czwartek, 14 grudnia 2017

02.12 Trzy Kopce Wiślańskie

Trasa: Wisła - Trzy Kopce Wiślańskie - Gościejów - Wisła

Ostatniego dnia listopada zima na poważnie zawitała w Beskidy, lecz nie zraziło mnie to przed tym aby dwa dni później zaplanować wyprawę w góry. Właśnie marzyło mi się, aby je zobaczyć w prawdziwie zimowych warunkach i nacieszyć się takimi widokami. Prognozy na weekend optymizmem pod tym względem nie nastrajały, gdyż miało dominować niskie zachmurzenie, ale na sobotnie przedpołudnie dawano szansę na niewielkie przejaśnienia. Pomyślałem więc, że warto właśnie wtedy spróbować udać się góry. Opłaciło się, i to jeszcze jak :)

Udało mi się nawet na tą zimową wycieczkę znaleźć towarzysza w postaci mojego amerykańskiego kolegi z pracy, który jeszcze nigdy nie był w polskich górach i koniecznie chciał je w końcu zobaczyć. W takiej sytuacji musiałem być ostrożny w planowaniu trasy, żeby nie wyciągnąć go na szlak z jakimiś hardkorowymi warunkami i żeby nie nabawił się jakiejś traumy która by go miała odstraszyć od gór ;) Tym bardziej po tym co słyszałem od mojego kolegi, który poprzedniego dnia wybrał się na Krawców Wierch i miał problemy z przetarciem szlaków w bardzo głębokim śniegu. Pomyślałem więc, że warto by zajrzeć do okolic Wisły, gdyż tam góry są odrobinę bardziej "cywilizowane", z większą szansą na to, że szlaki będą już przetarte. Zaletą Wisły był też bardzo szybki dojazd wygodnymi drogami szybkiego ruchu z Bielska-Białej - mieliśmy dzięki mojemu towarzyszowi do dyspozycji samochód więc warto było z tego skorzystać. Przeanalizowałem dokładnie mapę szlaków z tej okolicy i wymyśliłem trasę która, moim zdaniem, wyglądała na sensowną.

W taki sposób o 7 rano znaleźliśmy się w Wiśle, gdzie zaparkowaliśmy na ulicy Willowej (w pobliżu ronda na którym się spotykają drogi z Istebnej i Szczyrku). Stamtąd trzeba było pójść kilkoma mniejszymi ulicami, aby znaleźć się na żółtym szlaku prowadzącym na Trzy Kopce Wiślańskie. I tu od razu pojawił się problem: wszystkie drogi asfaltowe były mocno oblodzone. Dojście do żółtego szlaku było męczarnią, całe szczęście że niezbyt długą. Potem krótki odcinek szlakiem przez las (tym razem dla odmiany wytyczając ślady w śniegu) i następnie... kolejny, znacznie dłuższy asfaltowy odcinek. I ponownie lodowisko, które zmusiło nas do chodzenia po śniegu na poboczu zamiast po jezdni. Przynajmniej na tym odcinku pojawiły się w ramach rekompensaty pierwsze tego dnia widoki - ograniczone z powodu zachmurzenia, lecz i tak ładne.



Szkoda tych chmur, bez których widok byłby jeszcze lepszy. Po dalszym marszu weszliśmy ponownie w las, a asfalt przeszedł w betonowe płyty, na których na szczęście było mniej lodu. Niebawem skończyły się i płyty, rozpoczęła się droga gruntowa na której leżał sam śnieg. po którym szło się dużo przyjemniej. W ten sposób doszliśmy około 8:45 na Trzy Kopce Wiślańskie (810 m n.p.m.). Nie byliśmy w stanie uświadczyć żadnych widoków, gdyż byliśmy na tyle wysoko że tkwiliśmy w chmurach, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio ponieważ samo nasze bezpośrednie otoczenie było przepiękne: śniegowa, bajkowa kraina.

Przy prywatnym schronisku "Telesforówka" na szczycie Trzech Kopców Wiślańskich znajduje się charakterystyczny "garbusek", który sfotografowałem będąc tam poprzednim razem, 11 maja 2014, przy jakże odmiennych warunkach. Tym razem auto było kompletnie przysypane śniegiem, ale będący w środku stolik idealnie nadawał się do wykorzystania, abyśmy zjedli co nieco. Takie śniadanie w stylu survivalowym :)


Frajda była z tego śniadania ogromna - bo jak często się je spożywa w takich okolicznościach? Trochę jak w filmie "Wszystko za życie". (BTW, nie mam pojęcia jak można było w ten sposób przetłumaczyć tytuł w oryginale, "Into the wild" - co ma wspólnego jedno z drugim?) Opcji zjedzenia śniadania w schronisku nie było, gdyż oczywiście w takim "martwym sezonie" jak teraz było zamknięte. Nie mogliśmy więc wypróbować wyjątkowo ciekawych sposobów na "dodzwonienie się" do obsługi ;)


Po tym oryginalnym śniadaniu ruszyliśmy dalej żółtym szlakiem po grzbiecie górskim na kolejny szczyt, o niemalże identycznej wysokości (metr więcej od Trzech Kopców Wiślańskich) - Gościejów. Zaledwie udaliśmy się w dalszą drogę, gdy niebo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się rozpogodziło. Przy słońcu i błękitnym niebie otaczające nas zimowe scenerie stały się jeszcze piękniejsze. W takich warunkach szliśmy dalej przez śnieg z prawdziwą przyjemnością.



Po kilkunastu minutach byliśmy na szczycie Gościejowa, a po kolejnych kilkunastu przy skrzyżowaniu z szlakiem czarnym, którym mieliśmy zejść z powrotem do Wisły. W tym miejscu jest polana, z której mogliśmy oglądać szczyt pobliskiego Smerekowca pod bezchmurnym niebem:


A przed nami szlak czarny do Wisły - kompletnie nieprzetarty...


Ze względów czasowych innej opcji zejścia do Wisły nie było, spadło więc na nas zadanie przetarcia szlaku. Ale jaką to się okazało frajdą! Mieliśmy na sobie wodoodporne spodnie, więc nie przeszkadzał nam śnieg prawie do kolan. Schodziliśmy dość stromą ścieżką bez większych problemów w miękkim, puszystym śniegu. Nie umiem jeździć na nartach, ale po raz pierwszy w życiu doświadczyłem czegoś mającego choćby namiastkę zjazdu nartami... i nie ukrywam, spodobało mi się ;)

Pierwszego turystę tego dnia napotkaliśmy dopiero na samym dole, po zejściu z gór. Wyświadczyliśmy mu przysługę, że przetarliśmy mu szlak ;) Czekał nas jeszcze jeden odcinek asfaltowy, dość długi, wśród zabudowań dzielnicy Gościejów. Pogoda była przecudowna i aż żal było opuszczać góry. które już zostały za nami...


Tak jak na poprzednich odcinkach asfaltowych, i tutaj było pełno oblodzeń. Musieliśmy iść więc ostrożnie i pomalutku, a marzyliśmy tylko o tym by to "lodowisko" jak najszybciej się skończyło. Gdy doszliśmy do głównej drogi w Wiśle czekał nas jeszcze kilkunastominutowy odcinek bulwarem wzdłuż rzeki, by wrócić do auta na ulicy Willowej. Piękne kółeczko się w ten sposób domknęło - akurat wtedy, gdy ponownie nadpłynęły chmury i "okienko pogodowe" się zakończyło. Trafiliśmy z czasem wyjścia w góry perfekcyjnie! Wróciliśmy do Bielska-Białej w świetnych nastrojach. Oprócz tych kilku oblodzonych fragmentów wycieczka była bardzo udana, a mój kolega był górami zachwycony i już nie mógł się doczekać kolejnej wyprawy w nie. To był świetny debiut w Beskidach dla niego - ciekawe czy te góry "zarażą" go tak samo jak mnie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz