czwartek, 11 stycznia 2018

06.01 Dolina Goryczkowa

Trasa: Kuźnice - Dolina Goryczkowa - Wyżnia Goryczkowa Rówień

Witam moich drogich czytelników w roku 2018 :) Wbrew moim zapowiedziom z końca wpisu z 13 grudnia, więcej w góry w roku 2017 już się nie wybrałem. Powody były rozmaite: od zniechęcenia po przygodach z wiatrołomami, przez beznadziejną pogodę, po natłok obowiązków w pracy i zwyczajnie brak sił i chęci... Ale w Nowy Rok, po świątecznej regeneracji w rodzinnym Gdańsku, wszedłem z nowymi chęciami, nowymi siłami i motywacją do odkrywania kolejnych pięknych górskich szlaków w Polsce w tym roku. I mam nadzieję, że będzie tego jak najwięcej, oraz że moja pierwsza górska wyprawa w 2018 roku będzie tego dobrym prognostykiem... Bo muszę przyznać, że w ten rok wszedłem w górach dość konkretnie, z przytupem ;) udając się w najwyższe polskie góry i zaliczając trasę, o której przebyciu na piechotę raczej nie tak wielu górołazów może się pochwalić.

Patrząc na tytuł postu i podaną przeze mnie trasę, być może niektórzy z Was zadają sobie pytanie gdzie mnie wywiało. Przecież przez Dolinę Goryczkową nie prowadzą żadne szlaki turystyczne! Otóż nie do końca. Wyjątkowo zimą, podczas okresu otwarcia kolejki krzesełkowej Goryczkowej, dla turystyki pieszej udostępniona jest ścieżka, która za Kuźnicami odbija od zielonego szlaku na Kasprowy Wierch i przez Dolinę Goryczkową dociera do dolnej stacji kolejki krzesełkowej na Wyżniej Goryczkowej Równi. Przynajmniej tak wynikało z jednego postu na forum turystyka-gorska.pl (http://www.turystyka-gorska.pl/forum/viewtopic.php?f=4&t=4630&start=1020 - wpis z 22.03.2017), którego autor sprawiał wrażenie, że wie o czym pisze; a także, przede wszystkim, z mapki tras narciarskich na głównej stronie PKL Kasprowy Wierch, wyraźnie pokazującej dojście dla pieszych z Kuźnic do dolnej stacji kolejki krzesełkowej Goryczkowej. Aby się upewnić w tej sprawie wykonałem telefon do PKL i otrzymałem zapewnienie, że jak najbardziej można przejść trasę przez Dolinę Goryczkową na piechotę. No tak, pomyślałem, w takim razie, skoro tylko i wyłącznie zimą otwiera się przede mną taka szansa na zaliczenie szlaku, który o innych porach roku jest niedostępny, należy z tego skorzystać!

(Wspomnę tylko, że pomimo zapewnień pani z PKL o legalności takiej wędrówki oraz wspomnianych wyżej źródeł w internecie, wciąż nie czuję się w 100% pewien, czy rzeczywiście ta trasa jest dostępna dla turystów pieszych. W sobotnie przedpołudnie byłem na tym szlaku jedynym piechurem, poza mną byli tam tylko sami narciarze. A oznakowania na trasie wskazywały na to, jakby była ona przeznaczona dla skiturowców aniżeli dla pieszych. Zauważalne też jest, że w internecie praktycznie niemożliwe jest znaleźć jakąkolwiek relację z wędrówki pieszej przez Dolinę Goryczkową. Może to świadczyć albo o tym, że "tajemica" dostępności tej trasy dla turystów pieszych wciąż jest dobrze ukryta, albo że jednak takiej dostępności wcale nie ma. Tak więc, choć trasa jest naprawdę fajna, jeśli na nią pójdziecie to wybieracie ją na własną odpowiedzialność.)

Przejdźmy do rzeczy. Zawitałem do Kuźnic o 8:45 w pogodny sobotni poranek i natychmiast przed wyruszeniem w drogę założyłem sobie raczki, które były tego dnia absolutnie niezbędne. Zarówno parking w Kuźnicach, jak i początkowy odcinek zielonego szlaku na Kasprowy Wierch były w całości pokryte lodem. Na początku musiałem iść bardzo powoli i nawet parę razy przez głowę przemknęła mi myśl, czy w ogóle w takich warunkach jest sens wybierać się w góry. Na szczęście po wejściu szlaku do lasu sytuacja poprawiła się i lód przeszedł w twardy, ale jednak mniej śliski śnieg. Przechodząc pod kolejką linową, którą planowałem później tego dnia zjechać, po raz pierwszy w 2018 roku zobaczyłem przed sobą szczyty Tatr.


Przede mną główna grań Tatr, a za mną Nosal - wyglądający dość niepozornie, ale pod względem widoków rewelacyjny (kto w to nie wierzy, odsyłam do relacji z 14.06.2014).


Szedłem dalej zielonym szlakiem, równolegle do nartostrady, po której od czasu do czasu zjeżdżali narciarze. Po kilkunastu minutach doszedłem do punktu, w którym szlak skręca na lewo, a na prawo, obok nartostrady, odbija rzekomo piesze dojście do kolejki krzesełkowej Goryczkowej.


Pomalowany na zielono znak przy tym dojściu miał na sobie wizerunek skiturowca, nie pieszego, co niekoniecznie nastrajało mnie optymistycznie co do legalności mojej pieszej wędrówki, lecz przypomniawszy sobie rozmowę z panią z PKL stwierdziłem, że nie ma co niepotrzebnie się obawiać, tylko trzeba ruszać na odkrycie nowego szlaku :) Akurat rozpoczynał podejście nim skiturowiec, więc poszedłem w ślad za nim. Ścieżka wspinała się niezbyt stromo przez las, zagłębiając się w Dolinę Goryczkową. Po jakimś czasie pojawiły się pierwsze prześwity z ograniczonymi, ale bardzo ładnymi widokami.




Ścieżka, którą szedłem, przebiega tuż pod stacją przesiadkową kolejki linowej na Myślenickich Turniach.


Po minięciu tejże stacji było już naprawdę blisko na Wyżnią Goryczkową Rówień. Tuż przed nią czekało jedyne na tej trasie ostrzejsze podejście. Wgramoliłem się z trudem po ośnieżonym stoku na halę, na której momentalnie znalazłem się jakby w innym świecie - zamiast w ciszy pozbawionego ludzi lasu byłem na tętniącej życiem polanie, po której szusowali narciarze i snowboardziści, przy ogólnej wesołości i gwarze. Obok mnie znajdował się budynek przypominający wyglądem schronisko, w którym jednak jest tylko bufet.


Być może byłby stąd niezły widok w kierunku Kasprowego Wierchu, lecz nie jestem w stanie tego ocenić ponieważ akurat wtedy ta strona była przykryta chmurami, wśród których nikły wyjeżdżające w górę krzesełka kolejki Goryczkowej. Na jedno z takich krzesełek i ja miałem za chwilę wsiąść.


Czy ja wspomniałem kiedyś, jak bardzo nie lubię kolejek krzesełkowych? (Tak - ponarzekałem sobie na ten temat w opisach tras, zawierających wjazd bądź wjazd dolnym odcinkiem kolejki krzesełkowej na Skrzyczne - 19.10.2013 i 22.06.2014.) Wjazd na Kasprowy Wierch kolejką Goryczkową, będący dla mnie pierwszym takim przejazdem od prawie czterech lat, przypomniał mi doskonale o tych wszystkich przyczynach, czemu tak bardzo nienawidzę takich przejazdów. Ten stres, że przy wsiadaniu trzeba momentalnie ściągnąć zabezpieczenie w góry (co przy moim niskim wzroście wcale nie jest takie łatwe), to kurczowe trzymanie się plecaka, żeby nie poleciał w dół, ta zupełnie irracjonalna obawa że i ja zaraz spadnę, te problemy z podniesieniem zabezpieczenia przy wysiadaniu (ponownie utrudnione przez mój wzrost), ten ból przy zeskakiwaniu z szybko jadącego krzesełka... Już nie wspominając o tym, że na tym wyciągu wiało potwornie i porządnie zmarzłem. Spomiędzy wirujących dookoła chmur co jakiś czas odsłaniały się niesamowite panoramy, ale ledwo miałem siłę na nie patrzeć, skupiałem się tylko na tym aby szczęśliwie dojechać do celu. W duchu wyrzucałem sobie, cóż to za szaleństwo, cóż to za masochizm mnie tknął, aby wybrać się na taki wyciąg :P

Jakoś udało mi się z niego zsiąść na górnej stacji, choć pan obsługujący kolejkę jeszcze na mnie nakrzyczał, ponieważ podniosłem zabezpieczenie tak nieudolnie, że poleciało ponownie w dół i walnęło mnie w głowę akurat gdy zsiadałem :P Teraz czekało mnie kolejne wyzwanie: dostać się do stacji kolejki linowej do Kuźnic. Niby to jest tylko kilka kroków, jednak znajdowałem się w chmurach, prawie nic dookoła nie było widać i orientację w terenie miałem mocno utrudnioną. Narciarze, którzy wjechali za mną kolejką, zjeżdżali od razu w dół do Doliny Goryczkowej, czyli kompletnie nie w tym kierunku, w którym chciałem się udać. Skończyło się tym, że idąc w mgle trochę "na czuja" wdrapałem się skrajem stoku narciarskiego pod budynek obserwatorium meteorologicznego, a potem niewielką wydeptaną ścieżką do stacji kolejki linowej. Gdy byłem przy obserwatorium akurat na chwilę spomiędzy chmur wyłonił się Giewont.


Za to gdy znalazłem się przy stacji kolejki linowej chmury momentalnie zaczęły się rozrywać i w przeciągu kilku minut odsłoniły się przede mną panoramy, które zapierały dech w piersiach. Przygotujcie się :) Oto one:

Na początek odsłonił się grzbiet górski od Małego Kościelca po Świnicę.


W dole ukazała się Zielona Dolina Gąsienicowa.



Świnica była zdecydowanie najbardziej fotogeniczna ;)



Stopniowo chmury opuszczały główną grań Tatr:



I wkrótce można było popatrzeć na stronę słowacką z wyróżniającym się Krywaniem:


Jeszcze raz majestatyczna Świnica:


Widoki niczym z baśni:


Spędziłem prawie godzinę na Kasprowym Wierchu, po prostu relaksując się i podziwiając widoki. Nie spieszyło mi się w ogóle aby zjechać do Zakopanego, ponieważ było zaledwie południe. Co ja bym miał robić w mieście? A tu na górze było tak cudownie... W końcu jednak sprzykrzyło mi się przebywanie w gwarze i coraz większym tłoku, gdyż każdy kolejny wjazd wagonika na stację wypuszczał hordy turystów na górę, nie wspominając o nieustannej fali narciarzy wyjeżdżających na górę kolejką krzesełkową Gąsienicową. Kupiłem bilet zjazdowy i wsiadłem do zatłoczonego wagonika, szybko zajmując miejsce przy szybie od strony zachodniej. Dzięki temu mogłem podczas zjazdu zrobić kilka zdjęć panoram z Giewontem oraz przykrytymi czapą chmur Czerwonymi Wierchami.





Wysiadając z wagonika w Kuźnicach zszokował mnie ogrom kolejki turystów oczekujących na wjazd. To był jakiś kosmos! Szczerze wątpię, aby wszyscy z nich zdołali tego dnia wjechać na górę. Poniekąd podziwiam determinację niektórych, że byli gotowi tam tyle czasu przeczekać. Mam nadzieję, że jak największej liczbie z nich udało się mimo wszystko wjechać na ten Kasprowy Wierch.

Resztę dnia spędziłem na relaksie w Zakopanem: zjadłem obiad (jedzenie, jak zwykle w tym mieście, było pyszne), poszedłem do kościoła, udałem się do Aquaparku na kąpiel w wodach termalnych. No i oczywiście planowałem trasę na następny dzień ;) Wybrałem trasę w niższych partiach Tatr, lecz jak się okazało niedzielna wycieczka była i tak całkiem hardkorowa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz