niedziela, 30 czerwca 2019

29.06 Z Wisły na Baranią Górę

Trasa: Gościejów - Wróblonki - Nowa Osada - Groń - Kozionki - Wajdówka - Przełęcz Szarcula - Stecówka - Stoczek - Czumówka - Karolówka - Przysłop - Barania Góra - Fajkówka - Kamesznica - Mały Cisiec - Cisiec

W sobotę powróciło słońce i powróciły moje chęci na dłuższą górską wyprawę. Postanowiłem z przytupem zakończyć ten dziewięciodniowy maraton wędrówek po polskich górach i zaliczyć naprawdę solidną trasę. Pojawiła się ku temu wymówka w postaci zaplanowanego na przedpołudnie spotkania z koleżanką w Nowej Osadzie - tej samej, u której odwiedziny połączyłem z spacerem po górach 22 września ubiegłego roku. Nie widzieliśmy się od tego czasu i chcieliśmy nadrobić zaległości. Tym razem jednak skorzystałem z okazji odwiedzin u niej, aby zaliczyć nieporównywalnie dłuższą górską trasę, przemierzając pokaźny kawał Beskidu Śląskiego z zachodu na wschód.

Niespodziewanie do już długiej trasy doszedł mały "bonus" na początku. Gdy byłem w drodze do Wisły, koleżanka napisała mi SMS-a, że z racji pięknej pogody postanowiła pójść z dzieciakami nad rzekę w Gościejowie i zaprasza mnie tam. Wysiadłem więc z autobusu wcześniej niż w planowałem i zamiast u niej w domu spotkaliśmy się na świeżym powietrzu, nad rzeką - to był świetny pomysł z jej strony. Po bardzo sympatycznym spotkaniu ruszyłem w drogę, podczas gdy moja koleżanka i jej dzieci kontynuowali zabawę nad wodą. Nie chciało mi się maszerować wzdłuż ruchliwej asfaltowej drogi do Nowej Osady, więc wpadłem na inny pomysł: oto udam się w góry po północnej stronie Gościejowa, ulicą Wypoczynkową do osady Wróblonki, dołączę do zielonego szlaku i nim zejdę do Nowej Osady. Trochę dłużej, ale z całą pewnością ciekawiej. I była to bardzo dobra decyzja. Droga przez Wróblonki obfitowała w ładne widoki na granicę polsko-czeską.



Dotarłem do zielonego szlaku, który wkrótce potem przeciął stok narciarski z kolejką krzesełkową. Jednak w odróżnieniu od stoków Małego Skrzycznego, gdzie byłem dzień wcześniej, nie miałem takiego poczucia dewastacji natury przez człowieka. Jakoś ta infrastruktura narciarska komponowała się z przyrodą lepiej, no i było jej znacznie mniej.



Zszedłem do Nowej Osady, minąłem dom wciąż wypoczywającej nad rzeką koleżanki i jej rodziny, i rozpocząłem właściwe podejście - długie, stopniowe, z punktem kulminacyjnym na szczycie Baraniej Góry. Ponieważ za Nową Osadą zielony szlak znacznie nadkłada drogi, zataczając zygzaki przez Groniczek, postanowiłem pójść na skróty na wprost do czarnego szlaku, pójść nim kawałek przez osadę Groń, a następnie znów na skróty do zielonego szlaku w Kozionkach i dołączyć nim do żółtego szlaku. Jak to z takimi pozaszlakowymi "eksperymentami" bywa, było odrobinkę błądzenia i chaszczowania, ale na pewno nie można powiedzieć, że nie było ładnie, a momentami nawet bardzo.




Żółtym szlakiem na Przełęcz Szarcula szedłem po raz pierwszy. Fajny był - trochę z widokami, ale też z dużą ilością zalesienia i cienia. Cieszyłem się z tego, ponieważ minęło południe i wysoka temperatura zaczęła coraz bardziej doskwierać.


Pojawił się nawet widok na odległą Ochodzitą...


Czerwonym szlakiem pomiędzy Przełęczą Szarculą a Stecówką też szedłem pierwszy raz. Dawno temu, w 2014, szedłem pomiędzy tymi punktami, tyle że drogą asfaltową zamiast szlakiem. Drogą na pewno było szybciej i wygodniej, ale mniej ciekawie. Szlak kluczy po dzikich leśnych ostępach, i choć widoków nie ma prawie żadnych, to jednak posiada specyficzny klimat. I jak na sobotnie popołudnie był zaskakująco spokojny. Pewnie większość piechurów na tej trasie poszło na skróty asfaltem... Rzeczywiście, jak tylko wyszedłem z lasu na drogę przy Stecówce to od razu na około pojawiło się więcej ludzi. Zrobiłem tam postój, aby obejrzeć uroczy drewniany kościół, odbudowany po pożarze w roku 2013.



Mój kolejny etap wędrówki to beskidzka klasyka, czyli kapliczki i widokowe polany. Przeszedłem w kierunku Baraniej Góry najpierw czerwonym szlakiem, a następnie czarnym szlakiem łącznikowym, docierając do skrzyżowania pomiędzy Karolówką i Pietroszonką.



Mogłem z tego skrzyżowania od razu pójść "podwójnym" szlakiem, niebieskim i zielonym, do schroniska na Przysłopie. Ale nie! Jak to mam w zwyczaju, musiałem sobie pokomplikować życie. Nie miałem jeszcze zaliczonego odcinka pomiędzy tym skrzyżowaniem a Czumówką (czyli punktem, gdzie żółty szlak z Kamesznicy łączy się z niebieskim szlakiem z Koczego Zamku i Przełęczy Koniakowskiej). Postanowiłem więc przejść ten odcinek, aby dodać go do mojej "kolekcji", a następnie pozaszlakowo wejść na Karolówkę. Pomysł po prostu "genialny"... Odcinek szlaku do Czumówki, dla którego zaliczenia tak nadkładałem drogi, okazał się nieciekawy i do tego jeszcze rozkopany.


A ścieżka z Czumówki na Karolówkę, pokazana na mojej mapie, to chyba jakaś fikcja. Najpierw musiałem wspinać się "na czuja" po dość stromym zboczu, a następnie brodzić przez długie trawy niczym na stepie, by trafić na szlak. Odnalezienie go było dla mnie dużą ulgą. Potem już poszło gładko do schroniska na Przysłopie. Najciekawszym obiektem po drodze była naprawdę całkiem stara, a zarazem sporych rozmiarów, kapliczka.


Po nieudanym odcinku pozaszlakowym przed Karolówką byłem solidnie zmachany i bardzo potrzebowałem odpoczynku. Schronisko było więc jak zbawienie. Oddałem się na jadalni relaksowi i jedzeniu, a towarzyszył mi w tym uroczy kotek :) Jestem pewien, że to ten sam, którego spotkałem tam poprzednim razem (odsyłam do mojej relacji z 03.05.2015). Teraz, po kilku latach, widać ma mniej energii niż wtedy - głównie spał :) 


Było już późne popołudnie (krótko przed 17:00), gdy rozpocząłem ostatnie podejście na Baranią Górę. O tej porze nie widziałem, aby ktokolwiek poza mną podchodził, za to schodzących było sporo. Wiedziałem, że muszę się sprężyć, aby zdążyć na pociąg do Bielska-Białej, którego miałem łapać o 20:30 z stacji Cisiec, ale byłem raczej spokojny, że mi się uda. Mimo wszystko szkoda, że musiałem ostatnią część trasy przebyć dość żwawo i że nie miałem więcej czasu na delektowanie się okolicami. Bo te były naprawdę piękne, zwłaszcza na szczycie Baraniej Góry.



Na trasę zejścia wybrałem czarny szlak do Kamesznicy. Do tej pory przeszedłem tylko jego odcinek do skrzyżowania z zielonym szlakiem na Fajkówce, a teraz chciałem go przejść w całości. Szlak jest raczej mało popularny - do Fajkówki spotkałem tylko jedną osobę. Sporo na nim lasu, ale są też takie miejsce, które pod względem widoków niewiele ustępują szczytowi Baraniej Góry.



Poniżej Fajkówki szlak początkowo prowadzi wąską ścieżynką przez gąszcz, a później drogą asfaltową wśród stopniowo narastającej "cywilizacji". Pojawił się nieprzyjemny akcent - rozjechany wąż... (Zrobiłem mu zdjęcie, ale nie wrzucę go tu bo to nie jest coś dla osób o słabych nerwach.) Poza tym jednak wędrówka tą drogą w bezchmurny letni wieczór był przyjemnością. A odcinek przez Kamesznicę obfitował w ciekawe figurki i kapliczki. Przy każdej z nich była nawet tabliczka z informacjami na jej temat. Mając więcej czasu do dyspozycji, chętnie bym się kiedyś wybrał na spacer po samej Kamesznicy, śladem tych obiektów.



Przykładowo: figura św. Jana Nepomucena i tablica informacyjna o niej.



Planując moją trasę, trochę nierozważnie wybrałem przejście przez węzeł Milówka, czyli punkt w którym rozpoczyna się kompletny odcinek drogi ekspresowej S69 na Słowację. Wędrówka poboczem drogi zjazdowej z "ekspresówki" była trochę ryzykowna i całe szczęście, że ruch tego wieczoru był minimalny. Z ulgą opuściłem tą drogę, wkraczając na stary "trakt cesarski". Kiedyś ważna szosa, dziś jedynie wiejska dróżka, częściowo nieutwardzona. Idąc nią łagodnie w dół, osiągnąłem Mały Cisiec, zatrzymując się od czasu do czasu aby sfotografować zachodnie krańce Beskidu Żywieckiego w pięknym wieczornym świetle.




Sam koniec tej jakże długiej trasy to przejście ulicą Łączną przez Mały Cisiec i przekroczenie nią rzeki Soły, dalej kawałek główną szosą (ul. Wyszyńskiego) i boczną uliczką Sołecką, z metą na stacji kolejowej Cisiec. Ten ostatni odcinek to typowa wiejska sielanka... kózki i kapliczki...




Ostatecznie skończyło się tak, że dotarłem na stację na niecałe 10 minut przed odjazdem ostatniego pociągu do Bielska-Białej. Bez wielkich nerwów, ale jednak cały czas musiałem się trochę spieszyć. Wolę nie myśleć, co by się stało jakby ten pociąg mi uciekł... Na całe szczęście zdążyłem, więc nie potrzebuję gdybać. Teraz naprawdę muszę odpocząć kilka dni od gór. Tym bardziej, że już podczas tego spaceru powietrze zrobiło się bardzo gorące, a teraz to już w ogóle rządzą afrykańskie upały, co niestety odbiera ochotę na chodzenie po górach. Ale kwestia kilku dni i temperatury wrócą do normy, a ja nabiorę sił i na pewno znów ruszę na szlaki :) W pierwszej połowie lipca powinienem skorzystać z każdej okazji, ponieważ od połowy miesiąca już nie będę mieszkańcem Bielska-Białej... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz