poniedziałek, 29 października 2018

28.10 Cieśniawy

Trasa: Polana Chochołowska - Przełęcz Bobrowiecka - Dolina Bobrowiecka - Umarła Przełęcz - Cieśniawy - Szatanowa Polana - Zapadicovo - Vysne Diely - Skoruszówka - Witów

Uwielbiam, kiedy góry zaskakują mnie w sposób pozytywny :) Tak było wczoraj. Miała być bardzo brzydka pogoda, a trasa którą miałem w planach nie była jakąś specjalnie wyróżniającą się pod względem widokowym - a jednak wycieczka wypadła wprost fantastycznie. Naprawdę nie spodziewałem się, że ta ostatnia niedziela października, będąca zarazem drugim dniem mojego weekendu w Tatrach, dostarczy mi tyle wspaniałych wrażeń.

Wstałem i opuściłem schronisko na Polanie Chochołowskiej jak najwcześniej, gdy ledwo co zrobiło się jasno, czyli wkrótce po 6 rano. I już na sam początek przyjemna niespodzianka - spodziewałem się, że po całonocnych opadach deszczu będzie dominować niskie zachmurzenie, a tymczasem chmury uniosły się nieco wyżej i dzięki temu mogłem oglądać bardzo lubiany przeze mnie widok z polany na Kominiarski Wierch.


Pierwsza część mojej niedzielnej trasy była identyczna z ostatnią częścią sobotniej, tylko że w odwrotnym kierunku, czyli przez Przełęcz Bobrowiecką do Doliny Bobrowieckiej, szlakiem sprawiającym wrażenie zapomnianego, który o tak wczesnej porze w pochmurną niedzielę był oczywiście całkowicie opustoszały. W ogóle przez całą, ponad sześciogodzinną wędrówkę tego dnia nie spotkałem na szlaku ani jednej osoby! Jednak wcale z tego powodu nie doskwierała mi samotność, a wręcz przeciwnie, byłem ogromnie szczęśliwy, że mogłem obcować sam na sam z górami.

Na Przełęczy Bobrowieckiej nie było śladu po pokrywie śnieżnej z poprzedniego dnia, którą w nocy roztopił deszcz. Również na pobliskim Bobrowcu śnieg praktycznie zniknął.


Zejście z Przełęczy Bobrowieckiej przez Dolinę Bobrowiecką było jedyną niezbyt przyjemną częścią tej wycieczki, gdyż akurat na tym odcinku rozpadał się ulewny deszcz. A więc szedłem tą częścią trasy w identycznych warunkach, co poprzedniego dnia gdy przemierzałem ją w przeciwnym kierunku. Gdy skręciłem na czerwony szlak przez Umarłą Przełęcz do Cieśniaw, miałem trochę obaw o to, czy pokonywanie łańcuchów w skalistym wąwozie będzie w ogóle bezpieczne w takich warunkach. Ale na całe szczęście deszcz ustał nim dotarłem do Cieśniaw - a klimaty w samym wąwozie były wprost fantastyczne. W przeciwieństwie do mojej poprzedniej wizyty tam 11 września ubiegłego roku, gdy na szlaku było dość tłoczno, tym razem miałem Cieśniawy całe dla siebie, a w jesiennych barwach i snujących się dookoła mgłach można było poczuć atmosferę niczym żywcem wyjętą z gatunku fantasy, jak chociażby z Śródziemia Tolkiena.





Powiem szczerze, że Cieśniawy w takich klimatach podobały mi się jeszcze bardziej, niż poprzednim razu przy pełnym słońcu. Myślę, że to jest dobry szlak właśnie na taki pochmurny dzień - atmosfera wtedy jest moim zdaniem najciekawsza. Oczywiście pokonując łańcuchy na śliskich skałach trzeba było uważać, lecz trudności techniczne na tym szlaku były naprawdę minimalne. A potem czekała mnie wędrówka po płaskim terenie przez Szatanową Polanę, w gęstej mgle.


Stąd planowałem wrócić do Polski podobną trasą do tej z 16 sierpnia, czyli przez Cichą Dolinę Orawską i Vysne Diely. Zrobiłem sobie jednak mały skrót - zamiast jak poprzednio iść czerwonym szlakiem przez dolinę aż do obrzeży Orawic i potem skręcić w prawo na "podwójny" szlak żółty i niebieski, po kilku minutach wędrówki doliną skręciłem na drogę asfaltową, która biegnąc wzdłuż niewielkiego potoku doprowadziła mnie do szerokiej leśnej drogi prowadzącej pasmem Orawicko-Witowskich Wierchów. Następnie tą drogą dotarłem do szlaku, przy punkcie który na mojej mapie nosi nazwę "Bubon". Dzięki temu skrótowi zaoszczędziłem nieco na czasie, a oprócz tego szło się tamtędy znacznie wygodniej, niż szlakiem, który na odcinku z Orawic do "Bubona" jest wąski, słabo oznakowany i dość mocno zarośnięty. W takiej pogodzie wędrówka tamtędy nie byłaby żadną przyjemnością. W sumie odcinek skrótowy też nie był jakoś specjalnie atrakcyjny, a jedyną rzeczą wartą zwrócenia uwagi była zaparkowana przy drodze ciężarówka naładowana mnóstwem drewnianych bali. Widać było, że prace leśne są prowadzone w tej okolicy bardzo intensywnie.


Po tym, jak skręciłem na szlak, wędrówka stała się bardzo nieprzyjemna, gdyż szlak wiódł stromą i strasznie zabłoconą leśną dróżką. Ślizgałem się cały czas i gdyby nie kijki chyba nie dałbym radę wejść po takiej nawierzchni. Ale to właśnie na tym odcinku zaczęła się prawdziwa magia. Zupełnie niespodziewanie w jednej chwili znalazłem się ponad mgłami, a pode mną zaczął się rozgrywać przepiękny spektakl.





Polana na górze Vysne Diely (1102 m n.p.m.) akurat znajdowała się na granicy mgły.


W prześwitach pomiędzy drzewami na skraju polany czekały mnie kolejne ciekawe widoki,


Niebieski i żółty szlak w tym miejscu się rozdzielają - niebieski odchodzi na prawo w kierunku Magury Witowskiej, trasą którą szedłem podczas sierpniowej wycieczki, natomiast żółty skręca w lewo i po krótkim leśnym odcinki doprowadza do granicy z Polską, gdzie podąża wzdłuż granicy aż do okolic Suchej Hory. Ja jednak nie miałem zamiaru iść tak daleko, tylko zejść na skróty do Witowa. Okazja ku temu nadarzyła się na polanie Skoruszówka, gdzie wyraźna droga gruntowa sprowadza w dół przez łąki. Skoruszówka charakteryzuje się obecnością bardzo wielu szałasów pasterskich.


To właśnie ten ostatni, pozaszlakowy odcinek stał się punktem kulminacyjnym mojej wycieczki. Czemu? Tego chyba nie trzeba wyjaśniać, zdjęcia mówią same za siebie.






Schodząc niżej zbliżałem się coraz bardziej do wiszącej przede mną ściany mgły...


Ale gdy w nią wszedłem tkwiłem w niej bardzo krótko, ponieważ akurat wtedy mgła zaczęła się rozstępować, ponownie odsłaniając okoliczne góry, m.in. pasmo Magury Witowskiej.


Polna ścieżka sprowadziła mnie do krótkiej asfaltowej drogi, którą dotarłem do szosy w Witowie prawie w tym samym punkcie, gdzie łączy się z nią szlak z Magury Witowskiej. Powiem jednak, że uważam iż trasa przez łąki w okolicach Skoruszówki jest pod względem widoków dużo ciekawsza, niż szlak przez Magurę Witowską. A obecność tego spektakularnego "morza mgieł" uczyniło moje przejście tą trasą jeszcze bardziej godnym zapamiętania. Przeszedłem szosą do centrum Witowa i dotarłem na przystanek przy Urzędzie Gminy o 12:45, kilka minut przed odjazdem busa do Zakopanego, ogromnie szczęśliwy po tym, jak po raz kolejny natura zafundowała mi wyjątkowy prezent. Takich widoków, jakie są w górach podczas charakterystycznej dla jesieni inwersji, nie mogą oddać żadne dzieła sztuki, a nawet zdjęcia nie umywają się do tego, jak takie warunki prezentują się w realu. To między innymi dlatego tak uwielbiam jesień w górach :) I po takim widowisku mogłem opuścić Tatry i wrócić do Bielska-Białej w pełni usatysfakcjonowany, że zarówno w sobotę jak i w niedzielę pogoda wbrew prognozom spisała się na medal (pomijając te dwa deszczowe epizody w Dolinie Bobrowieckiej) i sprezentowała mi warunki, w których te niby niepozorne górki na przedgórzach Tatr nabrały absolutnie wyjątkowego wyglądu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz