niedziela, 30 czerwca 2019

26.06 Grześ i Rakoń

Trasa: Zwierówka - Dolina Łatana - Grześ - Rakoń - Zabratowa Przełęcz - Dolina Rohacka - Zwierówka

W środę wcześnie rano zakończył się mój pobyt w Zakopanem, ale jeszcze żegnać się z Tatrami absolutnie nie miałem zamiaru :) Teraz plan był taki, aby przenieść się na słowacką stronę Tatr i tam kontynuować moje wędrówki. Tym razem w bardzo miłym towarzystwie :) Byłem umówiony na 10 rano w Zwierówce z znajomym małżeństwem, które poznałem kilka lat temu podczas pracy w Hiszpanii. Ana jest Argentynką, a Jakub jest Słowakiem pochodzącym z Vavrisova, czyli spod podnóży słowackich Tatr Zachodnich. Odkąd ich poznałem mieli okazję pracować w różnych częściach świata, ale akurat teraz przyjechali na wakacje do domu rodzinnego Jakuba w Vavrisovie. Na noc z środy na czwartek zostałem zaproszony właśnie tam. Chcieliśmy przy tej okazji pójść wspólnie w góry w jednym z tych dni, i padło na środę ponieważ prognozy pogody na ten dzień były znacznie lepsze.

Mimo szumnych zapowiedzi od wielu miesięcy, wciąż nie zostały uruchomione transgraniczne autobusy pomiędzy Zakopanem a Zwierówką. Miały zacząć funkcjonować już w ubiegłoroczne wakacje, ale na drodze cały czas stają kolejne biurokratyczne przeszkody... Z tego powodu mój dojazd z Zakopanego do Zwierówki był znacznie utrudniony. Musiałem pojechać pierwszym tego poranka busem do Chochołowa, potem przejść parę kilometrów przez granicę szosą do Suchej Hory, stamtąd słowackim autobusem do Trzciany i kolejnym do Zwierówki. To absurd, że przejazd tak krótkiego dystansu wymaga całej takiej wyprawy... Akurat tym razem nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ponieważ nie spieszyło mi się i miałem dzięki temu okazję trochę lepiej poznać ten zakątek Słowacji, a spacer z Chochołowa do Suchej Hory był czystą przyjemnością podczas tak cudownego słonecznego poranka jak ten środowy. Taki jeden raz to nawet fajnie było pojechać z taką ilością przesiadek, ale jakbym musiał jeździć na tej trasie częściej to by mnie chyba szlag trafiał przez tak fatalną komunikację...

Wkrótce po moim przyjeździe do Zwierówki dojechali moi znajomi. Super było ich w tym miejscu zobaczyć! Wiedzieliśmy, że podczas tej wycieczki będziemy mieli czasu pod dostatkiem, aby ponadrabiać z sobą zaległości. Nasza trasa miała mieć formę pętli - w zasadzie to była trochę podobna do tej z 28.09.2014, kiedy to z innym znajomym też zrobiłem pętlę z Zwierówki, której punktem kulminacyjnym było przejście granią pomiędzy Grzesiem a Rakoniem. Wtedy jednak weszliśmy na Grzesia zielonym szlakiem i zeszliśmy z Rakonia żółtym szlakiem przez Dolinę Łataną, a tym razem chcieliśmy właśnie przez Dolinę Łataną wejść na Grzesia, a z Rakonia zejść przez Dolinę Rohacką, robiąc po drodze postój w Schronisku Tatliaka. Trochę mniejsza pętelka niż ta sprzed pięciu lat, ale również zapowiadająca się bardzo sympatycznie.

Droga przez Dolinę Łataną, o czym wiedziałem bardzo dobrze, jest ładna i spokojna, ale zalesiona i pozbawiona rozleglejszych widoków. Podejście na Grzesia również było w większości zalesione. Festiwal pięknych widoków rozpoczął się wkrótce przed Grzesiem i potem trwał cały czas podczas naszego przejścia Długim Upłazem, aż do Rakonia. I podczas zejścia do Schroniska Tatliaka również długo nam towarzyszyły śliczne panoramy. Bez dalszej zwłoki postaram się więc te panoramy Wam przybliżyć.

Na początek pierwsze ciekawsze widoki na zielonym szlaku pod Grzesiem. Na zdjęciu widać naszą dalszą trasę, przez Długi Upłaz z kulminacją na Rakoniu oraz zejściem do Zabratowej Przełęczy, a w tle wystaje Wołowiec.


Druga wyróżniająca się na tym odcinku panorama była na Osobitą. A w dole widać Dolinę Łataną, przez którą wcześniej przeszliśmy.


Robi się coraz ciekawiej - ukazuje się nam także pasmo Salatynów i Brestowej.


Na Grzesiu zrobiliśmy sobie dość długi postój, ponieważ podejście na niego dało trochę popalić, a do tego dla mnie niestety przyszedł moment drobnego kryzysu - to był mój szósty z rzędu dzień w górach, z czego czwarty w Tatrach, i zacząłem odczuwać skutki tych wędrówek, a zwłaszcza wymagającej trasy na Kozi Wierch z poprzedniego dnia. Na szczęście moi towarzysze byli bardzo wyrozumiali i nie mieli do mnie pretensji o to, że chcę się często zatrzymywać i odpoczywać. Więc na Grzesiu poleniuchowaliśmy sobie prawie godzinę, a w tym czasie zdążyliśmy zjeść co nieco z przyniesionego z sobą prowiantu i porządnie obfocić widoki z wszystkich stron.

Bobrowiec:


Kominiarski Wierch:


Panorama na większą część polskich Tatr Zachodnich:


Oraz panorama rozciągającego się przed nami Długiego Upłazu, wraz z dwójką turystów którzy zupełnym przypadkiem załapali się na zdjęcie. Oddawali się temu samemu co my, czyli lenistwu ;) Trzeba przyznać, że warunki sprzyjały relaksowi, ponieważ popołudnie było naprawdę gorące.


Na Długim Upłazie było zaskakująco mało turystów. Zdziwiło mnie to tym bardziej dlatego, że właśnie tego dnia tymczasowo zamknięto zielony szlak przez Dolinę Wyżnią Chochołowską z powodu remontu, więc niebieski szlak przez Długi Upłaz stał się w zasadzie jedyną opcją wejścia z Doliny Chochołowskiej na Wołowiec. A tymczasem zastaliśmy pustki... Nam to jak najbardziej odpowiadało, cieszyliśmy się z tej samotności na szlaku, ale jednak zdawało się to trochę dziwne. Przecież jest piękna słoneczna pogoda, sezon turystyczny już się rozpoczął, więc o co chodzi? Owszem, temperatury są trochę wysokie, ale chyba nie zniechęciło to aż tak wielu turystów? Jak się później jednak okazało, środa była najgorętszym czerwcowym dniem w historii Polski i ten dzień pobił rekordy temperatury w wielu miejscach! Byłem bardzo zdziwiony, gdy się o tym dowiedziałem, ponieważ w Tatrach owszem, było gorąco, ale żeby aż tak? Chyba jednak u podnóży gór temperatura była sporo wyższa, więc przypuszczam że to mimo wszystko upały były przyczyną tak niewielkiego ruchu turystycznego.

Wracając do dokumentacji fotograficznej - na Długim Upłazie wyróżniały się panoramy tych samych szczytów, co na Grzesiu, tylko że stały się jeszcze rozleglejsze. Na przykład, pod Kominiarskim Wierchem ukazała się nam również Polana Chochołowska:


Świetnie się z tej perspektywy prezentował także Trzydniowiański Wierch:


No i nie zapominajmy o Osobitej:


Z Rakonia widzieliśmy na bliższym planie Wołowiec, a na dalszym wiele innych szczytów Tatr Zachodnich...



Po kolejnym dłuższym postoju zaczęliśmy schodzić na Zabratową Przełęcz, a najlepsze widoki mieliśmy teraz na słowacką część Tatr Zachodnich. Najbardziej oczywiście wyróżniały się słynne Rohacze:


Pod nimi widzieliśmy jak na dłoni wijącą się niczym wstążka dróżkę przez Dolinę Smutną:


Ale rzecz jasna nie tylko Rohacze podziwialiśmy, lecz także całą mnogość innych słowackich szczytów, które niestety jeszcze nie znam tak dobrze więc nie wszystkie jestem w stanie zidentyfikować.


Od Zabratowej Przełęczy do Schroniska Tatliaka schodziliśmy zielonym szlakiem, dość stromym i głównie zalesionym. Już byliśmy niedaleko od schroniska, gdy zobaczyłem na samym środku ścieżki ogromną, świeżą kupę (przepraszam moich delikatniejszych czytelników, jeśli kogoś urażam pisząc o tym) i przez moment serce skoczyło mi do gardła, że w pobliżu jest niedźwiedź. Ale zaraz spostrzegliśmy coś oburzającego: obok leżą porozrzucane w nieładzie kawałki papieru toaletowego. Czyli to było "dzieło" człowieka - ale jak to możliwe, że ktoś to zrobił na samym środku ścieżki? Że nie mógł chociaż pójść w zarośla, których dookoła było pełno, no i jednak nie śmiecić po sobie? Obrzydliwe… Ale zostawmy ten nieprzyjemny temat i skupmy się na pozytywach wędrówki, których było mnóstwo. Kolejnym takim pozytywem był odpoczynek w Schronisku Tatliaka, zarówno wewnątrz budynku jak i na zewnątrz niego, przy przeuroczym Stawku Tatliaka.


No i kolejny pozytyw to możliwość zaliczenia czerwonego szlaku przez Dolinę Rohacką, którym nigdy przedtem nie szedłem. Cieszyłem się z tej okazji, chociaż nie spodziewałem się żadnych wielkich "fajerwerków" widokowych, skoro to jest prawie płaska asfaltowa droga przez dolinę. Ale szybko się okazało, że jednak troszkę tych widoczków jest. A przede wszystkim jest o niebo spokojniej i przyjemniej niż na najbliższym polskim odpowiedniku, czyli na asfalcie do Morskiego Oka.







I w taki sposób ostatecznie wróciliśmy do zaparkowanego koło Schroniska na Zwierówce auta, zamykając przeuroczą pętelkę.


Wieczór był kontynuacją najróżniejszych przyjemności. Najpierw zachwyciło mnie piękno słowackich krajobrazów na drodze z Zuberca do Liptowskiego Mikulasza (nigdy przedtem nią nie jechałem). Potem zjedliśmy pyszną kolację w Liptowskim Mikulaszu, a następnie pojechaliśmy dalej do Vavrisova, gdzie zrobiliśmy sobie jeszcze miłą przechadzkę nad rzeką. W końcu, zmęczeni lecz bardzo zadowoleni, przybyliśmy do domu Jakuba (bardzo klimatycznego), gdzie spędziliśmy resztę wieczoru na rozmowach i spożywaniu alkoholu - oczywiście tylko w przyzwoitych, umiarkowanych ilościach ;) Pożegnaliśmy się z sobą przed snem, ponieważ wiedzieliśmy że nazajutrz prawdopodobnie się nie zobaczymy - mój plan zakładał, że już wkrótce po 5 rano wymknę się po cichutku, abym mógł się wyrobić czasowo z ostatnią w tym tygodniu tatrzańską wędrówką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz