piątek, 15 grudnia 2017

04.12 Dolina Kościeliska

Trasa: Hala Ornak - Dolina Kościeliska - Kiry - Nędzówka

W drugi dzień pobytu w Tatrach mogłem zaliczyć tylko symboliczną trasę, gdyż musiałem wracać do czekającej mnie po południu w Bielsku-Białej pracy. Ale przynajmniej dzięki temu miałem wymówkę, żeby zaaplikować sobie dawkę lekkiej adrenaliny ;) Gdybym został w schronisku na Hali Ornak aż do wschodu słońca (około 7 rano) ryzykowałbym tym, że mógłbym nie zdążyć do pracy. Dlatego postanowiłem opuścić schronisko już o 5:30 i zejść Doliną Kościeliską po ciemku, z czołówką. Taka przygoda w sam raz, z lekkim dreszczykiem emocji ale nie zapowiadająca się szczególnie niebezpiecznie :)

Po piątej rano po cichutku opuściłem pokój, próbując nie obudzić sympatycznego współlokatora (chyba jednak mi się nie udało), ubrałem na siebie kurtkę, czapkę, szalik, rękawiczki i wodoodporne spodnie, i już byłem gotowy na kolejne wyzwania. Wyszedłem na zewnątrz schroniska i... oniemiałem. Było niesamowicie jasno! Po chmurach z poprzedniego dnia nie było śladu, niebo było czyste i gwiaździste, a nade mną świecił księżyc jasny jak rzadko kiedy, będący akurat tuż po pełni. Wiedziałem, że przy bezchmurnym niebie takie zjawisko będzie możliwe, gdyż kilka dni wcześniej widziałem na kamerkach internetowych z Tatr widoki niczym za dnia po godzinie... 21. Ale myślałem, że liczenie na coś takiego podczas tego pobytu w Tatrach byłoby naiwne, skoro według prognoz miało być pochmurno prawie cały czas i zachmurzenie mało zmaleć tylko na parę godzin w środku nocy. A jednak to nocne "okienko pogodowe" trwało na tyle długo, że utrzymało się jeszcze do czasu mojego wyjścia na szlak. I efekt był spektakularny.

Przed sobą miałem, jak na dłoni, wyraźne niczym za dnia, pasmo Tatr Zachodnich, z wyróżniającym się szczytem Bystrej. Majestatyczne, ośnieżone, lśniące w blasku księżyca. Nie będę przesadzać jeśli powiem, że widok zapierał dech w piersiach. Spędziłem dobre 10 minut po prostu stojąc na skraju Hali Ornak i podziwiając tą panoramę. Żałuję tylko, że nie mogę tu umieścić dokumentacji fotograficznej tego spektaklu. Niestety ani mój aparat, ani mój telefon nie dały rady wykonać przyzwoitego zdjęcia w tych warunkach, może i zaskakująco jasnych, ale bądź co bądź nocnych. Trudno, tego widoku nie mam na zdjęciach ale mam w głowie :)

Ciężko było się od tego miejsca oderwać, ale musiałem. Z lekkim żalem, że już kieruję się w stronę domu, zostawiłem schronisko za sobą i zszedłem w dół całkowicie milczącej Doliny Kościeliskiej. Zapaliłem sobie czołówkę, ale na upartego można by było przejść dolinę bez niej przy tak wyjątkowo jasnym księżycu. Mimo wszystko chciałem sobie dać większy komfort. Przy świetle czołówki nie bałem się. Niby była noc, niby byłem zupełnie sam, niby czyhały dookoła dzikie zwierzęta, ale jakoś zupełnie nie odczuwałem strachu (a powiedziałbym, że z natury często jestem dość bojaźliwą osobą). Zejście Doliną Kościeliską poszło mi szybko. Godzinę później już byłem na ogromnej łące przed wylotem doliny. Zbliżał się świt, już co nieco było widać. Niestety zgodnie z prognozami szybko nadpływały chmury i z każdą chwilą czystego nieba było coraz mniej.


Mogłem już zakończyć wędrówkę z Kirach. Ale mam w sobie coś takiego, że zawsze, za każdym razem gdy wyjdę w góry, chcę "zaliczyć" jakiś nowy szlak, jakiś odcinek którym jeszcze nigdy nie szedłem. Choćby był tylko symbolicznej długości. Czas pozwalał mi na to, żeby tak zrobić i tym razem. Była dopiero 7:00, a miałem do wyboru powrót autobusem o 8:00 z Zakopanego albo pociągiem o 9:20. Akurat starczyło więc czasu, żeby jeszcze odrobineczkę po górach połazić. Udałem się więc na Drogę pod Reglami, w kierunku wschodnim. Tym odcinkiem też już kiedyś szedłem - to właśnie na nim zaczynałem wyprawę na Małołączniak (12.10.2014). W zupełnie, ale to zupełnie innych warunkach - słońcu, cieple, barwach jesieni... Tym razem szedłem w zimnie, nieprzetartym, zawianym śniegiem szlakiem. Też fajnie :) Dotarłem do punktu, w którym czerwony szlak odbija na prawo, na Przysłop Miętusi. To tamtędy poszedłem tamtym razem na Małołączniak. A tym razem szedłem na wprost, czerwonym szlakiem do Nędzówki. To właśnie ten króciutki odcinek był dla mnie tym "nowym", który teraz pokonywałem po raz pierwszy. No i nieźle mnie ten odcinek wynagrodził ;) Taki krótki, a okazał się hitem trasy pod względem widokowym. Wystarczy pójść kawałeczek dalej w stronę Nędzówki, by wyjść z lasu na wielką łąkę z rozległą podhalańską panoramą:


Szczególnie dobrze widać całe pasmo Gubałówki, na którym moja noga stanęła po raz pierwszy poprzedniego dnia.

Odcinek, na którym czerwony i czarny szlak przebiegają równolegle skrajem łąki, był przetarty - słabo, ale jednak. Natomiast ostatni odcinek czerwonego szlaku do Nędzówki, przez sam środek łąki, był kompletnie niewidoczny. Tylko znak na drzewie pokazywał, że szlak odbija od Drogi pod Reglami w lewo, natomiast w kierunku wskazywanym przez strzałkę leżał tylko głęboki, dziewiczy śnieg. Nic strasznego! Miałem przecież wodoodporne spodnie i buty, z których byłem zadowolony bo praktycznie w ogóle nie przemakały. Rzuciłem się ochoczo w ten śnieg, mając go powyżej kolan, prując przez niego niczym pług w kierunku Nędzówki. To było fantastyczne uczucie - taka swoboda... Aż chciało mi się biec i tak zrobiłem, na tyle oczywiście na ile było możliwe w głębokim śniegu. Nie było lepszego sposobu na zakończenie tej pięknej wędrówki :)

Kilka minut później już byłem na przystanku autobusowym przy szosie, naładowany pozytywną energią, szczęśliwy po tej krótkiej, ale wspaniałej porannej przygodzie w górach. Chyba lepiej rozpocząć poniedziałku się nie da ;) Szczęście dopisywało mi dalej, gdyż wkrótce nadjechał bus do Zakopanego i akurat w sam raz zdążyłem na autobus o 8:00 do Suchej Beskidzkiej, a następnie na wcześniejszego busa do Bielska-Białej, dzięki czemu miałem więcej czasu aby na spokojnie pójść do pracy. I taki był koniec tej zimowej tatrzańskiej wyprawy. Miałem przed nią nieco niepewności jak będzie, co pogoda zrobi, czy w ogóle cokolwiek zobaczę w górach czy tylko "mleko" dookoła, jakie zastanę warunki na szlakach, jak minie mi czas w schronisku... A tu było fantastycznie. Nie powinienem był w to powątpiewać - przecież w Tatrach praktycznie zawsze tak jest :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz