czwartek, 18 października 2018

13.10 Rysy

Trasa: Popradske Pleso - Dolina Mięguszowiecka - Żabia Dolina - Rysy - Żabia Dolina - Popradzki Staw - Symboliczny Cmentarz Ofiar Gór - Popradske Pleso

W minioną sobotę nadszedł moment, który bez wątpienia jest ukoronowaniem tych pięciu lat moich wędrówek po polskich górach: wszedłem na dach Polski, czyli na Rysy! Co prawda nie wszedłem od strony polskiej tylko od słowackiej, ponieważ polski szlak na Rysy jest trochę zbyt wymagający i eksponowany dla mnie, ale i tak oficjalnie mogę powiedzieć że stanąłem na najwyższym szczycie w całej Polsce. Wyprawa była absolutnie niezapomniana!

Widząc, że pogoda w weekend ma być rewelacyjna, na sobotę brałem pod uwagę dwie możliwości: Giewont albo Rysy. A więc dwie "kultowe" góry. Bardziej byłem skłonny iść na Giewont, ponieważ trochę się bałem Rysów i szlaku na ten szczyt, gdyż nawet od strony od słowackiej wcale nie jest taki banalny. Ale jedna z moich nowych koleżanek z pracy, bardzo doświadczona w górskiej wspinaczce, od razu zareagowała bardzo entuzjastycznie gdy zaproponowałem wyjście w góry i namówiła mnie, aby jednak spróbować z Rysami. Wszak za parę tygodni szlak na Rysy od strony słowackiej zostanie zamknięty na całą zimę, aż do czerwca, i okazja na wejście na ten szczyt w tak znakomitych warunkach jak obecnie może się nie powtórzyć. Podczas gdy Giewont jest dostępny przez cały rok, a ponieważ jest o ponad 600 metrów niższy jest większa szansa, że uda się wejść na niego bez śniegu innym razem tej jesieni lub na wiosnę.

Moja towarzyszka Allison była tak podekscytowana na myśl o wejściu na Rysy, że nie oponowała nawet gdy wyjaśniłem jej, że wiązałoby się to z koniecznością "hardkorowej" nocnej podróży. A więc taką samą podróżą jak na wyprawach 16 czerwca i 15 lipca, czyli wyjazd z Czeskiego Cieszyna o nieludzkiej porze 1:50 nocnym pociągiem firmy Regiojet. Pojechaliśmy nim do przystanku Strba, a potem słowacką "elektriczką" z przesiadką w Szczyrbskim Jeziorze dojechaliśmy do przystanku Popradske Pleso - punktu startowego najkrótszego szlaku na Rysy - meldując się tam o 5:20, a więc jeszcze po ciemku.

Niebieski szlak z stacji kolejowej w kierunku Popradzkiego Stawu pokonaliśmy w świetle czołówek. Nie sprawiało nam to jednak żadnego problemu, ponieważ szlak w całości biegnie po wygodnej asfaltowej drodze, a oprócz nas było sporo innych turystów podążających w tym samym kierunku pomimo tak wczesnej pory. Zrobiło się jasno gdy dochodziliśmy do okolic Popradzkiego Stawu, a słońce wyszło zza gór mniej więcej w tym samym czasie, gdy skręciliśmy z niebieskiego szlaku na czerwony - ten legendarny czerwony szlak na Rysy. Od tego momentu pstrykałem fotki ile się dało, ponieważ wkroczyliśmy w okolicę tak piękną, jakby była nie z tego świata.





Przekroczyliśmy próg Żabiej Doliny i znaleźliśmy się przy Wielkim Żabim Stawie Mięguszowieckim. Żadnych żab, wbrew nazwie, w tym miejscu nie zobaczyliśmy, ale w zamian zobaczyliśmy jak góry odbijają się w wodzie w wprost fenomenalny sposób.






Na szlaku oprócz nas było sporo innych turystów, a także "nosiczy", charakterystycznych słowackich tragarzy niosących zaopatrzenie do Schroniska pod Rysami. Nie mogliśmy się nadziwić, że dają oni radę z olbrzymimi ciężarami na plecach pokonać tak ogromną różnicę wysokości. Zauważyliśmy, że skracają oni sobie drogę ile się da, omijając fragmenty na których szlak idzie zakosami i zamiast tego idąc w linii prostej na skróty, co było zrozumiałe - jednak czasami pójście w linii prostej wiązało się z pokonaniem takich "ścian" jak ta na poniższym zdjęciu, a to w jaki sposób nieludzko obciążeni tragarze przechodzą przez taki teren było dla nas niepojęte.


Widok na Żabie Stawy Mięguszowieckie z góry:


Doszliśmy do fragmentu szlaku, który jest zabezpieczony łańcuchami i w którym dwa lata temu zamontowano słynne, kontrowersyjne metalowe schody. Mają one wielu przeciwników, jednak ja uważam że wprowadzenie takich dodatkowych zabezpieczeń było świetnym pomysłem. Dla osób z lękiem wysokości takich jak ja te schody naprawdę ułatwiają przejście, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym, i moim zdaniem minimalizują ryzyko wypadku w tym miejscu. Bezpieczeństwo jest najważniejsze!


Powyżej tego krótkiego odcinka z trudnościami technicznymi szło się całkiem łatwo, a jedynym problemem było to, że po pokonaniu bardzo dużej różnicy wysokości już byliśmy trochę zmęczeni. Ale czyż nie warto pomęczyć się dla takich widoków?



Okazja na odpoczynek już niedługo, bo oto zbliżamy się do Schroniska pod Rysami, a więc oficjalnie wchodzimy na teren Wolnego Królestwa Rysów!


Strudzeni wędrowcy przekraczają "granicę"...


Schronisko pod Rysami, w którym urządziliśmy sobie krótki postój.


Widzieliśmy spod schroniska kolejny odcinek do pokonania, na Przełęcz Waga. Do tej pory nie uświadczyliśmy na trasie śniegu, ale na tym odcinku, bardzo mocno zacienionym, widać było jeden spory płat białego puchu do pokonania. Nawet bez niego ten szlak byłby niebezpieczny do przejścia dla osób mających na nogach szpilki, o czym przypomina ustawiony przy schronisku znak ostrzegawczy ;)


Ponieważ tym razem wyjątkowo nie mieliśmy na nogach szpilek, udało nam się przejść przez płat śniegu bez problemów. Wkrótce mieliśmy schronisko pod sobą, a naprzeciw nas dumnie górowała nad nim Wysoka.


Z Przełęczy Waga oraz powyżej niej ukazała się nam panorama na Dolinę Białej Wody oraz otaczające ją szczyty.



Ostatni odcinek podejścia na Rysy pokonywaliśmy nieco wolniej, ponieważ sprawiał nam niewielkie problemy techniczne (trzeba było mocno sobie pomagać rękami), jednak widoki wokół nas stały się jeszcze bardziej oszałamiające.



I stało się: dnia 13 października 2018 roku o godzinie 12:40 moja noga po raz pierwszy stanęła na szczycie Rysów, na wysokości 2499 metrów nad poziomem morza!


Pod sobą miałem ten legendarny widok na Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami... Zdawało mi się że śnię, nie mogłem uwierzyć że naprawdę tam jestem!


Dookoła były inne, nie mniej fantastyczne panoramy...




Musieliśmy uczcić tą wiekopomną chwilę łykiem czegoś mocniejszego - a skoro byliśmy na najwyższej górze w Polsce, to rzecz jasna naczynie musiało być patriotyczne ;)


Mieliśmy prawo czuć się dumni z siebie, ale nie można było poprzestać na laurach: trzeba jeszcze było zejść ogromny kawał drogi, tą samą drogą, z powrotem do stacji Popradske Pleso… Tłumy turystów na szczycie, sprawiające że ciężko było znaleźć wolny kawałek skały aby usiąść na dłużej, skłoniły nas do szybszego opuszczenia Rysów. Rozpoczęliśmy długą drogę powrotną. Po mniej więcej godzinie ponownie znaleźliśmy się przy Schronisku pod Rysami. Tym razem naszą uwagę w tym miejscu zwróciło parę innych aspektów. Po pierwsze, ten przeuroczy pies...


A po drugie, legendarna schroniskowa toaleta zawieszona nad przepaścią.


Jeszcze nigdy nie miałem przed oczami tak wspaniałego widoku podczas oczekiwania na zrobienie siku :P


Zejście z Schroniska pod Rysami do Popradzkiego Stawu było żmudne i ciągnęło się w nieskończoność. Choć okolica była bajecznie piękna, znaliśmy już te widoki i nie robiły na nas aż tak ogromnego wrażenia jak gdy zobaczyliśmy je po raz pierwszy podczas podejścia, a do tego byliśmy już naprawdę zmęczeni. Również marzyła nam się obiadokolacja. Tą urządziliśmy sobie w Hotelu Górskim nad Popradzkim Stawem, popijając sobie posiłek tamtejszym rewelacyjnym winem porzeczkowym. Siedząc tam przypomniałem sobie mój pobyt w tym hotelu podczas niesamowitej dwudniowej wyprawy 2-3 lipca... Takie wspaniałe wspomnienia, a tymczasem w ciągu ostatnich kilkunastu godzin otrzymałem mnóstwo nowego materiału na kolejne!

Po posiłku ruszyliśmy w dół do stacji kolejowej Popradske Pleso, zaliczając jeszcze po drodze króciutki żółty szlak przez Symboliczny Cmentarz Ofiar Gór. Początkowo wiedzie on brzegami Popradzkiego Stawu, oferując widoki na hotel oraz na masyw Wysokiej za nim.


Tak jak w Wielkim Żabim Stawie Mięguszowieckim rano, tak teraz w Popradzkim Stawie wieczorem góry odbijały się w wodzie...


Trochę żałowałem, że ponieważ mieliśmy mało czasu do odjazdu naszego pociągu, nie mogliśmy zatrzymać się w cmentarzu. Jest to takie miejsce, w którym uważam że należy stanąć na chwilę w zadumie, zamiast przechodzić przez niego spiesznie tak jak to my uczyniliśmy. Znajduje się tam bardzo dużo tabliczek upamiętniających ludzi poległych w górach...


Charakterystycznym elementem tego cmentarza są liczne, kolorowe i pięknie wyrzeźbione krzyże. Ustawione w skalnej scenerii wyglądają naprawdę pięknie.


Żółty szlak doprowadził nas z powrotem do niebieskiego, a potem szybko zeszliśmy asfaltową drogą do stacji kolejowej, docierając do niej w sam raz na odjazd "elektriczki" kilka minut po 18:15. A więc byliśmy na nogach dosłownie od świtu do zmierzchu - robiło się ciemno akurat gdy wsiadaliśmy do pociągu. Myśleliśmy, że pokonanie tej trasy pójdzie nam szybciej, ale jednak jest to szlak stawiający bardzo wysokie wymagania kondycyjne i zrobienie sobie kilku postojów oraz wolniejsze przejście niektórych odcinków było koniecznością. 

To, że przejście trasy zajęło nam więcej czasu niż planowaliśmy, odbiło się na naszej podróży do Zakopanego, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Pierwotnie zamierzaliśmy złapać pociąg dwie godziny wcześniej i przesiąść się w Starym Smokowcu na ostatni tego dnia bezpośredni autobus firmy "Strama". Okazało się jednak, że nie ma na to szans, więc pojechaliśmy dwie godziny później i przez to w Starym Smokowcu mogliśmy się przesiąść na autobus, który jechał jedynie do granicy na Łysej Polanie. Tam niby mogliśmy spróbować łapać stopa albo pójść na przystanek po polskiej stronie granicy w nadziei, że o tej późnej porze (prawie 20:30) jakiś busik będzie jeszcze jechał z Palenicy Białczańskiej, ale byliśmy już tak bardzo wykończeni (a przecież jeszcze czekała nas kolejna trasa nazajutrz, w niedzielę) że postanowiliśmy po prostu zamówić taksówkę do Zakopanego niezależnie od kosztów. I warto było - wygodna taksówka z sympatycznym kierowcą zawiozła nam natychmiast do naszego zakwaterowania. Moja towarzyszka miała jeszcze ochotę na piwko, ale ja mimo szczerych chęci po tak długiej wędrówce i krótkim spaniu poprzedniej nocy nie byłem w stanie wytrzymać dłużej bez snu. Więc udała się do baru sama, a ja natychmiast się położyłem i po kilku minutach już zapadłem w sen :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz