niedziela, 30 czerwca 2019

23.06 Czarny Staw pod Rysami

Trasa: Palenica Białczańska - Wodogrzmoty Mickiewicza - Morskie Oko - Czarny Staw Pod Rysami - Morskie Oko - Wodogrzmoty Mickiewicza - Palenica Białczańska

W niedzielny poranek tuż przed 7:15 drugi dzień z rzędu stawiłem się na dworcu w Bielsku-Białej, aby złapać weekendowy pociąg Kolei Śląskich "Ornak" w góry. Tym razem jednak nie jechałem tylko na jednodniową wycieczkę do Lachowic, jak w sobotę, tylko do samej stacji docelowej, czyli Zakopanego. Tam miałem spędzić następne pięć dni, a hitem tego pobytu miało być wejście na najwyższy szczyt położony w całości na terenie Polski, czyli Kozi Wierch (2291 m n.p.m.). O tym jednak, żeby zdobyć go już w niedzielę, nie mogło być mowy. Teoretycznie czasu by starczyło (dojechałem do Zakopanego już o 11), ale pogoda absolutnie nie sprzyjała - było pochmurno i przelotnie padało. Przy takich warunkach lepiej nie pchać się wysoko w góry, tylko zrobić jakąś bardzo łatwą trasę "na rozgrzewkę". A cóż może być łatwiejszego od Morskiego Oka? Tak więc niedzielnego popołudnia po raz drugi w tym roku, a piąty w życiu, podreptałem asfaltówką z Palenicy Białczańskiej przez Włosienicę nad brzeg najbardziej popularnego jeziora w Tatrach.

Podczas poprzednich czterech wizyt nad Morskim Okiem zawsze miałem rewelacyjną pogodę i niczym nie ograniczony widok na szczyty wokół jeziora. Tym razem było... hmmm… inaczej ;)


Na samym Morskim Oku absolutnie nie miałem zamiaru poprzestawać. Moim dalszym planem było podejście do Czarnego Stawu pod Rysami, a następnie zaliczenie odcinka czerwonego szlaku w stronę Rysów. Oczywiście nie na sam szczyt, tylko wzdłuż brzegu stawu, a może nawet i trochę wyżej - miejsce odwrotu zamierzałem wybrać spontanicznie, w zależności od czasu i warunków. Ruszyłem w dalszą drogę prawym brzegiem Morskiego Oka, gdzie było nieporównywalnie spokojniej niż na asfaltówce z Palenicy Białczańskiej. Chmury zaczęły się nawet trochę podnosić, co dawało nadzieję na ciekawe widoki na dalszej części trasy.



I przez chwilę tak było - na podejściu w stronę Czarnego Stawu pod Rysami miałem przyjemność przez krótki czas oglądać piękne Morskie Oko z góry.


Ale ta przyjemność trwała bardzo krótko... Poniższe zdjęcia przedstawiają, jak raptownie sytuacja się zmieniła w ciągu paru minut.




Sam moment nadejścia chmur - jak widać - wyglądał pięknie, ale ceną za to był kompletny brak widoków nad Czarnym Stawem pod Rysami. Przeszedłem się zgodnie z planem szlakiem czerwonym prawie do drugiego końca stawu, zaliczając ten odcinek pierwszy raz, ale niestety nie mam pojęcia jakie on może oferować widoki :( Sporym zaskoczeniem dla mnie było to, że nawet na tak niewielkiej wysokości ostały się jeszcze płaty śniegu.


Góry nad stawem się zakryły, ale cały czas było dobrze widać krzyż upamiętniający ofiary lawiny z stycznia 2003 roku. Niezmiennie przypominał o tym, że to miejsce wielkiej ludzkiej tragedii... 


Morskie Oko znów się łaskawie odsłoniło, gdy schodziłem w jego kierunku. 


O tej porze (18:00) na szlaku były pustki, poza dwoma parami Japonek idącymi w górę. Jedna z dziewczyn w pierwszej parze na moich oczach się wywróciła (o upadek było nietrudno, ponieważ kamienie były śliskie po deszczu - na całe szczęście nic się jej nie stało). Natomiast dziewczyny z drugiej pary wyglądały na wykończone trudami wycieczki i pytały się mnie ledwo łapiąc oddech, ile jeszcze się idzie do tego Czarnego Stawu pod Rysami. Skoro o Japonkach mowa, to wspomnę że wyjątkowo dużo było tego dnia obcokrajowców zarówno w samym Zakopanem, jak i w górach. Na asfaltówce pomiędzy Palenicą Białczańską i Morskim Okiem serio częściej od polskiego było słychać obce języki. I bardzo dobrze, że przedstawiciele innych narodów odkrywają nasze piękne polskie góry :) To jest jeden z pozytywów tej wycieczki - natomiast dużym negatywem dla mnie było to, co widać na poniższym zdjęciu. Widać "twórczość artystyczną" zarówno po polsku, jak i w obcych językach... Dla mnie takie zachowanie jest absolutnie niedopuszczalne.


W drodze powrotnej dla odmiany przeszedłem się lewym brzegiem Morskiego Oka. Pogoda ulegała powolnej poprawie i okoliczne szczyty stały się częściowo widoczne.



Mogłem nawet dojrzeć podejście pod próg Czarnego Stawu pod Rysami, które pokonywałem wcześniej, a na którym teraz oprócz wspomnianych Japonek chyba już nikogo o tak późnej porze nie było.


No właśnie, późna pora - a jednak, jak się okazało, rychłe nadejście nocy wcale nie zniechęca niektórych ludzi do pójścia w góry. Gdy schodziłem drogą asfaltową z Morskiego Oka do Palenicy Białczańskiej, mijało mnie zaskakująco dużo turystów idących w górę. I co ciekawe, większość z nich to byli turyści zagraniczni: z Japonii, Chin, Indii czy Bliskiego Wschodu (wśród tych ostatnich były nawet Arabki całkowicie zawinięte w burki). Niektórzy z nich szli z małymi dziećmi. Raczej nie wyglądali na takich, co mieli w planach nocleg w schronisku nad Morskim Okiem - a przecież już zaczynał zapadać zmrok... Niby najdłuższe dni w roku, ale jednak przy całkowitym zachmurzeniu półmrok zaczął się tego wieczoru dość wcześnie. Ciekawiło mnie, kiedy ci ludzie zawrócą i jak zejdą do Palenicy Białczańskiej po ciemku. Słyszałem już o akcjach, kiedy to turyści wzywali TOPR do sprowadzenia ich z Morskiego Oka po zapadnięciu nocy, ale one zazwyczaj miały miejsce porą zimową, zwłaszcza w okresie świąteczno-noworocznym. Mam nadzieję, że w tym przypadku tak się nie stało, chociaż miałem wątpliwości ponieważ ci turyści naprawdę nie wyglądali na przygotowanych na nocną wędrówkę.

Już prawie po ciemku dotarłem do busa na Palenicy Białczańskiej i wróciłem do Zakopanego z zamiarem, aby się porządnie wyspać, ponieważ w następnych dniach czekały mnie znacznie ambitniejsze trasy ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz