piątek, 26 października 2018

19.10 Antałówka i Kalatówki

Trasa: Wojdyły - Antałówka - Zakopane - Kuźnice - Kalatówki - Kuźnice

Trzeci z rzędu październikowy weekend w Tatrach był tym razem trzydniowy, a nie dwudniowy - w piątek zaczynałem pracę zabójczo wcześnie, ale równie zabójczo wcześnie ją kończyłem (o 9:00) i dzięki temu wpadłem na szalony pomysł, aby natychmiast potem wsiąść w busa do Krakowa, przesiąść się na Borku Fałęckim na autobus do Zakopanego i już wczesnym popołudniem znaleźć się na tatrzańskich szlakach :) Plan był piękny, ale gorzej wypadła jego realizacja. Dojechałem zgodnie z rozkładem na przystanek Borek Fałęcki (nie wjeżdżałem do centrum Krakowa, aby zaoszczędzić na czasie), przeszedłem na drugą stronę ulicy na przystanek w kierunku Zakopanego i... czekałem tam godzinę, daremnie wypatrując autobusu do stolicy Tatr. Na przystanek podjeżdżało mnóstwo busów, jadących wszędzie tylko nie do Zakopanego! W końcu nadjechał wyczekiwany autokar firmy Szwagropol, zamachałem do niego, lecz on nie zatrzymał się, ponieważ był wypełniony po brzegi! Załamać by się można, ponieważ gdybym przesiadł się w centrum Krakowa pewnie jeszcze jakoś bym się do niego załapał. Czekałem na kolejny autobus, i wciąż nic... W końcu, w desperacji, wsiadłem w busa jadącego do Rabki-Zdroju, licząc że tam uda mi się przesiąść do innego busa jadącego do Zakopanego. I... tak jak można by się spodziewać, ledwie wyjechałem z Krakowa gdy na "zakopiance" wyprzedził mojego busa prawie autokar Szwagropola do Zakopanego, w którym miejsc było pod dostatkiem!

Wybór busa do Rabki zdecydowanie nie był najlepszym pomysłem, gdyż tracił dużo czasu po drodze zajeżdżając do centrum Myślenic oraz do przyległych wsi zamiast jechać prosto po "zakopiance". Na szczęście przynajmniej w Rabce nie musiałem długo czekać na busa do Zakopanego, lecz ten z kolei utknął w licznych korkach, najpierw przed Nowym Targiem a potem w Białym Dunajcu... W efekcie, gdy zbliżała się już 16:00 - o porze, kiedy od paru godzin miałem być na szlaku - dopiero dojeżdżałem do Poronina.

Bez dwóch zdań musiałem zrewidować mój pierwotny plan wejścia na Wielki Kopieniec, gdyż nie miałbym najmniejszych szans wyrobić się przed zapadnięciem ciemności około 18:00. Zupełnie spontanicznie postanowiłem zamiast tego wysiąść z busa jeszcze przed Zakopanem, w Wojdyłach, i zaliczyć żółty szlak biegnący przez wzgórza przyległe do Zakopanego (okolice Bachledzkiego Wierchu i Antałówki), a następnie jeśli czas pozwoli pójść do Kuźnic i jeszcze skoczyć na Kalatówki.

Jak gdyby mój limit pecha jeszcze się nie wyczerpał, przyjechałem w Tatry akurat w samą porę na załamanie pogody. O ile podczas mojej przedługiej podróży było na niebie sporo słońca, o tyle gdy ruszyłem na szlak niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami, które towarzyszyły mi do końca dnia. Chociaż tyle dobrego, że jedynie z nich symbolicznie pokropiło i nie spadł żaden większy deszcz. Muszę jednak stwierdzić, że w takich warunkach atmosferycznych szlak po podhalańskich wzgórzach naprawdę miał klimat. 





Okazją do małej "fotosesyjki" było napotkanie po drodze dużego stada owiec, prowadzonego przez bacę i kilku psów pasterskich.





Trochę jesiennych kolorów i ledwo widocznych, zamglonych zarysów Tatr...



Dotarłem do obszaru zabudowanego po wschodniej stronie Antałówki, gdzie minąłem będący w konstrukcji nowy budynek kościoła pod wezwaniem Matki Zbawiciela.


Trasa żółtego szlaku została niedawno zmieniona i obecnie sprowadza do Zakopanego przez zabudowane obszary, ulicą Broniewskiego. Ja jednak poszedłem jego dawną trasą, moim zdaniem ciekawszą (naprawdę nie rozumiem, czemu zmieniono przebieg tego szlaku), czyli przez szczyt Antałówki i ulicę Wierchową do okolic zakopiańskiego Aquaparku. Antałówka, co widać w mojej "majówkowej" relacji z tego roku, stanowi świetny punkt widokowy na Tatry. Tym razem było widać z niej nieco mniej, lecz i tak było pięknie.



Po takiej "rozgrzewce" na wzgórzach przy Zakopanem nadeszła pora na właściwą tatrzańską wędrówkę. Króciutką co prawda, ponieważ do zmroku zostało już naprawdę niewiele czasu, ale za to do jednego z najładniejszych punktów znajdujących się wystarczająco blisko Zakopanego, by zdążyć do niego przed zmrokiem - do Kalatówek. Udałem się więc szybkim krokiem zakopiańskimi ulicami w stronę Kuźnic, mijając po drodze obiekt, który przypomniał mi moje czasy w Hiszpanii, lecz do klimatów tatrzańskich i panującej tego dnia aury średnio pasował ;)


Około 17:15 dotarłem do Kuźnic, gdzie przy okazji pstryknąłem zdjęcie urokliwej fontannie:


Chyba nie trzeba wyjaśniać, że o takiej porze byłem jedyną osobą idącą w górę. Schodzący z gór turyści trochę dziwnie się na mnie patrzyli ;) Nie przejmowałem się tym jednak, tylko po prostu szedłem żwawo przed siebie niebieskim szlakiem. Na rozwidleniu koło klasztoru Albertynek skręciłem w lewo i przeszedłem szlakiem po dolnej części Polany Kalatówki, a następnie na skrzyżowaniu za polaną skręciłem w prawo i poszedłem do Hotelu Górskiego. Niestety było już tak ciemno, że ledwo dało się zrobić na Kalatówek jakiekolwiek zdjęcia.



Zatrzymałem się w hotelu, aby co nieco przekąsić i wypić, po czym zabrałem się za zejście najkrótszą trasą do Kuźnic, już w całkowitych ciemnościach i przy świetle czołówki. Teoretycznie łamałem w ten sposób zakaz przebywania na szlakach wewnątrz Tatrzańskiego Parku Narodowego po zmroku... No ale myślę że o takiej porze, kiedy ciemności zapadły stosunkowo niedawno, pracownicy TPN są wyrozumiali ;) Uczucie towarzyszące mi podczas samotnej wędrówki przez ciemny las było czymś cudownym: w takich okolicznościach można poczuć prawdziwą wolność i bliskość z naturą, a zarazem respekt przed nią i lekki dreszczyk emocji... Tak bardzo mi się podobała taka wędrówka, że poczułem lekki zawód gdy zobaczyłem przed sobą światła zabudowań w Kuźnicach. Chętnie bym spędził więcej czasu w nocnych Tatrach!

Nie było już busów o takiej porze z Kuźnic, lecz na placu postojowym stało kilka taksówek zgarniających wędrowców takich jak ja wracających późno z gór. Wsiadłem do pierwszej z nich i nie musiałem długo czekać, nim się napełniła. Zjechaliśmy do Murowanicy, gdzie dwóch pasażerów wysiadło, a w tym samym momencie nadbiegło dwóch innych, którzy poprosili kierowcę o zawiezienie ich... do Kuźnic. Po krótkiej negocjacji z kierowcą wsiedli do środka i zawróciliśmy, by wkrótce potem kolejny raz znaleźć się w Kuźnicach :P Na zapytanie kierowcy, czy nie są szaleni wybierając się w góry w nocy, dwójka turystów odpowiedziała, że wybierają się właśnie do hotelu na Kalatówkach. Udali się na szlak, a my zjechaliśmy już bez dalszych opóźnień do Zakopanego, gdzie wsiadłem w autobus miejski do Olczy. Tam miałem zarezerwowany nocleg - i nie tylko ja, bowiem pociągiem o 23:15 miała przyjechać duża grupa moich znajomych z pracy. Taki wyjazd integracyjny postanowiliśmy sobie zrobić na początek roku szkolnego :) Tak więc o ile w piątek wędrowałem samemu, o tyle w sobotę miałem mieć dużo towarzystwa na tatrzańskich szlakach. Podobny plan był również na niedzielę - ale co z tego wyszło, możecie przeczytać w następnych relacjach ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz