sobota, 30 czerwca 2018

23.06 Hala Rysianka i Dolina Nickuliny

Trasa: Żabnica - Płone - Hala Wieprzska - Hala Rysianka - Hala Lipowska - Redykalny Wierch - Zapolanka - Dolina Nickuliny - Sarnówka - Rajcza

Od soboty do środy spędziłem pięć dni łażąc po Beskidach. Zacząłem, można powiedzieć, "z grubej rury": pierwsza trasa była najdłuższą, a przeszedłem ją w dość hardkorowych warunkach, w dużej części w ulewnym deszczu. W kolejnych dniach było już tylko łatwiej ;) 

Rozpocząłem od podejścia z przystanku autobusowego Żabnica Skałka drogą asfaltową na Halę Płone. Moje poprzednie przejście tą trasą (26.04.2014) wyglądało dość podobnie, z spektakularnymi widokami na Romankę przykrytą gęstymi chmurami.



Pierwsza tego dnia ulewa złapała mnie tuż przed Halą Płone. Przeczekałem ją pod drzewem (mogłem to zrobić bezpiecznie, ponieważ według prognoz nie było szans na burze), po czym ruszyłem w dalszą drogę. Na tym odcinku już nie było asfaltu i szedłem po drodze gruntowej, którą deszcz uczynił koszmarnie błotnistą. Wkrótce po tym, jak skręciłem na czerwony szlak prowadzący w kierunku Hali Rysianka, przeszła nade mną kolejna fala deszczu. A po jej przejściu trochę się przejaśniło i przed moimi oczami rozegrał się piękny spektakl tańczących chmur:



Doszedłem do jedynego w Beskidach - poza Percią Akademików wiodącą na Babią Górę - odcinka szlaku ubezpieczonego łańcuchem. Tak naprawdę nie sądzę, aby był on tam szczególnie potrzebny. Nawet w takim dniu, kiedy po deszczu skały były bardzo śliskie, nie potrzebowałem trzymać się go.


Potem rozpadało się tak mocno, że wkrótce byłem przemoknięty do suchej nitki. Szedłem dalej w chmurze, przez co nie było najmniejszego sensu w robieniu zdjęć. Chyba pierwszy raz się zdarzyło, że przeszedłem przez Halę Rysianka nie robiąc ani jednego zdjęcia i nie zatrzymując się chociażby przez chwilkę na podziwianie widoków. Bo tego dnia naprawdę nie było niczego do podziwiania... Postanowiłem, że tym razem zatrzymam się w schronisku na Hali Lipowskiej. Tyle razy przechodziłem przez te okolice, a tylko raz (16.09.2014) zrobiłem sobie postój w tym schronisku. I jakoś, podobnie jak wtedy, jedzenie które zamówiłem w sobotę nie przekonało mnie do siebie... Ale z drugiej strony bardzo potrzebowałem tego postoju, bo czułem się zmęczony przede wszystkim psychicznie po długim marszu w deszczu, i mogłem chociaż trochę ogrzać się i wysuszyć mokrą odzież.

Spędziłem mniej więcej godzinę w schronisku, czekając z nadzieją że deszcz przejdzie, jednak za oknem cały czas lało równo. W końcu zdecydowałem, że nie ma wyjścia - muszę iść dalej, bo inaczej nie zdążę na pociąg w Rajczy. Zacząłem więc schodzić żółtym szlakiem w kierunku Redykalnego Wierch. Jest to przepiękny szlak i było mi trochę żal, że tym razem nie zobaczę na nim zbyt wiele. A jednak pogoda się nade mną ulitowała. Od opuszczenia schroniska szedłem w deszczu zaledwie 10 minut, gdy potem nagle przestało padać. A następnie, ku mojej uciesze, chmury zaczęły się nieco rozstępować. Efekt był taki, że podczas gdy schodziłem przez Halę Bieguńską i Halę Motykową, widziałem nawet całkiem sporo, a panująca na szlaku atmosfera z wirującymi dookoła chmurami była wprost magiczna.





Przed Redykalnym Wierchem chmury uniosły się na tyle, że mogłem zobaczyć wiele z okolicznych szczytów. I kto mówi, że w deszczowy dzień góry nie są piękne? :)


Odcinek żółtego szlaku z Redykalnego Wierchu do Zapolanki "zaliczałem" po raz pierwszy. Początkowo miałem widok za sobą na szczyt Redykalnego Wierch oraz Rysiankę w tle:


Jednakże po paru minutach wszystko zostało przykryte przez chmury...


Szlak do Zapolanki wiedzie częściowo przez las i częściowo przez polany. Z tych drugich roztaczały się przepiękne panoramy.




Widok z góry na Zapolankę:


Dalsza część mojej trasy miała być pozaszlakowym "eksperymentem": miałem zejść zaznaczonymi na mojej mapie ścieżkami z Zapolanki do Doliny Nickuliny. Mam już za sobą niejedną sytuację, kiedy po zejściu z szlak musiałem "chaszczować", więc miałem trochę obaw, czy nie dojdzie do powtórki z rozrywki. Jednak tym razem nie miałem najmniejszych problemów z odnalezieniem ścieżki. Jej mankamentem natomiast było to, że na początkowym odcinku była bardzo zarośnięta, więc musiałem buszować przez wysokie trawy, które po deszczu były oczywiście przesiąknięte wodą. Miałem na sobie wodoodporne spodnie, więc nóg sobie nie zmoczyłem, natomiast moje buty już od samego początku tej wycieczki przepuszczały wodę do środka, a w tych trawach nabrały tyle wody, że chlupotała mi wokół stóp, a skarpetki miałem tak mokre, że czułem jakby za chwilę miały się rozpaść. Jedyne, co rekompensowało ten dyskomfort to widoki na trasie:


Ścieżka wprowadziła mnie do lasu, gdzie żadnych widoków już nie było, ale z drugiej strony tutaj skończyło się brodzenie w trawach i mogłem zejść do Doliny Nickuliny normalną leśną dróżką bez dalszego moknięcia. A w Dolinie Nickuliny było prześlicznie. Wyszło słońce, które od razu zaczęło ogrzewać moje przemarznięte i przemoczone ciało, a w jego świetle okolica przybrała sielankowego wyglądu. Przeszedłem w dół doliny po asfaltowej drodze, mijając gospodarstwa oraz niewielkie pola, gdzie owieczki ochoczo pozowały do zdjęć:



Wystarczyłoby zejść spokojnie asfaltówką do Rajczy, ale oczywiście ja będąc sobą musiałem sobie skomplikować życie ;) i odbiłem w prawo na drogę gruntową, która według mapy miała mnie doprowadzić do osady Sarnówka i połączyć się z niebieskim szlakiem z Hali Boraczej. Mapa pokazywała, że wiedzie tędy szlak rowerowy, jednak w rzeczywistości nie było po takim szlaku śladu, a droga, początkowo wygodna i szeroka, z czasem stawała się coraz węższa i bardziej zarośnięta. Ostatni odcinek przed Sarnówką to było znów przedzieranie się przez wysokie trawy, a moje stopy, które ledwo co wyschły, ponownie przemokły... Ponownie miałem jedynie widoki na pocieszenie...


Dotarłem do niebieskiego szlaku, którym zszedłem do Rajczy z niewielkimi trudnościami spowodowanymi przez jego słabe oznakowanie. Niebieskich znaków było na trasie tak niewiele, że nieraz zastanawiałem się, czy na pewno idę właściwą trasą. A na obrzeżach Rajczy zgubiłem szlak i musiałem trochę pokluczyć po niewielkich uliczkach, by ostatecznie trafić na szlak nie niebieski, a żółty. Tym szlakiem jednak bez dalszych problemów trafiłem do tego samego punktu, do którego doprowadziłby mnie niebieski szlak, czyli do stacji kolejowej w Rajczy. Warto jeszcze wspomnieć o widokach podczas zejścia do Rajczy, które są naprawdę ładne.


Po tylu godzinach spędzonych w mokrych skarpetkach oraz w generalnie przemoczonych ubraniach - bo chwilami na tej trasie deszcz był tak intensywny, że nawet moja przeciwdeszczowa kurtka i spodnie przepuszczały wodę - można było się spodziewać, że będę musiał to "odpokutować". I rzeczywiście, o ile jeszcze nazajutrz w niedzielę czułem się dobrze, o tyle w poniedziałek pojawiły się pierwsze symptomy przeziębienia, a choć we wtorek i środę dałem jeszcze radę pójść na beskidzkie szlaki, to od czwartku musiałem zrobić sobie przerwę od gór. Miałem w planach na dzisiaj Tatry, ale niestety muszę je sobie odpuścić, bo zdrowie najważniejsze, a pogoda za oknem niespecjalnie zachęca do wędrówek. Może nadrobię to sobie w przyszłym tygodniu - zobaczymy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz