niedziela, 30 czerwca 2019

27.06 Z Orawic do Witowa

Trasa: Orawicka Dolina - Orawice - Szatanowa Polana - Orawicko-Witowskie Wierchy - Molkówka - Hawryłówka - Polana Pod Jaworki - Kojsówka - Witów

W czwartek, tak jak zapowiedziałem, wstałem skoro świt i bardzo cicho, aby nikogo nie obudzić, opuściłem dom moich sympatycznych gospodarzy w Vavrisovie. Aby dostać się do początkowego punktu trasy, którą na ten dzień miałem zaplanowaną, niby miałem do przejechania tylko niewielką odległość, ale jednak w praktyce z wieloma przesiadkami. A więc najpierw autobus z Vavrisova do stacji kolejowej w Liptowskim Gródku, potem pociąg do Rużomberoku, autobus do Dolnego Kubina, kolejny autobus do Namiestowa, jeszcze kolejny autobus do Trzciany i wreszcie ostatni autobus do Orawic. Ponad czterogodzinna podróż - ale jakaż piękna! Ponieważ czwartkowy poranek okazał się, wbrew zapowiedziom, ani deszczowy ani burzowy, tylko całkowicie bezchmurny, mogłem w pełnym słońcu delektować się górzystymi słowackimi panoramami podczas tych wszystkich przejazdów autobusami. Naprawdę, nasi południowi sąsiedzi mają czego pozazdrościć jeśli chodzi o krajobrazy. Owszem, u nas w Polsce też są piękne góry, tylko że Słowacy mają tych gór tak wiele więcej!

Wysiadłem z autobusu na totalnym odludziu: przystanek Cierny Potok w Orawickiej Dolinie. Wyczytałem z mojej mapy, że niedaleko stąd rozpoczyna się droga gruntowa, która podąża w górę po wschodniej stronie Orawickiej Doliny i wyprowadza na stoki nad Orawicami. Pomyślałem sobie, że na tej trasie mogą być całkiem ładne widoki. Na początku wprawdzie jest zalesiona i widać z niej tylko pasmo Skoruszyńskich Wierchów po przeciwnej stronie doliny...


Ale potem robi się coraz ciekawiej, gdy zza zakrętu wyłania się Osobita, a im bliżej Orawic tym bardziej ona góruje nad okolicą.


Droga doprowadziła mnie do wyciągu krzesełkowego po północno-wschodniej stronie Orawic, skąd zszedłem do wsi nieco "na dziko", po stoku narciarskim. Czy ta kolejka krzesełkowa funkcjonowała normalnie tego dnia czy też nie, to ja doprawdy nie wiem, ponieważ ona od czasu do czasu ruszała, tylko po to by po paru minutach znów się zatrzymać. I tak w kółko :) Jeśli chodzi o widoki na tych stokach, to cały czas były świetne, choć w zasadzie były to widoki na jedynie dwie góry: Osobitą i Skoruszynę. Myślę, że kto wie choć trochę o geografii Tatr nie będzie miał problemów z wyłapaniem z poniższych zdjęć, która góra jest którą ;)





Moja dalsza trasa była odrobinę zagmatwana - nie pytajcie mnie, skąd przyszły mi takie pomysły :D Ogólnie cel był taki, aby dojść do Witowa, ale po nieco mniej znanych ścieżkach. Na początek poszedłem w kierunku Doliny Bobrowieckiej niebieskim szlakiem, ponieważ chciałem w końcu go zobaczyć przy dobrej pogodzie (rok temu pod koniec października szedłem tamtędy w totalnej ulewie). Jest to szlak banalny, niemal płaski, prowadzący asfaltem, ale jednak urokliwy. Jest na nim kilka ciekawych punktów, np. tabliczki dydaktyczne, a także... grób.



Po lekko ponad pół godziny wędrówki skręciłem w lewo na krótki szlak łącznikowy o kolorze żółtym, prowadzący do ujścia wąwozu Cieśniawy i Szatanowej Polany. Żółty szlak w zasadzie się nie zmienił, odkąd nim szedłem prawie rok temu: prowadził bardzo szerokim, lecz zarazem koszmarnie zabłoconym leśnym duktem. Na Szatanowej Polanie za to natrafiłem na widok, który jest dla Podhala typowy, ale dla mnie osobiście rzadki: duże stado owiec, które akurat było pędzone przez pasterza w przeciwnym kierunku.




Kolejny etap mojej wędrówki wiódł trasą trochę podobną do tej z 11 września 2017, czyli zapomnianymi bocznymi ścieżkami przez granicę do polany Molkówka. Tym razem jednak nie poszedłem całą długością asfaltowej drogi prowadzącej dnem Cichy Doliny Orawskiej, ale już przy pierwszej okazji odbiłem od niej w lewo i poszedłem ścieżką do góry, wchodząc na pasmo Orawicko-Witowskich Wierchów. Ścieżka niestety po jakimś czasie zniknęła w zaroślach i musiałem trochę pochaszczować, ale ostatecznie udało mi się wyjść na szeroką drogę gruntową, która była przedłużeniem tej samej, którą szedłem rano pomiędzy przystankiem Cierny Potok i wyciągiem krzesełkowym w Orawicach. Skręciłem tą drogą w prawo i poszedłem w stronę słowacko-polskiej granicy, trawersując południowe stoki Magury Witowskiej. Choć droga podążała lasem, drzewa nie rosły zbyt gęsto i było całkiem sporo punktów z panoramami na przeciwną stronę Cichej Doliny Orawskiej. Szkoda tylko, że zdjęcia nie wyszły najlepiej z powodu bardzo słabej przejrzystości powietrza.



Droga gruntowa zatacza szeroki łuk i schodzi do Cichej Doliny Orawskiej, gdzie przechodzi w asfalt. Musiałem w tym miejscu uważnie się przyglądać swojemu otoczeniu, żeby nie przegapić miejsca, z którego odbija ścieżka na Molkówkę. We wrześniu 2017 natrafiłem na nią dość przypadkowo, dzięki napotkanym tam grzybiarkom. Tym razem byłem zdany na własną pamięć, ale udało mi się odnaleźć ścieżkę. Poszedłem nią dość szybko, mimo upału - jakby nie patrzeć, na króciutkim odcinku ta ścieżka przebiega przez teren TANAP, a nie jest oficjalnym szlakiem turystycznym, więc czysto teoretycznie za przejście tamtędy mógłby grozić mandat (choć myślę że w praktyce nikt nie wlepia ich za przechodzenie tamtędy). Po kilkunastu minutach znalazłem się na Molkówce, którą uwielbiam - za całkowitą ciszę i spokój, za klimatyczne szałasy, i za rozległe widoki na Magurę Witowską.


Najszybciej by było z tego miejsca przejść się krótką ścieżką na Siwą Polanę, tak jak uczyniłem podczas mojej wycieczki dwa lata temu, ale tym razem chciałem wybadać alternatywne trasy na wydostanie się z Molkówki. Tak więc opuszczając polanę zamiast na prawo skierowałem się na wprost, ścieżką prowadzącą równolegle do Siwej Wody, którą od czasu do czasu przy niej słychać, w kierunku północno-wschodnim. Niecałe pół godziny marszu przez las i dotarłem do Hawryłówki, czyli kolejnej polany z drewnianymi chałupami. Widoki z niej były głównie na pasmo Gubałówki.



Stamtąd był rzut beretem do szosy Zakopane-Chochołów. Teraz chciałem poeksperymentować z pozaszlakowym dojściem do Witowa. Przeszedłem więc kawałeczek szosą do Polany pod Jaworki i odbiłem na prawo, ścieżką przez która według mojej mapy miała poprowadzić mnie przez pas lasu znajdujący się pomiędzy szosą i rzeką Czarny Dunajec, aż do okolic osady Kojsówka. Sęk w tym, że w tym miejscu jednocześnie odbijało w prawo kilka ścieżek i poszedłem nie tą co trzeba - po kilku minutach znów zacząłem zbliżać się do szosy. Skręciłem pierwszą możliwą ścieżką w prawo, która doprowadziła mnie już do tej właściwej ścieżki do Kojsówki. Kilkanaście minut wędrówki lasem, kolejne kilka szosą, i doszedłem do Kojsówki, gdzie przeszedłem mostkiem przez rzekę i dołączyłem do czarnego szlaku. Tą trasę znałem dość dobrze, przeszedłszy nią 16.08.2018. Bez większych problemów doszedłem tym szlakiem do Witowa, kończąc trasę na przystanku autobusowym przy Urzędzie Gminy. A fotorelację kończę zdjęciem kapliczki, która widniała już na tym blogu właśnie podczas relacji z ubiegłorocznej sierpniowej wycieczki, ale jest tak śliczna że po prostu muszę zamieścić ją jeszcze raz :)


Po przyjeździe busem do Zakopanego obiad zjadłem tradycyjnie w "Zbójeckim Jadle" na Krupówkach (bardzo polecam każdemu, kto chce szybko i smacznie zjeść, a oprócz tego wypić rewelacyjny kompot). Do Bielska-Białej wróciłem w całości pociągami osobowymi, z przesiadką w Kalwarii Zebrzydowskiej. Prędkość osobówek na liniach w tej okolicy jest taka, że pożal się Boże, i z tego powodu mój dojazd do Bielska-Białej trwał ponad cztery godziny! Ale za to jaki był tani (bilet na całą trasę kosztował mnie zaledwie 13,50)! A tym razem powolna jazda zupełnie mi nie przeszkadzała, ponieważ czwartkowy wieczór był wprost prześliczny i w promieniach wieczornego słońca widoki na całej długości trasy (najpierw przez idylliczne krajobrazy Podhala, potem mijając Gorce i Beskid Makowski, a od Kalwarii Zebrzydowskiej do Bielska-Białej mając cały czas po lewej stronie Beskid Mały) były sielsko-anielskie. Oglądałem je z pewną czułością, ponieważ przez te kilka lat mieszkania na południu Polski naprawdę pokochałem takie krajobrazy, a zapowiada się że wkrótce będę oglądać je znacznie rzadziej. Nie wspominałem jeszcze o tym, ale tydzień temu przyjąłem ofertę nowej pracy w Warszawie i w trakcie wakacji będę się tam przeprowadzać. Jako warszawiak niestety będę bywać w pięknych polskich górach znacznie rzadziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz