czwartek, 14 grudnia 2017

03.12 Z Gubałówki na Halę Ornak

Trasa: Gubałówka - Pająkówka - Wyżnia Blachówka - Butorowy Wierch - Rysulówka - Kiry - Dolina Kościeliska - Hala Ornak

Kawałek mojego serca wciąż tkwi w Tatrach i dłużej wytrzymać się bez nich nie dało ;) Dość spontanicznie, bo na kilka dni przed terminem, postanowiłem tam wrócić na odrobinę zimowego łazikowania. Nie wymagałem jakichś wielkich cudów od tej wyprawy - pogoda zapowiadała się tak sobie (chmury, przelotny śnieg), warunki też nie zachęcały do ambitnych wypraw (lawinowa trójka)... Chciałem tylko ponownie nacieszyć się trochę atmosferą tatrzańskich szlaków i samego Zakopanego, które - w przeciwieństwie, zdaje mi się, do wielu Polaków - naprawdę bardzo lubię. Miałem wolną niedzielę i poniedziałkowe przedpołudnie, czemu by więc nie wykorzystać tego czasu maksymalnie i jeszcze przenocować w jakimś tatrzańskim schronisku? Przecież taki nocleg może mieć wspaniały klimat, o czym przekonałem się podczas pobytu w Tatrach we wrześniu.

Plan ułożony, nocleg w schronisku na Hali Ornak zarezerwowany (na noc z niedzieli na poniedziałek nie było z tym najmniejszych problemów), sobotnia rozgrzewka w Beskidach wykonana (odsyłam do mojej relacji z wyprawy na Trzy Kopce Wiślańskie), dzwoni budzik w niedzielę rano i... w drogę! Po raz pierwszy od bardzo dawna wsiadłem w bezpośredni PKS z Bielska-Białej do Zakopanego, gdzie zameldowałem się o 11. Tam sypał śnieg: wcale nie mocno, tylko równo, miarowo, spokojnie. Wszędzie dookoła, na ulicach i budynkach, było go pełno. Jeszcze nigdy nie byłem w takim "zimowym" Zakopanem (bo weekendy 13-14 grudnia 2014 i 17-18 stycznia 2015 były zimowe tylko w górach). Muszę powiedzieć, że spodobał mi się taki klimat w Zakopanem ogromnie. Udałem się na Krupówki i trochę tam się pokręciłem, oglądając sklepy, nie mając specjalnych celów poza posmakowaniem atmosfery tego jakże lubianego przeze mnie miasta w zimowej szacie.

Czas jednak płynął, a miałem całkiem sporą trasę do zaliczenia. Około południa udałem się pod dolną stację kolejki na Gubałówkę. Pierwszy raz w życiu znalazłem się w tym miejscu i akurat tam niespecjalnie mi się spodobało - na ogromnym, zatłoczonym bazarze przy stacji kolejki poczułem się nieco klaustrofobicznie. Kolejka była droga jak na długość, czy raczej krótkość, jej trasy (16 złotych za kilkuminutową przejażdżkę) i również nabita turystami. W całkiem niezłym tempie wjechała na górę, gdzie oczywiście przy tej pogodzie nie było widać nic, ale niespecjalnie się tym przejąłem bo na pewno jeszcze tam wrócę by zobaczyć słynną panoramę Tatr z Gubałówki.

Widać było za to mnóstwo komerchy - początkowy odcinek mojej trasy, czerwonym szlakiem na grzbiecie Gubałówki, w niczym nie przypominał górskiego szlaku, tylko dużo słabszą wersję Krupówek. 


Na szczęście im dalej od stacji kolejki, tym mniej budek i mniej tłumów. Minąłem urokliwą kaplicę pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy, w której akurat kończyła się msza. Znaleźli się nawet hardkorowcy, którzy w tej pogodzie uczestniczyli w niej stojąc na zewnątrz budynku.


Po minięciu jeszcze nieczynnej kolejki krzesełkowej Szymoszkowej było już na szlaku naprawdę spokojnie, tylko od czasu do czasu mijali mnie pojedynczy turyści i powozy konne, a krajobrazy stawały się coraz ładniejsze.


Skoro już się zapuściłem w te rejony, chciałem je trochę pozwiedzać, więc zamiast od razu iść na Butorowy Wierch postanowiłem pokluczyć trochę okolicznymi szlakami. Skręciłem na żółty szlak i zszedłem nim kawałek z grzbietu Gubałówki, do osady Pająkówka, skąd chciałem pójść niebieskim szlakiem na Butorowy Wierch. Jak się okazało, kompletnie brakowało oznakowani takiego niebieskiego szlaku. To było w sumie do przewidzenia - posiadam jedną mapę Tatr Zachodnich i jedną Tatr Wysokich, obie z tego samego roku i tego samego wydawnictwa, jednak szlak niebieski z Szymoszkowej na Butorowy Wierch pojawia się tylko na mojej mapie Tatr Zachodnich, a na mapie Tatr Wysokich go brakuje. Ten brak konsekwencji pomiędzy mapami świadczył o tym, że coś było z tym szlakiem nie tak... Ale to nie był problem, miałem wciąż pełno czasu, a perspektywa "nawigowania" drogi na Butorowy Wierch w śniegu wydawała się fajną przygodą. Udało mi się oszacować mniej więcej którędy przebiega nieistniejący szlak i pomaszerowałem przez śnieg, podążając za nielicznymi, szybko zasypywanymi śladami. Często mijałem malownicze, typowe dla Podhala drewniane domki. Mniej więcej pół godziny później dotarłem do osady Wyżnia Blachówka, gdzie wszedłem na szosę. Przy lepszej pogodzie pewnie byłoby stąd sporo widać, jednak w tych warunkach nie było widać nic poza nieruchomymi krzesełkami kolejki na Butorowy Wierch.


Podreptałem trochę w górę szosą i... o dziwo, na samym skraju Wyżniej Blachówki, tuż przed tym jak droga zagłębia się w las, zobaczyłem niebieski znak! I po chwili następny! Super, a więc jednak szlak na tym odcinku istnieje i będę miał ułatwioną drogę na Butorowy Wierch. Po chwili skręciłem za znakami w lewo, odbijając od szosy i wchodząc w gęsty, opatulony śniegiem las. Szlak był oczywiście nieprzetarty, ale przecieranie go nie sprawiło mi jakichś szczególnych trudności. Kilkanaście minut później wszedłem na szczyt Butorowego Wierchu, gdzie panowała głucha cisza i kompletne pustki, a jedyne zdjęcie jakie posiadam dokumentujące ten punkt trasy to kolejna "fantastyczna" panorama z kolejką krzesełkową :P


Czekał mnie teraz odcinek, którego byłem bardzo ciekaw. Tyle turystów wybiera się na zielony szlak dnem Doliny Kościeliskiej, ale tak niewielu wybiera się na jego wcześniejszy odcinek, właśnie z Butorowego Wierchu do Kir. Mało co mogłem o nim w internecie znaleźć. Przy słabym, ale nieustannie sypiącym śniegu na pewno nie był to dzień na odkrywanie walorów widokowych tego szlaku, lecz już perspektywa samego jego przejścia lekko mnie ekscytowała. Poszedłem więc za zielonymi szlakami w tajemniczy, milczący las. Jakieś tam niewyraźne ślady już tam leżały i śnieg na tym odcinku nie był głęboki, więc nie było to typowe "przecieranie" szlaku. Niedługo potem wyszedłem z lasu na otwartą przestrzeń, urozmaiconą tu i ówdzie klasycznymi drewnianymi chałupami.


Szło się bardzo przyjemnie, bez większych problemów pomimo leżącego wszędzie śniegu, i oczywiście w kompletnej ciszy, nie napotykając żywej duszy. Można było się naprawdę odprężyć, porozmyślać trochę. Tak było przez mniej więcej połowę drogi do Kir. Druga połowa jest bardziej cywilizowana, przebiegając asfaltowymi drogami wśród zabudowań Rysulówki i okolicznych osad. Ten odcinek jednak też mi się bardzo spodobał, ponieważ jest coś naprawdę ujmującego w architekturze podhalańskich wsi, a w głębokim śniegu te domy wyglądały szczególnie uroczo. Minąłem też kolejną ładną kaplicę.


O 14:45 dotarłem do Kir. Akurat w sam raz, aby w ciągu następnej godziny-półtorej przejść do końca Doliny Kościeliskiej i dotrzeć do schroniska przed zmrokiem. Wiele razy szedłem Doliną Kościeliską, raz w lekko zimowych warunkach (18 stycznia 2015), ale jeszcze nigdy w takiej prawdziwej zimie. Tych widoków nie trzeba opisywać, mówią same za siebie - piękne, jak w baśni.





Przy szybko zapadającym zmroku dotarłem do schroniska na Hali Ornak - bardzo szczęśliwy, ale mimo wszystko zmęczony, zziębnięty i trochę przemoknięty po czterech godzinach wędrówki w ciągłych opadach śniegu. Światła schroniska przyciągały jak magnes, zapewniając mnie o czekającym mnie tam cieple, wygodnym łóżku, dobrym jedzeniu, przytulnej atmosferze.


Zameldowałem się, udałem do pokoju i szybko przebrałem w suchą odzież. Czekał mnie teraz długi, zimowy wieczór w schronisku, ale bynajmniej nudno się nie zapowiadało - miałem z sobą kilka książek do przeczytania, chciałem też zjeść porządną, dużą kolację. Okazało się jednak, że można było spędzić tam czas jeszcze ciekawiej. Miałem spać w pokoju wieloosobowym, ale ponieważ w takim pozasezonowym terminie w schronisku było prawie pusto, przydzielono mnie do pokoju dwuosobowego. Gość, który dzielił ze mną ten pokój, okazał się niezwykle interesującą osobą - mega zakręcony na punkcie gór i bardzo obyty w świecie, niby tylko kilka lat starszy ode mnie ale mający za sobą tyle ciekawych podróży, że mogłem tylko odczuwać podziw i zazdrość. Oczywiście, choć mniej zwiedziłem świata niż on, to jednak za sobą też mam trochę podróży, więc mieliśmy też możliwość powymieniać się wrażeniami z niektórych miejsc. Bardzo szybko zleciał czas na takiej ciekawej rozmowie, potem jeszcze parę godzin miłej lektury i już była pora kłaść się spać. Nazajutrz czekała mnie trasa bardzo krótka, ale zapowiadająca się na kolejną fajną przygodę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz