piątek, 26 października 2018

20.10 Przełęcz między Kopami i Koziniec

Trasa: Kuźnice - Boczań - Przełęcz Między Kopami - Dolina Jaworzynka - Kuźnice - Koziniec - Zakopane

Po tym, jak w piątek o 23:15 przyjechała do Zakopanego ekipa moich znajomych z Bielska-Białej, i nim się rozgościliśmy w naszych kwaterach w Olczy i zakończyliśmy wieczorne gry i rozmowy, było bardzo późno w nocy, gdy położyliśmy się do spania, przez co i pobudkę mieliśmy późną. Nie planowaliśmy jednak wstawać wcześnie, ponieważ sobota zapowiadała się przez cały dzień pochmurno, więc nic byśmy na tym nie zyskali. A skoro przyjechaliśmy do Zakopanego dla relaksu, to czemu by nie poleniuchować sobie rano? Jak się jednak okazało, to był duży błąd. Nie wstając wcześnie rano straciliśmy jedyną tego weekendu okazję, aby być świadkami w Tatrach naprawdę rewelacyjnych warunków pogodowych. A tak to gdy ruszyliśmy na szlak było już za późno...

Gdy wstaliśmy około 9 rano, za oknem było szaro, buro i ponuro. Ale gdy odpaliłem na telefonie kamerki internetowe TOPR-u zobaczyłem nad Tatrami czyste niebo, a poniżej spektakularne morze mgieł... Trafienie na takie warunki to naprawdę niczym wygranie w totolotka, to są po prostu najpiękniejsze warunki w Tatrach z możliwych... Czułem się bardzo zadowolony, że moi znajomi, z których większość była w Tatrach po raz pierwszy, będą świadkami takiego spektaklu natury. W optymistycznych nastrojach zabraliśmy się za wyjście, jednak zanim dojechaliśmy z Olczy do Zakopanego i zjedliśmy tam śniadanie było już po 11. Jako główny organizator wycieczki zaproponowałem ekipie, że zamiast iść na Wielki Kopieniec, co było naszym pierwotnym planem (po tym, jak wejście na ten szczyt nie wyszło mi w piątek, pomyślałem sobie że nadawałby się idealnie na sobotnią wycieczkę grupową), wjedziemy kolejką na Kasprowy Wierch i zejdziemy stamtąd do Kuźnic. W końcu Kopieniec na bank tkwiłby w chmurach i nic byśmy na nim nie zobaczyli, podczas gdy na Kasprowym Wierchu bez wątpienia bylibyśmy świadkami fenomenalnych widoków. Wszyscy przystali na moją propozycję, więc wsiedliśmy do busa i wkrótce potem zameldowaliśmy się w Kuźnicach.

Niestety popełniłem kolejny błąd, nie kupując biletu na kolejkę w automacie na Krupówkach. Dojechawszy do Kuźnic, zobaczyliśmy ogromną kolejkę chętnych na przejazd oczekujących na kupno biletu... Musielibyśmy przeczekać parę godzin w takiej kolejce, aby się dostać na szczyt, a nikt nie miał za bardzo na to ochoty. Do tego kolejny rzut oka na kamery internetowe wskazywał, że mgły zaczynają się unosić i za parę godzin mogą zakryć tatrzańskie szczyty... Myśląc nad alternatywnym rozwiązaniem wpadłem na pomysł, że możemy pójść na Halę Gąsienicową, gdzie według kamer wciąż było słonecznie - wejście tam byłoby krótsze i łatwiejsze, niż na Kasprowy Wierch. Niektórzy uczestnicy wycieczki nie mieli wiele doświadczenia górskiego i woleli nie pchać się na zbyt ambitną trasę.

Jak się okazało, pomysł z Halą Gąsienicową już był zbyt ambitny. Ruszyliśmy w górę niebieskim szlakiem, prowadzącym przez Boczań, lecz od samego początku szło się niezbyt wygodnie ze względu na to, że szlak jest wyłożony kamieniami, które tego dnia były bardzo śliskie. Już po kilkunastu minutach, gdy dotarliśmy do skrzyżowania z zielonym szlakiem na Nosal, trzy osoby stwierdziły że to już za wiele dla nich i że jednak wrócą do Kuźnic i spróbują wjechać na Kasprowy Wierch. Umówiliśmy się, że spotkamy się około 16:00 w Kuźnicach. Ja i pozostała trójka udaliśmy się dalej w stronę Boczania i Przełęczy między Kopami. Niestety perfidne mgły akurat w tym czasie postanowiły unieść się wyżej, co spowodowało, że zarówno moja grupa na szlaku, jak i druga grupa jadąca kolejką na Kasprowy Wierch, nie zobaczyły absolutnie nic na trasie oprócz gęstego "mleka".


Podłamało mnie to nieco, ale trójka moich towarzyszy zupełnie nie była tym przejęta. Jedna osoba już była kilka razy w Tatrach i znała widoki z tego szlaku, a pozostałe dwie, będące w Tatrach pierwszy raz, były zadowolone z samej obecności w tych górach, a mglista, mistyczna atmosfera na szlaku zachwyciła je. I choć szlak był dla nich męczący, to uśmiech nie schodził im z twarzy. Powoli i ja zacząłem coraz bardziej cieszyć się z tej wędrówki. Bo skoro mimo ogromnego pecha z pogodą uczestnicy wycieczki są tak bardzo zadowoleni (jak chociażby pani na poniższym zdjęciu), to jak może przewodnik nie być zadowolony? :)


I choć wciąż troszeczkę mnie bolało, że gdy doszliśmy na Przełęcz między Kopami moi towarzysze nie mogli zobaczyć żadnych z fantastycznych widoków stamtąd, a jedynie słup informujący że tam stoimy, to oni tryskali ogromnym entuzjazmem i satysfakcją z zdobycia tego "szczytu".


Postanowiliśmy, że nie ma sensu iść dalej w takich warunkach na Halę Gąsienicową, tylko od razu schodzimy do Kuźnic. Na trasę zejściową wybraliśmy żółty szlak przez Dolinę Jaworzynka. Pierwsza część zejścia jest bardzo stroma, a tego dnia utrudniała je śliskość skałek. Na moment zamarłem, gdy jedna z pań pośliznęła się i upadła, a gdy wstała miała na twarzy grymas bólu i powiedziała, że chyba odnowiła jej się stara kontuzja kostki. Przez chwilę myślałem, że będziemy musieli zadzwonić na TOPR. Ale moja koleżanka była bardzo dzielna. Oświadczyła, że jest w stanie dalej samodzielnie kontynuować wędrówkę, i choć lekko kuśtykała dała radę zejść do Doliny Jaworzynka bez większych problemów. Co za ulga!

Wędrowaliśmy w stronę Kuźnic przez tajemniczy, osnuty mgłami las...



W takich warunkach szczególnie podobał nam się klimat w Dolinie Jaworzynka, gdzie dodatkowo na drzewach można było zobaczyć sporo jesiennych kolorów. W porównaniu z poprzednią niedzielą w Dolinie Kościeliskiej to było jednak zdecydowanie przejście z babiego lata i złotej polskiej jesieni do jesieni późnej, zaawansowanej...




W taki sposób wróciliśmy do Kuźnic, gdzie oczekiwała nas pozostała trójka, która z całą pewnością czuła lekki niedosyt po tym, jak wjechała na Kasprowy Wierch tylko po to, by zobaczyć wnętrze chmury... Na pocieszenie postanowiliśmy przejść się do centrum Zakopanego na piechotę, aby po drodze przypatrzyć się trochę ciekawej zakopiańskiej architekturze. To był świetny pomysł, bo dzięki temu zobaczyliśmy kilka naprawdę ładnych obiektów. Jednym z nich był kościół p.w. św. Antoniego przy ulicy Kasprowicza:


Następnym był zabytkowy "Dom Pod Jedlami" przy drodze na Koziniec.


Wpadłem na pomysł, aby poprowadzić grupę przez Koziniec - niewielkie wzniesienie naprzeciwko Antałówki, na którym nigdy przedtem nie byłem. Przejście ścieżką przez wierzchołek Kozińca zafundowało nam jedyną tego dnia "górską panoramę", o ile można ją tak nazwać - na sąsiednią Antałówkę.


Następnie zeszliśmy do centrum Zakopanego, gdzie spędziliśmy trochę czasu kręcąc się po okolicach Krupówek. Podobnie jak góry, również samo Zakopane zachwyciło moją ekipę swoim klimatem. Czułem się coraz bardziej szczęśliwy, że nawet przy tak fatalnej pogodzie wycieczka sprawiała wszystkim taką przyjemność. Wieczór również spędziliśmy bardzo miło: wróciliśmy do naszego pensjonatu w Olczy, gdzie rozpalono dla nas ognisko. Upiekliśmy sobie na nim kiełbaski i przyrządziliśmy z nimi hot-dogi, a także dzięki inicjatywie kilku Amerykanów w naszej grupie spróbowaliśmy prawdziwego hitu kulinarnego - tzw. "smores". Jest to przysmak złożony z dwóch herbatników, pomiędzy które wkłada się czekoladę oraz rozgrzaną na ognisku piankę "marshmallow". Niesamowita bomba kaloryczna, lecz zarazem niebo w gębie. Wystarczyło zjeść kilka z nich, aby porządnie się najeść ;) Potem niestety rozpadało się, więc ugasiliśmy ognisko i wróciliśmy do środka, gdzie resztę wieczoru spędziliśmy grając w bilarda oraz ping-ponga. Podsumowując więc, choć dzień zdecydowanie nie wypalił pod względem atrakcyjności widoków na górskim szlaku, pod każdym innym względem - a zwłaszcza pod względem integracyjnym, co było głównym celem naszego wyjazdu - był bardzo udany :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz