poniedziałek, 18 grudnia 2017

13.12 Czupel

Trasa: Górki Małe - Czupel - Jaworze Nałęże

Piękna, słoneczna środa była ostatnim dniem mojego 6-dniowego beskidzkiego "maratonu". W czwartek pójście w góry było niemożliwe ze względu na cały dzień w pracy, a potem... no właśnie, mimo że w środę było w górach wspaniale, wydarzenia z tej wyprawy tymczasowo zniechęciły mnie od dalszych górskich wycieczek.

Widząc tytuł tego posta pewnie pomyśleliście, że poszedłem zdobywać najwyższy szczyt Beskidu Małego. Otóż nie! Najwyższym punktem mojej środowej trasy był Czupel po przeciwnej stronie Bielska-Białej, pomiędzy Błatnią a Równicą w Beskidzie Śląskim. Prawie 200 metrów niższy od tego Czupla w Beskidzie Małym, bo tylko 736 metrów nad poziomem morza. I jakby nie patrzeć trochę mniej widokowy. Ale nawet bez widoków przebywanie w górach w taki śliczny dzień było prawdziwą przyjemnością.

Rozpocząłem w Górkach Małych na drodze z Skoczowa do Brennej, skąd na Czupel biegnie czerwona ścieżka dydaktyczna o nazwie "Szlak Myśliwski". Zaraz za przystankiem autobusowym przekracza ona rzekę Brennicę mostem, z którego jest widok jak na poniższym zdjęciu, a potem biegnie asfaltem do góry.


Widoków z podejścia brakuje, gdyż asfalt najpierw przebiega przez tereny zabudowane, a potem od razu wchodzi do lasu. Jednak na samym skraju lasu na obszarze niedaleko drogi poprowadzono niewielką wycinkę drzew i wspiąłem się tam, aby popatrzeć na panoramę Równicy.


Potem czekała mnie wędrówka bardzo przyjemną leśną drogą asfaltową:


W pewnym momencie czerwona ścieżka dydaktyczna odbija od asfaltu na lewo i nieco ostrzej do góry. Przez cały czas była świetnie oznakowana. Jednak kilkanaście minut później zauważyłem, że od dłuższego czasu nie było na drzew oznakowani - i tak było już do samego Czupla. Ciekawe, czy to ja zabłądziłem (choć szczerze wątpię, bo szedłem wyraźną drogą gruntową której przebieg był identyczny do przebiegu "szlaku myśliwskiego" na mojej mapie) czy to po prostu znakarze się zbuntowali bądź zabrakło im farby? ;) Nie wiem, ale szkoda że to oznakowanie jest tak mało konsekwentne. Wyższa część tego szlaku to było ciągłe podejście w górę, w warunkach zdecydowanie "wiosennych": ciepło, dość mocno grzejące słońce... Takie grudniowe dni to ja lubię :) Ciekawostką na tej trasie jest kapliczka ku czci św. Tadeusza.


Na Czuplu zgodnie z przewidywaniami widoków brakowało, ale i tak byłem w bardzo pozytywnym nastroju, no bo jakże inaczej w takich pięknych warunkach pogodowych? Schody zaczęły się na zejściu czerwonym szlakiem z Czupla do Jaworza Nałęża. Najpierw pojawiło się trochę śniegu i niebezpiecznego lodu...


A potem... No właśnie. Na wschodnim trawersie góry Łazek (713 m n.p.m.) zastałem na szlaku przeszkody, których w sumie można było się spodziewać po tym, co widziałem w górach poprzedniego dnia i po niebywałej sile poniedziałkowego halnego. Tyle, że tutaj było o wiele, wiele gorzej niż we wtorek w okolicach Koziej Góry. 




Las na wschodnim stoku Łazka został po prostu niemal w całości wyrżnięty przez halny. Masakra! I miałem teraz duży problem z obejściem tych przeszkód. Nad nimi ani pod nimi nie dało się przejść, po lewej też leżało tyle drzew i gałęzi że nie sposób było przejść... musiałem więc szukać swojego szczęścia po prawej stronie, idąc nieco niżej po stoku, na którym też wiatr powalił mnóstwo drzew i trzeba było się pomiędzy nimi przedzierać. Było to mozolne i niewygodne, ale nie miałem innego wyjścia niż iść do przodu. Wrócić się do Górek Małych i wracać do Bielska-Białej busem przez Skoczów, albo pójść w przeciwną stronę na Błatnią i stamtąd zejść z gór, po prostu nie miałem czasu - nie zdążyłbym do pracy.


Proszę Państwa, przedstawiam zupełnie nowy widok z Łazka na Błatnią. Jestem chyba pierwszą osobą, która ujrzała tą panoramę. Ale wcale nie czuję się z tego powodu dumny. Tej panoramy nie powinno to być. Powinien tu stać las...


Kolejna panorama, którą niekoniecznie powinienem mieć możliwość oglądania, w stronę Jaworza:


Kawałek dalej widok na Błatnią był tak rozległy, że aż nie chciało mi się wierzyć że halny zmiótł z powierzchni ziemi tak ogromny obszar lasu. Przecież dobrze pamiętam, że jak szedłem tędy poprzednio w 2015 roku ten szlak był niemalże w stu procentach zalesiony. Może jednak jeszcze przed halnym miała tu miejsce jakaś działalność człowieka? Z drugiej strony powalonych drzew na szlaku było tak dużo, że jeśli akurat na tym obszarze nastąpił jakiś skrajnie mocny podmuch halnego to teoretycznie rzeczywiście mogło położyć cały las...


Odcinek "ekstremalny" z pokonywaniem wiatrołomów (powiedziałbym, że na równi z, albo jeszcze gorszy od przygody z wiatrołomami pod Mędralową 31.05.2014) trwał kilkanaście minut, potem na szczęście za Łazkiem sytuacja wróciła do normy i znów szedłem wygodną leśną dróżką, zatarasowaną już tylko sporadycznie. To jednak była tylko przymiarka przed kolejnym wyzwaniem - okolica skrzyżowania z zielonym szlakiem do Skoczowa ponownie była kompletnie zawalona leżącymi drzewami. Na szczęście tym razem było dużo łatwiej ominąć ten obszar, gdyż miałem do wyboru kilka niewielkich ścieżek schodzących w dół mniej lub bardziej łagodnie. Poszedłem jedną z nich i dzięki temu skróciłem sobie trasę, gdyż po kilku minutach byłem ponownie na czerwonym szlaku już za feralnym skrzyżowaniem, na zejściu do Jaworza. Jeszcze niecałe 20 minut i byłem na dole, na przystanku PKS.

Wycieczkę zakończyłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony atmosfera w górach przy takiej pogodzie była wspaniała, dodająca energii i chęci do życia. Chciałoby się w takich warunkach łazić po nich w nieskończoność ;) Lecz z drugiej strony ciężkie przejścia z wiatrołomami nie napawały mnie chęcią do dalszych wędrówek. Kto wie, ile jest jeszcze takich "zmasakrowanych" obszarów w Beskidach? Teoretycznie może ich być dużo, bo ten halny był naprawdę wyjątkowo silny. Pokonywanie takich odcinków jak na stokach Łazka nie jest ani przyjemne, ani bezpieczne. Teraz więc na te dni daję sobie spokój z górami... Chociaż myślę że mimo wszystko to nie była moja ostatnia górska wyprawa w roku 2017 ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz