poniedziałek, 31 marca 2014

30.03 Pasmo Czantorii

Trasa: Navsi – Jablunkov – Radvanov – Stożek Wielki – Stożek Mały – Cieślar – Soszów Wielki – Soszów Mały – Przełęcz Beskidek – Czantoria Wielka – Czantoria Mała – Ustroń

Po krótkiej trasie w sobotę, w niedzielę zaszalałem :) Udało mi się przejść Pasmo Czantorii od Wielkiego Stożka po Małą Czantorię, a także przejść się trochę po górach po stronie czeskiej. Było pięknie, szkoda tylko że podczas wycieczki zacząłem się czuć coraz gorzej i wróciłem do domu chory. Przynajmniej mogę się pochwalić że pokonałem taką trasę mimo złego samopoczucia.

Razem ze mną na tą wyprawę wybrał się mój uczeń, Olek, który towarzyszył mi już raz w górach (9 lutego, na wycieczce na Klimczok). Chcieliśmy rozpocząć trasę w Czechach, więc pojechaliśmy z Bielska-Białej szybkim i wygodnym autobusem do Cieszyna, a potem przekroczyliśmy pieszo granicę by w Czeskim Cieszynie złapać pociąg. Podczas przejścia przez Cieszyn minęliśmy tamtejszy rynek i ratusz:


Mieliśmy też chwilkę czasu aby wstąpić do pięknego parku na Wzgórzu Zamkowym. Niestety o tej porze (8:30 rano) wieża widokowa na wzgórzu była jeszcze zamknięta.


Po przekroczeniu mostu na Olzie znaleźliśmy się w Czeskim Cieszynie, gdzie co chwila mijaliśmy sklepy reklamujące tani alkohol. Czeski Cieszyn moim zdaniem prezentuje się gorzej od polskiego, aczkolwiek ratusz w tym mieście jest całkiem ładny.


Na dworcu w Czeskim Cieszynie wsiedliśmy do pięknego, dwupiętrowego pociągu który aż lśnił nowością. Taki zwykły pociąg osobowy, a jaki ładny... Chyba nigdzie indziej jak w Cieszynie nie widać tak bardzo kontrastu pomiędzy kolejami polskimi a czeskimi. W Czeskim Cieszynie dworzec w dobrym stanie, nowoczesne pociągi odjeżdżające co kilka minut, a po stronie polskiej dworzec w opłakanym stanie i obdrapane, rozklekotane pociągi odjeżdżające zaledwie cztery razy dziennie...

Wspomnianym pociągiem dojechaliśmy do stacji kolejowej Navsi na obrzeżach miasta Jablunkov. Aby dotrzeć do szlaku na Stożek Wielki, musieliśmy przejść mniej więcej kilometr drogą przez Jablunkov. W Czechach wiosna była jeszcze bardziej rozwinięta niż w Polsce:


Szlak na Stożek Wielki początkowo prowadzi drogą do dzielnicy Radvanov. Na mojej mapie szlak ten był oznaczony jako żółty, tymczasem okazał się być niebieskim. Również okazało się że trasa ma nieco inny przebieg niż na mojej mapie. Po opuszczeniu Radvanova przez jakiś kilometr szlak prowadził wąską ścieżką przez gęsty las, lecz potem odbił na szeroką leśną drogę – gdy tymczasem mapa pokazywała że ma dalej prowadzić mniejszą ścieżką przez górę Groniĉek. Droga, na którą nakierowały nas szlakowskazy, okrążała Groniĉek nieco dłuższą trasą i była, prawdę powiedziawszy, dość nudnawa. Widoków żadnych. Przynajmniej dzięki takiej a nie innej trasie podejście było łagodniejsze. Dopiero na ostatnim odcinku przed granicą z Polską szlak zboczył z drogi i wspiął się do góry nieco ostrzej. Wkrótce znaleźliśmy się na polsko-czeskim szlaku granicznym, podążając którym był tylko rzut beretem do schroniska na Stożku Wielkim (978 m n.p.m).

Niestety okazało się że po raz kolejny widoczność jest słaba... Przynajmniej było z tym trochę lepiej niż poprzedniego dnia na Rachowcu. Koło schroniska jest piękna panorama na wschód, ale przy takiej widoczności zdjęcia z nią nie wypaliły. Po pożywieniu się w schronisku zeszliśmy na Stożek Mały (848 m n.p.m). Czekało nas potem łagodne podejście na Cieślar (918 m n.p.m).


Podczas podejścia na Cieślar mogliśmy podziwiać widoki do tyłu na Stożek Wielki:


Kolejny etap naszej wędrówki przywiódł nas do schroniska pod Soszowem. Nie weszliśmy do środka więc nie jesteśmy w stanie ocenić czy rzeczywiście jest tak kultowe jak się reklamuje ;)


Kolejny odcinek szlaku, przez Soszów Mały i Przełęcz Beskidek, prowadzi przez las i jest niespecjalnie widokowy, lecz bardzo łagodny. Kilkanaście minut wędrówki za Przełęczą Beskidek dochodzi do rozwidlenia leśnych dróg, na którym szlak skręca mniejszą drogą w lewo. My jednak poszliśmy większą drogą na wprost, i polecam idącym tą trasą aby uczynili tak samo. Ta droga bezszlakowa i tak po mniej więcej kilometrze łączy się ponownie z szlakiem granicznym, a oferuje znacznie ciekawszą trasę, przez rozległą polanę z której są piękne widoki na Wisłę i okolice. Niestety przy słabej widoczności nie dało się do końca uchwycić uroku tego miejsca.


Na końcu polany doszliśmy ponownie do szlaku. Z tego miejsca też były ładne widoki na Wisłę.


Potem szlak zagłębił się ponownie w lesie i rozpoczął najstromsze podejście tej trasy (co nie znaczy wcale że było jakieś szalenie trudne; bardziej świadczy o względnej łatwości poprzednich podejść) – na Czantorię Wielką (995 m n.p.m). Po niecałych dwudziestu minutach wspinaczki spomiędzy drzew wyłoniła się wieża widokowa na szczycie tej góry.


Na szczycie Czantorii Wielkiej jest ładna polana, lecz widoków z niej nie ma – aby tych uświadczyć trzeba się wspiąć na wieżę. Tak też zrobiliśmy. Niestety zła widoczność znów sprawiła że zdjęcia nam nie wyszły – jedyne na którym cokolwiek widać w dalszej odległości to poniższa panorama na północ, na Ustroń. Można na nim dostrzec charakterystyczne hotele pod Równicą w kształcie piramid.


Ze zdjęciami na wieży nam się nie poszczęściło, natomiast mieliśmy szczęście że w ogóle na tą wieżę mogliśmy wejść – kupiliśmy bilety dosłownie na chwilę przed tym jak mieli ją zamknąć o 17:00. O tej samej porze kilka budek sprzedających jedzenie zakończyło swoją działalność, co było dla nas ulgą gdyż jedna z nich używała generatora prądu który hałasował okropnie. Jak tylko go wyłączono to od razu atmosfera się poprawiła, nastał błogi spokój. Chętnie byśmy tam dłużej odpoczęli, lecz nieuchronnie zbliżał się koniec dnia a mieliśmy jeszcze jeden cel przed nami: Czantorię Małą. Udaliśmy się w jej kierunku szlakiem czarnym, bardzo przyjemnym, niemalże równym, nadal wiodącym granicą polsko-czeską. Po niecałych dziesięciu minutach dotarliśmy do czeskiego schroniska pod Czantorią. Budynek jest aż do przesady obklejony napisami informującymi o zakazie wnoszenia tam własnego jedzenia i picia. Dwa z co najmniej dwudziestu takich napisów załapało się do poniższego zdjęcia czeskiego „cudu techniki” zaparkowanego obok schroniska.


Poszliśmy dalej, lasem tak gęstym że zdawało się jakby świat naraz stracił swoje kolory...


W przerwie pomiędzy drzewami ukazała się nam kolejna panorama Równicy i ustrońskich „piramid”:


Następny odcinek trasy okazał się szczególnie urokliwy. Wyszliśmy z lasu na otwartą przestrzeń, z której były piękne widoki m.in. na Ustroń, a także na nasz kolejny szczyt do zdobycia – Czantorię Małą.


Minęliśmy wyciąg narciarski Poniwiec i zaczęliśmy podejście łagodnymi stokami Czantorii Małej. Im wyżej szliśmy, tym lepszy był widok do tyłu na Czantorię Wielką. Otaczający nas las sprawiał wrażenie niemalże jesienne, z ogołoconymi drzewami i mnóstwem brązowych liści na ziemi, co widać trochę na tym zdjęciu:


Panorama Czantorii Wielkiej tuż przed wejściem na szczyt Czantorii Małej:


Odcinek z Czantorii Wielkiej na Małą był chyba największym pozytywnym zaskoczeniem tej wycieczki – nie myślałem że będzie aż tak widokowy. Bardzo go polecam :) Fajny był również ostatni odcinek naszej trasy, żółtym szlakiem z Czantorii Małej do centrum Ustronia. Wprawdzie nie było na nim widoków, ale podążał przez bardzo gęsty, wysoki i „klimatyczny” las, wąską ścieżką, dość ostro w dół, skrajem bardzo stromego urwiska. Trzeba więc na tym odcinku uważać – ale przynajmniej nie jest nudno ;) Po wyjściu z lasu czekało nas jeszcze trochę ponad pół godziny wędrówki przez pola, po płaskim terenie, do Ustronia. Za nami mieliśmy widoki na Czantorię Wielką i Małą, a także od północnego zachodu na wzgórze o bardzo oryginalnej nazwie – Górka (559 m n.p.m) :) . Tu na pożegnanie zdjęcie zachodu słońca za Górką.


Z Ustronia do Bielska-Białej wróciliśmy bardzo szybkim i wygodnym autobusem jadącym trasą Wisła–Lublin. Jak wcześniej napisałem przez całą wycieczkę czułem się nie najlepiej, a w trakcie podróży powrotnej pogorszyło mi się jeszcze bardziej, wysiadłem w Bielsku-Białej z rozpaloną twarzą i jednocześnie trzęsąc się z zimna. Nie miałem siły napisać relacji na blogu, po prostu od razu położyłem się do łóżka. Na szczęście sen zrobił swoje i dziś obudziłem się w znacznie lepszym stanie. Na wszelki wypadek w tym tygodniu na żadne poranne wypady w góry przed pracą się nie wybiorę, ale sądzę że w nadchodzący weekend będę znów mógł spędzać czas w Beskidach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz