piątek, 21 września 2018

15.09 Dolina Jamnicka i Wołowiec

Trasa: Podbanske - Polana Hradek - Dolina Wąska - Dolina Jamnicka - Jamnicka Przełęcz - Wołowiec - Polana Chochołowska - Dolina Chochołowska - Siwa Polana - Biały Potok

Kolejny megaudany weekend w Tatrach za mną :) Tutaj opiszę w sobotę, podczas której przemierzyłem kolejną już "międzynarodową" trasę w Tatrach Zachodnich, rozpoczynając na Słowacji i przekraczając ich główną grań by zakończyć po stronie polskiej. Tak samo jak podczas poprzednich takich tras (25.08.2016, 10.09.2017, 26.09.2017, 21.10.2017, 16.06.2018, 15.07.2018 i 27.08.2018) wędrówka była wyjątkowo długa, trwając powyżej 10 godzin. Po tych wszystkich wymienionych wyżej trasach oraz tej z minionej soboty coraz bardziej kurczy mi się lista szlaków do zaliczenia w Tatrach Zachodnich - zdecydowaną ich większość mam już "obłażonych" ;)

Ponieważ według prognoz pogoda w sobotnie przedpołudnie miała być nieciekawa, a dopiero po południu miało się przejaśnić, odłożyłem moment przekraczania głównej grani Tatr Zachodnich na Wołowcu - czyli to, co miało być punktem kulminacyjnym tej wycieczki - jak najpóźniej. Przenocowałem w Cieszynie, rano pojechałem pociągiem z Czeskiego Cieszyna do Liptowskiego Mikulasza, a potem złapałem autobus, który wysadził mnie w miejscowości Podbanske. Postanowiłem przedpołudnie z gorszą pogodą wykorzystać na zaliczenie nieco mniej spektakularnej trasy u podnóży Tatr Zachodnich, czyli Drogi nad Łąkami, a w głąb Tatr ruszyć dopiero koło południa, by późnym popołudniem (czyli wtedy, kiedy miała być największa szansa na przejaśnienia) zameldować się powyżej wysokości 2000 m n.p.m.

Razem ze mną z autobusu wysiadły dwie Chinki. Ciekawe, skąd takie "egzotyczne" turystyki trafiły w tak odludny zakątek Tatr Słowackich ;) Początkowo szły przede mną i sprawiały wrażenie nieco zagubionych. Spytałem się ich, czy mogę im pomóc. Okazało się, że chcą iść niebieskim szlakiem przez Dolinę Kamienistą na Błyszcz i dalej na Bystrą, ale miały problemy z znalezieniem szlaku. Pokierowałem je w właściwą stronę, po czym udałem się w drogę czerwonym szlakiem w kierunku zachodnim. Początkowo było bardzo mglisto i mokro:


Jednak z czasem na niebie zaczęły się ukazywać pierwsze drobne, nieśmiałe przejaśnienia.


Ścieżce nad Łąkami trochę brakuje do zapierających dech w piersiach tatrzańskich grani, jednak trzeba przyznać że jest i tak naprawdę malownicza. Wędrówka nią była czystą przyjemnością.




Momentami spod chmur po stronie południowej nawet odsłaniały się Niżne Tatry.


Idąc wygodną, prawie płaską ścieżką doszedłem po upływie około dwóch i pół godzin do wylotu Doliny Wąskiej i zapuściłem się w jej głąb. Dotarłszy do Niżnej Łąki, gdzie trzy szlaki rozchodzą się w kierunku północnym, skierowałem się na jedyny szlak z tej trójki, którym jeszcze nie szedłem: niebieski przez Dolinę Jamnicką. Kolejne dwie godziny spędziłem maszerując dziką, odizolowaną doliną, nie spotykając na szlaku żywej duszy. To jest właśnie to, co w słowackiej części Tatr Zachodnich lubię najbardziej!



Klimatyczna bacówka, którą minąłem po drodze:


W górnej części doliny moja trasa na krótko pokrywała się z tą z 15 lipca, po czym odbiłem na lewo szlakiem prowadzącym na Jamnicką Przełęcz. Przybieranie przez drzewa pierwszych jesiennych barw sprawiło, że okolica prezentowała się wyjątkowo pięknie.




Podczas gdy wspinałem się w stronę Jamnickich Stawów niebo po raz pierwszy tego dnia się rozpogodziło w większym stopniu. Było to tylko krótkie rozpogodzenie, jednak przy błękicie nieba moje otoczenie od razu nabrało innego wyglądu.



Przy takiej walce słońca i chmur zbliżałem się coraz bardziej do Jamnickich Stawów...



Od Jamnickich Stawów rozpoczęła się zdecydowanie najpiękniejsza część tej wycieczki. To, co zobaczyłem nad nimi oraz podczas podejścia na Jamnicką Przełęcz, na pewno pozostanie w mojej pamięci.







Na Jamnickiej Przełęczy działy się cuda...







Takie spektakularne widoki towarzyszyły mi podczas podejścia z Jamnickiej Przełęczy na Wołowiec: na Rohacze, na Rohackie Stawy i ich otoczenie, na Otargańce…






Wołowiec - tak samo jak podczas mojej poprzedniej wizyty na tej górze zaledwie trzy tygodnie wcześniej - został przykryty przez chmury. Tym razem na szczęście ich powłoka była mniej szczelna, dzięki temu mogłem chociaż w jakimś stopniu zobaczyć panoramy z tego szczytu.





Chętnie bym pozostał dłużej na Wołowcu, aby zaczekać na jakieś większe przejaśnienie, jednak wiedziałem że jeśli nie ruszę wkrótce w drogę będę ryzykować zastaniem mnie w górach przez zmrok. Udałem się więc w dół, tą samą trasą co trzy tygodnie wcześniej, czyli niebieskim szlakiem a potem zielonym bezpośrednio do Polany Chochołowskiej. Jak na złość akurat podczas mojego schodzenia zielonym szlakiem niebo się w większym stopniu rozpogodziło.



Widok z Doliny Wyżniej Chochołowskiej na Łopatę:


Miałem ochotę na znakomitą szarlotkę z jagodami w schronisku na Polanie Chochołowskiej, ale gdy dotarłem tam okazało się, że akurat trwa 20-minutowa przerwa w serwowaniu posiłków. Nie mogłem sobie pozwolić na to, aby tyle zaczekać, ponieważ była już prawie 18:30 i pozostało zaledwie pół godziny do zachodu słońca. Wróciłem więc szybko na szlak, idąc najkrótszą trasą czyli zielonym szlakiem w dół doliny. Kominiarski Wierch - jak zawsze - prezentował się na tle szałasów na Polanie Chochołowskiej bardzo fotogenicznie.


Zmrok zapadł, gdy jeszcze byłem na asfaltowej drodze w Dolinie Chochołowskiej. Nie bałem się  jednak, ponieważ oprócz mnie tamtędy szli również inni turyści, a do tego droga była wygodna i prawie płaska, więc wędrówka nią w ciemnościach nie sprawiała większych problemów. O tak późnej porze nie miałem co liczyć na busy na Siwej Polanie, więc poszedłem dalej, do głównej szosy przy polanie Biały Potok, gdzie zatrzymują się busy z Czarnego Dunajca do Zakopanego. Przyszedłem na przystanek, gdzie przez kolejne kilkanaście minut z nadzieją wypatrywałem nadjeżdżających busów, lecz daremnie... Na szczęście jedno z przejeżdżających aut zatrzymało się na przystanku. W środku siedziało kilka młodych kobiet - jak się później okazało, z Warszawy. Zobaczywszy mnie na przystanku, zlitowały się nade mną i zaproponowały, że podwiozą mnie do Kościeliska, gdzie mają swój nocleg. Ochoczo z tej propozycji skorzystałem i niedługo potem wylądowałem w Kościelisku, skąd odjeżdżało znacznie więcej busów do Zakopanego. Nie musiałem długo czekać, nim jeden z nich nadjechał i zabrał mnie prosto do centrum. Zmęczony po długiej wyprawie, nie miałem już na nic siły, tylko dowlokłem się do hostelu młodzieżowego gdzie miałem rezerwację i od razu położyłem się spać, aby wypocząć przed czekającymi mnie nazajutrz kolejnymi wyzwaniami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz