niedziela, 29 kwietnia 2018

14.04 Trzy państwa, trzynaście godzin i trzydzieści siedem kilometrów

Trasa: Ustroń - Poniwiec - Bąkule - Czantoria Wielka - Przełęcz Beskidek - Soszów Wielki - Cieślar - Stożek Mały - Stożek Wielki - Kiczory - Młoda Góra - Istebna - Łączyna - Wawraczów Groń - Hrcava - Čierne Pri Čadci - Čierne Polesie

Pora nadrobić zaległości z relacjami z tegorocznego kwietnia, który pod względem pogodowym był absolutnie przecudowny. Niemalże każdy dzień był piękny, słoneczny i ciepły. Na dobre ruszyłem z górską ofensywą w sobotę 14 kwietnia, kiedy to spędziłem 13 godzin na szlaku, pokonując trasę z centrum Ustronia do przystanku kolejowego Čierne Polesie na Słowacji, po drodze przechodząc jeszcze przez terytorium Czech - a więc zaliczając 3 państwa. Cała trasa miała aż 37 kilometrów! Czyli konkretna wyrypa, ale takiej właśnie formy weekendowego odpoczynku było mi tego dnia trzeba.

Dojechałem do przystanku PKS w centrum Ustronia tuż po 6 rano autobusem nocnym, który przyjechał aż z Ustki, zahaczając po drodze o moją Bielsko-Białą. Stamtąd poszedłem niebieskim szlakiem po bulwarze nad Wisłą do dzielnicy Poniwiec, a następnie tzw. Rycerską Ścieżką do granicy z Czechami, docierając do niej w pobliżu górnej stacji kolejki krzesełkowej Poniwiec. Potem czekał mnie długi marsz całym pasmem Czantorii aż do Kiczor, po czym zszedłem zielonym szlakiem do Istebnej, skręcając tuż przed nią na ścieżkę przyrodniczą "Olza" i w ten sposób robiąc skrót do centrum wsi. Po obiedzie w "Karczmie u Ujca" poszedłem drogą asfaltową na południowy zachód, w kierunku przejścia granicznego w Jasnowicach, dołączając po drodze do żółtego szlaku. Tymże żółtym szlakiem udałem się dalej na południe w kierunku Jaworzynki, próbując zrobić sobie skrót na stronę czeską, który okazał się kompletnym niewypałem i wyprowadził mnie na zbocza Wawrzaczowego Gronia zamiast do Czech. Ale przynajmniej dzięki temu zaliczyłem tą niepozorną (688 m n.p.m.), lecz naprawdę malowniczą górkę :) A potem powrót na żółty szlak i przejście na stronę czeską, zejście przez miejscowość Hrcava do granicy z Słowacją, a następnie już po stronie słowackiej dojście do przystanku kolejowego Čierne pri Čadci i - z racji zapasu czasu - jeszcze przejście szosą do kolejnego przystanku, Čierne Polesie. W samą porę na słowacki pociąg do Zwardonia o 18:52. Ufff… To było streszczenie mojej przedługiej trasy, a teraz pora na dokumentację fotograficzną :)

Park w Ustroniu - i zabawne rzeźby w nim - o poranku:



Dojście Rycerską Ścieżką do granicy polski-czeskiej - widok w kierunku Czantorii Małej:


Jako pierwszy turysta tego poranka wszedłem na wieżę widokową na Czantorii Wielkiej. W odróżnieniu od mojej poprzedniej wizyty na tej wieży (30.03.2014) widoczność tego dnia była rewelacyjna, więc mogłem uwiecznić dużo lepsze widoki niż tamtego razu.




Sielskie panoramy podczas przejścia przez Cieślar:




Aby sobie troszeczkę zwiększyć wyzwanie, na Stożek Wielki wszedłem niebieskim szlakiem po samej granicy zamiast popularniejszym szlakiem czerwonym, wybierając sobie wariant znacznie stromszy. Jednak szło się tamtędy nieporównywalnie przyjemniej niż 13 stycznia, kiedy to zalegało tam tyle lodu. A wynagrodziły mnie piękne panoramy spod schroniska na szczycie góry.


Krótka przerwa w schronisku na drugie śniadanie i pora ruszać w dalszą drogę! Kolejnym przystankiem na mojej trasie była góra Kiczory (990 m n.p.m.). Wchodząc na nią mijałem ciekawe formacje skalne.


Moja poprzednie wizyta na Kiczorach (opisana w relacji z dnia 02.11.2014) była nieco nieudana z powodu złośliwej mgły, która uniemożliwiła mi zobaczenie czegokolwiek z szczytu. Tym razem mogłem do woli podelektować się panoramami stamtąd, zwłaszcza w kierunku północnym, oglądając szczyty przez które już tego dnia przeszedłem: m.in. Czantorię Wielką, Cieślar i Stożek Wielki.



O tym, jaka była tej soboty fenomenalna widoczność, niech świadczy poniższe zdjęcia, wykonane na zejściu z Kiczor do Istebnej zielonym szlakiem, na którym widać nadzwyczaj wyraźnie Tatry. Rzadko kiedy miałem okazję uchwycić je aż tak wyraźnie na zdjęciu z Beskidów. I to z części Beskidów która geograficznie znajduje się od nich najdalej!


Bardzo ładne widoki towarzyszyły mi podczas całego zejścia do Istebnej.



Kapliczka, którą minąłem przy osadzie Młoda Góra. Skąd się wziął ten napis w azjatyckim języku (chyba chińskim?) po lewej???


A to początek wspomnianej wcześniej ścieżki przyrodniczej, którą poszedłem na skróty do centrum Istebnej (zielony szlak by mnie zaprowadził tylko na jej obrzeża). Szedłem "Olzą" około 15 minut, sympatyczną ścieżką przez las, wzdłuż strumienia.


Dotarłem do głównej drogi w Istebnej tuż obok Ośrodka Edukacji Ekologicznej. Stamtąd do samego centrum Istebnej jest bliziutko, ale trzeba pokonać całkiem sporą różnicę wysokości. Szosa pokonuje ją robiąc duży zakos, natomiast na piechotę można pójść znacznie krótszą trasą, prosto do góry schodkami przez park.


Pora na kilka motywów religijnych na asfaltowej drodze z Istebnej do Jasnowic - zabytkowy istebniański kościół, przydrożny krzyż i kapliczka:




Widok na Młodą Górę:


I jeszcze jedna kapliczka:


Odcinek żółtego szlaku pomiędzy Jasnowicami i Jaworzynką był nieco mniej ciekawy, prowadząc przez tereny zalesione, na których widać było że są prowadzone intensywne prace leśne. Tak jak wspomniałem, próbowałem pójść na skróty na terytorium Czech szlakiem rowerowym, oznaczonym na mojej mapie kolorem zielonym, ale w rzeczywistości ten szlak to chyba fikcja - nie zauważyłem żadnych jego oznakowani i szybko się zgubiłem w lesie. Na szczęście nie było daleko do jego skraju i wyszedłem z niego u podnóży Wawrzaczowego Gronia. Skoro w linii prostej najkrótsza droga do żółtego szlaku wiodła przez jego wierzchołek, pomyślałem sobie - czemu nie wejść na niego? Zwłaszcza w tak piękny wieczór, sprawiający wrażenie bardziej letniego niż wiosennego. Wyraźnej ścieżki na Wawrzaczów Groń nie znalazłem, ale buszując w trawach szybko doszedłem na górę. Warto było! Miałem przed sobą urokliwe widoki na teren trzech państw: Polski, Czech i Słowacji.




Zszedłem z Wawrzaczowego Gronia w kierunku południowo-zachodnim i dołączyłem ponownie do żółtego szlaku, którym przeszedłem przez osadę Wawrzacze - pachnącej licznymi grillami rozpalonymi w ten przepiękny wieczór - a następnie wygodną, szeroką drogą na stronę czeską i do wsi Hrcava. Wyróżniającym się tam obiektem jest stary drewniany kościół.


Dalsza wędrówka to już typowy "lajcik" (i bardzo dobrze, bo zmęczenie po tak długiej trasie zaczynało dawać o sobie znać). Zszedłem w kierunku granicy czesko-słowackiej, mając przed sobą widok na Beskid Kysucki i ogromny wiadukt drogi ekspresowej. 


Jedynym mniej przyjemnym aspektem tego odcinka było napotkanie grupy kilku mężczyzn, którzy wyglądali na raczej niemiłych - brudni, niezbyt trzeźwi i rzucający w moim kierunku bardzo nieprzyjazne spojrzenia. Siedzieli sobie przy drodze i się na mnie patrzyli. Minąłem ich nieco z duszą na ramieniu. Nie zaczepili mnie, ale gdy po paru minutach odwróciłem się, zobaczyłem że idą za mną. W obliczu tej sytuacji postanowiłem iść jak najprędzej do wsi Čierne Pri Čadci (a przedtem rozważałem jeszcze zahaczenie o pobliski Trójstyk). Na szczęście w przeciwnym kierunku szło całkiem sporo spacerowiczów, co nieco mnie uspokoiło - przynajmniej nie byłem sam w odludnej okolicy. Mam tylko nadzieję, że nikt z nich nie został zaczepiony przez tych mężczyzn. Po przekroczeniu granicy z Słowacją zauważyłem z pewną ulgą, że już nie idą za mną. Może i nic by mi nie zrobili, ale zawsze lepiej uważać będąc na samotnej wędrówce.

Ostatnie zdjęcie z tej bardzo długiej wycieczki to słowacka kapliczka z dobrze znaną modlitwą z formuły Drogi Krzyżowej:


Jeszcze parę słów o powrocie do Bielska-Białej. Na stację Čierne Polesie punktualnie o 18:52 przyjechał całkiem długi pociąg z wagonami przedziałowymi. Wsiadłem do jednego z nich, nie będąc pewien czy mam obowiązek od razu poszukać konduktora w celu kupna biletu czy zaczekać na niego. Wybrałem to drugie... i efekt był taki, że pojechałem sobie do Zwardonia za darmo :) Konduktor nie przyszedł do mnie i, o dziwo, nie zareagował widząc mnie wysiadającego jako jedynego pasażera w Zwardoniu. Ciekawe jest to transgraniczne połączenie kolejowe Čadca-Zwardoń. Kursuje tamtędy tylko kilka pociągów dziennie, i raczej mało kto z nich korzysta - a przecież to jest na chwilę obecną jedyne czynne polsko-słowackie kolejowe przejście graniczne... Gdzie te czasy sprzed kilkunastu lat, gdy tamtędy przejeżdżały pociągi międzynarodowe z Warszawy i Krakowa do Bratysławy i Budapesztu? Stacja Zwardoń, niegdyś ważny węzeł przesiadkowy, te czasy świetności zdecydowanie ma już za sobą.

Ciekawą miałem też podróż z Zwardonia do Bielska-Białej pociągiem Kolei Śląskich. Na początkowym odcinku tej trasy prawie wszyscy pasażerowie byli pijani :P Z przodu pociągu siedziała grupa mężczyzn, którzy po pijaku nie tyle krzyczeli, co wręcz ryczeli na siebie. W środku pociągu grupa pijanych młodzieńców, a z tyłu jeszcze jedna - chyba w mniejszym stopniu pijana - która radośnie sobie grała na gitarze i śpiewała. No i jeszcze ja, w stu procentach trzeźwy ;) 

Konduktor, starszy pan, ewidentnie był tą sytuacją zniesmaczony. Jako ostatnią deskę ratunku "chwycił się" mnie, jedynego - jego zdaniem - "normalnego" pasażera. Przysiadł się do mnie i rozpoczął ze mną rozmowę, która trwała całą drogę do Bielska-Białej, przerwana tylko na stacjach gdy musiał na chwilę wysadzić głowę przez drzwi aby dać sygnał do odjazdu. Chyba poczuł potrzebę zwierzenia się na różne tematy, ponieważ zaczął opowiadać mi rozmaite - naprawdę ciekawe - historie o jego pracy na kolei, które świadczyły jednakże o tym, że ta praca jest naprawdę ciężka. Zwłaszcza z punktu psychicznego - bo już nieraz zdarzyło mu się jechać pociągiem, pod który skoczył samobójca, i potem widzieć nieboszczyka...

Potem rozmowa zeszła na nieco inne tory, gdy konduktor podjął temat "multikulturowego" społeczeństwa w Europie. Nie miał zbyt pochlebnych rzeczy do powiedzenia na temat Murzynów, obojętnie jakiej by nie byli narodowości. A potem zaczął o muzułmanach. Doszło do tego, że próbował mi wmówić, iż moi muzułmańscy przyjaciele (mam ich kilku w Anglii) albo nie są wyznawcami islamu i tylko udają, albo wcale nie są moimi przyjaciółmi i tylko czekają na okazję aby mnie zamordować :D Rozmowa zaczynała mi się podobać w coraz mniejszym stopniu, a dodatkowo zdegustowała mnie sytuacja, jaka miała miejsce w Łodygowicach. Wsiadła tam para młodych mężczyzn, z których jeden miał rozerwaną koszulę i rozcięcia na ramionach. Usiedli niedaleko nas, a ten z rozcięciami od razu wyciągnął telefon i zadzwonił na policję z informacją, że zostali napadnięci i okradzeni na peronie!!! Po zakończeniu telefonu zwrócił się do konduktora z prośbą o opatrzenie go... a ten nawet nie spoglądając w jego kierunku powiedział oschłym tonem, że to nie jego sprawa i żeby poszli do kierownika z przodu pociągu. Rozumiem, że apteczka jest u kierownika a nie u konduktora, ale chyba mógłby im tą informację przekazać w nieco przyjaźniejszy sposób, prawda? Zwłaszcza że obaj młodzi mężczyźni byli ewidentnie roztrzęsieni po napadzie. Aż strach pomyśleć, że taka rzecz może się wydarzyć na takim zwykłym stacyjnym peronie...

Jak więc nietrudno się pomyśleć, po takim długim dniu miałem aż nadto wrażeń gdy wkrótce przed 22 wróciłem do domu. I zaraz położyłem się spać, po nazajutrz miałem zaplanowaną kolejną wyprawę w góry, tym razem z ekipą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz