasza pani kierowca, Ela, powiedziała nam że naprawdę jesteśmy darem losu dla niej, ponieważ jest na nogach już od 2 rano i ma za sobą ogromną wyprawę taternicką w Tatrach Słowackich, przez co już zasypia. Miała dzwonić do koleżanki, aby ją zagadywała przez całą drogę powrotną do Krakowa i powstrzymywała ją od zaśnięcia za kółkiem. Ale teraz ma nas do rozmowy, więc może być spokojna o to, że nie zaśnie w trakcie jazdy ;) 

Rozmawialiśmy z Elą przez całą drogę do Krakowa, nie tylko z przymusu żeby ją rozbudzić ale przede wszystkim dlatego, że była przesympatyczną osobą. W ogóle z całej tej sytuacji wyniknął ogromny pozytyw, że los skrzyżował moją drogę z drogami trzech naprawdę miłych i ciekawych ludzi. Wspaniale było ich poznać i wspólnie z nimi dzielić tą przygodę. Powiem, że choć uważam sytuację z transportem - czy raczej jego brakiem - z Zakopanego do Krakowa w ten niedzielny wieczór za skandaliczną, to jednak nawet całkiem się cieszę że do niej doszło, ponieważ dzięki niej spotkałem Martę, Maćka i Elę :)

Do Krakowa dojechaliśmy o 23:00. Cała ta podróż z Zakopanego trwała pięć godzin(!), a kto wie ile by trwała gdybym dalej czekał na autobus. Możliwe, że bym dojechał do Krakowa dopiero następnego dnia. Od razu udałem się do mamy chrzestnej i jej rodziny, trochę sobie pogadaliśmy ale tylko krótko ze względu na późną porę, po czym położyliśmy się spać. Następnego dnia wyszedłem po cichutku, żeby ich nie budzić, i złapałem pierwszy autobus do Bielska-Białej o 6:00. Tylu przygód podczas jednej, zdawałoby się, prostej podróży nie miałem jeszcze nigdy. Piszę to na przestrogę wszystkim tym, którzy w słoneczne niedzielne wieczory chcą dojechać z Zakopanego do Krakowa - jedźcie pociągiem albo kupujcie bilet na autobus wcześniej przez internet, jeśli nie chcecie skończyć tak jak ja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz