niedziela, 17 grudnia 2017

10.12 Hala Rysianka na zimowo

Trasa: Złatna Huta - Hala Lipowska - Hala Rysianka - Złatna Huta

Z ostatniej serii wypraw w góry niedziela była absolutnym hitem. Tak wyjątkowo pięknej wyprawy po Beskidach dawno nie miałem! Ale czemu się dziwić, skoro dopisała zarówno pogoda, jak i towarzystwo, a przede wszystkim wybraliśmy trasę w jeden z najbardziej urokliwych zakątków Beskidu Żywieckiego. Wyprawa na Rysiankę zawsze gwarantuje wspaniałe wrażenia!

Wyruszyliśmy trzyosobową ekipą z Bielska-Białej o 8 rano w niedzielę. Normalnie w taki dzień dojazd w okolice Rysianki transportem publiczny byłby problematyczny, ale my nie musieliśmy się tym przejmować bo mieliśmy do dyspozycji samochód :) Malowniczą trasą przez Kotlinę Żywiecką, najpierw nową drogą ekspresową S1 a potem lokalnymi drogami, dojechaliśmy do parkingu Złatna Huta, najbardziej popularnej bazy wypadowej na Rysiankę. Podczas podróży mogliśmy oglądać spektakularny wał chmur nad Beskidami - zapowiedź nadciągającego halnego... Widok był nieziemski, ale zmartwiło nas trochę to, że te chmury zakrywały wszystkie szczyty, więc nie wiadomo było czy doświadczymy tych cudownych Rysiankowych panoram - a moi towarzysze wybierali się tam po raz pierwszy i wielką szkodą by było, żeby te największe "atrakcje" na szczycie ich ominęły.

W Złatnej był trochę problem z zaparkowaniem, bo praktycznie wszystkie miejsca na parkingu były już zajęte, a dookoła leżał śnieg więc nie można było tak sobie zwyczajnie zaparkować na poboczu. Nasz dzielny kierowca musiał się trochę nagimnastykować, żeby wcisnąć auto w niewielką przestrzeń nadającą się do zaparkowania. Ale to były jedyne kłopoty tego dnia - rzecz jasna poza tymi niewielkimi natury fizycznej, wiążącymi się z wspinaczką na szczyt ;) Początki trasy wcale takie trudne nie były. Czarny szlak z Złatnej Huty na Rysiankę jest bardzo popularny, więc został w poprzednich dniach dobrze przedeptany. Szło się nim bardzo wygodnie, bez najmniejszych problemów. 

Mniej więcej w połowie drogi obraliśmy kierunek na szlak, który jest dość nowy i przez to dotychczas był mi nieznany: żółty na Halę Lipowską. Jest nieco mniej uczęszczany niż czarny, ale i tak był bardzo dobrze przetarty. Początkowo wciąż prowadził przez las, więc ciekawszych widoków brakowało, lecz nawet jakby były to pogoda i tak uniemożliwiłaby podziwianie ich, gdyż chmury wciąż wisiały nisko nad górami. Potem jednak rozpoczął się obszar, na którym las został wycięty, i okoliczne góry zaczęły się stopniowo nam odsłaniać. Na tym odcinku równocześnie podejście stało się znacznie bardziej strome i trochę bardziej musieliśmy się tu namęczyć. Ale rekompensatą za trudy były coraz lepsze widoki, a zarazem ku naszej uciesze niebo zaczęło się przejaśniać. Pierwsze zdjęcia z tego odcinku jeszcze w chmurach...



Ale potem było już tylko lepiej. W promieniach coraz śmielej wyglądającego zza chmur słońca otaczająca nas kraina śniegu nabrała blasku, stała się jeszcze piękniejsza.



Powyższe zdjęcia zostały zrobione na odcinku, na którym nasz żółty szlak podchodzi na Halę Lipowską razem z niebieskim z centrum Złatnej. Byłem zaskoczony, bo szedłem już kiedyś niebieskim szlakiem (wyprawa na Rysiankę 13.04.2014, też cudowna swoją drogą) i nie przypominam sobie, aby wtedy było na tym odcinku tak widokowo. Chyba musiało dojść do całkiem sporej wycinki lasu... możliwe też że odpowiedzialna za brak drzew była silna wichura, która przeszła przez okolicę miesiąc po wyżej wspomnianej wycieczce w 2014 i spowodowała zamknięcie szlaku na kilka miesięcy z powodu powalonych na nim drzew.

Ostatnie podejście na Halę Lipowską (dłużące się troszeczkę moim towarzyszom, którzy co chwila pytali się mnie "za ile tam będziemy?" ;) ) przebiega przez las, lecz bezleśne stoki Hali Lipowskiej są tuż obok po lewej stronie, i wystarczy odrobinkę odejść od szlaku aby wyjść na halę i zobaczyć rozległą panoramę.


Gdy dotarliśmy pod schronisko na Hali Lipowskiej zaczęły znów w szybkim tempie nadciągać chmury, zachęciłem więc moich kompanów abyśmy od razu poszli na Halę Rysianka i tam zrobili postój, żeby okienko pogodowe nie "uciekło" nam zabierając z sobą wspaniałe widoki stamtąd. Na Hali Lipowskiej zatrzymaliśmy się więc tylko dosłownie na minutkę. Na straży przed schroniskiem czuwał niesamowicie słodki piesek, którego widziałem już nieraz na zdjęciach z profilu schroniska na Facebooku - teraz nareszcie spotkaliśmy się w realu :)


Prawda, że to słodziak? :)


Gdy opuszczaliśmy Halę Lipowską chmury momentalnie zasnuły niebo nad nami, przywracając atmosferę tajemniczą, mistyczną...


No i niestety gdy dotarliśmy na Rysiankę 10 minut później nie było widać totalnie nic. Złośliwe chmury nie chciały nam odsłonić panoramy majestatycznego Pilska... Ale nie traciliśmy nadziei, pomyśleliśmy że skoro i tak chcemy wejść do schroniska i tam się posilić, to kto wie czy w międzyczasie pogoda znów się poprawi. Zdawało się, że są na to szanse - rozpoznać to można było choćby po tym, że gdy zbliżaliśmy się do schroniska niebo na moment się przejaśniło od strony północnej i odsłonił się mały fragmencik baśniowej panoramy. Szybko pobiegłem w tym kierunku, aby ten widok udokumentować zanim zniknie ponownie. Warto było - przed oczami ukazało mi się pasmo Magurki Wilkowickiej, a więc bezpośrednie sąsiedztwo mojego miasta:


 A w bliższej odległości chmury odsłoniły połowę Romanki :)


Trwało to tylko kilka minut, potem niebo na nowo zalało się "mlekiem". Ale ledwo zamówiliśmy nasze posiłki w schronisku i rozsiedliśmy się wygodnie przy oknie, gdy znów zaczęły się dziać dziwne rzeczy na niebie. Właściwie nie dziwne, tylko magiczne. Spektaklu rozgrywającego się za oknem w ciągu kolejnych kilkunastu minut nie da się opisać słowami, odsyłam więc do fotogalerii:





Zjadłszy posiłek wyszliśmy na dwór (czy na pole, jak się mówi tutaj na Śląsku ;) ) jakby do innego świata: pod błękitnym niebem, z niczym nie ograniczonymi widokami, sięgającymi nawet Tatr! Mimo przenikliwego zimna musieliśmy spędzić trochę czasu oglądając do wszystko. A więc, rozpoczynając od strony północnej, Romankę:



Od strony wschodniej Pilsko:


A od południowego wschodu rozciągała się słowacka Orawa:


Rozpogodzenie miało jedną wadę - równocześnie pojawił się dość mocno wiatr, którego w ogóle nie było gdy wchodziliśmy do schroniska. Coś za coś, można powiedzieć. To i tak było nic w porównaniu z wietrzyskiem, które się zerwało w Bielsku-Białej później tego wieczora... Na Rysiance odczuliśmy tylko jego pierwsze oznaki. A wystarczyło zejść w dół hali, by więcej tego wiatru nie odczuwać. Ostatni raz spojrzeliśmy na Pilsko przed powrotem do lasu...


A potem zostało nam już tylko szybkie i wygodne zejście czarnym szlakiem w dół do Złatnej Huty. Trasę tą przebyliśmy zaledwie w godzinę. Po drodze mieliśmy tylko jeden nieprzyjemny incydent: o mało co nas nie rozjechali narciarze, którzy bardzo szybko zjeżdżali tą drogą. Ledwo zdążyliśmy uskoczyć w bok, bo dało się usłyszeć szum zjeżdżających nart dopiero gdy byli dosłownie o włos od nas. Czemu nie krzyknęli na nas wcześniej, żebyśmy zeszli z drogi? O mało przez to nie doszło do nieszczęścia...

Nie będę jednak pisać dalej w takim negatywnym tonie, bo generalnie nasze wrażenia z tej wycieczki nie były negatywne, a wręcz na odwrót - przecież ona udała się niesamowicie! Cała nasza trójka była zachwycona pięknem tej trasy i muszę powiedzieć, że naprawdę spodobało nam się łażenie po górach w zimowych warunkach. O ile rozsądnie się dobierze trasę - a ta do takiej zimowej wyprawy świetnie się nadawała - można w ten sposób spędzić w górach wspaniały dzień i nawet mieć łatwiej niż w letnich warunkach (bez upału, błota, licznych korzeni i kamyków itp.). Czuję że następna iście zimowa wyprawa w góry będzie tylko kwestią czasu - ale na razie musimy uzbroić się w cierpliwość, gdyż wiele tego śniegu zniknęło na skutek ciepłego wiatru halnego, który zaczął wiać jeszcze tego samego wieczora. Z tym halnym jest w ogóle osobna historia, gdyż ludzie z Podbeskidzia na pewno zapamiętają go na długo - ale o tym w następnych wpisach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz