niedziela, 29 kwietnia 2018

22.04 Krawców Wierch

Trasa: Glinka - Szymanów - Długi Groń - Krawców Wierch - Jaworzyna - Poddostenska - Modlovy Vrch - Novot - Magurka - Przełęcz Glinka

W tej relacji opiszę wycieczkę po rejonach, które chyba są mało znane większości miłośników Beskidów. O ile Krawców Wierch to popularny cel wycieczek, o tyle wzgórza po słowackiej stronie granicy, w tym wieża widokowa na górze Modlovy Vrch, raczej nie są często odwiedzane przez Polaków. A odkryłem podczas tej wycieczki, że naprawdę warto się tam wybrać. Mam nadzieję więc, że uda mi się przekonać Was do odwiedzenia tych ciekawych i widokowych rejonów.

Całkiem ciekawą ekipę udało mi się zebrać na tą wycieczkę. Pojechało ze mną trzech prawdziwych górołazów: Nick, mój amerykański kolega z pracy, który m.in. zdobył Rysy i Świnicę w warunkach zimowych; Janusz, mój obecny uczeń, który każdej niedzieli bez wyjątku wchodzi na Pilsko (gdzie zresztą go spotkałem podczas wycieczki z 11 lutego), zimą na skiturach a przez resztę roku na piechotę, lecz tym razem dał się namówić aby pójść z nami odkryć inne obszary Beskidu Żywieckiego; i Olek, mój były uczeń, z którym odbyłem w przeszłości sporo ciekawych górskich wycieczek, m.in. w Tatrach (pamiętne wyprawy z 2014 - 28.09, 12.10 i 11.11) - wspaniale było po kilku latach znów mieć jego towarzystwo w górach. 

Jak na grupę tak doświadczonych górskich piechurów, niedzielna trasa była bardzo łatwa (praktycznie bez jakichkolwiek cięższych podejść), ale ze względu na długość przynajmniej pod względem kondycyjnym była nieco bardziej wymagająca. W zaplanowaniu nam ciekawej trasy bardzo pomógł nam fakt, iż mieliśmy do dyspozycji dwa samochody - Olka i Janusza. Więc pojechaliśmy rano do Przełęczy Glinka, zostawiliśmy tam jeden samochód, który miał oczekiwać na nas na zakończeniu wycieczki, a drugim zjechaliśmy do pętli autobusowej w Glince i tam rozpoczęliśmy naszą trasę. Tą samą drogą, którą podchodziłem 30 stycznia 2014 w warunkach zimowych, udaliśmy się do góry przez osady Szymanów i Długi Groń. Warunki, jak nietrudno się domyśleć, były kompletnie odmienne od tych zimowych w których poprzednio tam byłem.


W ten sposób doszliśmy do żółtego szlaku, na skrzyżowaniu z którym postawiono krzyż i kapliczkę - oba obiekty kultu religijnego przyozdobione bardzo bogato.


Na żółtym szlaku w kierunku Krawcowego Wierchu zalesienie było spore, więc i widoki nieco ograniczone, choć wciąż ładne.



Przypuszczam, że gdyby nie fakt, iż od kilku tygodni prawie w ogóle nie padało poza jedną krótką ulewą w poniedziałek rano, moglibyśmy mieć na tym szlaku ciężką przeprawę. Według Olka, który szedł tędy parę razy przedtem, normalnie leży na nim mnóstwo błota. Widać było po tej leśnej drodze, którą szliśmy, że ma ona ogromny potencjał do "zabłocenia się". Szliśmy większość czasu po wysuszonym błocie, które zapewne przy pierwszej lepszej ulewie zmienia się w grzęzawisko. Na szczęście tym razem wyjątkowo takich problemów nie mieliśmy i bez przeszkód dotarliśmy do bacówki na Krawcowym Wierchu.


To był dla mnie prawdziwy powrót po latach. Na Krawcowym Wierchu byłem dotychczas tylko raz, na jednej z moich pierwszych beskidzkich wycieczek- baaardzo dawno temu, 12 października 2013 roku. Przypomniałem sobie tamten cichy jesienny poranek i spektakl "morza mgieł" w dolinach pod Krawcowym Wierchem. Tamtego razu w ogóle nie zatrzymaliśmy się w bacówce. Tym razem było pod nią dość tłoczno i gwarno. Zbliżała się akurat pora obiadowa, więc postanowiliśmy zrobić tam dłuższy postój. Korciło mnie, aby spróbować bacówkowej kuchni. Po zjedzeniu lecza warzywnego i ciasta piernikowego oceniam ją zdecydowanie na plus :)


Widoki spod samej bacówki nie są aż tak rozległe, ale gdy ruszyliśmy w dalszą drogę, podchodząc na sam szczyt Krawcowego Wierchu (1084 m n.p.m.), było widać dużo więcej.


Teraz mieliśmy się zapuścić w rejony, których kompletnie nie znałem. Najpierw gęsto zalesionym niebieskim szlakiem granicznym, na którym mijało nas sporo innych turystów. Potem zeszliśmy z szlaku za górą Jaworzyna, w punkcie gdzie szlak skręca na prawo a na wprost, na Słowację, biegnie dość wyraźna leśna ścieżka. Po stronie słowackiej były całkowite pustki na trasie. Idąc cały czas prosto przed siebie dotarliśmy na bardzo szeroką szutrową drogę, która jakieś pół godziny później wyprowadziła nas z lasu na obszar rozległych łąk, przez które szliśmy dalej prosto przed siebie, zbliżając się stopniowo do góry Modlovy Vrch. Im dalej szliśmy przez te łąki, tym obszerniejsze panoramy rozwijały się przed naszymi oczami.



Zwłaszcza ciekawie było zobaczyć Pilsko od niecodziennej, południowej strony.


Podobnie jak w polskich Beskidach, tu na Słowacji też nie brakuje ślicznych kapliczek.


Po stronie południowej szczególnie wyróżnia się Maly Kopec - góra, którą potem mieliśmy okrążyć.


Na niektórych zdjęciach byłem nawet w stanie uchwycić Pilsko i Babią Górę jednocześnie.



Po dość długiej wędrówce drogą przez łąki, mijając tu i ówdzie zabudowania osady Poddostenska, dotarliśmy w końcu do skrętu w prawo na Modlovy Vrch. Po krótkim podejściu mieliśmy przed sobą drewnianą wieżę widokową, którą wybudowano dość niedawno. Obok niej stoi całkiem duża kapliczka, również z drewna. Bardzo ładna.


Oczywiście musieliśmy obowiązkowo wejść na wieżę. Roztaczały się z niej naprawdę malownicze panoramy na całą Orawę. Widać było nawet całkiem wyraźnie ośnieżone Tatry, choć na zdjęciu już nie dało się ich uchwycić.




Widoczna na ostatnim zdjęciu ścieżka sprowadziła nas bardzo łagodnie do dużej wsi Novot.


W Novocie mogliśmy pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, a co więcej także zrobić sobie zakupy - bo na Słowacji, w odróżnieniu od Polski, zakazu handlu w niedziele nie ma :) Moi towarzysze zakupili sobie lody, a moją uwagę zwrócił duży kokosowy baton czekoladowy o nazwie Margot. Kupiłem go, co było świetnym posunięciem - był przepyszny, wprost rozpływał się w ustach! Od teraz będę kupował Margoty pry okazji każdej wizyty na Słowacji :)

Kolejny etap naszej wędrówki przebiegał asfaltową drogą wśród zabudowań Novotu, równolegle do potoku o nazwie Klinianka. Przy jednym z domów przykuły moją uwagę takie oto urocze rzeźby :)


A przy kolejnym domu było pełno moich ulubionych kwiatów, żonkili:


Niebawem droga wyprowadziła nas na obrzeża Novotu i do doliny, która przeciska się pomiędzy górami Velky Kopec po lewej i Maly Kopec po prawej. Zbocza tego drugiego nie wyglądają na stabilne...


Dolina była piękna, ale mankamentem wędrówki przez nią była ogromna liczba motocykli i quadów, które co chwila nas mijały, wzbijając tumany kurzu i hałasując niemiłosiernie. Nie żałowaliśmy więc, gdy nadszedł moment aby opuścić drogę wiodącą dnem doliny i skręcić na prawo, drogą gruntową prowadzącą do góry, po południowych stokach Magurki, w kierunku granicy z Polską. Z tej drogi mogliśmy oglądać minięty przez nas Maly Kopec.


Im wyżej szliśmy przez łąki, tym piękniejszą mieliśmy za sobą panoramę.



Nawet daliśmy radę ponownie dostrzec w oddali zarysy Tatr. Atmosfera na tych słowackich łąkach była naprawdę sielankowa. Już nie było słychać tych hałaśliwych motocykli, panował całkowity spokój. Idylliczny wieczór, niemalże letni. Jest to zakątek Orawy, który naprawdę mogę polecić. A znajduje się tak blisko polskiej granicy, o czym sami przekonaliśmy się za chwilę - w kilka minut po tym, jak weszliśmy do lasu, znaleźliśmy się już na niebieskim szlaku granicznym. Jeśli ktoś z Was by chciał dojść na tą piękną polanę idąc od strony polskiej, trzeba by pójść z Przełęczy Glinka szlakiem granicznym aż do punktu, w którym skręca on pod kątem prostym w prawo (tzn. na zachód), tuż poniżej szczytu Magurki (930 m n.p.m.). Idąc na wprost nieoznakowaną leśną drogą, wkrótce wyjdzie się na tą panoramiczną polanę.

Nam pozostało już tylko zejście niebieskim szlakiem do Przełęczy Glinka. Byliśmy na tym szlaku zupełnie sami. Chyba dalej od cywilizacji się nie da być w Beskidzie Żywieckim, niż właśnie na niebieskim szlaku granicznym. Totalne odludzie i dzika puszcza. Atmosfera niesamowita. Całkiem mnie kusi, aby w przyszłości przejść cały ten szlak, aż do Hali Rycerzowej, choć z drugiej strony przeraża mnie trochę odległość oraz to, co wyczytałem w internecie o strasznych stromiznach na tym szlaku. Podobno jest też bardzo mało widokowy, tylko lasy i lasy... Cóż, może kiedyś mimo wszystko warto by było spróbować.

Powrót do Bielska-Białej mieliśmy bardzo łatwy: samochodem Olka do Glinki, gdzie był zaparkowany samochód Janusza, i dalej na dwa auta. Normalnie mankamentem górskiej wyprawy autem jest to, że trzeba zaczynać i kończyć w tym samym punkcie, ale mając do dyspozycji dwa auta od razu ma się dużo więcej możliwości. Fajnie będzie, jeśli w przyszłości nadarzy się kolejna okazja do takiej wyprawy z dwoma autami - wtedy będziemy mogli mieć zarówno łatwą podróż, jak i ciekawą trasę. Tak jak ta niedzielna :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz